Dziękuję Ci wielce, Kathi, mało kto tak pięknie o mnie pisze - dam Ci wyraźniejszy odzew do jutra!
Na samym dole mam dla Was urocze autorskie.
Na samym dole mam dla Was urocze autorskie.
Zanim cokolwiek zrobimy, wszyscy odwiedzamy pewne
A poza tym, powstała druga część naszego albumu - zapraszam :)
* *** *
***
Steven
wrzesień 1984r.
- Zimno tu jest... - Z zamyślenia wyrwał mnie cichy głos, kojący głos. Głos kobiety, odwróciłem głowę w jej stronę. Burza brązowych, w świetle nocy wpadających w bordo, fal wiła się po poduszce, drobne ciało ginęło pod cienką kołdrą. Leżała tak obok, nawet na mnie nie patrząc, jak gdyby nigdy nic. - Przytul mnie. - Te słowa cofnęły mnie lata wstecz, ciężko powiedzieć, dlaczego. Tylko matka tak po prostu mówiła do mnie, bym ją przytulił. I tylko ona byłaby w stanie leżeć z taką ignorancją obok, czuć zimno i prosić o uczucie. Moja złota, kochana. A teraz leżała obok namiastka matki, takie wnioski udało mi się wyciągnąć po kilkugodzinnej znajomości.
Milcząc, osunąłem się po poduszce na materac i przysunąłem się do niej, obejmując ją delikatnie, a ta zwinęła się jeszcze bardziej w kłębek i mruknęła cicho, jak kot. Kocica może, pasowałoby idealnie. Nie wiedziałem, czy zasypiała, czy już spała. Czy może zwyczajnie leżała tak jak ja i myślała o tym, co się kiedyś działo, co poszło źle, co można by rozegrać inaczej. Szczerze wątpię, wydała mi się być taka beztroska, wydała mi się być wyzwolona, pewna siebie, zdecydowana i niezależna. Kobieta o typowo męskiej duszy, pomyślałem. I myślałem dalej, czując jej delikatne, ciemne fale na swojej twarzy.
Wychodząc przed dwudziestą z jej mieszkania, nie wiedziałem, czego się spodziewać. Najpierw taka niepozorna, ale ze słowa na słowo, z gestu na gest, robiła się coraz bardziej otwarta i zadziorna. Mówiła coraz więcej, ale niezupełnie dawała się poznać, jakby się ze mną bawiła. Odpowiadała pytaniem na pytanie, albo śmiesznie kryła się z prawdą, a mnie tylko zastanawiało, jaki miała motyw, co chciała tym osiągnąć.
- Powiedz mi, dlaczego Paul, z opowiadań twojej koleżanki, okazał się być chujem? - spytałem ją, kiedy siedzieliśmy w jakiejś kameralnej knajpce, pierwszej lepszej, która rzuciła mi się wtedy w oczy. - Chyba, że to zbyt wścibskie pytanie.
- Nie jest wścibskie, dżentelmenie! - Zaśmiała się i upiła łyk mojego piwa, po czym przyjrzała mi się uważnie. - Tylko to jest taka typowo kobieca, dramatyczna historyjka, nie sądzę, by cię to zainteresowało.
- Mów, mów, ja cię zawsze wysłucham.
- Zapamiętam to sobie. - Poprawiła włosy i oparła się rękoma o stół. - W skrócie, bo tu nie ma co opowiadać. Ten gość był moim narzeczonym, poznałam go tutaj, w Nowym Jorku, było mi z nim naprawdę świetnie, kochałam go, ale tak od początku osiemdziesiątego drugiego wszystko zaczęło się pieprzyć. Co prawda oświadczył mi się, ale to nic nie pomogło. A potem wyszło, że mnie zdradza. Z jakąś tlenioną, młodą pizdą. I tyle.
- Chwila, czyli od zerwania, od dwóch lat, sama siedzisz?
