Po raz piąty zobaczymy się we wtorek, gdyż z przyczyn służbowych dodam rozdział kolejny właśnie wtedy.
Chciałabym podziękować Maddie, czytając Ją i potem wracając tu - czuję dziwne wpływy Dried Flowers. Uwielbiam.
* *** *
***
Caroline
październik, 1982r.
Październikowe popołudnie, wparowałam tak po prostu do mieszkania bliskiej mi Lei bez zapowiedzi, zachrypiałam od tak te słowa i nietrafnie rzuciłam na kanapę poprzecierany płaszcz i torebkę, które wylądowały jednak na ziemi, podczas gdy ja sama opadłam bezwładnie na krzesło przy stole w kuchni i ukryłam zmęczoną twarz w dłoniach. Nie potrafiłam powiedzieć, co się stało. Od czterech lat moje życie było zupełnie rozstrzępione na setki różnych kawałków i nie sposób było to poskładać. Byłam rozdarta pomiędzy ciałem a umysłem, żyłam w innym świecie i w innym otoczeniu, pomimo tego, iż miałam już dwadzieścia pięć lat. Co z tego, skoro kiedy kupowałam alkohol czy okazjonalnie papierosy, to sprzedawcy pytali mnie, czy jestem pełnoletnia, ponieważ moja buźka na to nie wskazywała. Przeklinałam ich za to, przeklinałam geny. Ja chciałam w końcu być już zupełną kobietą i przestać być mylona z nowojorskimi szczeniakami, które przerastałam intelektualnie nawet wtedy, kiedy szlajałam się po Cambridge jako trzynastolatka. Matkując przy tym Dee. Dee, której ze mną, kurwa, nie było w tym beznadziejnym i męczącym mieście. Metropolii, w której zostałam uwięziona, bo miało być pięknie. Nie. Nie było. Szczęście miałam krótko, w zasadzie ja zgubiłam te cztery lata życia. Co się działo?
Nic. Zupełnie nic, spadła na mnie jedna myśl, zupełnie jak grom z jasnego nieba. W tym świecie czas płynął stanowczo za szybko. W tym świecie nie było podziału na dzień i noc, pracę i odpoczynek. Tu się wciąż gnało. Kiedy ostatnio w spokoju usiadłam z Mary w salonie i porozmawiałam o czymś zupełnie nieistotnym? Kiedy ostatnio obejrzałam dobry film w telewizji? O kinie nie wspominając... Kiedy przeczytałam jakąś książkę? Naprawdę nie wiedziałam, jedyne co, to codziennie rano przeglądałam gazety i zawsze plamiłam je kawą i twarogiem z kanapki. Od czterech lat jadłam dzień w dzień to samo, kanapki z twarogiem. A czasem urozmaiciłam to płatkami czekoladowymi albo kukurydzianymi. Hej, kto mi ukradł życie...
- Matko, Caroline, co się stało?! - Spanikowana Lea zamknęła z hukiem za mną drzwi do mieszkania i pośpiesznie usiadła na przeciwko, gładząc moje włosy. - Kochana, co się stało?! Wypadek jakiś? Coś z Mary? Coś z pracą?
- Ja mam dość...
- Chyba nie zamierzasz mi powiedzieć, że on... - Popatrzyłyśmy na siebie badawczo. Tak przynajmniej myślę, ja miałam zaszklone oczy i niewiele obrazów docierało do mojego mózgu, a jej z kolei były takie ogromne, że nie wiem, czy pojmowała wszystko, co widziała. Ale zgadła. Chciałam powiedzieć jej właśnie o tym, że on. To nie była za ciężka zagadka, od miesięcy nam się nie układało.
- Zerwał zaręczyny. Właśnie tak się stało. Dzisiaj. Teraz. Przed godziną. Jak wyszłam z pracy. On do mnie podszedł. I powiedział, że to już nie ma sensu. Powiedział, że to nie ma sensu i tylko się męczymy w tym związku. Że będziemy szczęśliwsi bez siebie, że jesteśmy młodzi i na pewno sobie jeszcze kogoś znajdziemy i życie ułożymy. Że ja biorę wszystko tak bardzo poważnie. Że gdybym myślała tak jak wyglądała, byłoby lepiej. Bo rzekomo wyglądam mu na zajebistą dwudziestkę, ale gadam jak pojebana pięćdziesiątka, rozumiesz to? Bo ja, kurwa, nie...palant! - I się rozryczałam. Jak pięciolatka. Położyłam głowę na stole, pozwalając włosom ułożyć się po swojemu, nie dbałam o nic. Chciałam się cofnąć w czasie nawet i o dekadę. Coś poszło źle.
- Co za niewdzięczna szuja...
- No...prawda...?!
- Oczywiście, że prawda, ale Caroline... On sobie sam tym zrobił krzywdę, nie możesz się tym ty zadręczać, nie był ciebie wart i ty dobrze o tym wiesz...
- Wiem...
- Właśnie, dlatego, skarbie, nie płacz już, bo naprawdę nie masz za kogo. Poza tym... Ktoś, kto tak mówi o takiej osobie jak ty po prostu nie może być odpowiednim ani tym jedynym.
- Ale prawie trzy lata...razem... Lea...
- Ja wiem, wiem, że teraz nie widzisz za bardzo żadnej przyszłości, ale to...to minie, no już... - Wstała i podeszła do kuchennego blatu, z którego wzięła wielką rolkę papierowych ręczników, po czym postawiła mi ją przed twarzą. Nie czekałam na instrukcje, co z tym zrobić i zużyłam połowę w zasadzie od razu.
