Ogłoszenia parafialne zostawię sobie na koniec, a tutaj chciałabym złożyć serdeczne gratulacje pani Carli za pewne trafne spostrzeżenie (popłakałam się prawie, dziękuję). Otóż... Dee i Lea w poprzednim rozdziale nie wyszły na dwór, ani na zewnątrz...wyszły na POLE - zdemaskowano mnie!
* *** *
***
Dee
czerwiec, 1974r.
***
- Ej, wiesz, że przecież mi wcale nie trujesz, tato! - Odwzajemniłam uśmiech i zarzuciłam na siebie długi, czarny sweter. Och, poczułam właśnie ten klimat, klimat swojej Anglii. Był początek czerwca, godzina za pięć osiemnasta i nie było widać nic, za wyjątkiem stada pokłębionych chmur koloru właśnie mojego odzienia. Pięknie. - A co za niespodzianka?
- Skoro powiedziałem o niespodziance, to chyba można się domyślić, że ci nie zdradzę teraz, co to, sama zaraz zobaczysz.
- Było mi nie mówić! Teraz będę się niecierpliwić. Chyba, że mi powiesz, z kim wracamy do domu... Kto nas zawiezie do Cambridge? Też Ben?
- Tak jest, on nas przywiózł, on odwiezie.
- Jechał specjalnie po nas prawie do samego Londynu?
- Nie, ale akurat wczoraj jego żona poleciała do Nowego Jorku, więc on został na noc u szwagra, właśnie w Londynie i dziś może nas zabrać z powrotem do domu. Złoty przyjaciel, na niego zawsze można liczyć... - I tutaj właśnie tata zaczął znowu opowiadać o swojej braterskiej relacji z trzydziestodziewięcioletnim Benjaminem. Znów przypomniał mi, że poznali się jeszcze w szkole, że mogą na sobie polegać... Paplał mi tak przez ponad pół godziny, słuchałam o tym podczas sprawdzania paszportów i potem odbioru tych nieszczęsnych walizek. Gdyby nie fakt, iż był moim ojcem, pewnie bym mu przerwała, ale tatę ceniłam sobie bardziej niż chyba wszystkich ludzi na świecie, wiec słuchałam, by było mu przyjemnie. Na mamę tutaj akurat nie miał co liczyć.
Kiedy trafiliśmy w końcu na ostatnią prostą, czyli centrum budynku lotnika i drogę wiodącą centralnie do drzwi, emocje wzięły górę. Chciałam skakać, piszczeć, płakać, krzyczeć, wszystko. Nie zrobiłam nic, stanęłam jak wryta, zasłaniając usta dłońmi, dosłownie jak w tych wszystkich filmach! Nie sądziłam, że naprawdę można tak zareagować, ale przecież przede mną stała sama...
- Caroline! - wrzasnęłam i rzuciłam się pędem w jej stronę, targając za sobą niezdarnie walizkę. - Boże, Caroline, a co ty tutaj robisz?!
- No jak to co?! - Wyciągnęła ręce w moją stronę i czekała, aż w nie wpadnę, co po chwili się stało. - Przyjechałam po ciebie, przecież muszę mieć pewność, że bezpiecznie trafisz do Cambridge i przecież masz dla mnie coś zajebiście ważnego!
- A ty skąd wiesz?
- W końcu mi napisałaś!
- Aaa, ty o tym mówisz. Bo mam coś jeszcze, ale to później. Dobra, bierz to szybko, bo mi już ciąży. - Nadstawiłam lewy policzek i odgarnęłam włosy na prawe ramię. Wróciła do mnie sytuacja ze Stevenem i...i resztą, co poprawiło mi nastrój jeszcze bardziej, w zasadzie w ogóle nie mogłam się teraz przestać śmiać. Po chwili przyjaciółka pochyliła się lekko i pocałowała mnie w dokładnie to samo miejsce, gdzie jedna z jej największych słabości. Potem spojrzała na mnie, a ja byłam w szoku, że jej oczy mogły rosnąć do takich gigantycznych rozmiarów.
- No to jesteśmy już kwita. - Uśmiechnęła się i przyłożyła sobie rękę do czoła. - Nie wierzę aż... Ale słuchaj, bo... - Odwróciła się raptownie w stronę wyjścia. - Bo twój ojciec i Ben stoją tam i chyba na nas czekają, więc chodź, a w vanie mi wszystko szczegółowo opowiesz, potem ja ci opowiem, co pasjonującego działo się u nas przez ten czas i to wszystko zrobimy podczas wpieprzania pączków, które kupiłam specjalnie na tę okazję.
