czwartek, 28 sierpnia 2014

Prolog: Until the Rain Fall Down

Chciałam Was powitać w prologu czegoś nowego. Jeśli szukacie opowiadania skupiającego się przede wszystkim na zespole - to trafiliście źle. Tutaj zespół zajmie drugie miejsce, pierwsze zajęli zwykli śmiertelnicy, mhm.
Liczę, że nikt się jednak nie zawiedzie, zapraszam zatem na wstęp
,,Until the Rain Fall Down''

* *** *
***

27 stycznia 1970r.
Lea!
 Jest mi źle bez Ciebie. Poleciałaś prawie miesiąc temu i zostawiłaś mnie tutaj samą, pytałam mamy, czy nie wie czasem, kiedy znów się zobaczymy i ona nie wie. Albo nie chce mi powiedzieć. Jestem zupełnie sama, no...prawie sama, jest jeszcze ze mną Caroline. Ale ona nie ma tak dla mnie czasu, przecież ma trzynaście lat i swoje problemy, czasem mi tak mówi, kiedy chcę z nią pobyć. Ja jeszcze muszę czekać trzy lata, żeby zrozumieć jej problemy, głupia dziesięciolatka. Nieważne, ja nie o tym chciałam. Nie wiem sama, co mam Ci tutaj napisać, bo boję się, że kiedy dam mamie ten list, żeby mi go wysłała, to ona przeczyta to wszystko i potem będzie mi głupio, ale ona przecież wie, że ja do Ciebie tak piszę, bo jesteś moją przyjaciółką. No i mama cały czas mówi o Caroline, że ona jest, ale ona jest starsza przecież! Ja bym też chciała już taka być.
 Lea, a co jeśli my się zobaczymy dopiero za trzy lata? Kiedy przylecisz do nas, do Anglii znowu? Czy będziesz jeszcze kiedyś w Cambridge? W ogóle, to dlaczego Twoi rodzice tak bardzo chcieli do Nowego Jorku? Co tam takiego jest? Widziałam zdjęcia i dla mnie to nic specjalnego, uważam, że nasze Cambridge jest o wiele lepsze, ciekawsze i ma w sobie więcej magii i tajemnicy, nie powiesz mi chyba, że nie. Nowy Jork, co Twoi rodzice tam robią? Mama twierdzi, że nawet jakby mi powiedziała, to nie zrozumiem. Bo jestem za młoda. Za głupia, im się tak wydaje. A przecież to nieprawda, wszyscy wiedzą, że ja wiem dużo więcej niż inne w moim wieku, Ty też. I Caroline też tak uważa. Nawet Jasper. Chociaż on mnie doprowadza do szału, ale to wiesz sama bardzo dobrze. Piszę chaotycznie, przepraszam, ale mama mnie już goni, że zaraz zamkną pocztę. Aha! Wracając do Twojego Nowego Jorku, podsłuchałam kiedyś...i padło słowo ,,Boston'', co jest w Bostonie? Nie widziałam nigdy tego miasta, więc nie wiem. A Ty pewnie coś już na ten temat wiesz. Napisz mi, proszę.
 Będę kończyć, pamiętaj, że na Ciebie czekam i czekam na list od Ciebie, mam nadzieję, że niedługo odwiedzisz z rodzicami Cambridge. W najgorszym wypadku ja ubłagam rodziców na Nowy Jork, ale nie wiem za bardzo, jak powinnam to zrobić...przecież to jest cały ocean! Och, tęsknię, czekam i...odpisz jak najszybciej, jak ten list nie dojdzie, to ja nie wiem, co zrobię.
Masz pozdrowienia od moich rodziców, od Jaspera, od Caroline, od pana Bena i oczywiście ode mnie,
całusy,
Twoja Dee.