- Dzięki...
- Żaden problem. Ale powiedz mi teraz... Przecież mówiłaś jeszcze tydzień temu, że wreszcie jest pięknie i że się kochacie, że jest jak najbardziej w porządku. Coś się stało ostatnio? Jeśli oczywiście masz ochotę mi o tym opowiadać...
- Nie, to nie jest dla mnie problemem. - Zachlipałam stanowczo, by podkreślić realizm własnej odpowiedzi. - Ja nic nie wiedziałam, nic się między nami nie zdarzyło złego. Ale kiedy on dzisiaj mnie złapał, jak wyszłam z budynku, to... On był z jakąś laską. Pinda miała z dziewiętnaście lat najwyżej i takie rzadkie, rozwalone gówno na głowie, nie włosy. Żeby nawet tak banalnej fryzury jak tapir nie umieć zrobić, to trzeba być wyjątkową kaleką, także życzę Paulowi szczęścia na nowej drodze ze swoja piękną, platynową księżniczką.
- Czyli on cię zdradzał! Chuj cię zdradzał, Caroline! Teraz to już w ogóle nie masz co za niego ryczeć!
- Ale ja już nie płaczę nawet o niego. Ja płaczę przez siebie i swoją głupotę. Powinnam rzucić to wszystko w cholerę już pół roku temu, kiedy zwyzywał mnie bez powodu, ale byłam wtedy tak beznadziejnie zakochana, że przymknęłam na to oko. Ale pierścionek zaręczynowy to ja mu chciałam wepchać do gardła już w czerwcu, ale prze... Hej, skoro on mi się w maju oświadczył, to znaczy, że wtedy jeszcze nie miał tej pizdy na boku. Zostawił mnie dla jakiejś dziewczynki, którą może znać od lipca czy sierpnia?!
- Ale walić go, zapomnij. - Machnęła ręką i zalała wrzątkiem dwie herbaty, a ja byłam tak pochłonięta swoim kojarzeniem faktów, że nawet się nie zorientowałam, że nie siedziała już na przeciwko mnie. - Walić go, panno Hadley. Co cię nie zabije, to cię wzmocni, a ten związek na pewno dał ci bardzo cenną życiową lekcję. Paul Allen okazał się być nic nie wartym prostakiem, lecącym na tworzywa sztuczne i najwyraźniej boi się kobiet z klasą, bo jeszcze go zdominują. A ty masz bardzo silną i wpływową osobowość, Caroline. I on wyczuł, że tobie na głowę się wejść nie da, więc znalazł sobie inną. - Postawiła dwa kubki na stole i usiadła znów na swoim miejscu.
- Leandra, wiesz co?
- Słucham cię.
Patrzyłam obolałymi od płaczu oczami na czerwony kubek w białe paski i przygryzłam lekko dolną wargę. Myślałam, co mogę jej odpowiedzieć, bo tak szczerze, to nie miałam pojęcia, po co ją spytałam, czy wie. Odruchowo może.
- Masz rację. Walić tę sierotę. Na co mi taki żałosny facet, dobrze się stało. W końcu mogę powiedzieć, że coś się mi w życiu udało. Uwolniłam się od niego i już się nikomu nie dam tak omotać. Będę od dziś chodziła ulicami tak, że chodnik będzie drżał, a ludzie będą się za mną oglądać. Laski z zazdrością, a faceci będą mnie pożądać. A ja żadnemu nie ulegnę. Teraz to już tylko oni będą ulegać mnie. Chcę być taka, jaka byłam w Cambridge.
- I to mi się, stara, podoba! Pokażesz im, że w kobiecie jest siła!
- Tak jest. Ale żeby być taką właśnie prawdziwą Caroline Hadley, to potrzebuję jeszcze jednego i bardzo ważnego elementu, który będzie musiał mi dać co jakiś czas w twarz, żebym nie zapomniała o swoim prawdziwym ,,ja''. I żebym ja mogła dać komuś w twarz tak bez powodu, a ten ktoś by się nie obraził.
Cisza.
- Dobra, chyba już się pogubiłam.
- Lea, potrzebuję kartkę i długopis. Szybko.
Uniosła brew, ale posłusznie wstała z krzesła i poszła do salonu, gdzie przeszukiwała przez pięć minut wnętrza szuflad. Dla mojego długopisu. A ja tak na nią patrzyłam, aż w pewnym momencie coś przykuło moją uwagę: w samym roku pokoju dostrzegłam gitarę, a raczej jej fragment, wystający zza brązowej okiennej zasłony.
- Ty grasz na gitarze? - spytałam, kiedy dziewczyna znów opadła na swoje krzesło i rzuciła w moją stronę kartkę i rozkręcony długopis.
- Nie gram, a skąd. Czemu pytasz?
- Dlatego, że w rogu twojego salonu zalega gitara.
- Ach, ona... Nie jest moja. Ja ją tylko przechowuję. Ósmy rok z rzędu.
- O Jezu, to co to za skarb rodowy jest?
- Ona jest Dee. Ojciec jej ją dał wtedy, kiedy przyleciała do mnie i pojechałyśmy do Bostonu. Nie było jej jak wziąć, więc zostałam poproszona o opiekę nad nią.
- Nic mi nie mówiła, że ma gitarę - powiedziałam wolno, skręcając długopis i patrząc na Leę. - Umie grać?
