czwartek, 30 października 2014

IX: Zwodnicze ścieżki dorosłych gier

Dziękuję Ci wielce, Kathi, mało kto tak pięknie o mnie pisze - dam Ci wyraźniejszy odzew do jutra!
Na samym dole mam dla Was urocze autorskie.
Zanim cokolwiek zrobimy, wszyscy odwiedzamy pewne 
A poza tym, powstała druga część naszego albumu - zapraszam :)


* *** *
***
Steven 
wrzesień 1984r.

 Po raz kolejny zdałem sobie sprawę ze swojego, paraliżującego aż, uzależnienia. Po raz kolejny uświadomiłem sobie, że wciąż jestem ukierunkowany tylko na jedno, jeśli o kobietach mowa, że tylko to i przede wszystkim to mi w głowie. Że nie potrafię tak po prostu sobie odpuścić. Zrobię, co do mnie należy, w moim mniemaniu, tydzień popiję, i od nowa. Przez kolejne, kurwa, dekady pewnie będzie tak samo. A najgorsze w tym jest to, że chyba właśni taki był mój plan na życie X lat temu, co się zmieniło? Wyrosłem z tego, że niby stałem się dojrzalszy, że niby coś się miało zmienić? Może tak, czasem tak myślałem. Czasem, gdy budziłem się sam w pustym domu, w pustym łóżku. Trzeźwy. W pełni świadomy tego, co działo się wokół mnie. We mnie. Patrzyłem na Toma, patrzyłem wcześniej na Joe'ego. I widziałem przy nich kobiety, przez długi czas te same. I były z nimi szczęśliwe, a oni z nimi. Niektóre odeszły, inne zostały. A potem się odwracałem i widziałem za sobą samego siebie z Cyrindą. Było nam pięknie, ale potem weszły między nas konflikty. Wielkie worki z białym prochem stanęły między nami, zaczęliśmy walczyć. Biłem się z kobietą o prochy, naprawdę tak się działo. Aż w końcu się rozeszliśmy, ona się zmieniła. Nie wiem, czy ja też. I już nigdy nie miało być tak samo, zresztą - to oczywiste. Wbrew pozorom, wbrew samemu sobie, nigdy nie wygasło moje uczucie do Foxe, moja śmieszna fascynacja. Tylko zdałem sobie sprawę, że nie możemy ze sobą być, bo w rezultacie jedno zabije drugie, a to, co się ostanie - zabije się samo prochem z tego wora, który nas rozdzielił. Bycie osobno dawało większe szanse na przetrwanie zarówno jej, jak i moje. Dlatego w domu budziłem się sam. Dlatego nie było w nim tej, za którą jak piesek latałem tyle czasu, by w końcu była moja. Dlatego nie było już ze mną Cyrindy Foxe. A co mi mogła dać zwykła dziwka, napalona fanka? Co mi mogła dać, poza chwilą? Nic, pojawi się, zrobi to, czego chce jeszcze bardziej ode mnie - i pójdzie. Z nadzieją, że zaliczy tak następnego. Ona, nie ja. Wszystko mi już jedno, byleby coś. A nawet nie, może przemawiała już przeze mnie zazdrość, że skurwysynom z zespołu się udawało kogoś okiełznać, a mnie nie. Co szło nie tak, w czym ja sobie nie radziłem, może to wszystko wynikało z...
- Zimno tu jest... - Z zamyślenia wyrwał mnie cichy głos, kojący głos. Głos kobiety, odwróciłem głowę w jej stronę. Burza brązowych, w świetle nocy wpadających w bordo, fal wiła się po poduszce, drobne ciało ginęło pod cienką kołdrą. Leżała tak obok, nawet na mnie nie patrząc, jak gdyby nigdy nic. - Przytul mnie. - Te słowa cofnęły mnie lata wstecz, ciężko powiedzieć, dlaczego. Tylko matka tak po prostu mówiła do mnie, bym ją przytulił. I tylko ona byłaby w stanie leżeć z taką ignorancją obok, czuć zimno i prosić o uczucie. Moja złota, kochana. A teraz leżała obok namiastka matki, takie wnioski udało mi się wyciągnąć po kilkugodzinnej znajomości.
 Milcząc, osunąłem się po poduszce na materac i przysunąłem się do niej, obejmując ją delikatnie, a ta zwinęła się jeszcze bardziej w kłębek i mruknęła cicho, jak kot. Kocica może, pasowałoby idealnie. Nie wiedziałem, czy zasypiała, czy już spała. Czy może zwyczajnie leżała tak jak ja i myślała o tym, co się kiedyś działo, co poszło źle, co można by rozegrać inaczej. Szczerze wątpię, wydała mi się być taka beztroska, wydała mi się być wyzwolona, pewna siebie, zdecydowana i niezależna. Kobieta o typowo męskiej duszy, pomyślałem. I myślałem dalej, czując jej delikatne, ciemne fale na swojej twarzy.
 Wychodząc przed dwudziestą z jej mieszkania, nie wiedziałem, czego się spodziewać. Najpierw taka niepozorna, ale ze słowa na słowo, z gestu na gest, robiła się coraz bardziej otwarta i zadziorna. Mówiła coraz więcej, ale niezupełnie dawała się poznać, jakby się ze mną bawiła. Odpowiadała pytaniem na pytanie, albo śmiesznie kryła się z prawdą, a mnie tylko zastanawiało, jaki miała motyw, co chciała tym osiągnąć.
- Powiedz mi, dlaczego Paul, z opowiadań twojej koleżanki, okazał się być chujem? - spytałem ją, kiedy siedzieliśmy w jakiejś kameralnej knajpce, pierwszej lepszej, która rzuciła mi się wtedy w oczy. - Chyba, że to zbyt wścibskie pytanie.
- Nie jest wścibskie, dżentelmenie! - Zaśmiała się i upiła łyk mojego piwa, po czym przyjrzała mi się uważnie. - Tylko to jest taka typowo kobieca, dramatyczna historyjka, nie sądzę, by cię to zainteresowało.
- Mów, mów, ja cię zawsze wysłucham.
- Zapamiętam to sobie. - Poprawiła włosy i oparła się rękoma o stół. - W skrócie, bo tu nie ma co opowiadać. Ten gość był moim narzeczonym, poznałam go tutaj, w Nowym Jorku, było mi z nim naprawdę świetnie, kochałam go, ale tak od początku osiemdziesiątego drugiego wszystko zaczęło się pieprzyć. Co prawda oświadczył mi się, ale to nic nie pomogło. A potem wyszło, że mnie zdradza. Z jakąś tlenioną, młodą pizdą. I tyle.
- Chwila, czyli od zerwania, od dwóch lat, sama siedzisz?
- Żartujesz sobie? Skąd, gdzie ja tak sama. To znaczy...nie władowałam się w żaden poważny związek, ale w między czasie spotykałam się przelotnie z dwoma kolegami, nic poza tym. Uznałam, że nie ma sensu póki co się angażować, bo potem tylko się płacze. A ja miałam tego dość, poza tym, teoretycznie byłam tutaj sama. Brakowało mi Madeline, która ryczała za mną w Anglii, a ja z zaciśniętymi zębami siedziałam tu. Nie mogłam się tak rozklejać, to miasto jest na to za trudne i za wielkie.
- Ładnie myślisz - powiedziałem po chwili, świdrując ją wzrokiem. Nie wiem, skąd takie postanowienia, taka siła, kobieca determinacja. Nie sądzę, że to wszystko przez tamtego faceta, musiała mieś inne podstawy, o których najwyraźniej nie miałem się dowiedzieć. Nie wtedy, na to wychodziło.
- Myślę, co czuję, czuję, co mówię, mówię, co myślę. Szach mat, Steven, tak to działa.
- Tyle lat żyłem w przekonaniu, że to ja mam cięty język, mam gadane.
- Mój język skrywa bardzo wiele tajemnic, jak już tak szczerze rozmawiamy... - Pokręciła głową i znów sięgnęła po alkohol, podczas gdy ja patrzyłem na nią wtedy jak w obrazek. Jakby mi się przenajświętsza dziewica objawiła i piła ze mną tanie piwo w tanim lokalu na rogu ulicy. Odstawiła szkło i popatrzyła na mnie, ewidentnie wyczuła, że jej słowa mocno się ode mnie odbiły. - Oj, poruszyłam drażliwy temat z tym językiem?
- Jesteś beznadziejna, robisz to specjalnie...
- Nie, ja po prostu chwalę się atutami. - Uśmiechnęła się i spojrzała na mnie z płomieniem w oku. Płomień za bardzo mnie oparzył, spuściłem swój wzrok i na moje nieszczęście, utkwił on gdzieś w okolicach góry prześwitującej, czarnej koszuli.
 Posiedzieliśmy tam jeszcze chwilę, a potem pojechaliśmy do mnie, gdzież ja bym ją samą puścił do siebie po nocy. Z takim językiem...
 I znów to zrobiłem. Kobiety mnie jednak nienawidzą. Zwyrodniały skurwiel. A ona mi tak po prostu mówi, że zimno. Chce, bym przytulił. Wygodnicka, wredna kocica.


