wtorek, 30 września 2014

V: One wszystkie odejdą, brat jedyny pozostanie

Jak wspominałam, w tym tygodniu rozdział mamy we wtorek. I dwie sprawy, pierwsza: prawdopodobnie wszystko, na co czekamy pojawi się już w szóstym. Po drugie: jeśli ktoś będzie chciał mi przypomnieć o prawdziwym przebiegu trasy Back In The Saddle oraz o związku któregoś z panów - WEPCHAM MU TEN KOMENTARZ DO GARDŁA, TO OPOWIADANIE JEST TYLKO FIKCJĄ, NIGDY NIEDOSZŁĄ FANTAZJĄ. 
A teraz zapraszam :)

* *** *
***

Joe
sierpień, 1984r.

 Dwudziesta trzecia dwadzieścia.
- ...i właśnie wtedy spadłem z tej jebanej sceny, blisko dwa metry, bo nie miałem się na kim wesprzeć - powiedział i otworzył drugą butelkę whisky, która, wbrew pozorom, nie szła nam jak woda, wyjątkowo. Siedziałem z Tylerem w moim pokoju w hotelu w Oakland, przed nami był jeszcze jeden koncert tej części trasy Back In The Saddle i miał mieć miejsce w Nowym Jorku. Przecież trzeba było z wielką pompą wrócić do ludu, skoro znów wszyscy byliśmy razem, a nikt w to nie wierzył. A ja najbardziej. - Wiesz już, co mam zamiar ci przez to wszystko powiedzieć?
- Co...? - Produkował się od dobrej półtorej godziny, ale do mnie nie docierały te wszystkie rewelacje, choć starałem się ich słuchać. - Nie, nie wiem. Ale nie wątpię, że mnie oświecisz. - Wziąłem szklankę i do dna.
- Chcę ci powiedzieć, że już jebać tę męską dumę, ty sobie nie zdajesz sprawy z tego, że ja się zajebiście cieszę, że jednak znowu tu ze mną grasz na tym niedostrojonym gracie i jestem spełnionym człowiekiem, bo mam świadomość, że ty też jesteś zajebiście szczęśliwy, bo możesz tu teraz ze mną siedzieć. Tak jak kiedyś.
 Dwudziesta trzecia dwadzieścia trzy. 
- Ktoś o mnie myśli, kurwa.
- Tak, Joe, ja o tobie myślę, bo staram się nawiązać konwersację.
- I nawiązałeś, poza tym, znasz mnie na tyle długo, że wiesz, nawet jakbym był najszczęśliwszą osobą na świecie, to tobie o tym nigdy bym nie powiedział. - Uśmiechnąłem się, odstawiając puste szkło na ławę.
- Wiem, wiedziałem o tym od początku i wiedziałem, że kiedy cię wypierdoliłem z zespołu, a ty tak sobie poszedłeś, to naprawdę nie chciałeś odchodzić. A ja nie chciałem, byś to robił.
- Ale byłeś zbyt zadufany w sobie i zbyt wielką gwiazdą, by mi o tym powiedzieć.
- A ty z kolei byłeś i jesteś pozbawiony jakichkolwiek uczuć, by się porozumieć w miarę normalnie.
 I zapadła cisza, trwająca jakieś dziesięć minut. On pił, a ja się patrzyłem przed siebie, analizując to, co do mnie powiedział. Nie miał racji, nie miał absolutnie żadnej racji. Mógł wiedzieć wiele, ale tutaj się pomylił. Uleciały ze mnie wszelkie pozytywne emocje, których teoretycznie było we mnie sporo, to była dobra trasa z dobrą akcją mającą miejsce po koncertach.
- Na jakiej podstawie twierdzisz, że nie mam uczuć?
- Nie powiesz mi przecież, że jesteś człowiekiem, na którego patrzysz i widzisz, jak się czuje.
- Nie powiem, bo to akurat jest prawdą. Ale ja mam zajebiście dużo uczuć, Steven.
- Zaraz. Co jest? - Popatrzył na mnie i zobaczył, że coś jest na rzeczy. - Nie uwierzę.
- Niestety.
- Mówiłem ci, że to jest, kurwa, zły pomysł. Że ona jest złym pomysłem i nie wytrzyma z tobą.
- Ale rzecz w tym, że...to znaczy...ona...
- No? No, co ona? No nie będzie wciąż znosiła, że ciebie nie ma i nie ma, że miewasz problemy z kochanką w proszku. A jechać nigdzie z tobą nie pojedzie, nie wiedzieć czemu! - Znowu się zaczęło.
- Nie jedzie, bo nie chce. W ogóle nic nie chce. W zasadzie się nie znamy.
- To będzie może i cyniczne, ale muszę ci powiedzieć, że kiedy was pierwszy raz razem zobaczyłem, to od tamtego czasu zastanawiałem się, kiedy powiesz mi właśnie coś takiego. Z całym moim szacunkiem do ciebie. Chuju.
- Dlaczego ty w to nie wierzysz?
- Rozwiń.
- Miłość. Pamiętam, kiedy dziesięć lat temu plułeś się o mnie i o Elyssę. A od ponad roku o Billie. Poza tym, co z twoim wielkim sercem? Co z Cyrindą? Tyle za nią goniłeś, żeby teraz powiedzieć ''nie''? - Odpaliłem papierosa i położyłem nogi na ławie. Może nam nie dane było kochać?
- Sama tego chciała, niby małżeństwo, ale się sypie. Już się rozsypało, nie rozmawiamy ze sobą. Nas nie ma, nie ma co się rozczulać.
- No i teraz pomyśl o naszym punkcie wyjścia.
- Hm?
- Ja nie mam uczuć. A to ty mówisz o dobrych kilku latach związku jak o przelotnym romansie, Steven. Ty traktujesz to wszystko jak coś, czego nie było. Już o dziwkach masz mi więcej do powiedzenia.
 Już miał się odgryźć, ale zamknął usta i odgarnął włosy, rzucając mi nieufne spojrzenie, co dało mi tylko głupią satysfakcję. Mogłem śmiało twierdzić, że dotarł do niego cały paradoks, który starałem się mu jakoś uświadomić od ponad czternastu lat.
- Dlaczego w takim razie dla ciebie jest to takie ważne i istotne? I jeśli tak, dlaczego nie możesz się związać z nikim, kto by z tobą wytrzymał bez uszczerbku na zdrowiu psychicznym swoim lub twoim. Chyba coś w tym jest, co?
- Wiesz...nie, dobra. Dobra, jestem nieobecny, nie mówię wiele, nie rozczulam się szczególnie nad cudzymi problemami i można pomyśleć, że to wszystko mnie pierdoli. Wiem.
- Dokładnie tak o tobie myślałem, ale właśnie coś mi się zaczyna nie zgadzać.
- To teraz mnie posłuchaj uważnie, bo powiem ci największy dramat swojego życia. - Strzepnąłem popiół z papierosa na dywan i popatrzyłem na niego z powagą. - Ja.
- Ty.
- Nie jestem w stanie.
- Nie jesteś w stanie.
- Po prostu nie mogę.
- Po prostu nie możesz. - Kurwa, jakie to było głupie.
- Być.
- Być...?
- Sam.
- Sam...ja pierdolę, czekaj, jak?
- No i właśnie to do ciebie dotarło! Powiedziałem ci wprost, jak jest! Zrozum, że ja mogę być uwiązany do końca życia do jednej i tej samej osoby, bo nie mogę być, kurwa, sam. Ale niestety wszystko wskazuje na to, że tą osobą będziesz ty.