- Żartujesz sobie? Skąd, gdzie ja tak sama. To znaczy...nie władowałam się w żaden poważny związek, ale w między czasie spotykałam się przelotnie z dwoma kolegami, nic poza tym. Uznałam, że nie ma sensu póki co się angażować, bo potem tylko się płacze. A ja miałam tego dość, poza tym, teoretycznie byłam tutaj sama. Brakowało mi Madeline, która ryczała za mną w Anglii, a ja z zaciśniętymi zębami siedziałam tu. Nie mogłam się tak rozklejać, to miasto jest na to za trudne i za wielkie.
- Ładnie myślisz - powiedziałem po chwili, świdrując ją wzrokiem. Nie wiem, skąd takie postanowienia, taka siła, kobieca determinacja. Nie sądzę, że to wszystko przez tamtego faceta, musiała mieś inne podstawy, o których najwyraźniej nie miałem się dowiedzieć. Nie wtedy, na to wychodziło.
- Myślę, co czuję, czuję, co mówię, mówię, co myślę. Szach mat, Steven, tak to działa.
- Tyle lat żyłem w przekonaniu, że to ja mam cięty język, mam gadane.
- Mój język skrywa bardzo wiele tajemnic, jak już tak szczerze rozmawiamy... - Pokręciła głową i znów sięgnęła po alkohol, podczas gdy ja patrzyłem na nią wtedy jak w obrazek. Jakby mi się przenajświętsza dziewica objawiła i piła ze mną tanie piwo w tanim lokalu na rogu ulicy. Odstawiła szkło i popatrzyła na mnie, ewidentnie wyczuła, że jej słowa mocno się ode mnie odbiły. - Oj, poruszyłam drażliwy temat z tym językiem?
- Jesteś beznadziejna, robisz to specjalnie...
- Nie, ja po prostu chwalę się atutami. - Uśmiechnęła się i spojrzała na mnie z płomieniem w oku. Płomień za bardzo mnie oparzył, spuściłem swój wzrok i na moje nieszczęście, utkwił on gdzieś w okolicach góry prześwitującej, czarnej koszuli.
Posiedzieliśmy tam jeszcze chwilę, a potem pojechaliśmy do mnie, gdzież ja bym ją samą puścił do siebie po nocy. Z takim językiem...
I znów to zrobiłem. Kobiety mnie jednak nienawidzą. Zwyrodniały skurwiel. A ona mi tak po prostu mówi, że zimno. Chce, bym przytulił. Wygodnicka, wredna kocica.
Leandra
Siedziałam zupełnie ogłupiała na łóżku u siebie w sypialni i kiwając głową na boki, patrzyłam przed siebie, analizując, już na trzeźwo, wszystko, co wczoraj się stało. Przechodził mnie zimny dreszcz podekscytowania i chorej ekscytacji, Tyler tak po prostu naszedł mnie w moim mieszkaniu i porwał mi Caroline sprzed nosa, potem Erika przez pierwszą godzinę napieprzała coś o kinie, potem zeszła na temat, że chce jechać ze mną na jakiś koncert i teraz będzie szukać, kto w najbliższej przyszłości zagra w Nowym Jorku. A ja siedziałam i wykrzykiwałam różne rzeczy, z którymi może powinnam siedzieć cicho, ale za długo się we mnie gromadziły wszystkie silne emocje. I musiały w końcu huknąć, padło na wczoraj, a dziś znów siedziałam sama. Moja luba w soboty się gania po rodzinie za miastem, Caroline teraz pewnie...z Tylerem, a Dee powinna dziś już wrócić, a że jej nie było, to inna sprawa. Można było zwariować w tej samotni, jeszcze lało jak nigdy. Na szczęście po piętnastu minutach ''inna sprawa'' się rozwiązała, na dole ktoś trzasnął drzwiami, w końcu.
- Wakeford? - Poderwałam się z łóżka i szybkim krokiem zeszłam na dół, gdzie zastałam swoją niską cholerę, zdejmującą kurtkę. - Boże, w końcu. Już myślałam, że się za bardzo zadomowiłaś u rodziców.