Leandra

 Siedziałam zupełnie ogłupiała na łóżku u siebie w sypialni i kiwając głową na boki, patrzyłam przed siebie, analizując, już na trzeźwo, wszystko, co wczoraj się stało. Przechodził mnie zimny dreszcz podekscytowania i chorej ekscytacji, Tyler tak po prostu naszedł mnie w moim mieszkaniu i porwał mi Caroline sprzed nosa, potem Erika przez pierwszą godzinę napieprzała coś o kinie, potem zeszła na temat, że chce jechać ze mną na jakiś koncert i teraz będzie szukać, kto w najbliższej przyszłości zagra w Nowym Jorku. A ja siedziałam i wykrzykiwałam różne rzeczy, z którymi może powinnam siedzieć cicho, ale za długo się we mnie gromadziły wszystkie silne emocje. I musiały w końcu huknąć, padło na wczoraj, a dziś znów siedziałam sama. Moja luba w soboty się gania po rodzinie za miastem, Caroline teraz pewnie...z Tylerem, a Dee powinna dziś już wrócić, a że jej nie było, to inna sprawa. Można było zwariować w tej samotni, jeszcze lało jak nigdy. Na szczęście po piętnastu minutach ''inna sprawa'' się rozwiązała, na dole ktoś trzasnął drzwiami, w końcu.
- Wakeford? - Poderwałam się z łóżka i szybkim krokiem zeszłam na dół, gdzie zastałam swoją niską cholerę, zdejmującą kurtkę. - Boże, w końcu. Już myślałam, że się za bardzo zadomowiłaś u rodziców.
- Nie, no coś ty! - Zaśmiała się, idąc do kuchni. - Po tylu latach mieszkania bez nich? Trudno by mi było się znów przestawić na życie pod rodzicielską kontrolą.
- Dobra, tu masz rację. A co z pracą? Załatwiła ci matka?
- Raczej tak. Będę projektować okładki, dostałam kilka tytułów na próbę, mam im coś wstępnie dać najszybciej jak dam radę. I jeśli się spodobają, to mnie wezmą, niestresująca, wolna robota. A mnie wezmą, ponieważ mam pomysły na takie rzeczy, kreska też oryginalna, będzie dobrze.
- No, to ja mam nadzieję, ci się uda, bo nie będziesz u mnie mieszkać za darmo! Dobrze płacą?
- Na własne wydatki i twoje utrzymanie wystarczająco! - Puściła do mnie oko i wróciła do nieudolnego krojenia chleba. - Jest Caroline? - Kurwa, co powiedzieć?
- Nie ma. To znaczy...
- To gdzie ona polazła w taki dzień?
- Dee, to jest dość...drażliwy dla ciebie temat, chyba. - Usiadłam tradycyjnie na stole i patrzyłam, jak wolno odkłada nóż, na szczęście, i odwraca się napięcie w moją stronę, przekręcając lekko głowę na bok. - Ja pierdzielę, nie patrz tak.
- Drażliwy, co się stało, Lea?
- Wyszła z kimś.
- Z KIM.
- Nie każ mi tego robić... - Wlepiłam w nią oczy i przygryzłam wargę.
- Leandra, jak mi tego nie powiesz, to sama to zrobię, a to nie będzie, kurwa, dobre...!
- Boooże, no tak, stało się, jednak coś musiało wtedy zaskoczyć! - zawyłam i zeskoczyłam ze stołu, kucając na kuchennej posadzce i patrząc z dołu na pobladłą dziewczynę. - Był tu wczoraj i bajerował i ją sobie tak zabrał, ona pewna siebie poszła i...
- I nie wróciła od wczoraj?!
- Nie, jak wyszli przed dwudziestą, to ich jeszcze nie ma, jak widzisz. A jest osiemnasta. I w ogóle myślałam, że sama tu będę do końca. A o nią to ja się nawet martwię powoli, druga się wpakowała w jakąś patologiczną relację.
- Nie dramatyzuj...
 Wypuściłam ze świstem powietrze i podniosłam się z podłogi. Uznałam, że ugryzę się w język za to gadulstwo, nie potrzebnie może tak wypaliłam z tą ludzką papugą. Ale z drugiej strony, jak nie ja, to Caroline by jej powiedziała, przecież miała się czym pochwalić. Odnosiłam wrażenie, że wpadłam na tor licytacji zaliczania ikon obecnej sceny muzycznej. Nawet nawiedzała mnie co jakiś czas myśl, że mogą mnie w to wciągnąć, jakkolwiek absurdalnie to nie brzmi. Spojrzałam na Dee, która siedziała przy stole i jadła swoje krzywe kanapki, a po jej oczach można było wywnioskować, że jej mózg pracuje na najwyższych obrotach, że uważnie przetwarza nowe informacje. Dlaczego tak ją to trafiło, mówiła, że nie dba o takich ludzi.
- Kłamczucha... - zanuciłam i usiadłam na przeciwko niej. Spojrzała na mnie pytająco, więc kontynuowałam - Dee, nie przecz sama sobie, bo nic dobrego z tego nie wyniknie. I nie mów mi nawet, że nie mam pojęcia, co mówię. Jestem przyszłą panią psycholog, pamiętaj.
- Mam zbyt wybujałą wyobraźnię i jeszcze nie nauczyłam się w pełni trzymać swoich nerwów na wodzy, to wszystko.
- Jak ty mi się tu dasz pomiatać sobą facetowi, to zwątpię na dobre, przysięgam.
- Ale ja się nikomu nie dam. To wina pogody. Nie zgrywa mi się w ogóle z tym, co czuję...albo właśnie się za dobrze zgrywa. Nie mam siły na takie dyskusje teraz.
- Zawsze możemy porozmawiać kiedy indziej.
- Dzięki. - Uśmiechnęła się, a mi ulżyło.
 Ale nie na długo. Dosłownie pół godziny później ktoś zapukał do drzwi, a mnie szlag trafił. Zamknęłam oczy, czułam na sobie pytające spojrzenie Madeline i szybko przerzucałam w głowie ludzi, którzy mogliby do mnie pukać w sobotę wieczorem.
- Może to Caroline...?
- Caroline ma klucze przecież, to nie ona - rzuciłam szybko i spanikowana podniosłam się ociężale z krzesła. Ale nagle zdenerwowanie opadło, pomyślałam o moim kurierze, który tak naprawdę był tylko bardzo dobrym znajomym od sklepu z masą cudnych, najróżniejszych rzeczy. A że ja nie miałam czasu tak tam jeździć, on mi dostarczał w wolnych chwilach różne nowości, które sobie oglądałam na spokojnie. Adrian był moim człowiekiem. - Boże, chwila!
 Rzuciłam się jak dzika do drzwi, a Dee została sama przy wysokim stole i wyglądała przy nim jak pięcioletnie dziewczynka, jeszcze te poszarpane kanapki na obitym talerzu przed nią. Nic jednak nie zmieniło faktu, iż po raz drugi z rzędu dostałam czymś bardzo mocno w głowę. To nie był mój osobisty kurier, to nie Caroline, pijana do tego stopnia, że nie byłaby wstanie trafić kluczem do zamka. Zanim cokolwiek powiedziałam, sparaliżowałam gościa wzrokiem, jakbym chciała dać mu do zrozumienia, że robi coś bardzo złego. 
- Kurwa, czy wy będziecie mi się wszyscy teraz tak kumulować na mieszkaniu...?! - pisnęłam zduszonym głosem, czując jak nogi się pode mną uginają.
- Czyli dobrze trafiłem.
- Za dobrze!
- Jest w takim ra...
- TAK, JEST.
- Lea, co się dzieje? - Tamta siedziała dalej w kuchni, jeszcze niczego nieświadoma, byłoby pięknie, gdyby tak zostało, ale po co, pewnie.
- Nic się nie dzieje, ja ju...
- O Boże. - Usłyszałam za sobą cichy jęk, a przed sobą zobaczyłam dwie iskry w ciemnych oczach, które zniknęły jeszcze zanim zdążyły się dobrze pojawić.
 I już wiedziałam, że jestem na straconej pozycji, dlatego odsunęłam się i wpuściłam mężczyznę do środka. Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie, bacznie obserwując to, co działo się między kuchnią  a salonem.
- Czego chcesz? - spytała go, a ja miałam wrażenie, że się boi. Pierwszy raz przy mnie okazała strach, czekałam na to dwadzieścia trzy lata.
- Powiedziałem ci chyba jasno, że nie mam zamiaru takiej okazji marnować.
- Tak sobie po tygodniu ponad przypomniałeś? Żadna się nie dała złapać?
- Kurwa, ale nie bądź taka uprzedzona, nie masz podstaw.
- Kłóciłabym się...
- Nie miałem wcześniej okazji, jasne? - Słuchałam tego z tyłu i zastanawiałam się, co oni czują. On mówił jakby ukrywał przed nią wielki sekret, ona coraz bardziej przerażona - miękła. Walczyła ewidentnie sama z sobą, ale była, cholera, słaba. Może naprawdę nie miała na to siły.
- I co ja mam teraz zrobić?
- Wychodzisz. 
- Wychodzę?
- Ze mną.
- Dlaczego?
- Bo ładnie się z tobą rozmawia, a poza tym, jesteś mi coś winna.
- Ja?!
- Przenocowałem cię, choć nie musiałem tego robić.
- Za noc chyba się odwdzięczyłam...
- Śniadanie.
- Bezinteresowne!
- Zmieniłem zdanie. Poza tym, trzydzieste czwarte urodziny tylko raz się obchodzi.
- Dzisiaj?!
- Nie, przedwczoraj. Ale brakuje mi twoich życzeń jeszcze. - Cios poniżej pasa, pieprzony szantażysta.
- Ale...to... Pójdę, jak mi coś powiesz później. - Przegrała. Przerżnęła przez wielkie P. Powiedziała mu tak, a ten uśmiechnął się cwaniacko. - Daj mi chwilę...
- Tak myślałem. - Pomierzwił jej włosy, a ta otrzepała się momentalnie i powlokła się na piętro, zostawiając mnie z nim samą.
 A ten nie powiedział nic, popatrzył tylko na mnie, ja na niego i tak sobie pomyślałam, że jest strasznie wycofany jak na swój...zawód? Swoją postać?  A z drugiej strony wydał mi się być podobny do Wakeford, niestety. Nie podobał mi się tylko sposób, w jaki rozmawiali, nie wiedziałam już, na ile to jest grą, na ile prawdą. Nie wiedziałam, jaki był sens tego wszystkiego. Ani on, ani ona nie powiedzieli sobie niczego wprost, zaczynali coś, nie kończyli, ale doskonale wiedzieli o finale. Za to patrzyli na siebie cały czas, leciały z ciemnych oczu pioruny, dokładnie takie same jak dziesięć lat temu. Wtedy też stałam z boku i widziałam to iskrzenie, lecz niepozytywne. A teraz znów, ale już sama się pogubiłam, co to znaczy. Nie wiedziałam, czego chcieli. Wczoraj, kiedy Tyler wykradał mi Hadley, doskonale po nich widziałam oczekiwania. Nic nie kryli, jak dzicy, nawiedzeni. A po tych dwoje niczego nie dało się rozpracować. Bałam się o moje dziewczyny, co tu wiele mówić?
- Już - powiedziała i stanęła obok niego. Zmierzyłam ją wzrokiem: długa, czarna spódnica, czarna, obcisła bluzka z niskim dekoltem. Łódeczka. Bo przecież jej, kurwa, nie zależało! Wbijałam w nią błagające spojrzenia, by może jednak nie, ale ona tego nie dostrzegła. Za to on tak. On na mnie popatrzył i się spaliłam, zeszłam im z drogi.
- Odstawię ci ją żywą, spokojnie.
- Kiedy?
- Szczęśliwi czasu nie liczą - odparł i otworzył Dee drzwi. Ta tylko pomachała mi niepewnie, rzuciła zduszone ''cześć''. On kiwnął głową, popatrzył na mnie znacząco.
 I poszli. A ja nie wiedziałam, co się dzieje. Wydałam z siebie nic nie znaczący dźwięk, by po chwili rozsiąść się na fotelu i utopić się w wódce, wymieszanej z ,,Echoes'' Floyd'ów. To nie dla mnie takie zabawy. Jeśli Caroline nie wróci do północy, uznam ją za straconą.

* *** *
Po pierwsze: Another day in Paradise wróciło do życia, także starych/zainteresowanych - zapraszam. Co sobotę.
Po drugie: chciałabym z całego swego demarskiego serca podziękować dwóm paniom z blogosfery. Raz, że Faith, która jest tu ze mną już bardzo długo, ostatnio zdałam sobie sprawę, jak bardzo cenię sobie jej komentarze. Dwa, że Rocky, która machnęła mi trzyczęściowy esej pod szesnastym na Another day [...]. Chciałabym, by te damy wiedziały, jak bardzo je tu doceniam.
Po trzecie: będę zmieniać szablon, proszę się nie przestraszyć remontów.
I tyle ode mnie, do następnego + czekam na odzew!

środa, 29 października 2014

część II: co kto zakopał i dlaczego?



,,Kiedy moja Wakeford tak z dnia na dzień zjawiła się w Nowym Jorku, u naszej Leandry, uznałam, że nie ma najmniejszego sensu planować sobie życia aż na taką potężną skalę. Swojego czasu rzeczywiście zaczęłam tak robić, ale przyjechała - minęło. I znów moje plany najdalej sięgały następnego weekendu. I znów łowiłam na wygląd głodne spojrzenia. Przecież nawet królowa Debbie mówi, że bycie gorącą nie boli!''



,,Już się rozczuliliśmy nad doświadczeniami Caroline, teraz możemy porozczulać się nade mną: na pierwszym kochana ja w wieku lat czternastu, na drugim - ja z Eriką w wieku obecnym, gdzieś w...klubie może? Nie wiem, nie wyglądam, jakbym wiedziała, haha''


,,Kontynuują, moja Wakeford z tym całym złotym Gregiem Dawsonem, dwa lata temu w Cambridge, zdjęcie od Jaspera. A obok też ona, ale dwa lata później, czyli teraz. Dewiza z gorącem weszła w życie nie tylko moje, jak widać. Zresztą, weszła dawno, teraz się tylko rozwija''


,,To teraz moja Hadley, pierwsze - eleganckie i z klasą, w pełni świadome jest rzekomo ze stycznia tego roku (1984, żeby zapamiętać na przyszłość), a z kolei to drugie...ja nie wiem, czy ona wie, że takie zdjęcie istnieje, zrobiłam je w pierwszym tygodniu mojego pobytu w Nowym Świecie i...i jak widać - gorąco jest, było i BĘDZIE''


,,Rzekomo w te okolice ją wyrzuciło, zanim dowlokła się do mojego kameralnego mieszkania, cholera!''

,,Jeszcze nigdy z cofania się gdziekolwiek, w moim przypadku, nie wynikło nic dobrego, ale... Ale na górze Stephen Hill i ja (ja z tyłu), podczas amatorskich przygotowań do ostatniego koncertu naszego poprzedniego zespołu. I co nam z tego - nic. Jak zawsze. 
A dalej? Na pierwszym planie jest nikt inny jak męska kopia Mary Firby: jej syn, Peter. Oto obiekt, na który leciała każda, poza Caroline, w której ten się nieszczęśliwie zakochał. Żałości.
Reszty ludzi nie kojarzę, choć pewnie powinienem. Wpływowe towarzystwo.''







