Jak wspominałam, w tym tygodniu rozdział mamy we wtorek. I dwie sprawy, pierwsza: prawdopodobnie wszystko, na co czekamy pojawi się już w szóstym. Po drugie: jeśli ktoś będzie chciał mi przypomnieć o prawdziwym przebiegu trasy Back In The Saddle oraz o związku któregoś z panów - WEPCHAM MU TEN KOMENTARZ DO GARDŁA, TO OPOWIADANIE JEST TYLKO FIKCJĄ, NIGDY NIEDOSZŁĄ FANTAZJĄ.
A teraz zapraszam :)
* *** *
***
sierpień, 1984r.
- ...i właśnie wtedy spadłem z tej jebanej sceny, blisko dwa metry, bo nie miałem się na kim wesprzeć - powiedział i otworzył drugą butelkę whisky, która, wbrew pozorom, nie szła nam jak woda, wyjątkowo. Siedziałem z Tylerem w moim pokoju w hotelu w Oakland, przed nami był jeszcze jeden koncert tej części trasy Back In The Saddle i miał mieć miejsce w Nowym Jorku. Przecież trzeba było z wielką pompą wrócić do ludu, skoro znów wszyscy byliśmy razem, a nikt w to nie wierzył. A ja najbardziej. - Wiesz już, co mam zamiar ci przez to wszystko powiedzieć?
- Co...? - Produkował się od dobrej półtorej godziny, ale do mnie nie docierały te wszystkie rewelacje, choć starałem się ich słuchać. - Nie, nie wiem. Ale nie wątpię, że mnie oświecisz. - Wziąłem szklankę i do dna.
- Chcę ci powiedzieć, że już jebać tę męską dumę, ty sobie nie zdajesz sprawy z tego, że ja się zajebiście cieszę, że jednak znowu tu ze mną grasz na tym niedostrojonym gracie i jestem spełnionym człowiekiem, bo mam świadomość, że ty też jesteś zajebiście szczęśliwy, bo możesz tu teraz ze mną siedzieć. Tak jak kiedyś.
Dwudziesta trzecia dwadzieścia trzy.
- Ktoś o mnie myśli, kurwa.
- Tak, Joe, ja o tobie myślę, bo staram się nawiązać konwersację.
- I nawiązałeś, poza tym, znasz mnie na tyle długo, że wiesz, iż nawet jakbym był najszczęśliwszą osobą na świecie, to tobie o tym nigdy bym nie powiedział. - Uśmiechnąłem się, odstawiając puste szkło na ławę.
- Wiem, wiedziałem o tym od początku i wiedziałem, że kiedy cię wypierdoliłem z zespołu, a ty tak sobie poszedłeś, to naprawdę nie chciałeś odchodzić. A ja nie chciałem, byś to robił.
- Ale byłeś zbyt zadufany w sobie i zbyt wielką gwiazdą, by mi o tym powiedzieć.
- A ty z kolei byłeś i jesteś pozbawiony jakichkolwiek uczuć, by się porozumieć w miarę normalnie.
I zapadła cisza, trwająca jakieś dziesięć minut. On pił, a ja się patrzyłem przed siebie, analizując to, co do mnie powiedział. Nie miał racji, nie miał absolutnie żadnej racji. Mógł wiedzieć wiele, ale tutaj się pomylił. Uleciały ze mnie wszelkie pozytywne emocje, których teoretycznie było we mnie sporo, to była dobra trasa z dobrą akcją mającą miejsce po koncertach.
- Na jakiej podstawie twierdzisz, że nie mam uczuć?
- Nie powiesz mi przecież, że jesteś człowiekiem, na którego patrzysz i widzisz, jak się czuje.
- Nie powiem, bo to akurat jest prawdą. Ale ja mam zajebiście dużo uczuć, Steven.
- Zaraz. Co jest? - Popatrzył na mnie i zobaczył, że coś jest na rzeczy. - Nie uwierzę.
- Niestety.
- Mówiłem ci, że to jest, kurwa, zły pomysł. Że ona jest złym pomysłem i nie wytrzyma z tobą.