- Nie. Nie umie, ale nie pozwala jej wydać, mam ją trzymać, to trzymam. Mi nie przeszkadza. Przynajmniej nie jestem tu sama, mogę zawsze porozmawiać. Z Pamelą.
- Co? Nazwała to drewno Pamela?
- Ta, jak się przypatrzysz to dostrzeżesz w niej Pamelę Courson. - Podniosła się szybko z krzesła i pobiegła na drugi koniec pokoju, zabierając gitarę, z którą po chwili wróciła. Podała mi ją, a ja przyjrzałam się jej dokładnie. Rzeczywiście, miało to jakiś sens. Drewno było dosłownie czerwone, jakby rude, a całą długość gryfu zdobiły złotawe plamki.
- Cześć Pam - mruknęłam cicho i ostrożnie oparłam ją o stół.
- Pam...ładnie. Ale mniejsza z nią, na co ci ta kartka? Piszesz list?
- Tak.
- A do kogo?
- Do osoby, o której ci mówiłam. Do tej, która ma tu ze mną siedzieć i żyć.
- Kurwa, ale przecież...no nie. Nie mówisz poważnie, Caroline. Nie uda się.
- Jestem bardziej poważna, niż kiedykolwiek wcześniej, moja miła Leandro. Ściągamy tu Dee. Pam się na pewno też stęskniła.
- Jesteś niepoważna...
- Ja tylko potrzebuję atrakcji w tym pierońskim mieście.
Dee
grudzień, 1983r.
Był dwudziesty czwarty grudnia, mijał piąty rok bez fizycznej obecność Caroline i moich rodziców. Miałam dwadzieścia trzy lata, do oczu napłynęły mi łzy. Skierowałam głowę w stronę okna i łzy popłynęły po moich policzkach. Najpierw jedna i wolno, potem druga i szybciej, aż w końcu cały potok. Pierwszy raz w życiu poczułam, że to naprawdę nie skończy się tak, jak sobie zaplanowałam dawno temu. To nie był sen, to nie była bajka, a rzeczywistość. A ja byłam sama, spędzałam święta w zupełnej samotności, dostałam naturalnie listy, ale list mnie nie przytuli, nie pośmieje się ze mną, nie pójdzie ze mną na zakupy, nic ze mną nie zrobi. Wstałam, podciągając nosem, i podeszłam wolno w stronę okna. Oparłam czoło o zimną szybę i patrzyłam tak tępo przed siebie, w noc i w lecący z nieba deszcz, bo przecież na co nam tutaj śnieg. On był tutaj od zawsze klęską żywiołową, szkoda. Czarną przestrzeń rozświetlały pomarańczowawe światła latarni, padały też na dom. Ten sam, w którym kiedyś spędzałam kupę czasu, gdyż to był dom Caroline.
- Ja cię tak bardzo potrzebuję... - Zamknęłam oczy. Ściskając powieki, przyłożyłam zaciśniętą pięść do szyby. Zazgrzytałam zębami, po czym odwróciłam się plecami do okna i osunęłam się po nim, a potem po ścianie, na podłogę. Zwinęłam się w kłębek i zaczęłam płakać, tak z czystej bezradności. Gdzie uciekły moje dziewczyny, dlaczego moim rodzicom nagle zachciało się poznawać nowego świata?
A gdzie był mój chłopak? Ach tak! John Baines zerwał ze mną na dzień przed moimi tegorocznymi urodzinami, ponieważ nie byłam taka, jaką sobie mnie wykreował w głowie. Ugryzłam się mocno w język i wróciłam myślami do dziewiątego grudnia tego roku.
Staliśmy w mrozie, a on patrzył na mnie. ,,Madeline, nie zrozum mnie źle, ale ja nie umiem być z kobietą, która jest jak kamień. Mówię do ciebie i mówię, a ty nie odpowiadasz, albo robisz to tak wymijająco. Nigdy nie mówisz wprost, tylko kleisz dziwne historie, zacinasz się, czasem nawet zdania nie skończysz. Jesteś za zimna w tej relacji, nie umiesz ze mną rozmawiać. Przepraszam cię, ale ja nie chcę tak funkcjonować. Potrzebuję kogoś bardziej wylewnego i na ziemi, poza tym...właśnie, ciebie tu nie ma. Nie da się żyć marzeniami cały czas, Madeline. To jest koniec...''. Kurwa, naprawdę? Panie Baines, zobacz pan moje listy! Ja naprawdę jestem zimna i nic nie mówię? Ja naprawdę nie mam emocji?
- Idź do diabła, nierozumna cholero prostolinijna... - zachrypiałam, przecierając oczy.
Ale on miał rację z tym, że nie da się żyć marzeniami cały czas. A ja chyba to robiłam. Chodziłam do sklepu White'ów, gdzie sprzedawałam dziwne rzeczy. Swoje obrazki. Siedziałam potem z nimi na ulicy, a ludzie oglądali, młodzi kupowali. Chodziłam z nimi na nasz nieśmiertelny targ w Cambridge. Tam zawsze było wielu nawiedzonych artystów, którzy widzieli we mnie ,,wielki potencjał'' i ,,prawdziwą artystyczną duszę''. Mówili, że ,,takich ludzi właśnie brakuje''. Oni też nie wyglądali na tutejszych, a takich z marzeń, a jakoś im się wiodło, skoro ja swoją nocną abstrakcję wyceniłam na dwadzieścia funtów, a dostałam sto od pewnego starca, który wyglądał jak Jezus.