,,Cofając się nadal... Nimfa na górze to moja Berry Fox, wieczna dziewiętnastka, sypiąca magicznym, białym pyłkiem. Te wszystkie zdjęcia są z '82, na środkowym ona ze swoją babką, którą niby rzadko widywano. Brak mi słów, brak mi...jej mi brak. Kochałem ją jak nikogo. I nie jestem tu w stanie powiedzieć o niej nic więcej. Chociażbym chciał, była skarbnicą ludzkiej magii, wszystkiego. Wiem tyle, że patrzy na mnie. Że jest, mimo wszystko''

,,Tak skacząc znów o tę dychę wstecz...w sumie, niewiele się zmieniło. Nic się nie zmieniło, my tacy sami. Ten zawsze taki że niby opanowany, że niby na spokojnie, że niby grzecznie, że niby nie, że niby... Pierdzielę, jakby sam w to wierzył. Doskonale wiem, że pewnie robiłby to samo, co ja, ale duma i honor mu nie pozwalają, a mnie doprowadzają do szału. Nie jest tu żadnym sekretem, że każdy chciałby robić to, co ja. Chociaż on mógłby mi za to teraz dać w kość.
Bo tutaj każdy musi być jeszcze inny od tego innego''




















* *** *
Sprawa panny Fox zostanie rozwinięta ~

czwartek, 23 października 2014

VIII: Brytyjska obłuda, francuska zaradność

Dla Faith!
Zadaniem tego rozdziału jest spędzenie Wam wszelkich snów z powiek, oby mi się udało, haha.
Co więcej, po przeczytaniu tego, dwie minuty Was nie zbawią, jedno zdanie, kilka słów można zostawić w komentarzu, to nie boli, a ja zawsze na to liczę.
I proszę. I zapraszam.

* *** *
***

Jasper
wrzesień 1984r.

 Lekko doładowany wszedłem do jednego z, przeciętnych niby, sklepów muzycznych w Cambridge. Zawsze byłem w szoku, że aż tyle ludzi go odwiedza, ceny jak wszędzie, asortyment też, nie wiedziałem, na czym polega jego sukces. Wszyscy twierdzili, że chodzi o charyzmę pracowników, klimat tego miejsca. Takie tanie pieprzenie, nie bywałem tam często, ale tym razem miałem powód. Zwał się Peter Firby i dzięki swoim wielce wpływowym rodzicom był właścicielem tego skromnego lokalu na rogu ulicy. Wszyscy wołali na niego ''młody'', z matką i ojcem włącznie, w naszym gronie zasłynął tym, że od lat żywił wielkie uczucie do panienki Hadley, która nigdy go nie odwzajemniła, a wręcz gardziła. Dała mu jasno do zrozumienia, że nie jest zainteresowana, ale zrozpaczony chłopiec nie potrafił tego przyswoić i pozostał nadal w swoim świecie. Nigdy nie zapomnę, jak w siedemdziesiątym czwartym załatwił Hadley bilet na Bowie'go. A teraz miał trzydzieści dwa lata, anielską buźkę i załatwił dwa bilety na Aerosmith w Nowym Jorku dla Wakeford i Caroline. A to wszystko za kilka wyjść z Annie Hawk. Cała mamusia z niego. Ja jakoś nigdy go nie trawiłem i z wzajemnością, dlatego też średnio mi podeszło, kiedy dowiedziałem się, że Hawk, będąca moją...przyjaciółką, zaczęła się z nim spotykać. Co więcej, dostała z marszu prace w sklepie, co za cuda.
- Jasper? - Zauważyła mnie dosłownie dwie sekundy po wejściu do ich muzycznego królestwa, pożal się Boże. Spojrzałem niepewnie w jej kierunku. - Jasper, cześć, co ty tutaj robisz?
- Nic, pogadać przyszedłem. Z twoim...szefem. - Odebrała to jako zgryźliwą uwagę, słusznie, zresztą. Po co miałbym udawać, że jest inaczej, miałem żal do Petera. Omamił ją sobie, nagle tak ślepo zakochana, a wcześniej ignorowała jego osobę przez lata. - Jest tu gdzieś?
- A o czym ty z nim chcesz rozmawiać? Chyba się nie lubicie, tak myślałam.
- Gdybym rozmawiał tylko z tymi, z którymi się lubię, to marnie by było.
- Axon, ale ty jesteś...
 Przerwałem jej jednym machnięciem ręki, nie miałem siły tego słuchać, wiedziałem doskonale, jaki byłem. Już chciała coś dopowiedzieć, ale na moje szczęście zaczepił ją jakiś małolat, więc obowiązki służbowe, przecież siła wyższa. Udałem się wgłąb sklepu, aż dobiłem do, zawalonej ulotkami i dziesiątkami plakatów, lady, za którą siedział Firby, zaczytany w jednej ze swoich kochanic, grubej książce.
- Zaniedbujesz pracę, szefie - rzuciłem oschle, opierając się o wolne miejsce na blacie.
- Nic nie zanie... Axon. Czego ty tutaj chcesz? - Momentalnie odrzucił książkę gdzieś na bok i sparaliżował mnie wzrokiem spod swojej krzywej grzywki. - I tak cię raczej na nic nie stać, a dragów u mnie nie dostaniesz, jakbyś nie zauważył.
- Dobrze, że mi powiedziałeś, już miałem nadzieję.
- Po co żeś tu przylazł? Odstraszasz mi klientów, wyglądasz jak wysuszony trup.
- Firby, zamknij się. Przyszedłem ci tylko...podziękować za pomoc w wykurzeniu stąd na dobre tych, którzy byli dla mnie najważniejsi. Nie wiem, za co opchnąłeś dokładnie te bilety, te wejściówki. Co ci naobiecywała? Caroline? Że się w tobie w końcu zadurzy? Że wróci po tym wszystkim do ciebie? - Cedziłem słowa, chciałem napluć mu w te błękitne oczka, wkurwiał mnie tak bardzo. Zrobiłem mu wtedy wyrzuty o coś, co zupełnie mnie nie obchodziło. Dziewczyny napisały mi o wszystkim, spłynęło po mnie. Ale uznałem to za dobry argument na nawrzucanie temu małemu sukinsynowi. Za wszystko, wejściówki były zwykłym pretekstem. Nie panowałem zupełnie nad tym, co mówiłem, nie byłem w pełni...świadomy. A on zaczął się śmiać. Śmiał mi się prosto w twarz. - Kurwa, tak cię to bawi?
- Jasper, wyjaśnijmy coś sobie raz na zawsze. Kiedyś naprawdę kochałem się w Caroline. Bardzo. Ale to się wypaliło, dalej ją uwielbiam i chcę dla niej jak najlepiej, bo uważam, że jest piękna i niesamowita z niej kobieta. Już na zawsze pozostanę kojarzony z takim nieporadnych blondynkiem, co się nieszczęśliwie zakochał, wszyscy się z tego śmiejemy i będziemy już do końca. Wyo...
- Tłumacz tak to sobie.
- Nie przerywaj mi. Wyobraź sobie, że przedwczoraj napisałem list do Caroline. Pytałem o koncert, z którym ty znów masz problem. Co cię tak boli, Axon? Kiedyś, parę lat temu, pomyślałbym, że chodzi ci o Wakeford i jej względy, ale wiedz, że mam powody, by myśleć zupełnie inaczej.
 Zobaczyłem nagle czarne plamy przed oczami, serce mi się ścisnęło. Te słowa były złe, pchnęły mnie w otchłań, do której już nigdy nie chciałem wracać. Skąd on mógłby wiedzieć...
- Zatkało cię, Axon, co? Kurwa, czyżby twój zakopany gdzieś pod ziemią sekret nagle wyszedł na jaw?
- Nie...mam pojęcia, o czym ty mówisz - wykrztusiłem, a on, z uśmieszkiem pełnym satysfakcji, podał mi butelkę wody, którą zignorowałem.
- A ja myślę, że doskonale wiesz. Ty sądzisz, że ja uważam, że prochy z nieba lecą? Myślisz, że ktoś taki jak ja nigdy nie zainteresował się, skąd taki margines jak ty ma pieniądze na to wszystko? I w końcu, myślisz, że ja nie wiem, iż kiedyś zabawiła w twoim życiu wolna Berry Fox?
- Peter... - Świat się zatrzymał, a słońce spadło. Ziemia pękła na dwie części.
 Stałem tak w miejscu, mając wrażenie, że czasu nie ma, że przestał istnieć. Patrzyłem na blondyna i widziałem najbardziej wyrachowanego, cynicznego mężczyznę, który pojawił się kiedykolwiek na mojej drodze. Nie wiem, jaki miał motyw, by do tego wrócić. Nie wiem, jaki miał motyw, by w ogóle dotrzeć do takich informacji z mojej przeszłości. Nie wiem, kiedy wszedł do mojej prywatności i kto mu w tym pomógł. To nie mogła być Annie, nie byłbym w stanie w to uwierzyć. Zresztą, kto mógłby o tym wiedzieć. Poczułem się nagle taki nienaturalnie słaby. Berry Fox, jaśniutka szatynka o wiecznie czerwonych ustach. Dziewiętnaście lat miała, kiedy ją poznałem i...
- Jak się dowiedziałeś...o...
- O Berry? Naprawdę chcesz o tym gadać, Axon?
- Muszę... - zachrypiałem i spojrzałem na niego błagalnie, zdając sobie sprawę, jak bardzo żałośnie musiałem wyglądać. Czułem wilgoć w oczach, bałem się, że łzy zaraz popłyną po mojej twarzy. - Peter, proszę cię.
- To chodź na zaplecze, jesteś takim koszmarnym wrakiem, że nawet sama śmierć się boi po ciebie przyjść. - Wstał i przywołał gestem ręki jakiegoś chłopaka, który stanął w zastępstwie za kasą, podczas gdy ja z Firby'm poszedłem do kameralnej kanciapy, kryjącej się za odrapanymi, bordowymi drzwiami. - Siadaj - rzucił i wskazał na starą kanapę.
 Posłusznie usiadłem i wlepiłem w niego wzrok, zupełnie jakby był wyrocznią. I chyba nią był, znów zburzył mój niedawno odbudowany świat, ale zaskoczył mnie, że wykazał jakiekolwiek chęci rozmowy ze mną. Już nawet nie dbałem o to, co powiedział o mnie i śmierci. Chociaż miał pierdoloną rację.
- Poznałeś Berry dwa lata temu, prawda? Na obrzeżach.
- Wtedy, byłem z Gregiem, nosiliśmy rzeczy, bo jego starsi się tam przeprowadzili, chyba dwa domy obok tego, należącego do twojego ojca. Powiedziała mi, że mieszka z babcią, też tam.
- Istotnie. Fox mieszkała razem z babcią od dziesiątego roku życia. Staruszkę widziałem co prawda może z dwa razy, jak nie jeden.
- Ale skąd ty...
- Nigdy nie obchodziła mnie ta dziewczyna, nigdy jej nie poznałem, mówiliśmy sobie tylko ''cześć''. Ale kiedy z dnia na dzień wyjechała z tej części Cambridge do takiej zdecydowanie mniej...luksusowej, zainteresowałem się, dlaczego. I popytałem coś znajomych, ponieważ posiadanie sklepu muzycznego zbliża cię z ludźmi, i dowiedziałem się, że mieszka z tanim ćpunem, który rzekomo czasem widuje się z dzianymi, osobliwymi kobietami dla pieniędzy. Albo dla prochów. Byłbym chyba głupi, gdybym nie pomyślał od razu o tobie. Zastanawiałem się tylko nad tym, co taka rusałka w tobie zobaczyła. Aż potem wyszło, że sama tylko wyglądała niewinnie, a dragów sobie nie odmawiała. A jak miała ciebie, to już w ogóle.
- Boże... - szepnąłem. Byłem kompletnie zdezorientowany.
- Potem wyszło, że w listopadzie dwa lata temu, kiedy Stephen Hill miał wpaść do ciebie po klucze, wziąć je od Berry i przynieść ci na mieszkanie Grega...drzwi były otwarte, klucze w koszyczku  w kuchni, a panna Fox leżała zwinięta w kłębek na puchowym dywanie. On myślał, że spała, Axon. I tak zasnęła, że śpi do tej pory.
- Peter...
- Znów przyszła jesień, wszystko wraca. Ale ciebie to nie powinno ruszać, przecież...ty jej podałeś śmiertelną dawkę jakiegoś syfu. Byłeś chyba tak napruty, że źle sobie wymierzyłeś, a ona, ślepo w ciebie wpatrzona, wzięła. Kiedy wychodziłeś rano, ona pewnie już nie żyła, ale ty sądziłeś, że śpi.
- To nie miało wyjść na jaw, tylko jej babka...
- Wiem. To też wiem, oficjalnie sama z tym przedobrzyła. Nie wiem, jak to jest możliwe, że ty tak spokojnie sobie żyjesz ze świadomością, że zabiłeś człowieka, a sam powinieneś gnić od lat. W ziemi, bo tak już gnijesz. I wiem, że to nie miało wyjść. Ale jestem zafascynowany jak ty, złoty przyjaciel, chowałeś Berry tak, że nie dowiedziała się o niej Madeline. Caroline jeszcze rozumiem, przecież była już w Stanach. Ale ta druga siedziała w Cambridge dzień w dzień.
- To było wtedy, kiedy zniknąłem, w jej wersji. Poruszałem się tak, by nie było nawet opcji, żeby Wakeford mnie spotkała. Była tylko Berry i...
- Odkochałeś się?
- W Dee...w pewnym sensie. Ona mi zaczęła piekielnie przypominać Fox. Myślałem, że...
- Że w nią też władujesz, kurwa, nie wiem, pół kilo prochów i będziecie się śmiać i żyć w pełni szczęścia?
- Ona...
- Axon, obudź się. Ty już nie masz uczuć, kochałeś Berry, bo ćpała. To była destrukcyjna relacja bez miłości, kochałeś ją, bo narkotyki. Caroline z Dee wcześniej chciałeś sobie podporządkować, ale na trawce się skończyło, ale co to trawka dla ciebie. Nie masz uczuć, jesteś starym ćpunem i nie widzisz świata spoza tego białego śniegu. I dla ciebie już nie ma ratunku. Zabiłeś człowieka, ale to bez różnicy, przecież mogła sama to zrobić! Kłamałeś osobom, które widziały w tobie przyjaciela. A chodziło tylko o jedno.
- Peter, ja... - Łzy popłynęły, płakałem. Ale czułem, że były puste. Jak oczy i cały ja. Nie mogłem jeść, organizm nie przyjmował. Nie spałem. Trafiłem na drogę, z której już nie dało się zawrócić.
- Wystarczy, Jasper. Nawet nie jest mi cię żal. Wynoś się stąd. Męska dziwka, morderca, zdrajca i zaćpany kłamca. Nie ma tu miejsca, nie chcę cię nigdy więcej widzieć.
- Nie tak miało wyjść - zachrypiałem i poderwałem się gwałtownie, wybiegając z zaplecza, potem w dziwnym amoku wypadłem na ulicę, pobiegłem przed siebie. Jakbym miał dokąd wracać.