- Widzę, że przygotowałaś się najlepiej jak tylko mogłaś! Boże, nie wiesz, jak mi brakowało ciebie i tej twojej pomysłowości, a o pączkach to ja od ponad tygodnia myślę, także z nieba mi spadasz, dosłownie! I mam dla ciebie świetne spodnie, tak w ogóle.
- Wróć, masz dla mnie spodnie?!
- Tak, tylko jak zjesz za dużo tych pączków, to będziesz mogła je komuś oddać.
- Spadaj, dzisiaj pozwolimy sobie na zapomnienie...
- To ile ty ich masz?!
- Całe pudło, Dee! Oczekałam się na ciebie prawie całe życie, tak czułam! Jak tylko się dowiedziałam, że Ben będzie jechał tu z żoną i potem z wami wróci, od razu się zgadałam z nim, że ja też jadę, nie mogłabym odpuścić.
- Jesteś... Oj, no właśnie to w tobie kocham!
Zaśmiałyśmy się, po czym wyszłyśmy za moim ojcem a panem Firby'm z budynku lotniska i ruszyliśmy w stronę nowego vana służbowego naszego tymczasowego szofera. Czekała nas kilkugodzinna podróż do domu, a jak doskonale ja i Caroline wiedziałyśmy, najlepsze chwile, będąc nastolatkiem, spędza się w tyle takich aut, jakimi były cudze wozy.
***
- Czyli mówisz, że ona ich w ogóle nie lubi? - Caroline spojrzała na mnie i wzięła z pudełka trzeciego pączka. Dobrze zrobiła, ponieważ ja jadłam już czwartego, tak swoją drogą...
Dochodziła dziewiąta w nocy. Wracaliśmy do Cambridge. Mój tata, zajęty nawijaniem o Bostonie, siedział z Firby'm na jedynych normalnych miejscach, ja z przyjaciółką jechałam na tyłach, w tej części, w której przeważnie jeżdżą różne pudła, wożone przez Bena po połowie Anglii. A wtedy jedynym pudłem było to z pączkami, leżało spokojnie między nami i stopniowo stawało się puste. Nawet nie wiedziałyśmy, kiedy to znika, pochłaniałyśmy je prawie tak bardzo jak pochłonęła nas rozmowa. Caroline nie mogła wyjść z szoku, że powiedziałam jej, iż nasza Lea nie lubi Aerosmith.
- Nie lubi? Dziewczyno, ona nimi gardzi! Nie znosi ich, nie chce o nich słyszeć, ani ich wiedzieć...a po tej ich wizycie pod jej domem, to już w ogóle...
- Widziała ich na żywo na swoim trawniku i nie przemówiło to do niej? Nic? Ani trochę...?
- Ja też jestem zaskoczona, ale nic nie zaskoczyło. Mało tego, po tym wszystkim...ona ich znienawidziła do reszty. Pierwszy raz w życiu słyszałam, by ona tak przeklinała. Zmieszała ich z błotem równo i... - urwałam. I... Co? Co ja chciałam powiedzieć? Czyżby coś we mnie zaskoczyło? Chyba się gubiłam.
- I...?
- I ja mam wrażenie, że to ja doprowadziłam do upadku jej nikłej wiary w nich.
- Ty? To znaczy, myślisz, że to przez to, co mówiłaś?
- Tak, w zasadzie...jestem przekonana... Przeprosiłam ją niby, ale...ale sama nie wiem.
- Dee - powiedziała, odgarniając włosy za ucho i przyjrzała mi się uważnie. - Powiedziałaś tak, nie inaczej, ale ona też wiedziała doskonale, że ty grasz. Że ty mówisz takie rzeczy w jakimś celu. Zwrócenia uwagi, a przecież takie gadki zawsze ją zwracają. Nie możesz mieć pretensji o to do samej siebie. Poza tym, sama powiedziałaś, że ją przeprosiłaś, dałaś prezent, że było jak najbardziej w porządku, jak... Jak dawniej.
- Caroline, ja wiem. A ty wiesz, jaka ja jestem.
- Tak, wiem doskonale. I wiem, że przez najbliższy miesiąc będziesz się gryzła tym wszystkim, a ja będę cię wyciągać z dołka.
- Fakt, i za to ci dzięki. Ale z drugiej strony... Ty nie masz wrażenia, że posunęłam się za daleko?
- To nie było na poważnie. Znowu ci to powtarzam. Nie, nie uważam. Już nie rozpaczaj nad tym, bo jeszcze ci się serce za bardzo ściśnie, a za tym polecą i łezki, a że jest późno i nastrojowo do tego, proponuję zmienić temat, hm?
- No właśnie mi się ściska...
