Prawdopodobnie najbardziej komercyjna rzecz, jaką napisałam.
Stworzyłam nową (niezobowiązującą) zakładkę w nawigacji, nazywa się ,,wspomnienia?'' i przedstawiam Wam jej pierwszy człon - dusza natchniona, wspomina przez deszcz
Rozdział sam w sobie chciałabym zadedykować Rocky, której kłaniam się za takie komentarze! - i zapraszam :)
* *** *
***
Leandra
wrzesień, 1984r.
- Dee... - zaczęłam niepewnie, świdrując ją wzrokiem.
- Wyglądam jak dziwka...? - odpowiedziała po chwili, mrużąc lekko oczy i przypatrując się sobie dokładnie w lustrze.
Zaśmiałam się, byłam zaskoczona, że jeszcze o tym pamiętała. Chociaż, przecież zdawałam sobie sprawę z tego, co kodował jej mózg.
- Nie, właśnie nie. Wyglądasz dobrze, mówiłam ci, że ten...gorset...no, ta góra będzie dobra. Mniejsza lepsza.
- Ale mniejsza właśnie jest...
- Miało być ponętnie, to jest. Cycki masz podkreślone? Masz, więc cicho i się mnie słuchaj, ja wiem, co mówię.
- Dobra, dobra! - Uśmiechnęła się i uniosła ręce w obronnym geście, po czym spojrzała po sobie. - Mogę tak iść?
- Wyglądasz dobrze, Dee. Biorąc pod uwagę, że idziesz powspominać później...to jest idealnie, wystarczy, że na ciebie się popatrzy i widać, że będzie co wspominać...no, tak.
- Jaka ty jesteś wredna...
- Ja tylko mówię prawdę, ale wiesz, że pozytywną! Dobrze jest, kochana, dobrze jest... - Stanęłam obok niej i popatrzyłyśmy w swe odbicia. Ona w tym czarnym topo-gorsecie i jasnych, podziurawionych jeansach, wchodzących w wiekowe kowbojki z przetartej skóry, we włosach specyficznie nastroszonych i z przenikliwym spojrzeniem, nieustraszonym? I ja, w przerobionej amatorsko koszulce Scorpionsów, wsadzonej w obcisłe ciemne rurki, z artystycznym nieładem na głowie i ze spojrzeniem zdecydowanie niepewnym. - Idziemy?
- Boże, pewnie...! - Wyszła z łazienki, a ja za nią.
Opuszczając potem mieszkanie, zaczęłam się zastanawiać nad istotnym faktem: co sprawiło, że ja po raz drugi dałam jej się wciągnąć w to muzyczne bagno. Co ja tam miałam w ogóle robić...?
Steven
- Kurwa, koniec, do grudnia koniec, nic nie gram do grudnia, teraz tylko relaks i ta...
- Szampańska zabawa?
- Tego szukałem, Joey, właśnie.
- Ja wiem.
- No, ale koncert koncertem, gdzie jest ciąg dalszy... - Stałem wraz z Kramer'em oparty o jeden z pierdyliarda stolików w tej dziczy zwanej backstage'm i rozglądałem się dookoła, szukając słynnego dalszego ciągu. Przecież zawsze jakiś się pojawiał, dziewczyny, które jakimś sposobem dostały wejściówki, dziewczyny, którym czasem ja je dałem za ładny uśmiech, ewentualnie coś jeszcze. Skoro miałem takie możliwości i przywileje, dlaczego miałbym nie korzystać? Który facet by z nich nie korzystał, nie oszukujmy się.
Kręciło się wokół nas tak wielu ludzi, że sam nie wiedziałem, skąd i na co ich aż tylu, rozpoznawałem tylko swoich z zespołu i na dobrą sprawę, to tyle mi wystarczało. Stałem tak nadal zapatrzony gdzieś przed siebie, szukający jakichś złotych okazów, aż ktoś, Tom, rzucił we mnie ręcznikiem. Posłałem mu sztuczne, pogardliwe spojrzenie, po czym przetarłem twarz swoim podarkiem.
- Tylko ja mam wrażenie, że dziś wyjątkowo świeci tu pustkami? - spytałem i oddałem mu ręcznik w taki sam sposób, w jaki go otrzymałem.