***
5 lutego 1970r.
Dee!
 Twój list na szczęście doszedł i doszedł szybko, bardzo się cieszę, że do mnie napisałaś i powiedziałaś mi o tym wszystkim. Ja też bardzo za Tobą tęsknię, jestem tutaj zupełnie sama, a dziewczyny w nowej klasie są jakieś dziwne, nie za bardzo się rozumiemy...mają mnie za jakąś inną, bo jestem z Anglii, Amerykanie mnie denerwują, ale tata powiedział, że to się zmieni. Mathieu też to jakoś dziwnie znosi, chociaż ma to swoje piętnaście lat. Mam nadzieję, że Twoja mama nie czytała Twojego listu i mam nadzieję...chociaż nie, Mathieu wyśle mój, więc jestem spokojna.
 Dee...rodzice się rozwodzą. Moi rodzice już nie będą razem, rozumiesz? Tata praktycznie cały czas siedzi w Bostonie, ja z mamą i bratem w Nowym Jorku. Ale byłam u taty przez dwa pierwsze tygodnie i jestem bardziej za tym Bostonem właśnie. Tam mi było lepiej, ale oni uznali, że tata jest za bardzo zarobiony, żeby się mną zajmować i muszę być z mamą. Jedyny plus jest taki, że oni nadal ze sobą gadają i będą utrzymywać kontakt ze sobą, tak słyszałam. Mam nadzieję, że z Twoją rodziną wszystko dobrze. Ja oczywiście tęsknię za Cambridge, pewnie, że uważam nasze miasto za ciekawsze! Tutaj to wszystko jest takie wielkie, nowoczesne...brakuje mi naszych ceglanych domków, naszego parku, wszystkiego. Śni mi się po nocach Cambridge. I Ty. I wszystko. Chciałabym tam wrócić, ale to jest...niemożliwe, Dee. Mama mówiła, że przylecimy do Was pewnie dopiero w czerwcu, im się nie śpieszy do Anglii. Oni mają teraz swoje sprawy. A ja mam tylko Mathieu. I kota, kupią mi kotkę! Jeszcze nie wiem jaką. I nie, nie kupią, weźmiemy ze schroniska kotkę, rozumiesz?! Tak bardzo się cieszę.
 Ja też tutaj na Ciebie czekam. Mam nadzieję, że mnie odwiedzisz.
 Aha, zapomniałabym. Moi rodzice, mama pracuje tutaj w biurze nieruchomości, tak jak wcześniej, a tata razem z jakimś swoim kolegą w Bostonie w jakimś klubie, czy coś. O to się między innymi pożarł z mamą. Że wybrał takie coś zamiast normalnej pracy. ,,Normalnej''. Nie wiem sama. Ale ten jego znajomy jest bardzo fajny, powiem Ci. Polubilibyście się, poważnie! Jest pyskaty jak Ty.
 Dobrze, ja też już skończę. Tęsknię bardzo, Dee. Przylećcie Wy do nas, może Wam uda się szybciej... Pozdrów i ode mnie swoich rodziców, Jaspera, Caroline i ja pozdrawiam Ciebie, ściskam mocno,
 Lea.

***

Dee
listopad 1970r.