- Dee, to jest przez wrażliwość twoją i Lei, udziela się, zapomnij o tym...
- Moją wrażliwość? - zachrypiałam i położyłam się, podkurczając nogi, a głowę kładąc na udach starszej siostry. - Ja się boję, że moja wrażliwość ucieka... Z sercem.
- Kochana, ty masz serce. I ja ci to mówię, że masz je gigantyczne, chociaż ciężko opancerzone. Pamiętasz to określenie? - Uśmiechnęła się do mnie lekko, a ja odparłam, że tak. Pamiętałam, pisałyśmy kiedyś psychodeliczny tekst o masakrze i tam to padło. To też była noc, pamiętam... - No, a skoro się ze mną zgadzasz, to ja ci mogę dać tu namiastkę tego serca.
- Tak? Jak niby? - W odpowiedzi wyjęła z pudełka przed ostatniego pączka i położyła mi go na klatce piersiowej, zaczynając się śmiać. A ja, głupia, cóż miałam zrobić? Nie wiem. Jednak się pogubiłam.
I zrobiłam to samo.
Steven
czerwiec, 1974r.
Ale mniejsza z tym, nikogo takie sprawy nie obchodziły i nadal nie obchodzą. Siedziałem którejś czerwcowej nocy z chłopakami na mieszkaniu Joe'go i Elyssy, której akurat nie było i...i po dziś dzień błogosławię tamten czas u niego, a bez niej. Każdy z nas zajmował się zupełnie czymś innym, każdy teoretycznie był gdzie indziej, cóż zrobić? Takie mieliśmy życie. I mieliśmy akurat wtedy zioło, które było czuć już wszędzie, to było niesamowite. Perry akurat palił, siedząc na podłodze, oparty o łóżko i patrzył błędnie przed siebie, kiwając raz po raz głową. Nie wiem, gdzie i z kim był. Ale można było temat poprowadzić.
- Już odleciałeś? - Usiadłem obok i wziąłem stojąca obok niego butelkę jakiegoś taniego piwa, pociągając z niej łyk. - Kurwa, co ty pijesz?
- Nie wiem. Nie moje.
- Szukasz inspiracji w tym pieprzonym pokoju, że siedzisz jak wór i patrzysz?
- Nie. Tak tylko myślę.
- Za ukochaną tęsknisz, co? - Nie mogłem się powstrzymać od jadu. Nie, jeśli mowa była o wybrance jego serca, która kiedyś mi się podobała, ale nie mówmy teraz o tym. W ogóle o tym nie mówmy, najlepiej. - Nie płacz, wróci do ciebie.
- Nie tęsknię za nią. To znaczy, nie teraz.
- A kiedykolwiek w ogóle za nią tęsknisz?
- Kurwa, z czym znowu masz problem?
- Kurwa, z tym, że ja nie wiem, jak ty możesz z nią mieszkać i jeszcze spać w jednym łóżku. Dlaczego ty z nią jesteś, dlaczego ty z nią, kurwa, jesteś, skoro mógłbyś być z każdą inną. Tylko byś musiał chwilę pogadać, może w tym jest problem.
- Jestem z nią, bo... Bo. Bo chcę. I zajmij się może poszukaniem kogoś dla siebie, lubisz gadać. Gadać, pierdolić. Gra słów, Steven. Hm?
- Ty nawet jak się ujarasz jesteś nie do rozmowy, może powinienem się zastanawiać, dlaczego ona jest z tobą.
- Bo mnie uspokaja. Zresztą, zejdźmy z tego, wali cię to, tak naprawdę, wciąż masz żal, że wtedy wolałem mieszkać z nią, niż z tobą, jakkolwiek to nie brzmi. - I wziął ode mnie bezpańskie piwo...i do dna, tak na raz. W sumie, czemu nie? - Dlaczego taka dusza towarzystwa jest sama, co?
- Bo jeszcze się nie pojawiła taka, co by mogła tę duszę okiełznać, przyjacielu.
- Okiełznać na dłużej jak dwie noce, mam rozumieć. - Uśmiechnął się i popatrzył na mnie tym swoim słynnym spojrzeniem.
- Ciebie to się jednak trzymają żarty, Anthony.
- Ja jestem kurewsko zabawowym człowiekiem, tylko ty tego nie widzisz... Czekaj, jak? - Pozdrowiłem go za pierwsze zdanie środkowym palcem, ale potem spoważniałem i połączyłem wszystkie wątki. Gdzieś to słyszałem...
- Anthony...jak ta laska cię nazwała. Ta szesnastka, co pod domem Francuza była, w maju. Brunetka... Zastanawiałem się, czy ma jakieś fajne koleżanki i...