- Nie, no właśnie ja też mam wrażenie, że nic dla ciebie dziś tutaj nie ma.
- Może już wszystkie mają mnie dość?
- Może...
Cisza. Poważnie?!
- Tom, kurwa, czy ty się słyszysz? Mnie? Dość? Kobiety? - Spojrzałem na niego z zażenowaniem, oczekując jakiejś riposty, ale jej nie otrzymałem. Blondyn jakby prześwietlał kogoś wzrokiem, dlatego ja nie czekałem długo, by pójść jego śladami i nie pożałowałem. A przynajmniej tak mi się wydawało.
W naszym kierunku zmierzała długowłosa brunetka z całkiem przyzwoicie uwydatnionymi elementami kobiecego piękna. Jej krok był szybki, energiczny i pewny siebie, co od razu zaświeciło w mojej głowie czerwoną lampkę, mówiącą: to jest dobre. Czerwoną jak jej usta, zresztą.
- Cześć. - Uśmiechnąłem się, kiedy stanęła w końcu przede mną i Hamiltonem. - Już się martwiliśmy, że nikt miły nas nie zaskoczy, a tu taka niespodzianka...
- Miło mi to słyszeć, panie Tyler. - Odwzajemniła gest i zmierzyła mnie wzrokiem, potem blondyna. Popatrzyłem znacząco na Toma, ale ten wyglądał na dziwnie zmieszanego. - Ale ja nie do panów.
- Jak nie...
- Hej, my się nie znamy? - wypalił nagle Hamilton, a ja poczułem się zupełnie zdezorientowany. Nie do nas? Znamy się? Kurwa, on z nią spał? Skąd niby...?
- Można tak powiedzieć. - Pokiwała głową, a w jej oku zabłysnęła niewielka iskiereczka. Czyżby jednak coś...? - Dziesięć lat temu...
- Boston!
- Jaki, kurwa, Boston? - fuknąłem pretensjonalnie, ponieważ rozmawiali przy mnie z dziwnym podekscytowaniem, a ja nie miałem pojęcia, o co im chodzi.
- Tyler, pamiętasz tego Francuza z Bostonu? Od klubu.
- Boston z Francuzem od klubu...
- Taki spory dom z ogrodem...
- Ja pierdolę, nie wiem...
- Dziewczyna... - Stanął obok niej, po czym ryknął - DEE!
- Dee...nie, nic...kurwa, szesnastka! - Wróciło do mnie! Rzeczywiście, była kiedyś młoda panienka, która sprzedała nam fałszywe dane i uszło jej to na sucho, wkurwiła Perry'ego, nas rozczuliła i zniknęła na dziesięć lat...i teraz tak po prostu przed nami stała? - No, piękna, jeżeli ty dziesięć lat temu miałaś jakieś siedemnaście, rzekomo, to ile masz teraz, a ile mam ja?
- Czyli jednak jakoś wyszło, że nie byliśmy szczerzy. - Przekręciła lekko głowę i uniosła brew. Wyszło, ale ja i tak myślałem wtedy o koleżankach, mhm.
- Jak widać, z nami się tak nie gra. Dee.
- Och, no przepraszam bardzo, w takim razie...
- Wybaczam. - Położyłem jej rękę na talii, zdając sobie po chwili sprawę, że coś takiego chyba już rzeczywiście miało miejsce. Ale że wtedy na tym poprzestaliśmy, to dlaczego nie wykorzystać by tak drugiej okazji? - Chociaż niezupełnie...
- Powiedziałam, że tym razem niezupełnie do was?
- A jaśniej?
Wyswobodziła się z mojego nic nie znaczącego objęcia i stanęła znów twarzą w twarz, rozchylając lekko wargi, jakby niezupełnie wiedziała, co powiedzieć. Patrzyła mi prosto w oczy, nawet nie mrugała, co po pięciu sekundach zaczęło mnie przerażać, więc uznałem, że ja spuszczę wzrok. Lecz nim to zrobiłem, znowu zobaczyłem tę zabawną iskierkę. Kolejne wspomnienie? Ona wtedy patrzyła komuś tak w te oczy, żadna strona nie chciała odpuścić to dziesięć lat temu. Anthony?