- Caroline! - Biegłam jak głupia za swoją jedyną obecną, i w moim zasięgu, przyjaciółką, mając jej do powiedzenia coś bardzo dla mnie ważnego. Boże, dlaczego ona musiała mieć takie długie nogi, pozwalające jej chodzić szybciej, niż moje mi biegać?
- Madeline! Co jest? - Odwróciła się, całe szczęście. Odgarnęła ciemnie włosy i spojrzała na mnie, uśmiechając się ciepło.
- Tylko nie ,,Madeline'', proszę cię...
- Dee. Co jest?
- Lea napisała, że chyba przylecą do nas na święta! Czyli za miesiąc!
 Osobiście byłam wtedy podekscytowana, czułam się jak najszczęśliwsze dziecko na planecie, chyba w rzeczy samej takim wtedy byłam. Ale uśmiech z twarzy starszej przyjaciółki, mojej idolki, w pewnym sensie, zaczął wygasać. Czy ja powiedziałam coś źle...?
- Czemu tak zareagowałaś...
- Kiedy ci tak napisała? Kiedy ten list dostałaś?
- Tydzień temu, ale nie było okazji ci o tym powiedzieć, bo byłaś poza miastem, wiesz sama.
- Dee, oni nie przylecą.
- Co...?
- Chodź ze mną, to ci powiem wszystko. Wiem od rodziców, na mnie patrzą inaczej, niż na ciebie, wiesz o tym. I wiesz, że mówią mi więcej. - Wyciągnęła rękę w moją stronę, a ja nie zważając na masę kałuż, podeszłam do niej, wciąż patrząc w jej obecnie szarawe oczy. Miała rację...
- Myślą, że nie mówiąc mi o niczym, oszczędzą mi rozczarowań?
- Dee, oni nie wiedzą...nie widzą tego, jaka jesteś. Ja doskonale wiem, że nie zasługujesz pod żadnym względem na dziesięć lat, a na jakieś dwanaście, nawet na tyle wyglądasz, choć jesteś niziutka.
- Dzięki, że tak mówisz.
- Taka prawda.
 Szłyśmy wśród setek identycznych, małych domków z żółto-brązowej cegły z oknami wychodzącymi centralnie na chodnik. Milczałyśmy, ja spoglądałam co jakiś czas w owe okna, patrzyłam na dumne koty, siedzące na parapetach i patrzące błędnym wzrokiem na ścianę deszczu, która leciała z nieba prosto na nas. Był to właśnie schyłek pięknej angielskiej jesieni i początek jeszcze piękniejszej angielskiej zimy. Śnieg był tu rzadkością, za to deszcz był bardziej powszechny od słońca. Nie zmieniało to faktu, że kochałam właśnie za to miejsce, w którym żyłam od dziecka, od zawsze, czego nie mogę powiedzieć o Caroline, która nienawidziła tego klimatu z całego serca i od zawsze snuła marzenia o życiu w miejscu, gdzie niebo uśmiecha się promiennie, a nie płacze bez przerwy.
 Tamtego dnia udałyśmy się do jej domu, korzystając z okazji zwanej ,,nie ma rodziców, wrócą późno''. Idąc tak, ja myślałam o mojej kochanej Leandrze, myślałam o tym, dlaczego napisała, że przylecą na święta...skoro tak napisała, to znaczy, że jej tak mama powiedziała. Kłamała... Ścisnęłam mocno rękę Caroline, była dla mnie wówczas jak matka i starsza siostra. Chciało mi się płakać, ale nie mogłam tego zrobić. Musiałam być silna, od zawsze to sobie powtarzałam. Wystarczy, że niebo płacze tak często.
 Mniej więcej w okolicach szesnastej znalazłyśmy się w ciepłym pokoju mojej zbawicielki, jedynej, zresztą. Cieszyłam się, że mogłam tam być tyle, ile chciałam, w końcu mój dom był dosłownie na przeciwko! Ja też miałam pokój na piętrze, często siedziałam na swoim parapecie, jak tamte koty, i czekałam, by Caroline podeszła do swego i spojrzała w szybę. Wtedy widziała mnie i machała. A ja machałam jej.
- Chcesz kakao? - spytała mnie, siadając na łóżku, nad którym dumnie prezentowała się mozaika zdjęć powycinanych z przeróżnych gazet. David Bowie, David Bowie...o, a któż to?! David Bowie. Czasem Stonesi się przewinęli. Ale układ był inny, ja dawałam jej wycinki o Davidzie, ona mnie o Stonesach. Był podział, taki sprawiedliwy.