- Ale rzecz w tym, że...to znaczy...ona...
- No? No, co ona? No nie będzie wciąż znosiła, że ciebie nie ma i nie ma, że miewasz problemy z kochanką w proszku. A jechać nigdzie z tobą nie pojedzie, nie wiedzieć czemu! - Znowu się zaczęło.
- Nie jedzie, bo nie chce. W ogóle nic nie chce. W zasadzie się nie znamy.
- To będzie może i cyniczne, ale muszę ci powiedzieć, że kiedy was pierwszy raz razem zobaczyłem, to od tamtego czasu zastanawiałem się, kiedy powiesz mi właśnie coś takiego. Z całym moim szacunkiem do ciebie. Chuju.
- Dlaczego ty w to nie wierzysz?
- Rozwiń.
- Miłość. Pamiętam, kiedy dziesięć lat temu plułeś się o mnie i o Elyssę. A od ponad roku o Billie. Poza tym, co z twoim wielkim sercem? Co z Cyrindą? Tyle za nią goniłeś, żeby teraz powiedzieć ''nie''? - Odpaliłem papierosa i położyłem nogi na ławie. Może nam nie dane było kochać?
- Sama tego chciała, niby małżeństwo, ale się sypie. Już się rozsypało, nie rozmawiamy ze sobą. Nas nie ma, nie ma co się rozczulać.
- No i teraz pomyśl o naszym punkcie wyjścia.
- Hm?
- Ja nie mam uczuć. A to ty mówisz o dobrych kilku latach związku jak o przelotnym romansie, Steven. Ty traktujesz to wszystko jak coś, czego nie było. Już o dziwkach masz mi więcej do powiedzenia.
Już miał się odgryźć, ale zamknął usta i odgarnął włosy, rzucając mi nieufne spojrzenie, co dało mi tylko głupią satysfakcję. Mogłem śmiało twierdzić, że dotarł do niego cały paradoks, który starałem się mu jakoś uświadomić od ponad czternastu lat.
- Dlaczego w takim razie dla ciebie jest to takie ważne i istotne? I jeśli tak, dlaczego nie możesz się związać z nikim, kto by z tobą wytrzymał bez uszczerbku na zdrowiu psychicznym swoim lub twoim. Chyba coś w tym jest, co?
- Wiesz...nie, dobra. Dobra, jestem nieobecny, nie mówię wiele, nie rozczulam się szczególnie nad cudzymi problemami i można pomyśleć, że to wszystko mnie pierdoli. Wiem.
- Dokładnie tak o tobie myślałem, ale właśnie coś mi się zaczyna nie zgadzać.
- To teraz mnie posłuchaj uważnie, bo powiem ci największy dramat swojego życia. - Strzepnąłem popiół z papierosa na dywan i popatrzyłem na niego z powagą. - Ja.
- Ty.
- Nie jestem w stanie.
- Nie jesteś w stanie.
- Po prostu nie mogę.
- Po prostu nie możesz. - Kurwa, jakie to było głupie.
- Być.
- Być...?
- Sam.
- Sam...ja pierdolę, czekaj, jak?
- No i właśnie to do ciebie dotarło! Powiedziałem ci wprost, jak jest! Zrozum, że ja mogę być uwiązany do końca życia do jednej i tej samej osoby, bo nie mogę być, kurwa, sam. Ale niestety wszystko wskazuje na to, że tą osobą będziesz ty.
- Perry, ale czekaj, wolnego. Ty mi tak po kilkunastu latach mówisz, że jesteś stworzony do życia jako nierozłączka, podczas gdy przez cały ten czas zachowywałeś się jak ktoś, kto za wszelką cenę pragnie uniknąć masy i kochać się tak tylko z gitarą przez dwie godziny, co wieczór?!
- Tak, ja ci właśnie to mówię po tych latach i robię to tylko po to, by dotarło, że ja nie jestem aż takim dziwnym człowiekiem!
- No właśnie jesteś najbardziej komplikowaną osobą jaką znam!