W zasadzie, to to chyba był Jezus. I kupił ode mnie płótno z kolorowymi ciapkami, które tworzyły duże kwiatki, po czym zniknął z nabytkiem gdzieś w tłumie i tyle się widzieliśmy.
Myślałam dalej, aż ktoś zapukał do drzwi. Zaklęłam pod nosem i na klęczkach dowlokłam się do drzwi.
- Kto...
- Wakeford, Mikołaj do ciebie.
- Z nieba mi spadasz - mruknęłam i niezdarnie szarpnęłam za klamkę. Do mojego domu wszedł Jasper i szybko zamknął drzwi, rozglądając się przy tym po pomieszczeniu. - Jestem przy ścianie, debilu.
- Co ty, kurwa, robisz, Dee, ja lecę do ciebie w de... Płakałaś?
- Płaczę.
- Hej, co jest? - Kucnął przy mnie i przyjrzał się mojej twarzy. - Piękna, co się stało?
- Nic, świętuję sobie.
- A teraz ta nieoficjalna wersja. - Wstał i podał mi ręce, pomagając się podnieść, potem poprowadził mnie do kanapy, na której usiadłam. A on poszedł do kuchni po pudło chusteczek. - Łap. - Rzucił mi je i runął na fotel obok.
- Mam ci powiedzieć, dlaczego wyglądam jak siedem nieszczęść? - Wysmarkałam z impetem nos i sięgnęłam po leżący na oparciu koc w wielkie grochy, po czym owinęłam się nim w kokon.
- Tak, jest dwudziesta trzecia osiem, więc mamy dobry czas na takie dyskusje.
Westchnęłam głośno i popatrzyłam na niego błagalnie.
- Po prostu...dzisiaj obchodzę jubileusz samotnych świąt. Piąty roczek, tym razem mnie to rozwaliło zupełnie, jak widzisz. - Uśmiechnęłam się blado, ale zaraz spoważniałam. - Nie. Dobra, Jasper, tak na serio, to chodzi mi o to, że zdałam sobie sprawę z własnej beznadziejnej sytuacji. Wszyscy moi bliscy są za oceanem, Lea, rodzice i moja Caroline. Coś tam robią, a ja rozwalona od kilki lat tkwię w tym mieście i nie wiem, jak się stąd ruszyć. Wciąż brakuje mi tych dwustu funtów i nie mogę ich dozbierać, bo to rachunki w górę, to składka w sklepie na coś, to zakupów więcej, to więcej na ogrzewanie, wodę. A ja już więcej prac nie mam jak wziąć, nie wyrobię. Poza tym, chłopak mnie zostawił, ponieważ...on mi powiedział, że jestem zimnym kamieniem bez emocji i on nie może ze mną normalnie porozmawiać, rozumiesz? I jedyne co mam, to setki listów. Jak raz w tygodniu nie przejdę się na pocztę z czymś dla Caroline, to mnie szlag trafia. O właśnie, i tam też majątek zostawiam. Kurwa, co ja ci w ogóle opowiadam, czuję się jak sierota.
Zapadła niezręczna cisza, blondyn patrzył w ogień w kominku, aż po chwili spojrzał na mnie i nachylił się do przodu. Otwarł usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamknął je z powrotem. Powtórzył to z sześć razy, aż w końcu udało mu się z siebie coś wyrzucić.
- A można się było zabrać z rodzicami... - Chciałam mu dać w twarz po tych słowach, ale zorientował się, że ja nie wyczułam, że zaraz dopowie do tego coś zajebiście prawdziwego i odsunął się ode mnie. - Ale ty wolałaś wygrać sobie takie życie sama i mordujesz się tutaj już piąty rok. A ja doskonale o tym wiem i kurewsko cię, kobieto, podziwiam. Ja bym nie dał rady, ale to stąd, że jestem nerwowy i niecierpliwy, ale też bez żadnych większych ambicji, poza dożyciem następnego tygodnia. A skoro ja doskonale wiem o tym, że ty latasz jak wół po mieście i robisz co możesz, postanowiłem ci pomóc.
- Jak mi dorzucisz dziesięć funtów, to raczej nici z pomocy, ale dzięki za troskę...
- Bo się obrażę. Naprawdę masz o mnie takie niskie mniemanie?
- Przepraszam...
- Bardzo dobrze. Dee, rzecz w tym, że ja mam dla ciebie pewną przepustkę, ale niestety nie mam stuprocentowej pewności, że wypali.
- Proszę...? - Podniosłam się do pozycji siedzącej i popatrzyłam na niego badawczo. Oczy dziwnie mu świeciły, a może to tylko ogień się w nich odbijał...
- Wysłuchaj mnie tylko i uwierz.
- Jasper, po co ty do mnie przyszedłeś? Z czym?
- Nie kłamałem, mówiąc, że Mikołaj do ciebie.
- Nie... - Pokręciłam wolno głową.
- Madeline, mój kumpel rozmawiał z Benem i wyszło, że do tego małego-dużego centrum kultury jego żony mają na początku przyszłego roku przewieźć kupę nowego badziewia dla elokwentnych ludzi i nie ma opcji, żeby zrobić to poprzez samolot, bo tego jest za dużo. I zostaje im tylko prom, tego jest cała, kurwa, średnia ciężarówka. I potrzebują kogoś, kto będzie mógł popłynąć jako nadzorca tego. A nikogo nie ma. Firby ma tu tylko trzech pomocników i akurat oni odpadają do tej roboty. I Stephen, który z nim o tym gadał, mi powiedział o takiej sytuacji, a ja pomyślałem o tobie, że dla ciebie to by była całkiem opłacalna i korzystna zagrywka, zwłaszcza, że Ben przyjaźni się z twoim ojcem, a ciebie lubi, więc tak wstępnie z nim pogadałem i on się zgodził, tylko jeszcze ustalają terminy... Pierwszy raz z Anglii będą tam coś wozić, więc...