- Dee. - Uciął szybko i zaczął szukać na ziemi po omacku paczki fajek, której tam nie było. Dee, pierwszy raz spotkałem się z takim imieniem i taką osobą i szczerze mówiąc, żałowałem, że z nami nie pojechała wtedy, bo to mogłoby się dla nas miło zakończyć. Młode są najlepsze, a ta nie wyglądała na niezaznajomioną z tematem. No i wkurwiła Joe'go do wysokiego stopnia, co aż go zafascynowało. I mnie też, okazyjnie. Pomyślałem wtedy, że skoro już spontanicznie skoczyliśmy na temat taki, a nie inny, to czemu nie kontynuować? Najlepiej z grubiej rury.
- Przeleciałbyś ją?
- Że młodą?
- Że młodą. Nie zasłaniaj się teraz swoją blondi, tylko mi powiedz. I odpowiedz szczerze, bądź pierdolonym mężczyzną. Gdyby wtedy z nami skoczyła się napić, czy coś...
- Nie wiem. Szesna...prawie siedemnaście, ładna...
- Tylko cię rozwaliła faktem, że tak nawija i jest bardziej stanowcza niż ty?
- Od rzeczy gadasz... - Sięgnął po kolejną butelkę z piwem, stojącą przy ścianie. - Dziwna była, nie wiem, co mam myśleć.
- Czy byś się z nią przespał, czy nie, tyle chcę wiedzieć.
- Ty tak bardzo nienawidzisz tej Elyssy...
- Perry, pieprzyłbyś się z nią, czy nie, kurwa?! - Tak swoją drogą, to ciekawe, czy jej koleżanki też tak wyglądały?
- Tak. W sumie tak.
- Czyli byś ją zdradził? Swoją.
- Nie myślę o tym. Zresztą, donikąd to nie prowadzi, nikogo nie pogrążysz - mruknął z pogardą, a ja zabrałem mu tę butelkę. Nie powinien był już pić, bo majaczył.
- Pogrąży. - Tak ni stąd, ni zowąd, wyrósł przed nami Tom. - Pogrążył sam siebie, a ty, Joe, też się pogrążyłeś.
- A jaśniej...?
- Młoda ma ledwo piętnaście lat.
Zapadła cisza, rzuciłem siedzącemu obok spojrzenie, przepełnione niedowierzaniem, a ten nawet nie drgnął. W zasadzie, czego się spodziewałem? Że to okaże jakieś emocje? Zwłaszcza jeśli chodzi o piękne sprawy sercowe (czy w naszym przypadku można to tak nazwać, czy powinienem może zejść niżej...?). Wyszedłem z założenia, że pasuje spytać, z jak bardzo wiarygodnego źródła Hamilton miał takie informacje.
- Skąd ty to niby wiesz?
- Wiem. Ma na imię Ma... Madeline i nie ma jeszcze piętnastki. I ten gość nie jest jej wujem, a ona nie jest siostrzenicą, czy tam bratanicą. Jest z Anglii, tak w ogóle. A córką starego jest taka inna...
- Skąd ty to, kurwa, wiesz, Tom?! - Chyba do mnie nie dotarło.
- Wiem. Jak ty chcesz wiedzieć, skąd dokładnie, to Joey ci powie, bo on wiedział o tym pierwszy.
Miałem powiedzieć coś jeszcze, ale to nie miałoby sensu. Skoro to była piętnastka, ile lat ja musiałem mieć? Co się właśnie stało? Znowu milczeliśmy, Tom sobie poszedł. Ja myślałem, Joe najwyraźniej też, chociaż zastygł jak kamień. Madeline aka Dee zabawiła w naszych życiach przez piętnaście minut i mimo tak krótkiego czasu zrobiła nas w chuja, nawet nie kiwając palcem? I wróciła spokojnie do domu, opowiadając koleżankom, jak wykiwała piątkę z Aerosmith? O co chodziło? A co z tymi jej koleżankami...? Nie wiem. Cisza. Cisza, którą przerwał mój dyskretny przyjaciel.
- I tak bym się z nią niby przespał. - Co się, cholera, działo?
- Perry, nie poznaję cię...
- Ale, kurwa, ja tylko nie wiem, jaki diabeł jej kazał mówić Anthony... - I cisnął butelką przez pokój, patrzył, jak rozbija się o ścianę, zostawiając na niej mokrą plamę, a pod nią dziesiątki kawałków grubego, brązowego szkła. A potem sam się podniósł, po czym poleciał jak długi na łóżko, które dzielił normalnie z tym pasożytem.
Początki naprawdę są zawsze ciężkie.