- Perry, ale czekaj, wolnego. Ty mi tak po kilkunastu latach mówisz, że jesteś stworzony do życia jako nierozłączka, podczas gdy przez cały ten czas zachowywałeś się jak ktoś, kto za wszelką cenę pragnie uniknąć masy i kochać się tak tylko z gitarą przez dwie godziny, co wieczór?!
- Tak, ja ci właśnie to mówię po tych latach i robię to tylko po to, by dotarło, że ja nie jestem aż takim  dziwnym człowiekiem!
- No właśnie jesteś najbardziej komplikowaną osobą jaką znam!
- Kurwa, ale zrozum, że ja potrzebuję mieć kogoś, z kim mógłbym tak po prostu podzielić życie i, również z całym moim szacunkiem do ciebie, chodzi mi tu o kobietę. - Tamta dyskusja pozwoliła mi opanować tajemną sztukę gestykulacji, gdyż nerwowo wymachiwałem rękoma przed jego twarzą i nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy. Za mało używek, snu, czegoś musiało mi wtedy brakować. Kogoś. - A Billie po prostu nie jest w stanie sprostać temu, co się dzieje. A szkoda.
- Dobra, spokojnie... - Do dna. Ja też. - Zerwałeś z nią?
- Nie.
- Zerwiesz z nią.
- Nie będę musiał. Sama powiedziała, że miało być inaczej. I że ona nie podoła, jak tak dalej będzie. A dalej tak jest. Spierdoliłem to już dawno, okłamując ją.
- A powiedziałeś jej to, co powiedziałeś teraz mnie? Ona wiedziała, czego ty konkretnie szukasz?
- W pewnym sensie... - Nie pamiętam, czy jej o tym powiedziałem. Pewnie nie. Gdzie ja bym, kurwa, powiedział kobiecie na początku znajomości coś takiego, po co...
- Czyli niezupełnie. Ale mniejsza z tym. Ty w ogóle chcesz z nią być?
- Ten związek jest tak sztuczny, że nadawałby się już jedynie do reklamy. Nas...nie ma. - Odchyliłem głowę do tyłu i mrużąc oczy, wypuściłem dym w powietrze. Rozpłynął się po chwili, zupełnie jak te moje miłości. - Tak myślę, że może będąc kimś takim...nam nie jest dane kochać, może to jest z góry przesądzone, że gówno z tego będzie.
- A tak pieprzysz... - mruknął, chociaż ja doskonale wyczułem fałsz. On sam nie wierzył, że będzie kochał, a wiem, że chciał. Cyrinda okazała się być złym wyborem, a twarz okazała się nie być wszystkim. - Pamiętasz, jak kiedyś mi mówiłeś coś o idealnej lasce?
- Masz na myśli to, że...
- Tak. To mam na myśli. Wiem, że to było dawno, ale nie obchodzi mnie to.
- Mówiłem o takiej, żeby weszła ci do łóżka i nie po to, by rano z niego wyleźć i polecieć na backstage innego zespołu, by zrobić to samo. I tak w kółko. Mówiłem, że to nie jest tym, co by mnie pociągało. Za to ty korzystałeś.
- No, nie zaprzeczę...ale mów dalej.
- I potem powiedziałem o takiej, co by weszła ci do łóżka i w nim już została, wiedząc, że pakuje się w bardzo ciężką relację. Partnerską.
- I...
- Co?
- I powiedziałeś, że taka byłaby dla ciebie wszystkim. A mówiłeś mi o tym, kiedy byłeś najebany jak nigdy, a teraz wypiłeś z cztery szklaneczki i doskonale o tym pamiętasz, więc może jest w tym coś głębszego, co?
- Człowieku, to jest ideał.
- Ale ja się z tobą doskonale zgadzam, pomyśl tylko: jesteś gitarzystą w Aeros...
- Zanim sprzedasz mi kolejną lekcję życia, odpowiesz mi na pytanie: skoro to takie łatwe, dlaczego sam sobie żadnej nie znajdziesz?
- Chwilowo mam dość stałych związków, że tak powiem. - To było do przewidzenia. Zadałem zbędne pytanie, ale tak z drugiej strony, zacząłem się zastanawiać, dlaczego on w ogóle mi o tym opowiadał. Przecież doskonale zdawał sobie sprawę, że był ostatnią osobą, która mogłaby mówić przekonująco i wiarygodnie o prawdziwej miłości. Której ja naprawdę chciałem, nie wiem czemu. Przecież to same problemy i kula u nogi, z praktycznego punktu widzenia. - Ale kontynuując, jesteś gitarzystą w Aerosmith i wystarczy tylko ten twój jeden nonszalancki uśmiech w stronę publiki, a wszystkie panny są twoje. Jeszcze zagrasz jakąś solówkę, zarzucisz włosami, staniesz obok mnie i już w ogóle.
- Ta, oto jest świetlana przyszłość. Ale co mi to ma dać?
- Idę o zakład, że wśród tych dam jest co najmniej dziesięć takich, które będą twoje na zawsze.
- Brzmi to wspaniale, ale nie wziąłeś pod uwagę jednej, dość ważnej, sprawy. Ja też musiałbym chcieć być takiej na wieki. - Właśnie w tym miejscu kolorowy plan mojego drogiego przyjaciela poszedł się jebać i cały czar prysnął. Życie.
- Jakaś na pewno by ci się przypodobała.
- Kurwa, czy ja wyglądam na takiego, co będzie szczęśliwy w związku z laską, która będzie bardziej moją poddaną i czcicielką, nie partnerką? - Widziałem, że już miał na to przygotowaną odpowiedź, dlatego byłem zmuszony do użycia niezawodnego argumentu. - Weź pod uwagę, że kiedy będziesz miał się gdzieś ze mną pokazać, to ona też tam będzie. - I pokiwał głową ze zrozumieniem. Do dna!
- Trafna uwaga, żadna wiecznie podniecona twoją osobą panna nie będzie mi niszczyła wszystkich pięknych chwil w życiu.
- Właśnie - mruknąłem z zażenowaniem. Nie wiem, dlaczego ja z nim tyle wytrzymałem. Może rzeczywiście musiał coś w sobie mieć. Toksyczne więzy krwi? - A zresztą, to jest ciężki temat, nie ma się co tym przejmować. Jak będzie chciała, to przyjdzie.
- I to jest właśnie Joe, którego mi brakowało! - Zaśmiał się i popatrzył na mnie, a ja zrobiłem to samo. Czy my naprawdę rozmawialiśmy tak o kobietach i uczuciach? My? I to na poważnie? Byłem przekonany, że poszły tylko dwie butelki, musiały być mocne. - Powiem ci jedno.
- Wal.
- One wszystkie odchodzą. Wszystkie to suki i zostawią prędzej czy później. A brat cię nie zostawi. Brat będzie, stary.
- Zapiszę to sobie. - Uśmiechnąłem się i odpaliłem kolejnego papierosa. - Dzięki.
 Pierwsza zero jeden. 