Caroline

 Minął tydzień od koncertu w Nowym Jorku, w między czasie zaszła w moim życiu pewna zmiana: z mieszkania Mary przewędrowałam do Leandry. Mieszkałyśmy teraz w trójkę, Lea uznała, że to jest jej pięknie korzystne, gdyż w końcu zapanuje na spokojnie nad rachunkami i całą resztą. Ona dorabiała to tu, to tam w przerwach od studiowania, ja miałam bardzo przyzwoitą pensję, a Dee chwilowo była ze swoimi rodzicami, załatwiając sobie pracę w wydawnictwie, gdzie robiła jej mama.
 Wyjątkowo powolne piątkowe popołudnie mogło nie mieć końca, siedziałam na kanapie i patrzyłam tępo w telewizor, podczas gdy Lea teoretycznie wciąż odsypiała nockę.
- Caroline, jesteś? - Czyli jednak tylko teoretycznie, zeszła dziwnie żwawym krokiem na dół i wparowała do kuchni.
- Nie ma mnie - odparłam i spojrzałam, jak wyjmuje z lodówki wielki jogurt i siada z nim na stole, patrząc na mnie. I ja zmierzyłam ją wzrokiem: obcisłe spodnie, elegancka bluzka, pomierzwione artystycznie włosy. Czyżby jakieś wyjście?
- Co mnie kłamiesz, widzę, że jesteś.
- Myślałam, że cię oszukam. Wychodzisz gdzieś?
- Nie ma tak łatwo, kochana. Wychodzę z Eriką, ma przyjść koło dwudziestej.
- Osiemnasta jest, już dwie godziny wcześniej trzeba się było odwalić? - Pokazałam jej język i rozłożyłam się jak długa na kanapie.
- Lubię dobrze wyglądać. - Zarzuciła włosami i zeskoczyła ze stołu, przechodząc do salonu. Usiadła na fotelu i uśmiechnęła się do mnie z dumą.
- Ja tam nie muszę się stylizować, żeby tak wyglądać.
- Ta, nie każdy ma tyle szczęścia, niestety - fuknęła z udawanym oburzeniem.
 Siedziałyśmy tak z pół godziny, rozmawiając o niczym i o wszystkim, to o pogodzie, to o przystojnym jej prezenterze w telewizji. Leandra miała w sobie coś bardzo cennego, mimo iż wolała swój gatunek, to potrafiła na spokojnie i szczerze pogadać też o facetach. Na szczęście nie wyrosła z niej zdziczała lesbijka, dzięki za to. W pewnym momencie ktoś zapukał do drzwi, a ja rzuciłam dziewczynie pytające spojrzenie.
- Coś się chyba twojej Erice czas poprzestawiał.
- To na pewno nie ona, nigdy nie przychodzi wcześniej. Może Dee...nie, nie Dee. Ona ma klucze.
- To skocz otworzyć, jesteś młodsza.
- Jeszcze ci to przypomnę. - Podniosła się ociężale - Kurwa, to może mój kurier jest!
 Rzuciła się do drzwi, nucąc ,,Bella Donnę''. Nie wiem, o czym myślała. Kurier w piątek o siódmej wieczorem, no jak ja mogłabym na to nie wpaść! Wzdychając cicho wróciłam do oglądania powtórki ostatniego odcina ,,Dynastii''. Oj, Alexis, Alexis. Z zamyślenia wyrwał mnie wieloznaczny ryk.
- JA PIERDZIELĘ, MATKO ŚWIĘTA, TO TY?!
- Kurwa, a to ty! - Odpowiedział jej męski głos, więc zainteresowana podniosłam się do pozycji siedzącej i wlepiłam oczy w stojącą w progu Leę.
- Czego ty tu chcesz?!
- Ciebie. Nie, taki żenujący żart prowadzącego, szukam kogoś, desperacja sięga szczytu, wpuścisz mnie? - W odpowiedzi pokiwała energicznie-chaotycznie głową i odsunęła się.
 Do mieszkania wszedł mężczyzna średniego wzrostu, stał tyłem do mnie i mój mózg starał się rozkodować, kto to jest. Leandra nagle zamknęła z hukiem te pierońskie drzwi, a gość momentalnie odwrócił się w stronę salonu, kanapy i moją. To było jak wstrzyknięcie potężnego narkotyku, moje źrenice musiały urosnąć wtedy nienaturalnie bardzo.
- Siadaj! - Padł rozkaz z ust roztrzęsionej Lei, popchnęła gwałtownie bruneta, a ten dobrowolnie jej się poddał i usiadł na stole, jak ona wcześniej.
- Jezu, Steven Tyler... - powiedziałam i przyjrzałam mu się badawczo.
- Ciebie szukam właśnie!
- Ale w sensie, że...?
- Ty jesteś Caroline, a jeśli nie, to możesz chociaż poudawać, bo już naprawdę mam dość.
- Nie, nie muszę. To znaczy, jestem, tak. Ale...
- Zanim cokolwiek którekolwiek z was powie, to ty, Tyler, mi się tu podpiszesz - zarządziła i wcisnęła mu w ręce winyl ,,Live! Bootleg'', którego obecność w tym domu zawsze mnie zastanawiała i szokowała.
- Podpiszę, ale chyba dałaś mi ostatnio do zrozumienia, że Aerosmith nie jes...
- Nie jest aż tak, ale w razie czego ja to opierdolę komuś za sporą sumę, więc proszę.
- Zaradność życiową sobie cenię. - Uniósł brew i machnął coś szybko na okładce, a zadowolona dziewczyna grzecznie podziękowała i dumna z siebie odłożyła płytę na swoje miejsce, po czym, jak gdyby nigdy nic, poszła znów do kuchni.
 On sam wstał i usiadł na podłokietniku kanapy, spoglądając na mnie, jakby dawał mi do zrozumienia, że to ja mam coś powiedzieć. I tak zrobiłam, niech ma.
- Dobra, ja nie chcę być wścibska, czy coś, ale zarówno ty, jak i ja, zdajemy sobie sprawę, że takie wizyty nie są na porządku dziennym, więc chciałabym tak dyskretnie spytać...co się dzieje...?
- Twoja nadpobudliwa, zaradna koleżanka nic ci nie powiedziała? - Pokręciłam przecząco głową, starając się zachować pozory obojętności. - W wielkim skrócie: tydzień temu na backstage'u pojawiły się dwie panny, Dee i Le...
- ...andra...
- Leandra, i tak wyszło, że tą pierwszą już kiedyś miałem okazję poznać, chciałem poznać lepiej, ale wyszło, że ma porachunki z moim złotym przyjacielem, więc trudno. Powiedziała mi za to, że jest ktoś, kto mógłby mnie poznać, padło imię Caroline. - Puścił do mnie oczko. - Miałem to w sumie olać, ale zdałem sobie sprawę, że warto łapać okazję. I los chciał, że choć Dee zniknęła, została Leandra, która siedziała z narzeczoną Hamiltona i spijała drinki wszystkim z zespołu i otoczenia, opowiedziała chyba wszystko, co kiedykolwiek w jej życiu się wydarzyło, siedzieliśmy tam tak wszyscy razem, ja słuchałem, ona zaczęła w końcu mówić o swojej nieoficjalnej współlokatorce...potem wyszło, gdzie mieszka, co robi, kim jest i kilka innych spraw...
- Kurwa, jakich spraw?
- Że Paul jest chujem. - A ja z ulgą odetchnęłam, łapiąc nadal jego słowotok. - I uznałem, że jednak może warto poznać tą tajemniczą Caroline. Wyszedłem z założenie, że mając takie towarzystwo, na pewno nie będzie banalną osobą. A ja lubię takich ludzi. - Uśmiechnął się, odwzajemniłam gest i starałam się skleić jakąś sensowną odpowiedź.
- Czyli...jesteś tu teraz, ponieważ uznałeś...
- Ponieważ nikt nie trzyma mnie teraz na smyczy, pod kloszem, a z dziwką albo inną taką przejść się gdzieś nie przejdę, bo bym za to wszystko się nie wypłacił.
- To jest trop. - Zaśmiałam się, to było najbardziej prawdziwe zdanie, jakie usłyszałam od dawna.
- I idąc tym tropem można wywnioskować, że ty pójdziesz ze mną.
- Ja?
- No, twoja błyskotliwa koleżanka dała mi dość...dobitnie do zrozumienia, że nie jest mną zainteresowana pod żadnym takim względem.
- Leandra jest specyficzna... - mruknęłam, wciąż spięta zaistniałą całą sytuacją. To było nienormalne, ktoś grał ze mną w głupią grę?
- Więc ty, mam nadzieję, nie zostawisz mnie na lodzie, co?
- Wiesz...w zasadzie znajdę na to dziś trochę czasu. - Uśmiechnęłam się zadziornie, a widząc malujące się na jego twarzy zadowolenie, cały mój stres gdzieś wyparował. Rzeczywiście, gdzieś wśród tylu pasjonujących zajęć, jakich nie miałam do wyboru, znalazłoby się kilka godzin dla Stevena Tylera. Każdy ma prawo się rozerwać, wyluzować. - Tylko się muszę ogarnąć, bo nie wyglądam.
- Kochana, wyglądasz, wyglądasz...
- To będę bardziej. Dasz radę się skupić na nawiązaniu tej znajomości?
- Język cięty, jak się rozwiąże. Postaram się. - Pokiwał wolno głową i zmierzył mnie wzrokiem. Bezpośredni człowiek, nie musiałam się wstępnie wysilać, by go rozpracować.
- Dlatego chwila. Dziesięć minut.
- Czas start, hop.
 Kręcąc głową, wyszłam szybkim krokiem z salonu, po drodze minęłam Leę i ruchem głowy dałam jej do zrozumienia, że nie wiem, co robię i dlaczego. Poszłam na górę, a za sobą usłyszałam tylko jej ,,Gdzie popełniłam błąd?''.
 Nigdzie, kochana. Gdybym wiedziała, to upijałabym cię już lata wstecz. Gdzie była moje prześwitująca, czarna koszula?

* *** *
Ja naprawdę potrzebuję Waszych słów komentarzu.

czwartek, 16 października 2014

VII: Kto (po)kocha pannę Hadley?

Smutno mi, iż komentarzy mniej, a odsłon tyle samo.
Dla Patty, tak za tę jajecznicę.

* *** *
***

Dee
wrzesień, 1984r.