- Kurwa, ale zrozum, że ja potrzebuję mieć kogoś, z kim mógłbym tak po prostu podzielić życie i, również z całym moim szacunkiem do ciebie, chodzi mi tu o kobietę. - Tamta dyskusja pozwoliła mi opanować tajemną sztukę gestykulacji, gdyż nerwowo wymachiwałem rękoma przed jego twarzą i nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy. Za mało używek, snu, czegoś musiało mi wtedy brakować. Kogoś. - A Billie po prostu nie jest w stanie sprostać temu, co się dzieje. A szkoda.
- Dobra, spokojnie... - Do dna. Ja też. - Zerwałeś z nią?
- Nie.
- Zerwiesz z nią.
- Nie będę musiał. Sama powiedziała, że miało być inaczej. I że ona nie podoła, jak tak dalej będzie. A dalej tak jest. Spierdoliłem to już dawno, okłamując ją.
- A powiedziałeś jej to, co powiedziałeś teraz mnie? Ona wiedziała, czego ty konkretnie szukasz?
- W pewnym sensie... - Nie pamiętam, czy jej o tym powiedziałem. Pewnie nie. Gdzie ja bym, kurwa, powiedział kobiecie na początku znajomości coś takiego, po co...
- Czyli niezupełnie. Ale mniejsza z tym. Ty w ogóle chcesz z nią być?
- Ten związek jest tak sztuczny, że nadawałby się już jedynie do reklamy. Nas...nie ma. - Odchyliłem głowę do tyłu i mrużąc oczy, wypuściłem dym w powietrze. Rozpłynął się po chwili, zupełnie jak te moje miłości. - Tak myślę, że może będąc kimś takim...nam nie jest dane kochać, może to jest z góry przesądzone, że gówno z tego będzie.
- A tak pieprzysz... - mruknął, chociaż ja doskonale wyczułem fałsz. On sam nie wierzył, że będzie kochał, a wiem, że chciał. Cyrinda okazała się być złym wyborem, a twarz okazała się nie być wszystkim. - Pamiętasz, jak kiedyś mi mówiłeś coś o idealnej lasce?
- Masz na myśli to, że...
- Tak. To mam na myśli. Wiem, że to było dawno, ale nie obchodzi mnie to.
- Mówiłem o takiej, żeby weszła ci do łóżka i nie po to, by rano z niego wyleźć i polecieć na backstage innego zespołu, by zrobić to samo. I tak w kółko. Mówiłem, że to nie jest tym, co by mnie pociągało. Za to ty korzystałeś.
- No, nie zaprzeczę...ale mów dalej.
- I potem powiedziałem o takiej, co by weszła ci do łóżka i w nim już została, wiedząc, że pakuje się w bardzo ciężką relację. Partnerską.
- I...
- Co?
- I powiedziałeś, że taka byłaby dla ciebie wszystkim. A mówiłeś mi o tym, kiedy byłeś najebany jak nigdy, a teraz wypiłeś z cztery szklaneczki i doskonale o tym pamiętasz, więc może jest w tym coś głębszego, co?
- Człowieku, to jest ideał.
- Ale ja się z tobą doskonale zgadzam, pomyśl tylko: jesteś gitarzystą w Aeros...
- Zanim sprzedasz mi kolejną lekcję życia, odpowiesz mi na pytanie: skoro to takie łatwe, dlaczego sam sobie żadnej nie znajdziesz?
- Chwilowo mam dość stałych związków, że tak powiem. - To było do przewidzenia. Zadałem zbędne pytanie, ale tak z drugiej strony, zacząłem się zastanawiać, dlaczego on w ogóle mi o tym opowiadał. Przecież doskonale zdawał sobie sprawę, że był ostatnią osobą, która mogłaby mówić przekonująco i wiarygodnie o prawdziwej miłości. Której ja naprawdę chciałem, nie wiem czemu. Przecież to same problemy i kula u nogi, z praktycznego punktu widzenia. - Ale kontynuując, jesteś gitarzystą w Aerosmith i wystarczy tylko ten twój jeden nonszalancki uśmiech w stronę publiki, a wszystkie panny są twoje. Jeszcze zagrasz jakąś solówkę, zarzucisz włosami, staniesz obok mnie i już w ogóle.