Leandra
wrzesień, 1984r.

- Mówię ci, że byłam w szoku! - Wraz ze swoją ukochaną siedziałam na kanapie w moim mieszkaniu, popijając czarną kawę. - Po prostu mnie zatkało, zrobili taką gigantyczną przecenę, że zrozumiałam taką ważną rzecz... Bóg istnieje! Erika, seryjnie, Bóg ISTNIEJE.
- Dziewczyno, ale ja też jestem zaskoczona. Zaskoczona faktem, że w końcu udało się jakoś cię odstresować, jestem przeszczęśliwa wręcz. - Krótkowłosa blondynka uśmiechnęła się do mnie ciepło i popatrzyła w stronę okna. - A co z tym mieszkaniem?
- Nic. To znaczy, ja tu nadal będę mieszkać, tylko muszę wziąć jakąś dodatkową robotę, bo te rachunki mnie już wykańczają. Tylko też muzę patrzeć, żeby mi ze studiami nie wadziło, ale jakoś sobie dam radę. Dam?
- Pewnie, że dasz, ty byś nie dała, kochana?
- No właśnie. Także jest stabilnie, tylko mi strasznie szkoda, że nie możesz się wprowadzić.
- Wiem, mi też jest szkoda, ale sama rozumiesz, że to jest siła wyższa.
- No wiem, wiem, rozumiem. Caroline też ma siłę wyższą, która ją trzyma razem z Mary, chociaż obecnie ta sama sobie musi radzić.
- Dlacze...aha, bo ona do Kalifornii na półtora tygodnia poleciała, tak?
- Tak, ona i pięć innych osób. Pracownicy roku. To znaczy...roku według Mary, rzecz jasna.
- Oni tam mają coś robić poza byczeniem się przez dziesięć dni? Mam na myśli, czy jakieś obow... - Przerwało jej ociężałe, lecz głośne, pukanie do drzwi.
 Przeprosiłam Erikę i wstałam, po czym podeszłam do lustra, poprawiając włosy i koszulkę. Byłam nieco poirytowana, nienawidziłam, kiedy w sobotnie popołudnie ktoś postanawiał złożyć mi niezapowiedzianą wizytę, a zwłaszcza, że te ''wizyty'' przeważnie miały na celu wciśnięcie mi jakiegoś niepotrzebnego szajsu. Zupełnie jakbym miała za mało gratów, a za dużo pieniędzy, co ci ludzie sobie wyobrażali?
- Już idę! - Pukanie się powtórzyło i niestety z podwójną siłą. Dowlokłam się w końcu do drzwi i doznałam takiego dziwnego dreszczu, kiedy je otworzyłam. Sądzę, że mogę to opisać mniej więcej tak: podchodzę, otwieram, myślę, patrzę, nie wierzę. - DEE WAKEFORD?! - ryknęłam i automatycznie wciągnęłam ją wraz z walizkami do mieszkania, trzaskając z potężnym hukiem drzwiami. - Ja pierdolę, Dee, ja myślałam, że ty już nigdy nie przyjedziesz, miałaś tu być pół roku temu, Jezu, Dee, to ty!
- Lea, to ja, jestem, ja też myślałam, że już tu nigdy nie dotrę, ale to wina organizacji, Ben też już tracił wiarę, ale się udało i ja teraz tu jestem, dom czeka na swojego nowego nabywcę pod okiem rodziców Caroline i...czy ja mogę u ciebie przenocować?
 Patrzyłyśmy na siebie przez pięć minut, aż się poryczałyśmy. Tak bez zupełnie żadnego konkretnego powodu. W końcu podeszła do nas Erika z rolką ręczników papierowych i rzuciła najpierw mi, potem Dee badawcze spojrzenie.
- Erika, to jest właśnie Madeline, o której ci opowiadałam, Dee, to jest Erika, moja dziewczyna - powiedziałam, kiedy wszystkie łzy już poleciały.
- O, czyli to jest słynna Dee. - Blondynka uśmiechnęła się do mojej przyjaciółki, a ta pokiwała twierdząco głową, odwzajemniając gest. - Ja was na chwilę zostawię - oświadczyła i wciąż się uśmiechając, poszła na górę. Dla sprostowania, mieszkanie w którym żyłam, było typowym mieszkaniem z typowego amerykańskiego filmu. Centrum, budynki, lokale, wchodzisz po schodkach, drzwi, wchodzisz do środka, wnętrze jest wąskie, ale za to dwupoziomowe.
 Kiedy gdzieś nad nami trzasnęły drzwi, ja spojrzałam na siedzącą już w fotelu brunetkę. Miała na sobie obcisłe spodnie z jakby dresowego materiału, wepchnięte w zamszowe kozaki na platformie, powyciągany, szary sweter, a na ramiona opadały jej włosy, które nie chciały trzymać się koka. Wyglądała jakby nie spała od tygodnia i prawdopodobnie tak było.
- Dee, ale dlaczego tak długo i dlaczego tak nagle? - W mgnieniu oka usiadłam na skraju kanapy, zaraz przy fotelu.