 Zawsze zastanawiałam się, jak żyją znani ludzie. Odkąd skończyłam dziewięć czy dziesięć lat męczyłam się z tymi myślami. To brzmi komicznie i zdaję sobie z tego sprawę. Minęło ponad czternaście lat, a ja dalej miałam wyobrażenia jak tamto dziecko. Przecież to byli normalni ludzie, ale... Jak wyglądają ich domy? Co jest wewnątrz? Jak się rozmawia z takimi osobami? Co oni jedzą, gdzie i czy w ogóle? Co robią, kiedy są sami? Co czują? Jak wyglądają ich...? Dlaczego? Nic nie wiedziałam, ale kiedy otworzyłam oczy i zdałam sobie sprawę, że leżę w obcym łóżku, w obcej sypialni, a znajome ubranie walało się po kątach...uświadomiłam sobie, że teoretycznie mam idealną okazję, by znaleźć odpowiedzi na te wszystkie pytanie. Problem w tym, że byłam sama, tak myślałam. Ale to było błędne założenie, ktoś był na dole. On. Zamknęłam oczy i owinęłam się szczelnie białą kołdrą, dokładnie analizując wszystko, co się stało. Oddałam się obcemu mężczyźnie. Otworzyłam się przed obcym mężczyzną. Spałam z obcym mężczyzną. Tak długo kochałam się z obcym człowiekiem, o którym myślała co druga panienka w Stanach, w Europie, może co czwarta na świecie? I tak naprawdę zrobiłam to tylko dlatego, że dekadę wcześniej udało mi się ich wykiwać, zobaczyć ich wtedy, kiedy jeszcze nie było wiadomo, czy należy w nich wierzyć, czy nimi gardzić. Poznałam ich przed eksplozją i faktycznym docenieniem tego, co z sobą nieśli. Ale co mi to dało? Czy po to trzymałam swoje dziewictwo przez trzy lata swojego feralnie zakończonego związku ze ślepym Johnem Bainesem? Chyba tak. Gdybym poszła z nim do łóżka - i tak bym przegrała. Jeszcze ja bym do niego coś czuła, on do mnie prawie nic. A tak ani ja nie kochałam Anthony'ego, ani on nie kochał mnie. Zwykły seks, cóż się rozczulać.
- Wakeford, Wakeford... - westchnęłam cicho, siadając na skraju łóżka i patrząc w okno. Deszcz, lało, szaro, nowojorska jesień. Pięknie.
 Podniosłam się i spojrzałam szybko po sobie, po czym odwróciłam się, rzucając okiem na łóżko. Biała pościel, wszystko białe. Plamy, czerwone. Krew...nie czułam nic? Naprawdę byłam aż tak w niego wpatrzona, na nim skupiona? Możliwe, zebrałam szybko swoje ubrania i pomknęłam do łazienki, w której miałam pomyśleć, co dalej. Oparłam się o zimny, może marmurowy, blat z umywalką i wbiłam wzrok w wielkie lustro, wypuszczając ze świstem powietrze. Lustrowałam się spojrzeniem, swoje ciało. Miałam wrażenie, że jest inne, jakby coś się zmieniło. Czułam się śmiesznie obolała, może i gorsza. Przecież zachowałam się jak...dziwka, groupie? Jednak nie miałam do siebie żalu, pokręciłam tylko głową i wzięłam prysznic, który w jakiś sposób mnie oczyścił. Ubrałam na siebie to, co kilka godzin wcześniej zostało ze mnie zrzucone, zostawiłam tylko górę. Czułam, że nie dam rady się teraz w to wcisnąć, za bardzo by mnie bolało, o ile to możliwe. Skąd mogłam wiedzieć. Spojrzałam raz jeszcze w lustro, przeczesując palcami mokre włosy, ignorowałam walające się po blacie resztki i puste pudełka po kobiecych kosmetykach. Wiedziałam, że miał kogoś, ale oglądając wcześniej dom, mogłam zauważyć, że coś było nie tak. Nie wnikałam w to, nie obchodziło mnie, do kogo bije jego serce. Ja po prostu potrzebowałam... Chwili ciepła. Zapomnienia? Czego...
 Zebrałam się jakoś i zeszłam na dół, kierując się do kuchni, w której to zastałam mojego kochanka z przypadku, siedzącego tak beztrosko na blacie. I nie miał na sobie tej pieprzonej koszulki, a tylko przetarte spodnie, jak ja. I tak znikąd poczułam się skrępowana jak nigdy, kiedy zdałam sobie sprawę, że stoję przed nim w staniku. Chociaż przecież jeszcze niedawno... Co się ze mną działo?
- No, jakby słońce wyszło. - Uśmiechnął się spod tych swoich brązowych, gęstych fal.  
- Jaki miły - prychnęłam, posyłając mu słabszy uśmiech. - Ubrałbyś się!
- Ciebie nie posłucham.
- Nie zasłużyłam sobie?
- Czy tu jest podtekst? - Zeskoczył z blatu i ruchem głowy wskazał na stół, a ja wywnioskowałam, że mam przy nim usiąść. W między czasie pokazałam mu język, co miało znaczyć ,,tak, to podtekst''. - Mogę ci ewentualnie zrobić śniadanie.
- Jej... - To jest jedna z tych sytuacji, w których nie wie się, co odpowiedzieć. Z jednej strony ktoś mi czymś przywalił w twarz (tudzież zmiażdżył nogę drzwiami), ponieważ gitarzysta Aerosmith ma zamiar mnie karmić, a z drugiej strony, to zupełnie obcy facet proponuje mi śniadanie, i jak tu się zachować? Uznałam, że korzystać. Druga okazja pewnie za kolejne dziesięć lat, życie. - A rób, ostatnio ktoś mi zrobił coś do jedzenia w siedemdziesiątym...ósmym, bodajże.
- To z góry mówię, że moje śniadanie ci tego nie zrekompensuje.
- Naprawdę jest aż tak tragicznie?
- To nie było miłe...
- Nie jestem miła!
- Dlatego dostaniesz jajecznicę. - I znowu dostałam kulką między oczy? Boże, naprawdę? Uniosłam tylko brew i pokiwałam głową, tak w ramach uznania.
 Przez kolejne piętnaście minut patrzyłam na bruneta, robiącego mi śniadanie i był to widok niesamowicie wspaniały. Ile razy ja miałam wyobrażenia, że facet mi robi śniadanie? W cholerę - i proszę. Co prawda przeklinał przy tym wszystkim średnio co minutę, ale w końcu się udało, postawił patelnię na leżącej na stole ciemnej ścierce i usiadł na przeciwko mnie, podając mi łyżkę. Jedząc tak z nim te cholerne jajka, czułam się co najmniej nieswojo. I wtedy przypomniałam sobie o czymś, chciałam pamiątki.
- Mam do ciebie biznes - zaczęłam - w zasadzie jednostronny i z korzyścią dla mnie.
- Sobie też jakąś znajdę, spokojnie.
- Nie wątpię...
- Czego chcesz?
- Potrzebuję koszulki, nie jestem w stanie ubrać na siebie tego, w czym przyszłam, jakkolwiek to nie brzmi. Chcę twojej koszulki, której już prawdopodobnie nigdy nie odzyskasz.
- Tak... - Spojrzał na mnie jak na wariatkę, ale co ja mogłam poradzić, powiedziałam mu prawdę. - Spodziewałem się jakieś, kurwa, nie wiem, spektakularnej prośby, ale w takim przypadku nie ma problemu. Bierz, którą chcesz. Najwyżej jakoś ci ją wykradnę.
- Nie rozumiem?
- Albo mi ją oddasz dobrowolnie. Chyba nie znikniesz tak znów, skoro dane nam było się zobaczyć po tylu latach, co?
- Ja... - Ja byłam w szoku, z jakim spokojem i naturalnością to powiedział. Zupełnie tak, jakby w to szczerze wierzył, a ja przecież wiedziałam, że to nieprawda. Tak naprawdę byłam kolejną panną, która w jakiś tajemny sposób podbiła do niego po koncercie i poszła do łóżka, by mieć potem co wspominać, a jemu ulżyć. I tyle, jedyne co, to ja dostałam bonusowo jajecznicę, a on wygrał moje dziewictwo. Nic. - Nie, tak nie będzie.
- To znaczy...
- Joe, ja nie chcę tego drążyć, ja nie mogę, ja nie jestem taką jak tamte, ja nie jestem dziwką ani groupie, ja po prostu...po prostu potrzebowałam zrobić to, co zrobiłam, padło na ciebie. Nie potrzebuję takich historii, że jeszcze się spotkamy i, kurwa, Bóg wie, co jeszcze.
- A skąd takie oskarżenia w ogóle? - Widziałam, że zbiłam go zupełnie z tropu. Miał naturę podobną do mnie, co w tym wypadku nie prowadziło do niczego dobrego. Nie potrafił się najwyraźniej przyznać do winy, dlatego zaczynał kręcić. Też tak robiłam, na nieszczęście nasze i wszystkich, których znałam...
- Ja nie mam żalu, nie mam z tym problemu. Po prostu nie mam teraz siły na żadne nadzieje, nic. Poza tym, zajęłam chwilowo cudze miejsce w tym domu, nie mam racji?
- Billie...
- A jednak.
- Nie zajęłaś jej miejsca. - Och, no oczywiście. 
- Mam do ciebie śmieszny szacunek, ale zejdźmy z tego tematu, ja się ubiorę do końca i idę.
 Chwila napięcia...
- Chodź, dam ci to, czego chciałaś. - Widziałam na jego twarzy rezygnacje, ale byłam zbyt nieczuła na takie rzeczy. Co nie zmienia faktu, że zaskoczyło mnie to, nawet przez chwilę zastanawiałam się, co jeśli rzeczywiście nie zajęłam jej miejsca. Chciałam nawet spytać, co jest między Billie a nim, ale coś mnie powstrzymało. Jeszcze bym się...och.
 Poszłam z nim na górę, dostałam koszulkę z nadrukiem motywowanym na ,,Rocks'' (ironio, że ten album...) i zaczęłam się tak zwyczajnie śmiać, bo wiedziałam, że na pewno dostanę coś z Aerosmith. Rozczulali mnie muzycy noszący koszulki swego własnego zespołu i słusznie podejrzewałam, że mają w pierony tego.
- Dobra, bierzesz koszulkę, ale zostawiasz gorset. - Cwana bestia, powiedział to, jakby chciał śmiać mi się prosto w twarz. Z jednej strony uwielbiałam ten rzekomy gorset, ale z drugiej, to nie chciałam brać go ze sobą.
- Stoi, zostaje u ciebie. - Wywróciłam teatralnie oczami i ruszyłam szybko w stronę schodów.
- Madeline, jeszcze jedna sprawa!
- No?
- Telefon, adres, cokolwiek. Po prostu to zostaw. - Przeszedł mnie dreszcz, chciałam mu dać w twarz. Momentalnie mignął mi przed oczyma prawdziwy sen tej nocy, jak mówił o pieprzyku na mojej prawej piersi, jak całował, jak...jak można być tak beztrosko bezczelnym hipokrytą. A jak ja mogłam być taka durna?
- Madeline Wakeford...!
 I wybiegłam z domu. Widziałam jeszcze, jak stał w progu, a ja szybkim krokiem uciekałam coraz dalej, śmiejąc się do niego. Dostał mnie i jeszcze imię z nazwiskiem, gdyby naprawdę czegoś chciał, wystarczyłoby mu tyle, ja wracałam. Do Lei i Caroline, co ważniejsze.
 A on jeszcze ten swój gorset dostał.