Tyle wystarczyło. Zrobiło mi się gorąco. I zimno. Patrzyłam na mówiącego wciąż blondyna, ale nie wiedziałam już, co znaczą te słowa. Przestałam rozumieć. Liczyło się tylko jedno: prom do Nowego Jorku. I ja na nim. I koniec. I załatwił mi to Jasper Axon. Mój Jasper.
- Czym ja sobie na to zasłużyłam...?
- Niczym. Ale ja cię zawsze będę kochał, mimo tego, że wiem, że to tylko moje uczucie. Ja nie chcę zastawać cię codziennie w takim stanie, przy drzwiach i zalaną łzami. Ty powinnaś być z nimi, z Caroline, od samego początku. Nie mam siły oglądać cię za sklepową ladą u White'ów. Ani na tych popierdzielonych targach na placu. Nie chcę cię w ogóle widzieć na terenie tego miasta, hrabstwa, ani kraju.
- Nienawidzę cię! - pisnęłam i rzuciłam mu się na szyję, zwalając przy tym z siedzenia. I sama nie wiem, czy płakałam.
- Nie ma za co...
- Śpisz tu dzisiaj, ze mną. Nie puszczę cię na ulicę po tym wszystkim. Słów mi brakuje...ja...
- Cicho, Dee. Wiem. Pamiętam twój ryk, kiedy rok temu Caroline napisała ci taki nieludzko długi list, że cię potrzebuje w Nowym Jorku, a ty nie mogłaś nic zrobić. Po prostu...chciałem ci pomóc... Skoro sam sobie nie mogę, to chociaż innym. Tobie.
W odpowiedzi patrzyłam tylko na niego. On patrzył na mnie. Leżeliśmy na chłodnej podłodze przy kominku, przykryci tym grubym kocem w grochy. Ja nadal chciałam płakać, ale ze szczęścia. Milczeliśmy jednak. W końcu on zasnął, wyglądał jak martwy. Jak trup. Śmierć. Serce mi się ścisnęło, wtuliłam się w niego tylko. Chciałam mu to jakoś kiedyś wynagrodzić. Cóż ja mogłam...
- Przepraszam, że nie potrafię cię kochać... - szepnęłam, zasypiając. Znów łza. Jedna, wielka. Gorąca.
Nawiedzała mnie potem na noc.
***
1 stycznia 1984r.
HADLEY
DEFINITYWNIE.
Wierz mi lub nie, ale możesz chyba zaczynać wycieczkę po Stanach w poszukiwaniu pączków!!!
Podniecona Dee.
***
8 stycznia 1984r.
Wakeford?!
Kurwa. To chyba jest sen. Coś ty tam sprzedała?!
Otumaniona Caroline.
* *** *
Jest sens przypominania Wam o tym, że czekam na najmniejsze nawet komentarze? Przypomnę, bo czekam :)
No, czekałam na ten rozdział od rana. Miałam ochotę coś napisać, coś długiego, ale znając mnie to będzie długie, lecz nie na temat. Choć może...? Nie, na pewno to nie będzie tylko o rozdziale. Kurde, kurde, może już zacznę, bo chyba Ty się raczej nie cieszysz z tego, że ja piszę właśnie, to co piszę, hm? Zrozumiałaś, prawda? Bo ja chyba tak, albo i nie. Nie wiem, czy sama zrozumiałam co przed chwilą napisałam. Po prostu walę w literki i nawet się nie zastanawiam co pisze. To choroba, tak? ;_; To musi być choroba. Uwaga, chyba już zacznę! Chyba...
OdpowiedzUsuńZ Caroline zerwał facet? Jezu, na samym początku napisałam 'Carlonlie'. Za szybko piszę. Trzeba trochę zwolnić tempo. Mhm, bo zwolnię, uwaga, na pewno. Więc... Zerwał z nią? A raczej zdradzał ją, a potem zerwał? No nie, tak nie miało być. To powinno inaczej wyglądać. Dobra, dobra, ona miała nie mieć faceta, żeby być z Tylerem, ale nie tak! Miało być jakoś tak, że ona sama zerwie z tym kolesiem, a nie, że on z nią. Ok, gadam w ogóle bezsensu. Jak zawsze zresztą... Zerwał z nią, ale ma przy sobie Leandrę, choć wolałaby Dee... W sumie, to ja też wolałbym Dee, przecież nie lubię, no, jak to odmienić i dobrze napisać? Spokojnie, i tak nie wiem. Zostawmy to w spokoju.
Bardzo dobrze, że Caroline chce sprowadzić do Stanów Madeline. Choć raczej już sprowadziła... Więc jest tak, jak chciałam. Wszyscy w jednym miejscu, prawidłowo. A co u Dee? No właśnie, jeszcze sobie o tym nie pogadałam. A muszę. Oczywiście, że muszę, bo jak o tym nie napiszę, to chyba się sama powieszę. Przecież ja muszę sobie o czymś pogadać/napisać. Któreś z tych... Ekhem, zaczynam. Z Naszą kochaną Madeline również facet zerwał i to w urodziny, ostro kolego. Jaka z niego świnia musi być, żeby zerwać dziewczyną w dzień przed urodzinami! Tak, no chyba zerwał z nią przed urodzinami... Chyba, no. Ale ona też ma kogoś, kto ją pocieszy. A tą osobą jest pan Jasper. Jejku, i ona tam do nich pojedzie, a co z Axonem? Przecież ja go kocham. Tak, kocham go. To jedna z takich wyjątkowych postaci, no. Dee, rozkazuję Ci zabrać ze sobą Jaspera! No, ona musi go zabrać. Musi. MUSI. M U S I. Jak dla mnie to, to słowo właśnie straciło sens...