***
27 czerwca 1974r.
Moja złota...Leandro!
Tak sobie pomyślałem, że do Ciebie napiszę, bo mam taką sprawę, która wymaga kobiecej pomocy. Odkąd Dee wróciła od Ciebie, ją i Caroline opętało. Panoszą się od rana do nocy po całym mieście i nikomu niby nie przeszkadzają, ale mnie przeszkadza ich zachowanie, a one nie chcą nic powiedzieć. Jeszcze Hadley chodzi taka jak podniecona i zjarana cały czas, bo młody Firby, ten syn Bena po dwudziestce, załatwił jej bilet na koncert Bowiego w Londynie. To jest, on zrobił to tylko dlatego, że ona mu się podoba, a pracuje w muzycznym w centrum, gdzie biletów nie brakuje. No i ta jest w siódmym niebie, a Weakford ma gula, że ona nie pójdzie na Davisia. Ale teraz z kolei bez przerwy ględzi z Caroline tylko o nim i znów snują i knują jakieś swoje plany i ja właśnie do tego chciałem dobić: Dee, ona, Boston i Ty. Wszyscy doskonale wiemy, z czym ten Boston jest teraz kojarzony, myślę, że Ty też. Wiem tyle, co sam zasłyszałem, wiem, że miałaś z młodą jakieś niemiłe starcie, ale wszystko znowu jest elegancko...a że się przyjaźnicie, to może możesz mi powiedzieć, dlaczego one się tak zachowują? Co Ty jej dałaś tam? Co ona teraz daje Hadley i czemu się nie dzielą? Weź, powiedz. Wiesz, że ja tylko z ciekawości.No, a gdybyś zupełnie nie wiedziała, o co mi chodzi, to podpowiem, że słucham dokładnie w tej chwili przyjemnego numeru ,,Make It''. Mówi Ci to coś...?
Powinienem napisać, że ''całuję''?
J. Axon.
* *** *
I tutaj właśnie kończy się rozdział drugi, ja teoretycznie do powiedzenia nie mam nic, za wyjątkiem tego, iż łaknę państwa komentarzy.
Pozdrawiam i życzę miłego tygodnia, ha :)
Jestem. Zacznę od tego, że... ,,ileż można wałkować nudne kawałki ulizanych Beatlesów, ludzie!". Czytałam sobie ten rozdział, a przed nim jeszcze dużo sobie przemyślałam i doszłam do wniosku, że lubię Dee, ale później przeczytałam to... Rozumiem, ze ma już dosyć tego, że Leandra ciągle ich słucha, ale Matko Boska ADADAQKNKSJVNLJANSCLJKSAOJHQWONKQMK The Beatles należy do Wielkiej Piątki moich ulubionych zespołów! No nie mogę zostawić tego w spokoju, do cholery! Mam ochotę ją zamordować i mówię to serio! Po pierwsze, za to całe zgrywanie nie wiadomo kogo. A po drugie, za Beatlesów! Niby już jej wybaczyłam to, że zachowywała się jak groupie, ale po tym co powiedziała, a raczej pomyślała...Ugh.
OdpowiedzUsuńTeraz mogę Ci powiedzieć, że w pewnym sensie dobrze, że jest krótszy niż ostatni, a jeszcze inaczej - jest źle, że jest krótszy niż ostatni. No niestety, jestem cholernie niezdecydowana. Ale chodzi mi oto, że mam mało czasu, bo zaraz siostra razem z tatą wrócą ze sklepu, a z drugiej strony przeczytałabym więcej lecz już nie skomentowała tak pięknie... Ok, teraz też nie jest pięknie, bo wątpię, żebym napisała go takich rozmiarów, jak poprzedni. Podsumujmy - zawsze i wszędzie, gdzie pojawi się Faith - jest okropnie źle i wszystko czego ona się dotknie jest skazane na bycie okropnym. Tak, ten komentarz się do tego zalicza... Rozdział jest taki piękny, a ja nie potrafię go dobrze skomentować. :c
Pomyślmy... Oprócz tego o Beatlesach, to za dużo o tym co się wydarzyło nie powiedziałam. Od początku? Nie, to mało możliwe, że skomentuję wszystko po kolei, dlatego spodziewaj się chaosu. Ale pewnie już się u mnie przyzwyczaiłaś, w końcu... Dobra, ten komentarz to tragedia. Zaczynam.