- Nie, no coś ty! - Zaśmiała się, idąc do kuchni. - Po tylu latach mieszkania bez nich? Trudno by mi było się znów przestawić na życie pod rodzicielską kontrolą.
- Dobra, tu masz rację. A co z pracą? Załatwiła ci matka?
- Raczej tak. Będę projektować okładki, dostałam kilka tytułów na próbę, mam im coś wstępnie dać najszybciej jak dam radę. I jeśli się spodobają, to mnie wezmą, niestresująca, wolna robota. A mnie wezmą, ponieważ mam pomysły na takie rzeczy, kreska też oryginalna, będzie dobrze.
- No, to ja mam nadzieję, ci się uda, bo nie będziesz u mnie mieszkać za darmo! Dobrze płacą?
- Na własne wydatki i twoje utrzymanie wystarczająco! - Puściła do mnie oko i wróciła do nieudolnego krojenia chleba. - Jest Caroline? - Kurwa, co powiedzieć?
- Nie ma. To znaczy...
- To gdzie ona polazła w taki dzień?
- Dee, to jest dość...drażliwy dla ciebie temat, chyba. - Usiadłam tradycyjnie na stole i patrzyłam, jak wolno odkłada nóż, na szczęście, i odwraca się napięcie w moją stronę, przekręcając lekko głowę na bok. - Ja pierdzielę, nie patrz tak.
- Drażliwy, co się stało, Lea?
- Wyszła z kimś.
- Z KIM.
- Nie każ mi tego robić... - Wlepiłam w nią oczy i przygryzłam wargę.
- Leandra, jak mi tego nie powiesz, to sama to zrobię, a to nie będzie, kurwa, dobre...!
- Boooże, no tak, stało się, jednak coś musiało wtedy zaskoczyć! - zawyłam i zeskoczyłam ze stołu, kucając na kuchennej posadzce i patrząc z dołu na pobladłą dziewczynę. - Był tu wczoraj i bajerował i ją sobie tak zabrał, ona pewna siebie poszła i...
- I nie wróciła od wczoraj?!
- Nie, jak wyszli przed dwudziestą, to ich jeszcze nie ma, jak widzisz. A jest osiemnasta. I w ogóle myślałam, że sama tu będę do końca. A o nią to ja się nawet martwię powoli, druga się wpakowała w jakąś patologiczną relację.
- Nie dramatyzuj...
Wypuściłam ze świstem powietrze i podniosłam się z podłogi. Uznałam, że ugryzę się w język za to gadulstwo, nie potrzebnie może tak wypaliłam z tą ludzką papugą. Ale z drugiej strony, jak nie ja, to Caroline by jej powiedziała, przecież miała się czym pochwalić. Odnosiłam wrażenie, że wpadłam na tor licytacji zaliczania ikon obecnej sceny muzycznej. Nawet nawiedzała mnie co jakiś czas myśl, że mogą mnie w to wciągnąć, jakkolwiek absurdalnie to nie brzmi. Spojrzałam na Dee, która siedziała przy stole i jadła swoje krzywe kanapki, a po jej oczach można było wywnioskować, że jej mózg pracuje na najwyższych obrotach, że uważnie przetwarza nowe informacje. Dlaczego tak ją to trafiło, mówiła, że nie dba o takich ludzi.
- Kłamczucha... - zanuciłam i usiadłam na przeciwko niej. Spojrzała na mnie pytająco, więc kontynuowałam - Dee, nie przecz sama sobie, bo nic dobrego z tego nie wyniknie. I nie mów mi nawet, że nie mam pojęcia, co mówię. Jestem przyszłą panią psycholog, pamiętaj.
- Mam zbyt wybujałą wyobraźnię i jeszcze nie nauczyłam się w pełni trzymać swoich nerwów na wodzy, to wszystko.