- Nie, chcę, żebyś powiedziała mi o Lei - odparłam i usiadłam obok niej, opierając swoją głowę o jej ramię. - Wszystko.
 Westchnęła i spojrzała na mnie kątem oka.
- Wiesz...w zasadzie nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Lea nie przyleci, bo jej mama nie chce tu wracać, nie mam pojęcia, dlaczego. Ale wiem, że ona nie chce mieć już z Anglią nic wspólnego, nagle taka Amerykanka z niej. Nowy Świat, lepszy świat. Nagle takie myślenie jej się wzięło, nikt nie wie, skąd to. Przecież zawsze była stuprocentową Angielką. A Leandra sama z Mathieu nie może przecież przylecieć, a wiem, że i jego tutaj ciągnie. Mieli tu przyjaciół, nas mieli...
 Tutaj zamilkła, a ja spojrzałam na nią zszokowana. Ciotka Claudette, cóż za zabawna osóbka. Z jednej strony stuprocentowa Angielka, chociaż ona i mąż z Francji. I nagle polecieli tak ni stąd, ni zowąd do Stanów i chcą zapomnieć o przeszłości? Przecież zarówno moich rodziców, jak i rodziców Caroline mieli za przyjaciół, najlepszych i od serca, takich prawdziwych. Coś było nie tak, nagle wylał się fałsz, a ja byłam wstrząśnięta.
- Beznadziejne to jest...
- Wiem, ale...och. Mnie też jest szkoda, bo wiesz dobrze, że nie ty jedna lubisz tak Leę. Ale jest druga sprawa, której to mi rodzice nie powiedzieli akurat, ale zasłyszałam od taty... - Uśmiechnęła się do mnie znacząco i od razu wiedziałam, że coś rzeczywiście jest na rzeczy. Ożywiłam się. Błysk w jej oku wiele zdradzał.
- Kontynuuj...
- Mój tatuś rozmawiał z twoim, a twój rozmawiał z tatą Leandry. Wiesz, że on z jakimś kumplem prowadzi klub. Wiesz doskonale, co jest w klubach...między innymi. - Ruchem głowy wskazała na sufit.
- Muzyka...
- Grał u nich z dwa razy nowy zespół, młode chłopaki, młodsi od naszych...wiesz, co mam na myśli. - A miała na myśli naszych idoli. - I rzekomo całkiem nie najgorzej to wypadło. Słyszałam, że nie tylko brzmienie mają dobre, łapiesz?
- Przystojni? - Oczywiście zaczęłam od najistotniejszego faktu. To pytanie może się teraz wydać dziwne, ale wtedy było jak najbardziej na miejscu. Co z tego, że miałam dziesięć lat, jeśli ktokolwiek z was czytał ,,My, dzieci z Dworca ZOO'', ten doskonale zrozumie byt młodzieży lat siedemdziesiątych. Wszyscy chcieliśmy mieć tak z siedemnaście lat i nigdy ich nie kończyć. Marzyliśmy o wiecznej młodości, na krok przed dorosłością.
- Nie wiem tego, nie widziałam ich. Nie słyszałam. Wiem tylko, że są. I są biedni jak myszy kościelne, ale co z tego.
- Może wyglądają jak Stonesi, tylko nowej dekady...
- A może jak Bowie, tylko też bardziej nowoczesny?
 Pokazałyśmy sobie nawzajem język i uśmiechnęłyśmy się. To był ten uśmiech.
- Mogę zostać u ciebie na noc, Caroline?
- Pewnie, i tak jest piątek.
- Napiszemy wspólnie list do Lei. Ona przecież może się dowiedzieć więcej. Kursuje co jakiś czas do Bostonu, do taty!
- Nieźle kombinujesz, młoda. - Zaśmiała się i wstała z łóżka, kierując się do półki, na której trzymała swoje największe skarby, zwane winylami. - Jakoś trzeba się wczuć, nie? Co proponujesz?
- Ja?
- Twój pomysł z listem.
- Chcę...chcę Fleetwood Mac.
 W kilka godzin później, przy ,,I Loved Another Woman'', powstał list, który okazał się być światełkiem w ciemnym, angielskim tunelu, przez który kroczyłam wraz z Caroline.

* *** *
Proszę Was bardzo o reakcję i przede wszystkim o komentarz, nawet najdrobniejszy. Chcę wiedzieć i znać Wasze opinie, co jest normalne.
Dziękuję z góry i pozdrawiam :)