W sumie to się nie dziwię, że Caroline i Dee, którą już sama nie nie wiem czy lubię, czy nie, są takie podekscytowane. Też bym była gdybym - jechała na koncert Bowie'go i poznała chłopaków z Aerosmith, w przypadku Madeline. A gdyby Steven dał mi buziaka w policzek, to w ogóle bym odpłynęła. Ale ja, kurwa, nie o tym... Joe i Steven dowiedzieli się, że Dee ma niecałe piętnaście lat, ale - oczywiście - i tak chcą ją przelecieć. Przecież to zupełnie normalne... NIE! Niech ogarną dupy, ona ma dopiero czternaście lat! A poza tym są moi! Steven i Joe, oczywiście... A Jasper i Leandra... Po dłuższym zastanowieniu Lea mnie irytuje. Tak, irytuje mnie. Pewnie nawet wiesz dlaczego. Ale jeśli się nie domyślasz, choć to mało prawdopodobne, to Ci powiem... Ona nie lubi, a nawet nienawidzi chłopaków z Aerosmith! Właśnie dlatego. Ale oprócz tego, to nawet taka zła nie jest, choć... Jednak wolę od niej Dee. Tak, jak dla mnie już nawet Dee jest lepsza i ją lubię. Oczywiście - jeśli przestanie nienawidzić Aerosmith - Leandrę też pewnie polubię. Mhm, mam warunki co do lubienia.
Poza tym nie mam nic ciekawego do powiedzenia. A tak! Muszę jeszcze dodać, że... Ten komentarz to jakieś krótkie gówno. ;_;
Cudowny rozdział.
Weny!
Dobra, wyszedł takiej samej długości jak poprzedni. Ale i tak jest za krótki. Teraz powinnam dać Ci dłuższy...
UsuńFaith, ja tylko chciałam zauważyć, że coś nie masz szczęścia u mnie do bohaterek! Jedna ciśnie po Beatlesach, druga ciśnie po Aero...wybacz, haha.
UsuńAle jestem bardzo zadowolona z tych nagłych roszad jeśli chodzi o dziewczyny. Nie wykluczam, że jeszcze się to zmieni sto pięćdziesiąt razy. Aha, i ten! Ty to masz życie z tą swoją siostrą, Boże, ha.
No i dziękuję Ci bardzo, komentujesz pięknie jak zawsze! ♥
Ha! Widzisz jaki ze mnie Sherlock! B)
OdpowiedzUsuńDobra zacznijmy od początku:
- pudełko z pączkami; nasze niespełnione (jeszcze) marzenie ;__; widzę, że Dee ma spust, czyli będę musiała kupić naprawdę duże pudełko tych pyszności.
- nasza mała Madeline, twierdzi, że wrażliwość odchodzi od niej wraz z sercem przez jeden mały wybryk. No, ale halo! To dotyczyło Aerosmith, więc wszystko powinno zostać wybaczone i zrozumiałe i Dee nie powinna tak myśleć!
- oburzenie Caroline tym jak można nie lubić Aerosmith jest całkowicie zrozumiałe ;__;
- bilet na koncert Davida Bowiego! To jak wygrać życie! Mam nadzieję, że coś się tam wydarzy, najlepiej na backstage'u :3
- och Jasper, co one ćpają? Toxic Twins ćpają, ale ty tego nie zrozumiesz.
A teraz przyszedł czas na Stevena (tak, jedna z moim słabości, jakie to prawdziwe) i Joe:
- proszę jak pan Tyler pała nienawiścią do Elyssy, a ten tekst "Nie, jeśli mowa była o wybrance jego serca, która kiedyś mi się podobała, ale nie mówmy teraz o tym. W ogóle o tym nie mówmy, najlepiej." to takie typowe dla niego, nie uważasz? :'))))
- w ogóle, Joe mam nadzieję, że się obudzisz i powiesz blondi papa, bo przecież wiemy, że szczęście dają tylko brunetki (to twój tekst!)
- lecz chyba nasza Dee budzi powoli naszego gitarzystę :)) i niech nie udaje takiego świętego, bo nie wierzę, że by jej nie tknął!
- och mały szok! Zwykła 14-latka zrobiła, za przeproszeniem, w chuja naszą wspaniałą piątkę! Czyż to nie piękne?! :'))) Co nie zmienia faktu, że nasz Joe by ją przeleciał, co stwierdził na koniec swojego majaczenia.
- Anthony! Ty bystrzaku, co tak szybko kojarzy fakty! (musiałam, wybacz)
- A Steven cały czas o tych jej koleżankach. Spokojnie, Steven, CIERPLIWOŚĆ POPŁACA :'))))
No to wszystko chyba ;__; znowu będę czekać na następny czwartek.
Także weny i żeby Twój solenizant Cię nie rozpraszał! ♥
HAHAHAHHAHAHAHAHAHHAHAHAHAHAHHAHAHAHAHAHAH KOCHAM TEN KOMENTARZ.