- Jak ty mi się tu dasz pomiatać sobą facetowi, to zwątpię na dobre, przysięgam.
- Ale ja się nikomu nie dam. To wina pogody. Nie zgrywa mi się w ogóle z tym, co czuję...albo właśnie się za dobrze zgrywa. Nie mam siły na takie dyskusje teraz.
- Zawsze możemy porozmawiać kiedy indziej.
- Dzięki. - Uśmiechnęła się, a mi ulżyło.
Ale nie na długo. Dosłownie pół godziny później ktoś zapukał do drzwi, a mnie szlag trafił. Zamknęłam oczy, czułam na sobie pytające spojrzenie Madeline i szybko przerzucałam w głowie ludzi, którzy mogliby do mnie pukać w sobotę wieczorem.
- Może to Caroline...?
- Caroline ma klucze przecież, to nie ona - rzuciłam szybko i spanikowana podniosłam się ociężale z krzesła. Ale nagle zdenerwowanie opadło, pomyślałam o moim kurierze, który tak naprawdę był tylko bardzo dobrym znajomym od sklepu z masą cudnych, najróżniejszych rzeczy. A że ja nie miałam czasu tak tam jeździć, on mi dostarczał w wolnych chwilach różne nowości, które sobie oglądałam na spokojnie. Adrian był moim człowiekiem. - Boże, chwila!
Rzuciłam się jak dzika do drzwi, a Dee została sama przy wysokim stole i wyglądała przy nim jak pięcioletnie dziewczynka, jeszcze te poszarpane kanapki na obitym talerzu przed nią. Nic jednak nie zmieniło faktu, iż po raz drugi z rzędu dostałam czymś bardzo mocno w głowę. To nie był mój osobisty kurier, to nie Caroline, pijana do tego stopnia, że nie byłaby wstanie trafić kluczem do zamka. Zanim cokolwiek powiedziałam, sparaliżowałam gościa wzrokiem, jakbym chciała dać mu do zrozumienia, że robi coś bardzo złego.
- Kurwa, czy wy będziecie mi się wszyscy teraz tak kumulować na mieszkaniu...?! - pisnęłam zduszonym głosem, czując jak nogi się pode mną uginają.
- Czyli dobrze trafiłem.
- Za dobrze!
- Jest w takim ra...
- TAK, JEST.
- Lea, co się dzieje? - Tamta siedziała dalej w kuchni, jeszcze niczego nieświadoma, byłoby pięknie, gdyby tak zostało, ale po co, pewnie.
- Nic się nie dzieje, ja ju...
- O Boże. - Usłyszałam za sobą cichy jęk, a przed sobą zobaczyłam dwie iskry w ciemnych oczach, które zniknęły jeszcze zanim zdążyły się dobrze pojawić.
I już wiedziałam, że jestem na straconej pozycji, dlatego odsunęłam się i wpuściłam mężczyznę do środka. Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie, bacznie obserwując to, co działo się między kuchnią a salonem.
- Czego chcesz? - spytała go, a ja miałam wrażenie, że się boi. Pierwszy raz przy mnie okazała strach, czekałam na to dwadzieścia trzy lata.
- Powiedziałem ci chyba jasno, że nie mam zamiaru takiej okazji marnować.
- Tak sobie po tygodniu ponad przypomniałeś? Żadna się nie dała złapać?
- Kurwa, ale nie bądź taka uprzedzona, nie masz podstaw.
- Kłóciłabym się...
- Nie miałem wcześniej okazji, jasne? - Słuchałam tego z tyłu i zastanawiałam się, co oni czują. On mówił jakby ukrywał przed nią wielki sekret, ona coraz bardziej przerażona - miękła. Walczyła ewidentnie sama z sobą, ale była, cholera, słaba. Może naprawdę nie miała na to siły.
- I co ja mam teraz zrobić?
- Wychodzisz.
- Wychodzę?
- Ze mną.
- Dlaczego?
- Bo ładnie się z tobą rozmawia, a poza tym, jesteś mi coś winna.