Rozdział cudowny, Ty to wiesz, ja to wiem i wszyscy inni to wiedzą. Coś jeszcze? Chyba już o wszystkim napisałam i sobie pogadałam, przez co się trochę uspokoiłam. Miałam ochotę coś napisać, tylko nie miałam właśnie co, bo u siebie rozdział mam na jutro gotowy, a nikt inny nie dodał nic nowego. A poza tym tylko tutaj potrafię się rozpisać... Ale właśnie, nie ciesz się, bo cieszyć nie ma się z czego. W końcu większość mojego komentarza to gadanie bezsensu.
To ten... Życzę Ci weny!
Aaa, ja wiem, kochana, że pokomplikowałam trochę sprawy sercowe naszych dziewczyn, ale to jest wszystko zaplanowane i zamierzone, spokojnie - ja nad tym panuję, haha! Ale nic więcej nie mogę powiedzieć, ponieważ to i tak byłoby już za dużo w tym przypadku.
UsuńJest mi cholernie miło, że czekałaś od rana, cieszę się, Faith - dziękuję bardzo ♥
Ja też czekałam na rozdział od samego rana! Od godziny 10 co jakiś czas odświeżałam stronę, aby zobaczyć czy niczego nie dodałaś, haha. I w końcu jest długo wyczekiwany rozdział IV! Ale mi się miło zrobiło jak przeczytałam ten wstęp (przedmowę?), w którym się pojawiłam. ♥
OdpowiedzUsuńTaki przyjaciel jak Jasper to skarb. Nie jest egoistyczny, ani nic z tych rzeczy, przecież mógłby olać tę ofertę, o niczym nie mówić Dee i mieć swoją przyjaciółkę przy sobie, bo Axon chyba nie wyjeżdża z Madeline? Chyba, że czegoś nie doczytałam. ;_; Anyway, Dee wyjeżdża do Nowego Jorku. Spotka rodziców, przyjaciółki, a ten biedak zostanie w Anglii i kto wie czy sobie poradzi? (Boże, oby tylko się nie okazało, że on też jedzie, bo wyjdę na idiotkę. Właśnie przeczytałam ten fragment drugi raz i nie ma tam niczego o tym, że on jedzie, chyba że coś przegapiłam co jest bardzo możliwe, bo wzrok mi szwankuje. xD Ale nie no... przecież Madeline jedzie (płynie...) tam jako nadzorca więc... ok, jedzie sama, a Jasper zostaje, ewentualnie mnie poprawisz. xD).
Obie dziewczyny przeżyły zawód miłosny. Caroline rozstała się z narzeczonym, z Dee zerwał chłopak. To nawet dobrze się składa, bo mogą być teraz z panami z Aerosmith. ♥
Jejku, już sobie wyobrażam związek Madeline i Joe oraz Caroline ze Stevenem, Leandra mogłaby być z Jasperem, o.
Mimo że ten rozdział był długi to czuję straszny niedosyt, mogłabym czytać tę historię dniami i nocami, także czekam z niecierpliwością na następny rozdział, który na szczęście pojawi się już we wtorek. ♥
Pozdrawiam serdecznie i przy okazji chciałam Cię zaprosić na 10 rozdział na amantes-amenstes.blogspot.com ;)
Haha, na szczęście dobrze przeczytałaś, ponieważ tutaj rzeczywiście nie było nic wspomniane o wyjeździe Jaspera poza Anglię, także spokojnie. I zgodzę się z tym, że ktoś taki jak on jest skarbem, chyba...chyba zazdroszczę go Dee, ja sama zazdroszczę.
UsuńA związki sobie wyobrażaj, bo jestes w większości na dobrym tropie, mhm! Dzięki za tyle ciepła ♥
Długo zabierałam się za napisanie czegoś sensownego, choć pewnie po tym czasie, to nadal będzie idiotyczne pieprzenie, opowiadające o mojej miłości co do tego opowiadania. Jednak wydaję mi się, że to pieprzenie będzie najbardziej szczerą formą tego, czym darzę to opowiadanie.
OdpowiedzUsuńZ każdym rozdziałem zaskakujesz mnie coraz bardziej, a to bardzo dobrze. Żyję z bohaterami i chcę więcej szczegółów. Nie wiem dlaczego, ale mam ogromną chęć bliższego poznania Paula Allena, choćby w wspomnieniach Caroline.
No i Dee... Zrobiło mi się smutno na serduszku, gdy wyobraziłam sobie tą całą świąteczną otoczkę. Choć jej dom może o tym nie przypominał, ale jak tak latała na pocztę, to musiała mijać te szczęśliwe rodziny no i... to smutne, bo samotność w święta to naprawdę straszna rzecz, a szczególnie piąty rok z rzędu.
Ale bardzo mnie uciszył fakt, że w końcu udało jej się wyrwać z Cambridge. W końcu będzie miała koło siebie kogoś bliskiego. Lubię ją. Nawet bardzo.