UsuńCHRYSTE PANIE, on jest dosłownie kwintesencją wszystkiego, co się u nas wydarzyło na ostatnich dniach. I się wydarzy, bo pączki. Ale racja, Dee za bardzo się przejęła, Steven poczeka (bo ma na co, terere), Tosiek promienuje tą swoją inteligencją i...i jejku, ja też czekam na czwartek, bo komentarz taki śliczny ;_;
Dziękuję, ja go czymś zajmę ♥
Witaj, deMars! :) W końcu dodałaś kolejny rozdział, nie mogłam się doczekać. Cóż, nie potrafię wykrzesić z siebie żadnych sensownych słów... Zachwyciłaś mnie swoim tworem u góry. Dziewczyno, uwielbiam czytać to, co piszesz! Uwierz, masz wielki talent i szczerze podziwiam Twoje zdolności. Uch, naprawdę- Twoje opowiadanie jest cudowne, zajebiste... Twój blog to jeden z najlepszych, jeden z moich ulubionych, może nawet najlepszy ze wszystkich, jakie kiedykolwiek czytałam!
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału... Jest cudowny! Nawet polubiłam Dee! o.O Wiesz, w poprzedniej części wydawała mi się samolubną, zadufaną w sobie i chamską osobę, natomiast dzisiaj ukazała mi się wrażliwa, miła i kochana dziewczyna, która kocha swoje przyjaciółki. Ubóstwiam Caroline i Dee razem- wydają mi się ideałem przyjaźni między dwoma młodymi kobietami, czego nigdy nie doświadczyłam, a co stanowczo chciałabym przeżyć. Obie dbają o siebie nawzajem, są według siebie lojalne, szczere i troszczą się o tę drugą... To takie piękne- urzeka mnie to w nich! Co do Leandry to mi jej szkoda, wiesz, myślę, że jest trochę "zepchnięta" na drugi tor, a to napewno ją frustruje i boli (wiem z doświadczenia), ale nie dziwię się, w końcu dziewczyna mieszka na innym kontynencie, pierdyliard kilometrów od Caroline i Dee. Madeline, jejku, jak ona mnie intryguje! Miałaś rację, że dziewczyny odsłonią różne twarze- już się to objawia. Ach, i Axon piszący list...
Joe i Steven, aach! XD Rozmowa między nimi strasznie mnie rozbawiła, nie wiem czemu, po prostu! XD
Wybacz za słabą jakość tego komentarza, ale szkoła mnie przygnębia... Naprawdę. Podsumowując, cudowne, piękne i zajebiste! Ze zniecierpliwieniem czekam na kolejny rozdział!
Weny!
P.S. Nie wiem, czy wiesz, ale u mnie nowy. Hm, piszę tylko dlatego, że skomentowałaś i nie wiem, co zrobić. No dobra, sorry za chamską reklamę ;____;
Pozdrawiam i czekam!
Suicide! W pierwszej kolejności ja bym chciała Ci podziękować za tę tonę miłych i ciepłych, mega motywujących słów. Aj, no i naturalnie cieszę się, że dostrzegłaś to, o czym wspominałam - twarze dziewczyn.
UsuńTak swoją drogą, ja też zazdroszczę Dee i Caroline. Ja wciąż czekam na coś podobnego, gdyż nigdy jeszcze nie dane mi było to mieć. Taką relację. Wierzę, że będzie.
Nie przepraszaj za spam! Widziałam nowy rozdział u Ciebie, przeczytam go najpóźniej jutro! ♥
Te wszystkie komentarze są takie długie, aż mi się smutno robi na serduszku, gdy nie mogę wyciągnąć z siebie nic więcej.
OdpowiedzUsuńA więc, droga Alicjo... Zamiast robić zadanie domowe z fizyki siedzę prze laptopem i trzeci raz czytam kwestię Stevena, bo... Bo raz nie wystarczył.
Jestem ogromnie zakochana w tym opowiadaniu. Żadne do tej pory mnie tak nie wciągnęło, ale to pewnie dlatego, że posiadasz taką dziwną magię pisania i wszystko, co napiszesz jest automatycznie wspaniałe i wspaniale się czyta.
Co ja mogę Ci więcej powiedzieć, kochana... Po prostu czekam na więcej.
Nie ma się o co smucić Twoje serduszko, dla mnie długość...komentarza nie ma znaczenia, kochana! I cieszę się, że kwestia Stevena Cię urzekła, ponieważ namęczyłam się nad nią najdłużej, haha.
UsuńNo, dziękuję Ci bardzo - teraz do fizyki! ♥
Sama nie wiem, czy mam informować tutaj, czy na Another Day In Paradise...