- To jest...skomplikowane. Więc w skrócie: Ben miał problem z tymi, co się tym zając mieli, a ja jeszcze załatwiałam coś z młodym Firby'm...
- Chwila...co ty załatwiałaś z młodym Firby'm?
- Wiesz, czym on się zajmuje.
- Płyty, kasety, bilety... - O nie...
- Bingo.
- Dee...
- Gdzie jest Caroline?
- Caroline dostanie zawału serca jak cię zobaczy, ale to dopiero pojutrze.
- Chryste Panie, jak to pojutrze?! Nie! Kurwa, tu i teraz, Lea, ona musi tu być, gdzie ona jest?!
- Spokojnie! Jest w Kalifornii, pracownicy roku tam polecieli.
- Ale jest wrzesień, jak to pracownicy roku?!
- Dee, ten biznes Mary rozkręcił się w końcu siepania ponad dziesięć lat temu i u nich rok kończy się właśnie pod koniec siepania. -  Patrzyłam na nią z przerażeniem, nie miałam pojęcia, co się znowu stało, ale było dość niebezpiecznie. - Ale co jest?
- POMYŚL, robię interesy z młodym Firby'm i potrzebna mi po tym Caroline!
- No wiem, masz bilety, ale ona przecież pojutrze będzie...
- ALE BILETY SĄ NA JUTRO!
- Na co one są?! - Panikowałam, bardzo panikowałam i obawiałam się...
- AEROSMITH! - Najgorszego się obawiałam. 
- Ale przecież oni jeszcze zagrają nie raz i nie sto pięćdziesiąt, nie ma co się tak stresować... - Było, wiedziałam, jak bardzo im zależało na nich w oryginalnym składzie, w wielkim powrocie w chwale. - Jeszcze pójdziecie na taki koncert...
- Lea... Ja. Mam. Dwie. Pierdolone. Wejścia. Na...backstage...! - pisnęła.
 I cisza.
- ZAŁATWIŁAŚ WEJŚCIÓWKI NA BACKSTAGE AEROSMITH?! - ryknęłam z niedowierzaniem. - Coś ty zrobiła z tym biednym chłopakiem, że on ci to dał?!
- Znalazłam mu dziewczynę i obiecałam, że Caroline będzie z nim utrzymywać kontakty, wiesz, że on jest nawiedzony i dla niej wszystko! Bajerowałam, jak zawsze! Tak w skrócie...
- MADELINE WAKEFORD, ty sobie nie zdajesz sprawy, że twoja najlepsza przyjaciółka padnie trupem w moim mieszkaniu, kiedy się o tym dowie! O matko moja, nie jest dobrze, Dee, nie jest dobrze...
- Jest beznadziejnie... - wychrypiała, kołysząc się w przód i w tył. - Jak wróci, to wepcham jej te wymęczone bilety do gardła, nie opłaca się być pracownikiem roku, nigdy więcej już nim nie zostanie, kurwa, nie zostanie...!
- Ale to ten koncert jest już jutro?!
- Tak...!
- Nie da się przes...nieważne.
- Lea...litości... Ale to co ja mam z tym zrobić w takim razie?! Przecież ty ze mną nie pójdziesz... - I właśnie wtedy na dół zeszła Erika i popatrzyła na nas niepewnie, mówiąc, że będzie się już zbierać.
 Pokiwałam wolno głową, a tamta szybko wyszła z mieszkania, zostawiając nas same.
- A Jasper nie chciał z tobą iść...?
- Jasper nawet jakby chciał, to by nie dał rady. Fizycznie.
- Boże, to co z nim jest?
- Wygląda jak...jak Christine McVie po dwóch tygodniach bez wody i nieustannego imprezowania.
 Jak, jak...?
- Ja... Nie jestem w stanie sobie...tego...wyobrazić - wydukałam.
- No właśnie.
 Siedziałyśmy cicho przez dwadzieścia minut, ta obgryzała paznokcie, a ja wysiliłam wszystkie swoje szare komórki, by wymyślić, co z tymi jej nieszczęsnymi wejściówkami. I uznałam, że raz się żyje. Uderzył mnie nasz Boston sprzed czternastu lat.
- Dee...
- Co... - Ona prawie płakała, niesamowite.
- ,,Come Together''... - zanuciłam z udawaną chrypą i spojrzałam na nią niepewnie. W odpowiedzi uniosła głowę i odwzajemniła spojrzenie.
- R...right now...?
- Over me. Pójdę z tobą.
- Ale przecież...
- Cicho, wiem, nieprawda. Mogło być gorzej.
- Boże, Lea, nie wierzę...
- Ty się lepiej martw o Caroline.
- Nie muszę. Kiedy gryzłam palce, doznałam olśnienia. Poradzę sobie, poradzimy. - Czyli koniec.
- Ty diablico... - Skrzyżowałam ręce na piersiach i oparłam się o poduchę. - Dee naprawdę jest już ze mną!
 Nie miałam pojęcia, co ona wymyśliła. Ale wiedziałam, że nie ma jednego dna. Poza tym, na co jej i Caroline mógł być ten cały...backstage.