Caroline

 Dochodziła druga popołudniu, siedziałam ze skacowaną Leą na jej mieszkaniu i zupełnie nie kontrolowałam trzech stanów, które ogarniały mnie dokładnie co sześć minut. Po pierwsze - przeklinałam Mary, siebie i cały świat za głupiego pracownika roku. Chociaż udało mi się być na Aerosmith w Oakland, ale, kurwa, co mi z tego, skoro tutaj mogłabym być z Aerosmith. Po drugie - Leandra miała tak wielkiego kaca, że nie mogłam się na nią napatrzeć. I po trzecie - Wakeford była z Aerosmith i z nimi na pewno rozmawiała, a to znaczy, że może ja...
- Caaaroline, odgrzej mi to mięso, błagam cię... - Leżała rozwalona na fotelu i jęczała, i jęczała. I za nic nie chciała mi powiedzieć o niczym, co miało miejsce na backstage'u, na którym powinnam być JA, nie ona.
- Gdzie ona jest, kurwa... - mruknęłam, ruszając się w stronę kuchni.
- Że Dee?
- No Dee, kto inny...
- Mówię ci, że coś było, widziałam, jak wycho... - urwała gwałtownie, kiedy zobaczyła jak świdruję ją wzrokiem. Zaczęła mówić!
- Z którym?!
- Nie z twoim. Per...Perry.
- Ja pierdolę, czyli jednak!
- Czym ty się ekscytujesz, kobieto, jakbyś ty z nim poszła, to jeszcze, ale...
- Leandra, skoro Dee poszła, to gwarantuję ci, że do mnie też dobiją, o kurwa! - To było silniejsze, po prostu...nie wiem, czego chciałam. Z jednej strony nawet nie myślałam i nie brałam pod uwagę związku z kimś pokroju przykładowej gwiazdy, ikony, a z drugiej, to panicznie chciałam poznać takiego, porozmawiać, pośmiać się, napić. Odkąd pamiętam, to tego chciałam. A teraz była okazja, Dee potrafiła rozmawiać, jeśli chciała. Łapała kontakt, kiedy jej zależało. Czyli właśnie wtedy, na pewno.
- Ty się lepiej skup na mięsie.
- No już, już...
 Nie skupiłam się, ponieważ ktoś zapukał do drzwi. Wiedziałam, że to ona, wstąpiło we mnie nowe życie, po tylu latach miałam w końcu zobaczyć najbliższą mi osobę na świecie. Spojrzałam z paniką na zdychającą Leę, a ta tylko jęknęła, bym otworzyła. Nie musiała dwa razy tego powtarzać, jak oparzona rzuciłam się do drzwi i otwarłam je. Kiedy poczułam na swojej szyi jej ręce, zaczęłam piszczeć. Ona też, kopnięciem zamknęłam drzwi i przewaliłam się z nią na podłogę. Piszczałyśmy sobie tak razem, aż ten wrak z fotela rzucił w nas poduszką.
- CAROLINE!
- DEE!
- Kurwa, w końcu!
- Mówiłam!
- Tyle na to czekałam!
- Spałaś z nim! - I cisza. Nie mogłam się powstrzymać, by tego nie powiedzieć, a wiedziałam, że przyjaciółka nic mi za to nie zrobi. Jednak przez blisko minutę patrzyła się na mnie, kiwając na boki głową.
- Spałam.
- Co więcej?!
- Ej, ale przecież on miał jakąś panienkę. - Leandra momentalnie się ożywiła i zmroziła nas wzrokiem. Czułam się zaskoczona, skąd ona mogła wiedzieć takie rzeczy, skoro nawet ja nie miałam o tym pojęcia? Backstage swoje zrobił, o czyżby. - Dee?
- Ma na imię Billie, ale mam wrażenie, że coś jest...nie tak.
- Nie przeszkadzało ci, że idziesz do łóżka z obcym facetem i w dodatku zajętym?
- Nie stawiał mi się jakoś.
- Nooo, on tobie na pewno nie, ty prędzej byś...
- Leandra! - warknęłam i podniosłam się z podłogi. - Co tobie, siedzę tu cztery godziny, a ty jesteś nie do zniesienia, o co ci chodzi? Wróciła zza kulis i nagle gigantyczny foch, nie chcesz mówić, nie mów, ale...taktu, nie wiem.
- Ty mi o takcie nie opowiadaj, a ty - wskazała na Dee - ty mi szczegółów możesz oszczędzić, na górę, jak chcecie rozmawiać.
- I elegancko.

***

 Siedziałyśmy zamknięte w jednym z pokoi na piętrze. Madeline opowiedziała mi pokrótce, co się stało i jak, zobaczyłam jej posiniaczoną nogę, dowiedziałam się o uczciwej wymianie koszulek i teraz mogłam przejść do szczegółów, czyli konkretów, w takim wypadku.
- Wakeford, kurwa, słuchaj, a...
- Tyler.
- Tak...!
- Nie wiem dokładnie, czego ty oczekujesz, ale powiedziałam mu tyle, że Caroline i on chętnie cię przyjmie w potrzebie, że tak powiem. Rzekomo ostatnio się nic nie wiedzie. - Posłała mi znaczący uśmiech, a ja odpłynęłam, pomocy.
- Gdybym go tak spotkała teraz, Dee...
- Niby jest takie prawdopodobieństwo.
- Jak, jak...? - Cała ta sprawa stawała się dla mnie coraz większą abstrakcją, ze słowa na słowo było coraz bardziej nienaturalnie.
- Bo...to jest skomplikowane, Caroline. A ja głupia jestem.
- Stało się coś. - Kiwnęłam głową i spojrzałam w jej poszarzałe oczy. Coś było źle, zakładałam, że padło o kilka słów za dużo. Albo wręcz przeciwnie. - Mów. Widzę rozterkę.
- To chyba nie jest rozterka, ale on mi powiedział, że nie zajęłam niczyjego miejsca w jego domu, potem coś w stylu, żeby się jeszcze zobaczyć, a potem chciał jakiegoś sposobu kontaktu. Powiedziałam mu nazwisko swoje i tyle, wyszłam z założenia, że sobie z tym poradzi, jakby naprawdę czegoś chciał. A potem pomyślałam, że skoro ma jakiś tam namiar na mnie, a Tyler zna twoje imię...relacja między nimi jest jaka jest, więc jeżeli coś, to jest elegancko wszystko ustawione, chociaż to brzmi jak żałosna bajka. - I odwróciła wzrok. - Żałosna zabawa, to jest inny typ ludzi. A nam chyba nie na tym zależy.
 Chciałam zrozumieć to, co miała mi przekazać, ale wydało mi się to wyjątkowo trudne. Nie wiem, co ją gryzło, czy to, że się z nim przespała, czy to, że zrobił jej denne nadzieje, które byłyby tylko podstawą do złudzenia. A na co jej, mi, nam - komukolwiek - takie były?
- Dee, nie powinno nam na takich zależeć, ale widzę, że tobie...
- Nie mów tego na głos.
- Dobrze, w takim razie widzę, że nie do końca... A zresztą, nic nie powiem. Rozumiem cię. Ja bym też to miała, w zasadzie mam już to, tylko dlatego, że...
- Wiem. Ja wiem, Caroline. Ale to jest...
- Zachowujemy się jak nawiedzone nastolatki. - Uśmiechnęłam się do niej i przechyliłam głowę. - Jaki on jest?
- Hm?
- Anthony. Joe. Prywatnie.
- Jest...normalny. Z jednej strony wycwaniony i agresywny, ale...to z niego uchodzi jakby i jest taki...mały. Nie wiem, nie znam go. Ja z nim tylko spałam. - Zagryzła wargi i wyciągnęła ręce w moją stronę. W odpowiedzi przysunęłam się do niej i przytuliłam ją, a ona omotała się wokół mnie jak miś panda wokół jakiegoś drzewa. Pękła w niej ta żyłka zimna, czułam się przy niej tak niesamowicie silna. Na jak długo? - I nie przejmuj się słowami Lei, ona jest...na kacu jej odbija, jeszcze teraz za dużo się stało.
- Ale ona powiedziała...w sumie prawdę. Jest mi dziwnie z tym, że spałam z kimś, kto kogoś ma i...a, bywa. On i tak nie jest święty, kogo to obchodzi, było, minęło i mam nadzieję, że cię znajdzie twój...skurwysyn. - Uśmiechnęła się, znów wyszło słońce?
- No, jak mi z Bowie'm nie wyszło JESZCZE, to może z innej ligi popróbuję! - Wyszło nasze słońce, zaczęłam się śmiać, dźgając ją przy tym między żebrami, co wywołało falę śmiechu i pisku z jej strony. Nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić, jak bardzo tego mi brakowało. Może bardziej, niż jej, nie wiem, która bardziej czuła brak drugiej. - Kocham cię, Wakeford.
- Wiem, ja ciebie też. Jak matkę, jak...
- Siostrę.
- Kocham. Hadley. -  Jak ,,Sisters Of The Moon'', kochana młoda.

***

Nie wiem, ale wrzesień '84
Wakeford,
 Przepraszam, że już Cię tak molestuję. Od początku, ale chcę wiedzieć, jak Ci tam. Czy żyjesz w ogóle? Pusto tu bez Ciebie, ale jestem szczęśliwy, że jesteś z nimi. Jak koncert? Jak chłopaki? Jak Caroline, Lea? Daj mi jakiś znak, napisz coś, cokolwiek. Potrzebuję ludzi, kontaktu. Napisz, jak sama ta powalona podróż, ile płynęłaś. Jak, co dalej. Cokolwiek, co będziesz tam robić? White'owie mnie złapali ostatnio na ulicy, każą Cię pozdrowić. Brakuje im Cię za ladą, pięknie. Trzymaj się tam, stara,
J. Axon

- Nie wiem, co mu odpisać.
- A raczej nie wiesz, czy wspominać mu o tej nocy, co?
- Boże, no tak...
- Nie musisz mu o tym pisać, w sumie. Ale z drugiej strony, znamy, znasz, go tyle lat, a on cię jeszcze...kocha, tak mówi. Pamiętam, jak pytał Leę o twoją cnotkę.
- Która poszła się jebać... - mruknęła, a ja zaśmiałam się, choć nie chciałam.
- To prawda. Ale... Dee, no zna cię, wiedział o wejściówkach i zna się coś tam na życiu, na tych sprawach. Wie przecież, że takie rzeczy się zdarzają.
- Ale ja...
- Wiem, wiem, zaczyna się. - Położyłam jej rękę na ramieniu. - On wie, że go nie kochasz, nie jako partnera. A wyśmiać cię czy zmieszać z błotem nie ma prawa, bo wszyscy doskonale wiemy, że to on tkwi w bagnie od wielu lat i to prawda. To brzmi koszmarnie. Ale to prawda.
- Fakt, cenna uwaga. - Spojrzała na mnie i pokiwała głową. - Zrób coś dla mnie, Caroline.
- Dajesz.
- Odpiszę mu na ten list i powiem mu o tym, jak się sprawy mają, ponieważ lepsza jest najgorsza prawda niż kłamstwo...
- Kurwa, żeś poleciała z morałem!
- Aj, cicho, i w związku z tym, że tak jest...powiem mu o wszystkim, ale ty odpiszesz mu na ten list ze mną. Dowie się o wszystkim, jak pozałatwiałam to wszystko, wejścia...
- Chwila, Dee. Jak ty właśnie załatwiłaś te wejścia.
- Młody Firby.
- O Boże...! Co tym razem? Umówię się z nim, odwiedzę go, napiszę, co? -  Niesamowite było to, jak bardzo ten chłopaczek mnie wielbił przez te wszystkie lata. I nie przeszkadzała mu moja pogarda.
- O wszystkim się właśnie dowiesz w trakcie pisania, cóż...
- A jednak cię nienawidzę, kochana.
 Czyżby po trupach do celu?

Steven

- Kurwa, ja wiem, że wiesz!
- Wyobraź sobie, że nie miałem okazji wypytać o historię znajomości.
- Okazja na co innego była, pewnie.
- Postaw się na moim miejscu, człowieku.
- Zrobię to w praktyce, Joe, zaufaj mi. - Boże, dlaczego on nigdy nie mógł dla mnie nic zrobić?

* *** *
Proszę o komentarze, dla odmiany!

czwartek, 9 października 2014

VI: Anthony, Anthony, krwawe wzory

Prawdopodobnie najbardziej komercyjna rzecz, jaką napisałam.
Stworzyłam nową (niezobowiązującą) zakładkę w nawigacji, nazywa się ,,wspomnienia?'' i przedstawiam Wam jej pierwszy człon - dusza natchniona, wspomina przez deszcz
Rozdział sam w sobie chciałabym zadedykować Rocky, której kłaniam się za takie komentarze! - i zapraszam :)

* *** *
***

Leandra
wrzesień, 1984r.

 Nie mam za wiele do powiedzenia w tej sprawie, nie wiem, co się stało i jak, ale ja znów siedziałam na skraju wanny w łazience w swoim mieszkaniu, tym razem w Nowym Jorku, nuciłam jakieś posklejane fragmenty ,,All I Want'' i znów patrzyłam na pierdoloną Madeline Wakeford, która stała przy moim lustrze i majstrowała z anielską precyzją coś przy swoich rzęsach. Minęło dziesięć lat, dokładnie dziesięć lat temu ten sam teatrzyk miał miejsce w Bostonie. Ona robiła się na bóstwo dla sierot z Aerosmith, co robiła teraz? Dokładnie to samo, chociaż za tym drugim podejściem ja patrzyłam na to nieco inaczej, a w jej zachowaniu i zaangażowaniu też było coś odmiennego. Nie wiedziałam jeszcze tylko, o co w tym chodzi.
- Dee... - zaczęłam niepewnie, świdrując ją wzrokiem.
- Wyglądam jak dziwka...? - odpowiedziała po chwili, mrużąc lekko oczy i przypatrując się sobie dokładnie w lustrze.
 Zaśmiałam się, byłam zaskoczona, że jeszcze o tym pamiętała. Chociaż, przecież zdawałam sobie sprawę z tego, co kodował jej mózg.
- Nie, właśnie nie. Wyglądasz dobrze, mówiłam ci, że ten...gorset...no, ta góra będzie dobra. Mniejsza lepsza.
- Ale mniejsza właśnie jest...
- Miało być ponętnie, to jest. Cycki masz podkreślone? Masz, więc cicho i się mnie słuchaj, ja wiem, co mówię.
- Dobra, dobra! - Uśmiechnęła się i uniosła ręce w obronnym geście, po czym spojrzała po sobie. - Mogę tak iść?
- Wyglądasz dobrze, Dee. Biorąc pod uwagę, że idziesz powspominać później...to jest idealnie, wystarczy, że na ciebie się popatrzy i widać, że będzie co wspominać...no, tak.
- Jaka ty jesteś wredna...
- Ja tylko mówię prawdę, ale wiesz, że pozytywną! Dobrze jest, kochana, dobrze jest... - Stanęłam obok niej i popatrzyłyśmy w swe odbicia. Ona w tym czarnym topo-gorsecie i jasnych, podziurawionych jeansach, wchodzących w wiekowe kowbojki z przetartej skóry, we włosach specyficznie nastroszonych i z przenikliwym spojrzeniem, nieustraszonym? I ja, w przerobionej amatorsko koszulce Scorpionsów, wsadzonej w obcisłe ciemne rurki, z artystycznym nieładem na głowie i ze spojrzeniem zdecydowanie niepewnym. - Idziemy?
- Boże, pewnie...! - Wyszła z łazienki, a ja za nią.
 Opuszczając potem mieszkanie, zaczęłam się zastanawiać nad istotnym faktem: co sprawiło, że ja po raz drugi dałam jej się wciągnąć w to muzyczne bagno. Co ja tam miałam w ogóle robić...?