OdpowiedzUsuńZapraszam na ostatni rozdział Painted, no...
http://just-a-little-patience.blogspot.com/2014/09/painted-on-my-heart-xv.html
Serdecznie zapraszam na rozdział 8. :)
OdpowiedzUsuńhttp://amantes-amenstes.blogspot.com/2014/09/8.html
Boziu, jestem zła. Bardzo zła. Czemu mnie tu nie było wcześniej? Czujesz, że przeczytałam to cudeńko jakiś tydzień temu ponad, a komentuję dopiero teraz? Boże... Przepraszam. Cholernie zaniedbałam Ciebie i Twojego cudownego bloga, który trzeba przyznać, że się nieźle rozwinął. Mam nadzieję, że mi to wybaczysz. Brak internetu, a następnie czasu... Po prostu siła wyższa. No, ale koniec tego nieudolnego tłumaczenia się. Pora napisać coś w miarę składnego.
OdpowiedzUsuńTakie rozdziały, to ja bym mogła czytać i czytać. Dla czego? Odpowiedź jest prosta, cudnie piszesz. Mogę to powtarzać miliony razy. Masz cudowny zasób słownictwa, którego Ci szczerze mówiąc bardzo zazdroszczę i niesamowity styl. Tego opowiadania nie da się przeczytać w pięć minut. Tutaj trzeba się zastanawiać. Nie potrafiłabym potraktować tego po macoszemu. Gdzieś tylko opuścisz skrawek i już nie wiesz co co chodzi. Zresztą, nie ośmieliłabym się takiego czegoś robić. Twoja twórczość jest tak cudna, że nie miałabym serca. Ale do czego zmierzam? Piszesz bardzo dojrzale pod względem stylistyki. Trzeba się porządnie skupiać, żeby niczego nie przegapiać. Bardzo sobie to cenię. Nie ma pitolenia o ubraniu bohaterki, aby zapchać rozdział. Nie lejesz wody i to jest cudowne. Cieszę się, że w końcu mogę przeczytać coś z wysokiej półki. Szczerze mówiąc, to niewiele jest takich osób na bloggerze. Niewątpliwie jesteś na samym szczycie na równi z kilkoma moimi ukochanymi bloggerkami. Wiem, że to nie jest zaszczyt, bo co taka ja wiem, no ale chcę, abyś o tym wiedziała :)
Co do rozdziału, to był naprawdę świetny! Nie było słabszego fragmentu, wszystko było idealnie napisane. I sytuacja z dziewczynami i z panami z Bostonu. Szczerze mówiąc, to urzekł mnie w pewien sposób ten fragment. Miałam przed oczami tą scenkę. Widziałam ich jak siedzą przy alkoholu, rozmawiając między sobą. Musze przyznać, że na ciekawe tematy. Doskonale przedstawiłaś mi chłopaków i ich charaktery. Co prawda gówno wiem o charakterze Joe, ale wydaje mi się, że oddałaś go idealnie. Tak 1:1. Widzę go właśnie tak, jak to opisałaś. Cudowne!
Lecę do kolejnych rozdziałów, bo mam zaległości. Głupia ja, odkładam, a potem nie wyrabiam xD No cóż, cała ja.
Pozdrawiam,
Chelle :*
Chelle, ja w zasadzie nie wiem, co powinnam Ci odpowiedzieć na to, dlatego...po prostu cholernie bardzo podziękuję, Ty wiesz, co ja sądzę o Tobie, teraz ja wiem, co Ty o mnie i...piękny ten komentarz, kochana! ♥
UsuńDobra. Znowu tu jestem. Zgodnie z obietnicą. Wgl nie wiem czemu zawsze jak czytam Perry, mam dziwne wrażenie, że znowu coś źle zrobiłam... xD No, nieważne. Ej, ale serio nie lubię Dee... Zobaczymy, co tam się będzie dalej działo. Co by tu jeszcze. Steven Pan dziwek i innych dziwnych typków mnie rozjebał. Granatem. Skąd on takie rzeczy wie. hm? Jakiś prześladowca czy co? A Joe jakiś taki myśliciel... Gada od rzeczy i nic konkretnego z tej ich pogadanki nie wyszło. Ogólnie nie skomentowałam za długo, ale jutro postaram się lepiej i dłużej. Koło mam to trochę poudaję przynajmniej, że siedzę i się uczę. Dobra, zaraz zacznę pierdolić głupoty, więc spierdalam. Do jutra. Narciarz!
OdpowiedzUsuńJoe prawie że filozof tutaj, nie oszukujmy się!
UsuńDziękuję!