Więc, kochana, życzę Ci wiele weny, bo to opowiadanie z każdym rozdziałem podbija moje serce coraz bardziej ♥
Czuję się zainspirowana do krótkiego przedstawienia Paula, haha, pewnie coś z tym zrobię. A co do Dee, mnie też jakoś dziwnie zdołowało pisanie o tej smutnej nie-świątecznej atmosferze, tak to nazwę.
UsuńI dziękuję Ci bardzo za komentarz - piękny! ♥
Nie, nie, nie, nie. Mam dość takiego informowania. Strasznie się czuję wiedząc, że ktoś może tam czeka na jakiś komentarz od kogoś, a ja tu wpadam z informacją. Od dzisiejszego dnia, nie informuje, no chyba, że ktoś koniecznie chce, wtedy mogę zrobić wyjątek, kurde, no.
OdpowiedzUsuńNie wiem, jeśli byś chciała, żebym Cię informowała to napisz w komentarzu... Jejku, rozpisałam się, a miałam tylko napisać o nowym rozdziale. ;_; No, więc już wiesz... I Ciebie też na pewno to informowanie denerwuje... Nie ważne, gadam bezsensu. Zresztą, u Ciebie zawsze gadam bezsensu, prawda? XD
http://just-a-little-patience.blogspot.com/2014/09/show-me-heaven-2-grzejesz-po-pomoc.html
PRZEPRASZAM ;_;
No i co ja mam powiedzieć no ;___;
OdpowiedzUsuńz jednej strony biedna Caroline, ale z drugiej hmm... będzie mogła teraz zawrócić innemu facetowi w głowie :3
Ale nienawidzę takich typów facetów, co rzucają inteligentne, fajne kobiety dla jakiś pustych babek. Chcą się jakoś dowartościować, albo im zależy tylko na "jednym". Brzydzę się takimi.
Też mam gitarę, która stoi w kącie, ale od 3 lat, jest czarna i ma białe wzorki ;__: nazywa się Joan ;__; (od Joan Jett, jakoś mi się skojarzyło). Kiedyś podpiszę mi się na niej jakiś znany gitarzysta, zobaczysz ;__:
Jezu, jak one za sobą tęsknią! Jak one wytrzymały 5 lat zdala od siebie? Ale wiadomo, że kiedyś nadejdzie taki czas, że już nie będą mogły dalej funkcjonować bez siebie i właśnie ten czas nadszedł w końcu!
Spędzać samemu święta, to przecież najgorsze co może być! Biedna Dee, aż mnie serduszko zabolało ;__; i to jeszcze 5 święta z rzędu, sama... takie rodzinne święta.
Ale przyszedł nasz zbawiciel - Jasper!
Chwała mu za to wszystko! Chwała mu za załatwienie Dee transportu! On jest jak jej taki aniołek, ale niestety aniołek, który pomóc potrafi innym, a sobie nie. Biedny, taki w niej zakochany, a ona woli Antka... A ten jej chłopak to nie wiedział co stracił, jeszcze będzie żałował, ale panu podziękujemy, bo dzięki niemu nasz Tosiek będzie mógł się do niej dobrać! Dobra, za dużo przebywam z papużką i takie są skutki ;__:
Dobra, ja czekam do wtorku i w końcu przeczytam spotkanie Dee i Caroline po 5 LATACH! W końcu! Jejku ;___;
Weny i niech twój Antonio dalej podziwia swój piękny świat :'))) ♥
Ja też nienawidzę takich facetów, ale dobrze powiedziane, że po takim jednym Caroline będzie mogła podbić serce TAKIEGO DRUGIEGO, ekhem. I mi też smutno pisać o relacji Dee z Caroline, ciężkie to dość jest, ale już niedługo i to jest plus, plus, PLUS! Ale...ale to nie w następnym rozdziale ;_;
UsuńDziękuję bardzo, wracaj do papużki, a ja odwiedzę Jego świat :') ♥
"Przepraszam, że nie potrafię cię kochać" - Nie no, to zdanie na końcu, no prawie na końcu totalnie mnie rozwaliło. Dobra, nie poryczałam się, ale w sumie jestem tego bliska. A takie zwykłe sobie zdanie, prawda? A nie mogę.. serio, mam taki mętlik w głowie przez nie, że... no właśnie sama nie wiem co. Ale kurde, najlepsze zdanie ze wszystkich zdań jakie przeczytałam, ze wszystkich fragmentów... spokojnie. Rose po prosu wali już na głowę :D
OdpowiedzUsuńMoże zostawię to zdanie i zajmę się czymś innym. Caroline. Facet ją zostawił.. zdradził. Nie wiem, ale jakoś ja nie mam uczuć względem tego. Wcale nie jestem wrażliwa na takie akcje i w sumie mam ochotę sobie pomyśleć "I czego ryczysz, babo? Dupek i tyle"... no tak, jestem nieczuła, ale może dlatego, że ja sama za bardzo nie wiem, co oznacza pojęcie miłości w związku. Dlatego za bardzo do związków się nie nadaję.. ale dobra, bo przecież nie o mnie. Napisałbym, że szkoda mi Carlie, ale nie napiszę, bo mi wcale nie jest jej szkoda. Za to mogę się zgodzić z inną sprawą. Ona ma 25 lat i czuje pustkę, sama nie wie, co ma zrobić w swoim życiu. Co prawda jestem od niej młodsza, ale ja czuję to samo. No kurde, to jest naprawdę niefajne, jak masz taką świadomość, że taki stary już jesteś i tak naprawdę znajdujesz się w martwym punkcie. Za bardzo nie wiesz, co ze sobą zrobić... chociaż pewnie Carl ma takie podejście, bo ją facet zostawił. E tam, dupek, drań.. niech spada na drzewo. Nie, szkoda drzewa.