- Ta, oto jest świetlana przyszłość. Ale co mi to ma dać?
- Idę o zakład, że wśród tych dam jest co najmniej dziesięć takich, które będą twoje na zawsze.
- Brzmi to wspaniale, ale nie wziąłeś pod uwagę jednej, dość ważnej, sprawy. Ja też musiałbym chcieć być takiej na wieki. - Właśnie w tym miejscu kolorowy plan mojego drogiego przyjaciela poszedł się jebać i cały czar prysnął. Życie.
- Jakaś na pewno by ci się przypodobała.
- Kurwa, czy ja wyglądam na takiego, co będzie szczęśliwy w związku z laską, która będzie bardziej moją poddaną i czcicielką, nie partnerką? - Widziałem, że już miał na to przygotowaną odpowiedź, dlatego byłem zmuszony do użycia niezawodnego argumentu. - Weź pod uwagę, że kiedy będziesz miał się gdzieś ze mną pokazać, to ona też tam będzie. - I pokiwał głową ze zrozumieniem. Do dna!
- Trafna uwaga, żadna wiecznie podniecona twoją osobą panna nie będzie mi niszczyła wszystkich pięknych chwil w życiu.
- Właśnie - mruknąłem z zażenowaniem. Nie wiem, dlaczego ja z nim tyle wytrzymałem. Może rzeczywiście musiał coś w sobie mieć. Toksyczne więzy krwi? - A zresztą, to jest ciężki temat, nie ma się co tym przejmować. Jak będzie chciała, to przyjdzie.
- I to jest właśnie Joe, którego mi brakowało! - Zaśmiał się i popatrzył na mnie, a ja zrobiłem to samo. Czy my naprawdę rozmawialiśmy tak o kobietach i uczuciach? My? I to na poważnie? Byłem przekonany, że poszły tylko dwie butelki, musiały być mocne. - Powiem ci jedno.
- Wal.
- One wszystkie odchodzą. Wszystkie to suki i zostawią prędzej czy później. A brat cię nie zostawi. Brat będzie, stary.
- Zapiszę to sobie. - Uśmiechnąłem się i odpaliłem kolejnego papierosa. - Dzięki.
Pierwsza zero jeden.
Leandra
wrzesień, 1984r.
- Dziewczyno, ale ja też jestem zaskoczona. Zaskoczona faktem, że w końcu udało się jakoś cię odstresować, jestem przeszczęśliwa wręcz. - Krótkowłosa blondynka uśmiechnęła się do mnie ciepło i popatrzyła w stronę okna. - A co z tym mieszkaniem?
- Nic. To znaczy, ja tu nadal będę mieszkać, tylko muszę wziąć jakąś dodatkową robotę, bo te rachunki mnie już wykańczają. Tylko też muzę patrzeć, żeby mi ze studiami nie wadziło, ale jakoś sobie dam radę. Dam?
- Pewnie, że dasz, ty byś nie dała, kochana?
- No właśnie. Także jest stabilnie, tylko mi strasznie szkoda, że nie możesz się wprowadzić.
- Wiem, mi też jest szkoda, ale sama rozumiesz, że to jest siła wyższa.
- No wiem, wiem, rozumiem. Caroline też ma siłę wyższą, która ją trzyma razem z Mary, chociaż obecnie ta sama sobie musi radzić.
- Dlacze...aha, bo ona do Kalifornii na półtora tygodnia poleciała, tak?
- Tak, ona i pięć innych osób. Pracownicy roku. To znaczy...roku według Mary, rzecz jasna.
- Oni tam mają coś robić poza byczeniem się przez dziesięć dni? Mam na myśli, czy jakieś obow... - Przerwało jej ociężałe, lecz głośne, pukanie do drzwi.
Przeprosiłam Erikę i wstałam, po czym podeszłam do lustra, poprawiając włosy i koszulkę. Byłam nieco poirytowana, nienawidziłam, kiedy w sobotnie popołudnie ktoś postanawiał złożyć mi niezapowiedzianą wizytę, a zwłaszcza, że te ''wizyty'' przeważnie miały na celu wciśnięcie mi jakiegoś niepotrzebnego szajsu. Zupełnie jakbym miała za mało gratów, a za dużo pieniędzy, co ci ludzie sobie wyobrażali?