* *** *
Jadę teraz daleko, daleko i czekam na Wasze komentarze, na których mi bardzo zależy. Do przyszłego czwartku, mili państwo :)

14 komentarzy:

  1. Och, ale kochana deMars, ja nie chcę Ci zwracać uwagi, ale... STEVEN BYŁ WTEDY ZE MNĄ W ZWIĄZKU!!! I NADAL JEST!!! To tak na wszelki wypadek, jakbyś zapomniała. Przyznam się, że zapomniałam o tym, że dodasz nowy rozdział już dzisiaj i się go nie spodziewałam. W ogóle się nie spodziewałam żadnego rozdziału, a tu taka niespodzianka. Wchodzę, patrzę, że dodałaś rozdział dwie godziny temu i wtedy mi się przypomniało. Później, czyli gdzieś na końcu komentarza, wypytam Cię gdzie jedziesz i na ile, bo w końcu jestem Ciekawską i Chamską Faith. Teraz idę czytać ten rozdział... No, jeszcze nie przeczytałam.
    Ok, już przeczytałam! I teraz ładnie Ci skomentuję... Mhm, ładnie, śmieszne. Dobra, od czego tu zacząć? Może od tego, że... Caroline przegapi koncert Aerosmith?! I Tylera?! No wiem, że jeszcze wcześniej mówiłam, że on mój jest, ale... Udostępniam go Caroline na pewien okres czasu. Dzielić się czasem trzeba, co nie? Ale właśnie, ma go tylko na pewien okres czasu, więc musi go wykorzystać, a nie tu jakimś pracownikiem roku być. Takie coś ją ominęło... Ale za to Leandra idzie! No nie, ja za nią nie przepadam i jeszcze... Nie ważne, odpuszczę sobie. Tylko po co tam ona? Przecież ich nie lubi...
    A teraz coś o Aerosmith... No tak, macie chłopcy racje - Wszystkie odejdą, ALE ja zostanę! Chyba oni nic tam o mnie nie wspominali, ale to pewnie przez ten alkohol, który spożyli. Czasami zdarza się przez to zapomnieć o kimś WAŻNYM. Ej no, ja tak sobie teraz czytam to coś wyżej. O tu, nad komentarzem i widzę tam takie coś - "Wystarczy Twój jeden komentarz, by gdzieś na świecie uśmiechnęła się deMars. Śmiało :')" To ja już sobie wyobrażam Twoją minę, kiedy czytasz moje komentarze. ;_; Na pewno się nie uśmiechasz i na pewno nie dopełniały ani nie dopełniają i dopełniać nie będą, żadnego Twojego rozdziału. Jezu, gadał o czym innym, no, teraz to przez Ciebie zapomniałam o czym pisałam... Tak, bo to przez Ciebie. Ty też zauważyłaś, że jestem jakaś pojebana?
    Rozumiem, że teraz wepchasz mi ten komentarz do gardła, tak? Bo wspomniałam o związku panów... A dokładnie Stevena... Ze mną. ;_; Co tu jeszcze napisać? Właśnie teraz, w tym momencie, myślisz sobie - "nie pisz już nic, błagam!". Jestem tego pewna. Cóż, każdy tak myśli, kiedy się tylko pojawiam, tylko, że w innym sensie, np. 'Nie gadaj już więcej' albo słynne 'Nie śpiewaj już, błagam'
    W takim razie, ja Cię już zostawiam w spokoju, a nękać będę Cię dopiero w przyszły czwartek. Wiem, że będziesz tęsknić. ;_; Tylko jeszcze to pytanie, które miałam zadać - Gdzie jedziesz?
    Musiałam, wybacz.
    Weny!