Steven

- Kurwa, koniec, do grudnia koniec, nic nie gram do grudnia, teraz tylko relaks i ta...
- Szampańska zabawa?
- Tego szukałem, Joey, właśnie.
- Ja wiem.
- No, ale koncert koncertem, gdzie jest ciąg dalszy... - Stałem wraz z Kramer'em oparty o jeden z pierdyliarda stolików w tej dziczy zwanej backstage'm i rozglądałem się dookoła, szukając słynnego dalszego ciągu. Przecież zawsze jakiś się pojawiał, dziewczyny, które jakimś sposobem dostały wejściówki, dziewczyny, którym czasem ja je dałem za ładny uśmiech, ewentualnie coś jeszcze. Skoro miałem takie możliwości i przywileje, dlaczego miałbym nie korzystać? Który facet by z nich nie korzystał, nie oszukujmy się.
 Kręciło się wokół nas tak wielu ludzi, że sam nie wiedziałem, skąd i na co ich aż tylu, rozpoznawałem tylko swoich z zespołu i na dobrą sprawę, to tyle mi wystarczało. Stałem tak nadal zapatrzony gdzieś przed siebie, szukający jakichś złotych okazów, aż ktoś, Tom, rzucił we mnie ręcznikiem. Posłałem mu sztuczne, pogardliwe spojrzenie, po czym przetarłem twarz swoim podarkiem.
- Tylko ja mam wrażenie, że dziś wyjątkowo świeci tu pustkami? - spytałem i oddałem mu ręcznik w taki sam sposób, w jaki go otrzymałem.
- Nie, no właśnie ja też mam wrażenie, że nic dla ciebie dziś tutaj nie ma.
- Może już wszystkie mają mnie dość?
- Może...
 Cisza. Poważnie?!
- Tom, kurwa, czy ty się słyszysz? Mnie? Dość? Kobiety? - Spojrzałem na niego z zażenowaniem, oczekując jakiejś riposty, ale jej nie otrzymałem. Blondyn jakby prześwietlał kogoś wzrokiem, dlatego ja nie czekałem długo, by pójść jego śladami i nie pożałowałem. A przynajmniej tak mi się wydawało.
 W naszym kierunku zmierzała długowłosa brunetka z całkiem przyzwoicie uwydatnionymi elementami kobiecego piękna. Jej krok był szybki, energiczny i pewny siebie, co od razu zaświeciło w mojej głowie czerwoną lampkę, mówiącą: to jest dobre. Czerwoną jak jej usta, zresztą.
- Cześć. - Uśmiechnąłem się, kiedy stanęła w końcu przede mną i Hamiltonem. - Już się martwiliśmy, że nikt miły nas nie zaskoczy, a tu taka niespodzianka...
- Miło mi to słyszeć, panie Tyler. - Odwzajemniła gest i zmierzyła mnie wzrokiem, potem blondyna. Popatrzyłem znacząco na Toma, ale ten wyglądał na dziwnie zmieszanego. - Ale ja nie do panów.
- Jak nie...
- Hej, my się nie znamy? - wypalił nagle Hamilton, a ja poczułem się zupełnie zdezorientowany. Nie do nas? Znamy się? Kurwa, on z nią spał? Skąd niby...?
- Można tak powiedzieć. - Pokiwała głową, a w jej oku zabłysnęła niewielka iskiereczka. Czyżby jednak coś...? - Dziesięć lat temu...
- Boston!
- Jaki, kurwa, Boston? - fuknąłem pretensjonalnie, ponieważ rozmawiali przy mnie z dziwnym podekscytowaniem, a ja nie miałem pojęcia, o co im chodzi.
- Tyler, pamiętasz tego Francuza z Bostonu? Od klubu.
- Boston z Francuzem od klubu...
- Taki spory dom z ogrodem...
- Ja pierdolę, nie wiem...
- Dziewczyna... - Stanął obok niej, po czym ryknął - DEE!
- Dee...nie, nic...kurwa, szesnastka! - Wróciło do mnie! Rzeczywiście, była kiedyś młoda panienka, która sprzedała nam fałszywe dane i uszło jej to na sucho, wkurwiła Perry'ego, nas rozczuliła i zniknęła na dziesięć lat...i teraz tak po prostu przed nami stała? - No, piękna, jeżeli ty dziesięć lat temu miałaś jakieś siedemnaście, rzekomo, to ile masz teraz, a ile mam ja?
- Czyli jednak jakoś wyszło, że nie byliśmy szczerzy. - Przekręciła lekko głowę i uniosła brew. Wyszło, ale ja i tak myślałem wtedy o koleżankach, mhm.
- Jak widać, z nami się tak nie gra. Dee.
- Och, no przepraszam bardzo, w takim razie...
- Wybaczam. - Położyłem jej rękę na talii, zdając sobie po chwili sprawę, że coś takiego chyba już rzeczywiście miało miejsce. Ale że wtedy na tym poprzestaliśmy, to dlaczego nie wykorzystać by tak drugiej okazji? - Chociaż niezupełnie...
- Powiedziałam, że tym razem niezupełnie do was?
- A jaśniej?
 Wyswobodziła się z mojego nic nie znaczącego objęcia i stanęła znów twarzą w twarz, rozchylając lekko wargi, jakby niezupełnie wiedziała, co powiedzieć. Patrzyła mi prosto w oczy, nawet nie mrugała, co po pięciu sekundach zaczęło mnie przerażać, więc uznałem, że ja spuszczę wzrok. Lecz nim to zrobiłem, znowu zobaczyłem tę zabawną iskierkę. Kolejne wspomnienie? Ona wtedy patrzyła komuś tak w te oczy, żadna strona nie chciała odpuścić to dziesięć lat temu. Anthony?
- O niego ci chodzi, co? - Uśmiechnąłem się. Nie spodziewałem się takiego obrotu akcji, ale zaciekawiłem się. - Jaskinia smoka to są te drugie drzwi na lewo, jak pójdziesz do końca...tam. Ale z tego niekoniecznie wyniknie coś dobrego. - Wskazałem jej kierunek, śmiejąc się cicho. - Za to ja czekam z otwartymi ramionami.
- Uwierz mi, że jest ktoś, kto by się skusił na twoją propozycję. - Czyli jednak miała jakieś zajebiste koleżanki! - I jakoś cię ona złapie jeszcze...
- Skoro ty tu jesteś, to ona jakoś też w końcu trafi. - Obserwowałem jak brunetka zbiera się do pójścia we wskazanym kierunku, aż nie wytrzymałem i pchnąłem ją lekko przed siebie. - Sio, i pamiętaj, że już mi powiedziałaś, że ktoś czeka, jak nie ty, jeszcze byś mi coś o niej powiedziała. Ewentualnie i ciebie i ją przyjmę...
 Nawet się nie obejrzała, pokręciła za to głową, idąc przed siebie, choć już mniej zdecydowanie i pewnie. Ale jedno już miałem gwarantowane: miała przynajmniej jedną koleżankę, która bez dyskusji nawiązałaby ze mną znajomość. I jedyne co wiedziałem, to Caroline, czy coś.
- Skurwielu... - Zaśmiałem się i poszedłem w przeciwną stronę, dołączając do Brada z Tomem, który jakoś nam wcześniej uciekł.


Joe

 Leżałem rozwalony na poniszczonej kanapie w pomieszczeniu robiącym za moją garderobę i trzymając w ręku szkło z whisky, patrzyłem błędnie przed siebie. Nie chciałem tego pić, chciałem zapalić, zioło najlepiej. Ale żeby to zrobić, musiałbym się ruszyć, a tego było chwilowo za wiele. Miałem dość, na scenie było zajebiście, ale czar trwał jakieś dwie godziny, potem znów rutyna i izolacja. Samotność była mi dziwnie na rękę, choć tylko moim zdaniem. Nie odczuwałem po prostu potrzeby jakiejkolwiek integracji z resztą zespołu, więc kiedy ktoś zapukał do drzwi, zalała mnie fala negatywnych emocji. Uznałem, że to zignoruję, a znów będę miał spokój. Jednak nie, pukanie znów.
- Kto. - Nie, to nie było pytanie. To było warknięcie, stawiałem, że zaraz usłyszę głos Tylera, ale nikt nie odpowiadał - Kto?! Steven, jeśli ty, to możesz od razu iść, kurwa.
- Nie Steven... - odpowiedział mi kobiecy głos, który słyszałem jakby przez mgłę. Na kobiety też nie było nastroju, zwłaszcza po koncercie i w takim miejscu.
- Dziwki mi nie są potrzebne, dajcie mi spokój.
- Tak się składa, że mi też nie są, więc mo...
- Kurwa, no to co jest... - Wstałem z kanapy i podszedłem do drzwi, szarpiąc za klamkę. Nie Tyler, nie panienki, więc kto? Ktoś z obsługi? Do mnie, po koncercie? Ludzie naprawdę jeszcze niczego się nie nauczyli?
 Kiedy otworzyłem gwałtownie drzwi i ujrzałem za nimi niską brunetkę, od razu chciałem je zamknąć z hukiem, w zasadzie prawie to zrobiłem, ale popatrzyłem na nią raz jeszcze i coś mnie powstrzymało. Konkretniej, to powstrzymała mnie jej noga, która momentalnie znalazła się pomiędzy framugą drzwi a nimi samymi. Dziewczyna syknęła cicho z bólu, po czym musiała ugryźć się w język i rzuciła mi mordercze spojrzenie.
- Czego?
- Odświeżyć dawne kontakty... - mruknęła, zaciskając dłoń na udzie. Zorientowałem się, że to ta zmasakrowana delikatnie przed drzwi noga, ale zignorowałem to, nie wiem jak. Brunetka wciąż na mnie patrzyła, więc i ja zrobiłem to samo, a wtedy odniosłem wrażenie, jakby to mnie ktoś zmiażdżył głowę. Jej spojrzenie było zacięte i nie mogłem się go pozbyć, patrzyła mi prosto w oczy jak w tarczę, w którą zaraz miała uderzyć ostra strzała. Czułem, że znam już to skądś, tylko... Odświeżyć dawne kontakty...
- Kurwa, nie...
- Myśl.
- Madis... - zacząłem, ale ona pokręciła przecząco głową. - Mad... Dee! Madeline. - I to było to. Przede mną stała kobieta, która X lat temu była dzieckiem, mogącym się teraz chwalić omamieniem wszystkich z Aerosmith. - Madeline...
- Anthony. 
- We...wejdź. - Odsunąłem się, a ona weszła bez słowa do środka, rzucając się na kanapę i kładąc na stoliku przed nią poszkodowaną nogę. Otumaniony usiadłem na stojącym obok stołku.
- Wszystkie kobiety traktujesz w taki sposób?
- Tylko specjalne, jesteś pierwsza. Wziąłem cię wcześniej za Stevena.
- No rzeczywiście można się pomylić.
- Co ty tu...
- Co ja tu robię? Nic, jestem. Mieszkam teraz w Nowym Jorku, więc czemu miałabym sobie odpuścić okazję zobaczenia was znów? Porozmawiania. -  Wzięła ze stolika szklankę z moim trunkiem i wypiła go od tak.
- Czekaj, w Nowym Jorku?
- Od wczoraj, tak w zasadzie, do tej pory mnie raczej w Anglii się szukało.
- No właśnie tak myślałem. - Patrzyłem na nią, nadal nie za bardzo pojmując, jak to jest, że znów się widzimy. - Nie sądziłem, że jeszcze cię kiedyś zobaczę.
- A w ogóle coś o mnie sądziłeś? - Że bym cię przeleciał, ale to było dawno. - Imię się udało zapamiętać.
- Mówiłem, że jesteś specjalna. - Uśmiechnąłem się dumnie i nalałem do szkła whisky. - Po co tu przyszłaś? Do nas.
- Udało mi się załatwić wejście tutaj, a że teoretycznie mieliśmy już przyjemność się poznać, to uznałam, że zobaczę sobie...jak się zmieniłeś. Zmieniliście, w sensie. - Zmieniłem?
- My jak my, ale ja ci mogę powiedzieć, że ty niewiele się zmieniłaś. Czas cię tylko uformował...
- Pamiętasz mnie sprzed dziesięciu lat, cwaniaku? Sądzę, że od tamtego czasu kilka innych panienek się przewinęło przez twoje życie. - Uśmiechnęła się z wyższością, jakby chciała mi powiedzieć, że zapędziła mnie w ślepą uliczkę. Nie ma wyjścia. A ja dlaczego miałbym się jej tak dać?
- Pamiętam, wyobraź sobie. Pamiętam, że miałem też wtedy ochotę dać ci w twarz za tę pewność siebie i gadanie. Doprowadziłaś mnie do szału, w tej swojej czarnej spódnicy... - Zmierzyłem ją wzrokiem. Nie miałem jej czego zarzucić tym razem. - Ale nieważne. Co taką dumną Angielkę zaciągnęło aż tu?
- Dumną Angielkę... - Zmrużyła oczy, a mnie to wystarczyło, by stwierdzić, iż połknęła haczyk i zaczęła mówić. Zaczęliśmy rozmawiać, powiedziała mi o tym swoim złotym Cambridge, promie. Piłem z nią tanią whisky, wlewała ją w siebie jak sok czy wodę. Ale nie miało to wpływu na jej gadanie, jedyne co, to ze szklanki na szklankę mówiła z coraz bardziej słyszalną prawdą w głosie. Denerwowała mnie, a z drugiej strony intrygowała, miała w sobie coś z Billie, coś z Elyssy i coś, czego jeszcze nigdy nie poznałem. Nie widziała we mnie członka Aerosmith, a kogoś jak...chuja, który miał się za lepszego od reszty. Nie widziała we mnie bożka czy herosa. Ale jak przyszła do mnie po dziesiątej w nocy, wyszliśmy stamtąd koło dwunastej. Tylko po to, bym szedł z nią bez celu parkiem i nadal słuchał tego, o czym mówiła.