- Ja?!
- Przenocowałem cię, choć nie musiałem tego robić.
- Za noc chyba się odwdzięczyłam...
- Śniadanie.
- Bezinteresowne!
- Zmieniłem zdanie. Poza tym, trzydzieste czwarte urodziny tylko raz się obchodzi.
- Dzisiaj?!
- Nie, przedwczoraj. Ale brakuje mi twoich życzeń jeszcze. - Cios poniżej pasa, pieprzony szantażysta.
- Ale...to... Pójdę, jak mi coś powiesz później. - Przegrała. Przerżnęła przez wielkie P. Powiedziała mu tak, a ten uśmiechnął się cwaniacko. - Daj mi chwilę...
- Tak myślałem. - Pomierzwił jej włosy, a ta otrzepała się momentalnie i powlokła się na piętro, zostawiając mnie z nim samą.
A ten nie powiedział nic, popatrzył tylko na mnie, ja na niego i tak sobie pomyślałam, że jest strasznie wycofany jak na swój...zawód? Swoją postać? A z drugiej strony wydał mi się być podobny do Wakeford, niestety. Nie podobał mi się tylko sposób, w jaki rozmawiali, nie wiedziałam już, na ile to jest grą, na ile prawdą. Nie wiedziałam, jaki był sens tego wszystkiego. Ani on, ani ona nie powiedzieli sobie niczego wprost, zaczynali coś, nie kończyli, ale doskonale wiedzieli o finale. Za to patrzyli na siebie cały czas, leciały z ciemnych oczu pioruny, dokładnie takie same jak dziesięć lat temu. Wtedy też stałam z boku i widziałam to iskrzenie, lecz niepozytywne. A teraz znów, ale już sama się pogubiłam, co to znaczy. Nie wiedziałam, czego chcieli. Wczoraj, kiedy Tyler wykradał mi Hadley, doskonale po nich widziałam oczekiwania. Nic nie kryli, jak dzicy, nawiedzeni. A po tych dwoje niczego nie dało się rozpracować. Bałam się o moje dziewczyny, co tu wiele mówić?
- Już - powiedziała i stanęła obok niego. Zmierzyłam ją wzrokiem: długa, czarna spódnica, czarna, obcisła bluzka z niskim dekoltem. Łódeczka. Bo przecież jej, kurwa, nie zależało! Wbijałam w nią błagające spojrzenia, by może jednak nie, ale ona tego nie dostrzegła. Za to on tak. On na mnie popatrzył i się spaliłam, zeszłam im z drogi.
- Odstawię ci ją żywą, spokojnie.
- Kiedy?
- Szczęśliwi czasu nie liczą - odparł i otworzył Dee drzwi. Ta tylko pomachała mi niepewnie, rzuciła zduszone ''cześć''. On kiwnął głową, popatrzył na mnie znacząco.
I poszli. A ja nie wiedziałam, co się dzieje. Wydałam z siebie nic nie znaczący dźwięk, by po chwili rozsiąść się na fotelu i utopić się w wódce, wymieszanej z ,,Echoes'' Floyd'ów. To nie dla mnie takie zabawy. Jeśli Caroline nie wróci do północy, uznam ją za straconą.
* *** *
Po pierwsze: Another day in Paradise wróciło do życia, także starych/zainteresowanych - zapraszam. Co sobotę.
Po drugie: chciałabym z całego swego demarskiego serca podziękować dwóm paniom z blogosfery. Raz, że Faith, która jest tu ze mną już bardzo długo, ostatnio zdałam sobie sprawę, jak bardzo cenię sobie jej komentarze. Dwa, że Rocky, która machnęła mi trzyczęściowy esej pod szesnastym na Another day [...]. Chciałabym, by te damy wiedziały, jak bardzo je tu doceniam.
Po trzecie: będę zmieniać szablon, proszę się nie przestraszyć remontów.
I tyle ode mnie, do następnego + czekam na odzew!