Dee... co ja mogę o niej powiedzieć. Chyba przestała mnie irytować. Wychodzi na to, że była tylko nieznośną gówniarą, która doprowadzała mnie do szału, chociaż pewnie może pokazać jeszcze co takiego potrafi. Ją też zostawił facet, który też był w sumie dupkiem. No dobra, może Dee nie jest za bardzo wylewna, chociaż.. biorąc pod uwagę listy, ale wiadomo, że czasami lepiej coś napisać niż powiedzieć. Ale żeby zaraz takie rzeczy i to dzień przed urodzinami? A tam, ja wiem, o co naprawdę chodziło! O prezent. Dupek nie miał prezentu. Lepiej było zerwać niż się postarać. Ha, genialna Rose wie wszystko. Psychologia na zajęciach odbija się echem.
Jasper. Też mnie irytował, a teraz myślę sobie, że dobry z niego chłopak.
Chyba tyle.. jakiś beznadziejny ten komentarz. Wybacz.
Pozdrawiam :*
Jak ja się cieszę, że to zdanie zostało tak docenione, bardzo mi na nim i na tym zależało, haha! Co do Caroline, zgadzam się z tobą. Takie akcje są tanie i banalne, ale sądzę, że taki banał się tu przydał i był potrzebny do zobrazowanie tego, co ogólnie czuje panna Hadley.
UsuńI jestem zachwycona tezą, że Dee została rzucona z powodu braku kasy na prezent, to jest wspaniała teoria!
A Jasper jest...jaki jest.
Dziękuję! ♥
Przybyłam, przeczytałam i naprawdę brak mi słów. Cóż, deMars, wybacz, że pojawiłam się i skomentowałam tak późno, jednak zmusiła mnie do tego sytuacja związana z brakiem czasu. Ale koniec pieprzenia.
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, jak wielki masz talent oraz z jaką mocą zaskakujesz mnie z każdym nowym rozdziałem. Twoje opowiadanie jest jednym z najlepiej pisanych, ulubionych (dla mnie) blogów. Wiesz, od dawna nic nie "ruszyło" mnie z taką mocą, nie dało mi do myślenia, co rozdział powyżej. Zdanie "Przepraszam, że nie potrafię Cię kochać" zagnieździło mi sie głęboko w głowie i czuję, że posiedzi tam jeszcze bardzo długo. Zazdroszczę Dee przyjaciela, w tym przypadku Jaspera. Wykazał się ogromnym sercem, dobrocią. Właściwie nadal pokazuje, w jakim stopniu zależy mu na Madeline- nie jeden nie wytrzymałby z powstrzymywaniem miłości dla przyjaźni. Z drugiej strony Dee także jest w dziwnej sytuacji i zapewne świadomość, że nie potrafi odwzajemnić uczucia, które zdecydowanie należy się Jasperowi jest bardzo irytująca i bolesna.
Szkoda mi Caroline. Szkoda mi jej miłości. Szkoda mi zmarnowanych przez nią lat. Trzymam za nią kciuki, aby wszystko jej się ułożyło, aby Dee do nich przyjechała i aby była szczęśliwa. A ci faceci to świnie i tyle, o!
Do cholery! Jak zwykle, kiedy chcę zrobić coś porządnie i nie na odwal się, coś lub ktoś musi mi w tym przeszkodzić. Tym razem jest "tym czymś" burza, tak, burza we wrześniu... Jednak co mogę poradzić? Pozostaje mi tylko przeproszenie za taki marny komentarz oraz oznajmienie, że mam niedosyt i czekam na więcej!
Życzę weny! :)
Suicide, nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo się cieszę z Twoich odczuć do zacytowanego zdania, tego o kochaniu. Mnie samą ono poruszyło i porusza, choć powstało bardzo spontanicznie. Ale nie żałuję go.
UsuńUwielbiam Twoje komentarze i na każdy czekam, za każdy bardzo dziękuję. Za słowa. Naprawdę. Dzięki Ci!
o jeju, jeju, nawet nie wiem co napisać! biedna Caroline. ale to silna dziewczyna, widać to szczególne w tym momencie, w którym nagle strasznie rozpaczała przez tego skurwiela który ją zostawił i prawdopodobnie zdradzil, a po chwili chce zmienić swoje życie, sprowadzić do siebie przyjaciółkę...
OdpowiedzUsuńno właśnie, Dee... jest taka inna niż w poprzednich rozdziałach, już w ostatnim to zauważyłam. wydoroślała, dojrzała. szkoda mi jej, że sama spędza nawet święta, nic przyjemnego pewnie... mam nadzieję, że w końcu spotka się z Caroline.
szkoda mi tego Jaspera. on faktyczne kocha Dee, a ona... ehh. no ale nie może się zmusić do tego, żeby go pokochać.
czekam na następny! w szczególności czekam na Joe, któr będzie smażył jajecznicę! <3
Patty, Paty, ja Cię uwielbiam za wizję z tą jajecznicą i masz moje słowo, że coś z tym zrobię i strzelę Ci wtedy dedykację, jestem mego rozczulona takim widokiem, będę go częściej do kuchni gonić, haha.
UsuńDzięki Ci bardzo, kochana ♥