***

- No i właśnie sprzedałam ci historię mojego życia hobbystyczno-zawodowego - powiedziała, a zegar wskazywał wpół do drugiej. Wiatr śmiał nam się w twarz, kiedy siedzieliśmy tak na parkowej ławce i patrzyliśmy się przed siebie. Gdyby nie to, że poszła prawie cała butelka alkoholu, byłoby nam kurewsko zimno, ale na szczęście przewidziałem to wcześniej.
- Dlaczego mi ją opowiedziałaś?
- Bo miałam taką potrzebę. A że jedna moja przyjaciółka jest z innej bajki, a drugiej akurat nie ma chwilowo, to padło na losową osobę. Ciebie.
- Wiesz, ile lasek dałoby się pociąć za taką losową osobę? - To nie samouwielbienie, to jest czysty fakt, przecież powiedziałem jej szczerą prawdę.
- Wiem. Mam na to wyjebane.
- Piękne podejście... - Pokiwałem głową i popatrzyłem na nią, zrobiła to samo.
 I zapadła cisza. Przerwana po pięciu minutach czymś, co mnie rozczuliło. Nie spodziewałem się tego po niej. Generalnie, to był najdziwniejszy dialog w moim życiu.
- Zimno tu jest, w ogóle późno już, mam dość.
- Do domu pojedź.
- Nie wiem, gdzie mieszkasz. - Nie miałem pojęcia, czy ona powiedziała to naprawdę, czy to tylko moje wyobrażenia, ale coś takiego usłyszałem i uznałem, że...że nie stracę, jeśli jej pokażę.
 Tak też się stało, pojechałem z nią taksówką na drugi koniec miasta, gdzie stał dom, który jeszcze dzieliłem z Billie. Teoretycznie przynajmniej, praktycznie jej tam nie było, zostały tylko resztki rzeczy. Nas już nie było, więc kogo, kurwa, obchodziło, co ja robiłem w tym domu. Z kim. I po co. Tak naprawdę, to ciężko mi było przewidzieć wtedy, czy ja z Madeline będę się pieprzyć, czy przesiedzimy do rana w salonie, rozmawiając o niczym konkretnym, spijając cały zapas trunków, jaki miałem. Nie byłem w stanie jej wyczuć, miałem ją za czarnego barana, ale po sytuacji w parku stała się raczej potulną owieczką, lecz czarną.
- Ładnie to wygląda - rzuciła ospale, kiedy kierowaliśmy się w stronę drzwi frontowych. - Strasznie wielkie to jest, tak w ogóle.
- Wiem właśnie... - Otworzyłem drzwi i zaczekałem, aż wejdzie do środka, by potem wejść samemu i zamknąć je bez narażania kogokolwiek na kalectwo.
 Patrzyłem w milczeniu, jak przemyka wolno po salonie, potem kuchni, rozglądając się uważnie dookoła. Widziała pewnie jakieś pozostałości po mojej drogiej blondynce, ale nie pytała o nią. Może wyszła z założenie, że zepsułoby to atmosferę i miłą ciszę, którą ryzykownie przerwałem.
- Chodź na górę.
- Proszę?
- Byłaś zmęczona.
- A... Rzeczywiście. - Kiwnęła głową i podeszła do schodów, zaczynając się po nich mozolnie wspinać. A ja szedłem za nią, czując, że może zaraz spaść.
 Będąc już na piętrze, stanęła przede mną i znów spojrzała mi prosto w oczy w ten typowy dla siebie sposób. Ja zaś, patrząc tak na nią z góry, starałem się sobie wyobrazić, o czym może myśleć i czy o tym samym co ja. Wyręczyła mnie, zgadłem. Spadło jak grom z jasnego nieba. Nazywa się to żywioł i jest nieprzewidywalne. Wydało mi się aż nienaturalne w tym przypadku.
- Chcę z tobą spać.
- To nie pro...
- Chcę się z tobą kochać. - Gdzie był wtedy grunt spod moich nóg? Nie wiem.
- To jest poważne stwierdzenie...
- Wiem. Nie bój się mnie. - Uśmiechnęła się, a ja po tych słowach naprawdę zacząłem się bać.
 I zacząłem ją całować, prowadząc przy tym do sypialni, w której to ona mnie powaliła na łóżko, przejmując kontrolę nad wszystkim. Mnie to było wówczas bardzo na rękę. Stopniowo pozbywaliśmy się z siebie ubrań, może niezupełnie świadomie, ale za to z pasją i skupieniem. Całowała i tuliła się tak, jakby chciała mnie pochłonąć, jakby bała się, że to wszystko zniknie.
- Chcesz się kochać tak bez miłości? - mruknąłem jej do ucha.
- Miłości nie ma... - odparła z powagą.
- Dokładnie...
 A zatem kochaliśmy się bez miłości, robiła to tak, jakby był to jej pierwszy raz i równocześnie ostatni. Po części to prawda, był pierwszy, w co ciężko było mi uwierzyć. Przekazała mi tamtej nocy niesamowicie dużo ciepła i czułości, miłości, w którą nie wierzyliśmy. Pragnęła mojej bliskości jak tlenu, widziałem to, czułem. Całując ją po szyi, czułem, jak kurczowo łapała moje włosy. Czułem potem jej paznokcie, wbijające się w moje plecy, zostawiające na nich nieco krwawe wzory.
 Dała mi wszystko to, czego sama łaknęła, a ja nie byłem w stanie jej tego oddać. Po prostu nie.
- Anthony... - powtarzała co chwilę. To też było ostatnim jej słowem, nim zasnęła.
 Nim zasnęła wtulona we mnie, oddychająca ciężko, ciepło. Patrząc na nią wtedy, chyba zdałem sobie sprawę, że miłości może naprawdę nie być.
- Madeline... 

* *** *
Proszę o kilka słów w komentarzu, naprawdę. Dziękuję z góry.

środa, 8 października 2014

część I: dusza natchniona, wspomina przez deszcz

,,Wiecie, co powiedział kiedyś Wiktor Hugo? Dzięki temu się podniosłam, kiedy byłam sama, a wszyscy za wodami. Znalazłam ten cytat wewnątrz jednej z kopert, w której dostałam list od Caroline - Aby być dobrym, nie wystarczy przemilczeć pewnych prawd. Trzeba jeszcze mówić pewne kłamstwa.''



,,Jest mi śmiesznie beznadziejnie ze świadomością, że takie piękne zdjęcia zrobiła taka szuja jak Paul Allen na początku '82, cholera... Chociaż z drugiej strony, to przecież on stracił, nie ja, zdecydowanie''


 ,,Ten kochany aniołek to ja, te niewinne zdjęcia zrobiłyśmy na mieszkaniu Eriki w maju '84. Jeszcze zanim te dwie cholery, moja Caroline z Dee zwaliły mi się na głowę!''

,,Gdzież to było... Na pierwszym zdjęciu miał zaledwie piętnaście lat i już wtedy rzekomo się we mnie kochał. I truł. Na drugim miał już lat dwadzieścia dwa i uczucie nic się nie zmieniło, czerwiec '83. Struty Axon, mój Jasper''










,,Jak, gdzież to było?! Pierwsze na obrzeżach, kiedy wszyscy (a miałam sama ja...) pojechaliśmy pozajmować się domem Firby'ch w '76! A drugie to jest w garażowym salonie u samego modela, pff. Jak można zapomnieć o tej zebrze wśród gąszczu badziewia i pierdół, Dee?''




,,Specyfika Wakeford polegała od zawsze na niezrozumiałych genach. Na pierwszym ma tylko piętnaście i pół roku, na kolejnym - dwadzieścia dwa. Goguś obok to mój kumpel, Greg Dawson, to on powiedział mi o promie do Nowego Jorku...''


,,Na drugim planie widać mój dom rodzinny, to ten biały. Z okna przyszło mi widywać Dee, siedzącą na swoim parapecie''








,,Z kolei na tym zdjęciu powyżej widać schody i mieszkanie, w którym MNIE ugościła Lea, gdy tak jak huragan zjawiłam się w Nowym Jorku. Nie sądziłam, że to tak wygląda, ale cegiełki przywiodły mi na myśl domy w Anglii''











,,Czasy w Aerosmith mam podzielone na trzy ery, powyżej widać dwie: pierwsza - era z Joe, druga - era bez Joe. Ale za to jest Carly Simon, 1979 rok''



,,Brad, ja i Steven, kiedy jeszcze nic nie wskazywało na nadejście jakichś rewolucji w zespole, a my stylowo jak zawsze. Dalej...tandetne pasemko, rzekomo. Nie powiedziałbym, Tylerowi pasowało''



,,Boże, no nie! A to jest święty i przeklęty Boston, do którego tak niby po NIC przywlokła mnie Dee w '74... No i co mi z tego wynikło, co? Popsuła mi aureolkę!''



,,Teraz uwaga, blondynka w okularach to Mary Firby, której zawdzięczam wieloletnią sympatię (i pracę), obok niej stoi nikt inny jak jej luby, Benjamin. Ciemna dziewczyna to Annie Hawk, nasza znajoma z Cambridge i...wielka przyszła miłość młodego Firby'ego, zaraz po mnie! Zdjęcie z '83, trzeba przyznać, że starsi dobrze się trzymają jak na blisko pięćdziesięciolatków. A na drugim zdjęciu widać drogę, którą codziennie pokonywałam, pokonuję i pewnie będę. Prowadzi prosto do kulturalnego gmachu Mary. W sumie, ta droga skrywa wiele tajemnic, haha...''



,,Po prawej widać nasz słynny uniwersytet w Cambridge i murek, na którym moja Caroline zwykła siadać, kiedy czekała na mnie, lub tak po prostu. Czy brak... A zresztą, po lewej - jedyne, co chcę powiedzieć: takie rzeczy tylko w Bostonie. Nie wiem, kto i kiedy zrobił to zdjęcie, ale znalazłam w domu ojca Lei i pozwolono mi je wziąć. Te dwie krainy śnią się po nocach zarówno mnie, jak i Caroline. Te dwie, Nowy Jork jest tylko przystankiem, miejmy nadzieję...''