    Znowu chujowy komentarz, który nie jest na temat...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boże, Faith, Ty sobie tam myśl co i jak chcesz, ale ja tam uwielbiam w sumie te Twoje komentarze z wstawkami egzystencjalnymi, haha. Dzięki, kochana ♥

      Usuń
  2. Witaj, deMars! Ty wiesz, że pojebały mi się dni tygodnia? Wczoraj myślałam, że był wtorek i od 19:33 co kilka minut odświeżałam Twojego bloga, żeby być na bieżąco i jak najszybciej przeczytać nowy rozdział. Dziś traktowałam jako środę i już chciałam Cię trochę potępić, ale zobaczyłam Twoje powiadomienie na asku z infotmacją o wtorku. Wpatrywałam się w to z dwie, może trzy minuty, nie rozumiejąc o co chodzi. Aż nagle doznałam olśnienia, że 30.09 to wtorek, nie środa! Dobra, już nie gadam o swym arcybanalnym życiu i spróbuję jakoś sensownie napisać komentarz dotyczący rozdziału, co pewnie mi się nie uda. Whatever.

    Rozmowa Perry'ego i Tylera wywołała u mnie dreszczyki, aż sama się dziwię własnemu organizmowi! Ta konwersacja według mnie uchwyciła tę magię ich przyjaźni i braterskiej miłości, jej. W sumie czasami musiałam zawracać wzrok, aby czytać poszczególne fragmenty drugi raz, więc w sumie przeczytałam tę część rozdziału z trzy razy. Ale nie żałuję, wręcz przeciwnie. Za trzecim razem zrobiłam to specjalnie, z własnej woli, gdyż ta rozmowa jakoś tak mnie poruszyła. Nie wiem. Nie potrafię tego ująć w słowa. Wywołała u mnie same pozytywne emocje, które ociepliły i poprawiły mi nastrój. Chwała takim ludziom jak Ty, bo inaczej wciąż chodziłabym naburmuszona. XD Wracając, ta idealna kobieta... Cóż, czyli tą jedyną będzie Dee, taak? Dla Perry'ego? A dla Stevena Caroline? Ech, nie nie nie. Nie. Muszę ćwiczyć się w cierpliwości, o! I to wspominanie o godzinie, kurdę, to normalne, a mnie wprawia w jakiś euforyczno-melancholijny stan... Jestem dziwna. Ale... To nie nowość!

    Uwaga, teraz wybuch. 3, 2, 1...
    TAAAK! DEE PRZYJECHAŁA! W KOŃCU, W KOŃCU, W KOŃCU! I TERAZ BĘDZIE FAJNIE. HA! ZAJEBIŚCIE. Mam nadzieję. No więc Madeline przyjechała do Leandry, mogę się cieszyć. W końcu są razem, znaczy fizycznie! Lea ma dziewczynę? Erikę? No, no. To Leandra będzie z Eriką, Dee z Perrym, a Caroline z Tylerem?! Caroline... Wyjechała gdzieś-gdzieś, a Dee przyjechała z biletami na ich kochanych idoli, a Caroline nie ma i Dee będzie musiała iść z Leą, a przecież Lea ich nie lubi i ma tam nie iść, bo Caroline miała iść z Dee. Co będzie, jak to Leandra zakocha się lub rozkocha w sobie Stevena, co będzie z biedną Caroline? Ach, zresztą, najważniejsze, że Dee przyjechała i jest szczęśliwa. Teraz tak czytam, i za dużo tego wymieniania imion. Emocje. A co z Jasperem? :c

    No dobra, to chyba na tyle. Wiem, że zawaliłam komentarzem- jest nieskładny, bezsensowny, niepoprawny etc., mimo, że obiecywałam, iż sprawię się lepiej. Ale proszę o wybaczenie, wszystko przez moją kochaną szkołę i niełapiący od czasu do czasu telefon, na którym to piszę. Ogólnie rozdział jest świetny! Nie wiem, czy jest sens powtarzać, że jesteś fantastyczną autorką i masz łeb pełen wspaniałych pomysłów, lecz raz się żyje: jesteś fantastyczną autorkę i masz główkę pełną wspaniałych pomysłów. Uwielbiam ciebie i Twoje opowiadanie. Już nie pieprzę i uciekam! :)

    Miłego wyjazdu, nie wiem czy wypoczynku!
    Pozdrawiam i czekam na kolejny! :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Suicide, jestem beznadziejna. Chciałbym Ci podziękować i bić pokłony za taki potężny i piękny odzew na ten rozdział, czuję się strasznie wręcz dowartościowana. Nie stać mnie na nic lepszego jak głupie - DZIĘKUJĘ CI ♥

      Usuń
  3. "Ale kontynuując, jesteś gitarzystą w Aerosmith i wystarczy tylko ten twój jeden nonszalancki uśmiech w stronę publiki, a wszystkie panny są twoje. Jeszcze zagrasz jakąś solówkę, zarzucisz włosami, staniesz obok mnie i już w ogóle" - Steven zapomniał o smażeniu jajecznicy przez Joe, przy tym dopiero laskom miękłyby kolana, boski Joe przy kuchence...
    haha, ja Cię trzymam za słowo, że pomysł z jajecznicą będzie zrealizowany!
    w końcu Joe i Steven! ich rozmowy są świetne, ale Joe cały czas wydaje mi się taki agresywny i wiecznie obrażony :( może się zmieni jak pozna kolejną miłość życia, nie fankę, tylko partnerkę,z którą będzie chciał być.
    "wszystko, na co czekamy pojawi się w szóstym". wydaje mi się, że skoro Dee przyjechała, ma bilety i wejściówki na backstage, no to można spodziewać się spotkania z Aerosmith, może któraś wyjdzie z Joe albo Stevenem z koncertu, pójdą się przejść w świetle księżyca, pocałują się... chyba się zapędziłam trochę, co nie?
    ale skoro Lea zgodziła się iść na koncert to przekona się do zespołu.