- Już idę! - Pukanie się powtórzyło i niestety z podwójną siłą. Dowlokłam się w końcu do drzwi i doznałam takiego dziwnego dreszczu, kiedy je otworzyłam. Sądzę, że mogę to opisać mniej więcej tak: podchodzę, otwieram, myślę, patrzę, nie wierzę. - DEE WAKEFORD?! - ryknęłam i automatycznie wciągnęłam ją wraz z walizkami do mieszkania, trzaskając z potężnym hukiem drzwiami. - Ja pierdolę, Dee, ja myślałam, że ty już nigdy nie przyjedziesz, miałaś tu być pół roku temu, Jezu, Dee, to ty!
- Lea, to ja, jestem, ja też myślałam, że już tu nigdy nie dotrę, ale to wina organizacji, Ben też już tracił wiarę, ale się udało i ja teraz tu jestem, dom czeka na swojego nowego nabywcę pod okiem rodziców Caroline i...czy ja mogę u ciebie przenocować?
Patrzyłyśmy na siebie przez pięć minut, aż się poryczałyśmy. Tak bez zupełnie żadnego konkretnego powodu. W końcu podeszła do nas Erika z rolką ręczników papierowych i rzuciła najpierw mi, potem Dee badawcze spojrzenie.
- Erika, to jest właśnie Madeline, o której ci opowiadałam, Dee, to jest Erika, moja dziewczyna - powiedziałam, kiedy wszystkie łzy już poleciały.
- O, czyli to jest słynna Dee. - Blondynka uśmiechnęła się do mojej przyjaciółki, a ta pokiwała twierdząco głową, odwzajemniając gest. - Ja was na chwilę zostawię - oświadczyła i wciąż się uśmiechając, poszła na górę. Dla sprostowania, mieszkanie w którym żyłam, było typowym mieszkaniem z typowego amerykańskiego filmu. Centrum, budynki, lokale, wchodzisz po schodkach, drzwi, wchodzisz do środka, wnętrze jest wąskie, ale za to dwupoziomowe.
Kiedy gdzieś nad nami trzasnęły drzwi, ja spojrzałam na siedzącą już w fotelu brunetkę. Miała na sobie obcisłe spodnie z jakby dresowego materiału, wepchnięte w zamszowe kozaki na platformie, powyciągany, szary sweter, a na ramiona opadały jej włosy, które nie chciały trzymać się koka. Wyglądała jakby nie spała od tygodnia i prawdopodobnie tak było.
- Dee, ale dlaczego tak długo i dlaczego tak nagle? - W mgnieniu oka usiadłam na skraju kanapy, zaraz przy fotelu.
- To jest...skomplikowane. Więc w skrócie: Ben miał problem z tymi, co się tym zając mieli, a ja jeszcze załatwiałam coś z młodym Firby'm...
- Chwila...co ty załatwiałaś z młodym Firby'm?
- Wiesz, czym on się zajmuje.
- Płyty, kasety, bilety... - O nie...
- Bingo.
- Dee...
- Gdzie jest Caroline?
- Caroline dostanie zawału serca jak cię zobaczy, ale to dopiero pojutrze.
- Chryste Panie, jak to pojutrze?! Nie! Kurwa, tu i teraz, Lea, ona musi tu być, gdzie ona jest?!
- Spokojnie! Jest w Kalifornii, pracownicy roku tam polecieli.
- Ale jest wrzesień, jak to pracownicy roku?!
- Dee, ten biznes Mary rozkręcił się w końcu siepania ponad dziesięć lat temu i u nich rok kończy się właśnie pod koniec siepania. - Patrzyłam na nią z przerażeniem, nie miałam pojęcia, co się znowu stało, ale było dość niebezpiecznie. - Ale co jest?
- POMYŚL, robię interesy z młodym Firby'm i potrzebna mi po tym Caroline!