    czeeekam na następny! <3 i zapraszam na rozdział do mnie, haha, chyba Su nie jest w nim taka wkurzająca jak zawsze: http://all-roads-lead-to-hollywood.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PATTY, ja Cię wyznaję za ten pomysł z jajecznicą i zaspoileruję, że za dwa rozdziały o nim wspomnę, na pewno, i masz to jak w banku, o Boże...piękne!
      Dziękuję, haha ♥

      Usuń
  4. "One wszystkie odchodzą. Wszystkie to suki i zostawią prędzej czy później. A brat cię nie zostawi. Brat będzie, stary." To było g e n i a l n e.
    Ogółem cała ta ich rozmowa była taka...intrygująca. Joe i Steven...O uczuciach? Bardzo mi się to podobało. Perry wydaje się być jakiś taki przygnębiony. Trzeba mu znaleźć jakąś fajną dziewczynę...(jestem kandydatką numer jeden haha)
    no i najlepsze...
    DEE PRZYJECHAŁA! Co mnie bardzo cieszy i do tego idą na koncert Aerosmith i Lea się zgodziła i pewnie się przekona! Nie mogę się teraz doczekać tego co będzie dalej.
    Genialny rozdział jak zawsze. Teraz pozostaje mi czekać na kolejny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A Tobie też bardzo podziękuję za piękną pochwałę, a ja się tak bałam tego fragmentu... I cieszę się, że czekasz - na to ja czekałam, ha!
      Dzięki ♥

      Usuń
  5. To jest takie niesamowite, że szkoda mi kiedy się kończy rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie mam pojęcia od czego zacząć, bo tych pięć rozdziałów wraz z prologiem nieco zaburzyły moje zdrowie psychiczne. Jak? Otóż jestem absolutnie otumaniona i oczarowana, wiesz? Po pierwsze: to jak piszesz podoba mi się do tego stopnia, że jestem na siebie bardzo zła, iż nie czytałam tego wcześniej. Przecież już dawno, dawno zaobserwowałam Twoją osobę w komentarzach! Ale nie, beznadziejna Rocky, która cierpi na całodobowy niedobór czasu, przeczytała dopiero, kiedy Ty, droga deMars, się odezwałaś. W sumie, jest mi niemal głupio. Eh!
    Po drugie: To jak piszesz, i to jak te rozdziały wciągają, po prostu mnie... fascynuje? Nie wymyślę teraz odpowiedniego, bo chyba nie umiem. Podoba mi się to naprawdę bardzo, bardzo.
    Od samego wejścia zakochałam się w Dee i w Jasperze. To są postacie, które chłonę całą sobą, bo są tak świetnie przedstawione i w ogóle...
    Dee jest po prostu taka pełna sprzeczności. Niby twarda, niby stawia na swoim... A z drugiej strony? Z drugiej pojawił się taki moment, kiedy musiała usiąść w kącie i płakać, po prostu. Ta Dee, ta! Ale naprawdę, kiedy w prologu miała te 10 lat, już ją lubiłam. Za sytuacje w Bostonie można ją było tylko pokochać, lub znienawidzić, tak myślę. Z jednej strony... umalowana kłamczucha, zdolna do wszystkiego, byle tylko trafić do celu. Byle tylko chłopcy z Aerosmith zwrócili na nią uwagę... I czy to nie jest zajebiste w innym spojrzeniu? Dziewczyna ewidentnie jest stanowcza. Ryzykantka. Absolutnie nie dziwię się, że Lea się w wkurzyła, absolutnie! Ale... Hm. Jak by to powiedzieć...? Myślę, że w związku z tym, że było to opisywane właśnie z perspektywy Leandry, zdawało się, że Dee robi coś złego. Coś, co kompletnie zaprzecza wszelkim zasadom moralności. Ten tekst z powiązaniami rodzinnymi, no... Przecież musiało mieć to cel, tak? Obawiam się, że nawet Leandra żałowałaby, gdyby zmarnowała w przeszłości taką szansę, jaką udało się wykorzystać Madeline.
    Jasper, jego to po prostu uwielbiam. Od tego momentu, jak zaczął łazić za Caroline, która siedziała samotnie, aż do chwili, kiedy pomógł Dee, i pewnie po wsze czasy i sytuacje z nim- kochałam go, kocham i będę kochać. Chyba skleciłam za długie zdanie i poplątałam co nieco, ale piszę tak szybko, pod wpływem chwili i w ogóle... Wracam do Axona. Jego miłość do Dee mi imponuje. Bo to tak bardzo widać! I to jest takie szczere. Rozmowa na tym cholernym pagórku mi normalnie serce ścisnęła, takie to było wzruszające. Nie mówiąc o Jasperze aka Mikołaju! Piękne, piękne, po prostu piękne. Poza tym nabrałam pewnych obaw. To wszystko przez narkotyki, cholera jasna. Boję się, że coś Jasperowi się stanie, że jednak nie da rady... A powinien, za to jaki jest. Bo w moim odczuciu absolutnie nie jest on frajerem ani przegranym, jest wspaniały. Trzymam za niego kciuki, wiesz? Żeby był.
    Caroline... Caroline jest sobie. Niby sporo, a jednak nic o niej nie wiem. Jedyne, co mnie do niej przekonuje, to fakt, że jest najlepszą przyjaciółką Dee. Ale na ogół... To co z tą Caroline? Kocha Bowie'ego, no to jest w sumie coś. Ale co dalej? Co? Uciekła z Anglii. Żyje, na ogół daje radę i tęskni, za Dee. W sumie to nie wiem co o niej, haha. Wiem tylko, że nie daruje sobie tego backstage'u. To wiem na pewno.

    OdpowiedzUsuń
  7. No tak, bloger nie ogarnia za dużej liczby słów. A więc dalej...:

    Leandra jest niesamowita. Nie zmienia się! Za każdym razem jest Leą, taką rozsądną, spokojną, taką, która mimo wszystko wybacza. Poza tym w swej spokojnej banalności, jak złożoną postacią. Daje sobie radę w tej cholernej Ameryce, znalazła nawet miłość... Właśnie kim jest Erika? Trochę mnie to zastanawia, nie zaprzeczę... Ale ja nie o tym... Bo Lea... Bo Lea to jednak nie pasuje mi do homo, wiesz? Nie, że coś, że w ogóle śmieć cokolwiek podejrzewać, ale mam taki podświadomy pomysł, że może coś się w jej nastawieniu zmieni na tym koncercie? Na tym spotkaniu z chłopakami? Jeju, jest tyle możliwości :_;
    Joe? Joe jest taki, o jej! Czemu mnie to aż tak wzrusza? Może dlatego, że to jest tak cholernie ciężkie i jednocześnie proste do wyobrażenia? No bo z jednej strony Tyler ma rację- jedno spojrzenie, jeden riff i pół publiki jego. Znaczy się damskiej. Yhm, w sumie męskiej też mogło by być, ale... nieważne xD.
    Z drugiej mańki coś jest ewidentnie na rzeczy. Perry by się nad sobą nie użalał, nie? No i bum, wielki, przystojny i utalentowany gitarzysta czuje się samotny. Co się dzieje? Nie dziwię się Billie, w sumie, nie dziwię się nikomu. Tylko co ten czarnowłosy piękny idiota robi na własnej dupie usadzonej w fotelu z kieliszkiem w łapie? Niech on do cholery leci, biegnie przez świat, niech szuka... Niech szuka, kogoś kto go zrozumie, tylko żeby nie był to Steven.
    Nie...? Poniosło mnie, cholera.
    Komentarz wyszedł pewnie tak bardzo nieogarnięty jak ja sama, i za to Cię przepraszam. Nie umiem normalnie pisać, o nie.
    Czekam na ciąg dalszy. Czekam i się doczekać już nie mogę, kochana deMars :)

    Hugs, Rocky.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rocky...ja...ja wracam spokojnie do domu i...i po prostu nie wiem, co powiedzieć. Tyle słów, tyle piękna. Kocham ten komentarz w całej swej obszernej okazałości, to jest niesamowite! Chciałabym Ci pięknie podziękować, ale aż mnie zamurowało... Chryste, ja nie wiem, seryjnie nie wiem, co powiedzieć. Jest pięknie, cholernie Ci dziękuję, KOCHANA! ♥

      Usuń
  8. Hej, Kochana :)
    W końcu przybyłam i naprawdę żałuję, że dopiero teraz. Nie lubię robić sobie zaległości. Postanowiłam, że będę komentowała każdy rozdział osobno, bo jakbym wrzuciła to do kupy, to bym na pewno pominęła dużo ważnych rzeczy. Ale dobra, przestanę gadać o rzeczach mało ważnych, więc zajmę się tym co jest ważne.

    Na początku odniosę się do sprawy technicznej. Powiem szczerze, że ciężko mi się czytało, bo się gubiłam w dialogach. W sumie nie wiedziałam w pewnym momencie, kto co powiedział i musiałam wracać dalej do poprzedniego zdania i w sumie dalej nie wiedziałam. Mogę mieć teraz zaburzone postrzeganie tego wszystkiego, ale nie masz co się o to martwić. Myślę, że potem jakoś mi się to wszystko wyprostuje.

    Powiem tak - Duff kiedyś powiedział, że w Los Angeles jest ciężko znaleźć żonę - miał rację. W sumie pokazuje to rozmowa Joe i Stevena. Mam trochę wrażenie, że oni tak naprawdę sami nie wiedzą czego chcą. Zrozumiałe jest to, że w sumie można mieć dość stałych związków, bo ile można męczyć się z tymi pustymi laskami, którymi zależy tylko na jednym. Wiesz? Ja sobie myślę, że mi w sumie jest szkoda sławnych ludzi, ich rodzin i tak dalej. Bo nam się wydaje, że to wszystko jest takie piękne, że to jest słodkie życie, ale tak naprawdę to gówno. I znajdź sobie teraz tu miłość w tym wszystkim. Właśnie, kobietę, która wpakuje się do łóżka i zostanie już w nim na zawsze. To naprawdę nie jest łatwe, bo w sumie takie kobiety nawet nie chcą się od razu pakować do łóżka, a jak już się taka trafi, to przecież ciężko ją w tą łóżku zatrzymać, bo jednak trzeba zmienić całe swoje życie. Ech..

    Powiem Ci, że podoba mi się to, iż Lea ma dziewczynę. No serio. Jakby miała chłopaka, to by było takie normalne, nie? A tu ma dziewczynę! I podoba mi się, to jak to pokazałaś. Że to jest w sumie takie naturalne. Nikt nie robi z tego sensacji, nikt się nie zastanawia o co chodzi. Dee przyleciała, Lea powiedziała, że Erika to jest dziewczyna i w sumie ok.. żadnego czynnika zaskoczenia i tak dalej. No i w sumie powiem Ci, że to świetnie wyszło i sam pomysł, aby przejść do tego naturalnie. Nie było Eriki, a teraz jest i po prostu jest.
    No i właśnie. Dee przyleciała i od razu zrobiła zamieszanie i to jakie. Ta to musi zawsze wejść z wielkim kopem i po prostu symbolicznie wydrzeć tą swoją mordkę. Z resztą wiesz, że ją tak samo kocham jak nienawidzę, ha.

    Lecę dalej czytać.

    OdpowiedzUsuń

Wystarczy Twój jeden komentarz, by gdzieś na świecie uśmiechnęła się deMars. Śmiało :')