- No wiem, masz bilety, ale ona przecież pojutrze będzie...
- ALE BILETY SĄ NA JUTRO!
- Na co one są?! - Panikowałam, bardzo panikowałam i obawiałam się...
- AEROSMITH! - Najgorszego się obawiałam.
- Ale przecież oni jeszcze zagrają nie raz i nie sto pięćdziesiąt, nie ma co się tak stresować... - Było, wiedziałam, jak bardzo im zależało na nich w oryginalnym składzie, w wielkim powrocie w chwale. - Jeszcze pójdziecie na taki koncert...
- Lea... Ja. Mam. Dwie. Pierdolone. Wejścia. Na...backstage...! - pisnęła.
I cisza.
- ZAŁATWIŁAŚ WEJŚCIÓWKI NA BACKSTAGE AEROSMITH?! - ryknęłam z niedowierzaniem. - Coś ty zrobiła z tym biednym chłopakiem, że on ci to dał?!
- Znalazłam mu dziewczynę i obiecałam, że Caroline będzie z nim utrzymywać kontakty, wiesz, że on jest nawiedzony i dla niej wszystko! Bajerowałam, jak zawsze! Tak w skrócie...
- MADELINE WAKEFORD, ty sobie nie zdajesz sprawy, że twoja najlepsza przyjaciółka padnie trupem w moim mieszkaniu, kiedy się o tym dowie! O matko moja, nie jest dobrze, Dee, nie jest dobrze...
- Jest beznadziejnie... - wychrypiała, kołysząc się w przód i w tył. - Jak wróci, to wepcham jej te wymęczone bilety do gardła, nie opłaca się być pracownikiem roku, nigdy więcej już nim nie zostanie, kurwa, nie zostanie...!
- Ale to ten koncert jest już jutro?!
- Tak...!
- Nie da się przes...nieważne.
- Lea...litości... Ale to co ja mam z tym zrobić w takim razie?! Przecież ty ze mną nie pójdziesz... - I właśnie wtedy na dół zeszła Erika i popatrzyła na nas niepewnie, mówiąc, że będzie się już zbierać.
Pokiwałam wolno głową, a tamta szybko wyszła z mieszkania, zostawiając nas same.
- A Jasper nie chciał z tobą iść...?
- Jasper nawet jakby chciał, to by nie dał rady. Fizycznie.
- Boże, to co z nim jest?
- Wygląda jak...jak Christine McVie po dwóch tygodniach bez wody i nieustannego imprezowania.
Jak, jak...?
- Ja... Nie jestem w stanie sobie...tego...wyobrazić - wydukałam.
- No właśnie.
Siedziałyśmy cicho przez dwadzieścia minut, ta obgryzała paznokcie, a ja wysiliłam wszystkie swoje szare komórki, by wymyślić, co z tymi jej nieszczęsnymi wejściówkami. I uznałam, że raz się żyje. Uderzył mnie nasz Boston sprzed czternastu lat.
- Dee...
- Co... - Ona prawie płakała, niesamowite.
- ,,Come Together''... - zanuciłam z udawaną chrypą i spojrzałam na nią niepewnie. W odpowiedzi uniosła głowę i odwzajemniła spojrzenie.
- R...right now...?
- Over me. Pójdę z tobą.
- Ale przecież...
- Cicho, wiem, nieprawda. Mogło być gorzej.
- Boże, Lea, nie wierzę...
- Ty się lepiej martw o Caroline.
- Nie muszę. Kiedy gryzłam palce, doznałam olśnienia. Poradzę sobie, poradzimy. - Czyli koniec.
- Ty diablico... - Skrzyżowałam ręce na piersiach i oparłam się o poduchę. - Dee naprawdę jest już ze mną!
Nie miałam pojęcia, co ona wymyśliła. Ale wiedziałam, że nie ma jednego dna. Poza tym, na co jej i Caroline mógł być ten cały...backstage.
* *** *
Jadę teraz daleko, daleko i czekam na Wasze komentarze, na których mi bardzo zależy. Do przyszłego czwartku, mili państwo :)