- O niego ci chodzi, co? - Uśmiechnąłem się. Nie spodziewałem się takiego obrotu akcji, ale zaciekawiłem się. - Jaskinia smoka to są te drugie drzwi na lewo, jak pójdziesz do końca...tam. Ale z tego niekoniecznie wyniknie coś dobrego. - Wskazałem jej kierunek, śmiejąc się cicho. - Za to ja czekam z otwartymi ramionami.
- Uwierz mi, że jest ktoś, kto by się skusił na twoją propozycję. - Czyli jednak miała jakieś zajebiste koleżanki! - I jakoś cię ona złapie jeszcze...
- Skoro ty tu jesteś, to ona jakoś też w końcu trafi. - Obserwowałem jak brunetka zbiera się do pójścia we wskazanym kierunku, aż nie wytrzymałem i pchnąłem ją lekko przed siebie. - Sio, i pamiętaj, że już mi powiedziałaś, że ktoś czeka, jak nie ty, jeszcze byś mi coś o niej powiedziała. Ewentualnie i ciebie i ją przyjmę...
Nawet się nie obejrzała, pokręciła za to głową, idąc przed siebie, choć już mniej zdecydowanie i pewnie. Ale jedno już miałem gwarantowane: miała przynajmniej jedną koleżankę, która bez dyskusji nawiązałaby ze mną znajomość. I jedyne co wiedziałem, to Caroline, czy coś.
- Skurwielu... - Zaśmiałem się i poszedłem w przeciwną stronę, dołączając do Brada z Tomem, który jakoś nam wcześniej uciekł.
Joe
Leżałem rozwalony na poniszczonej kanapie w pomieszczeniu robiącym za moją garderobę i trzymając w ręku szkło z whisky, patrzyłem błędnie przed siebie. Nie chciałem tego pić, chciałem zapalić, zioło najlepiej. Ale żeby to zrobić, musiałbym się ruszyć, a tego było chwilowo za wiele. Miałem dość, na scenie było zajebiście, ale czar trwał jakieś dwie godziny, potem znów rutyna i izolacja. Samotność była mi dziwnie na rękę, choć tylko moim zdaniem. Nie odczuwałem po prostu potrzeby jakiejkolwiek integracji z resztą zespołu, więc kiedy ktoś zapukał do drzwi, zalała mnie fala negatywnych emocji. Uznałem, że to zignoruję, a znów będę miał spokój. Jednak nie, pukanie znów.
- Kto. - Nie, to nie było pytanie. To było warknięcie, stawiałem, że zaraz usłyszę głos Tylera, ale nikt nie odpowiadał - Kto?! Steven, jeśli ty, to możesz od razu iść, kurwa.
- Nie Steven... - odpowiedział mi kobiecy głos, który słyszałem jakby przez mgłę. Na kobiety też nie było nastroju, zwłaszcza po koncercie i w takim miejscu.
- Dziwki mi nie są potrzebne, dajcie mi spokój.
- Tak się składa, że mi też nie są, więc mo...
- Kurwa, no to co jest... - Wstałem z kanapy i podszedłem do drzwi, szarpiąc za klamkę. Nie Tyler, nie panienki, więc kto? Ktoś z obsługi? Do mnie, po koncercie? Ludzie naprawdę jeszcze niczego się nie nauczyli?
Kiedy otworzyłem gwałtownie drzwi i ujrzałem za nimi niską brunetkę, od razu chciałem je zamknąć z hukiem, w zasadzie prawie to zrobiłem, ale popatrzyłem na nią raz jeszcze i coś mnie powstrzymało. Konkretniej, to powstrzymała mnie jej noga, która momentalnie znalazła się pomiędzy framugą drzwi a nimi samymi. Dziewczyna syknęła cicho z bólu, po czym musiała ugryźć się w język i rzuciła mi mordercze spojrzenie.
- Czego?
- Odświeżyć dawne kontakty... - mruknęła, zaciskając dłoń na udzie. Zorientowałem się, że to ta zmasakrowana delikatnie przed drzwi noga, ale zignorowałem to, nie wiem jak. Brunetka wciąż na mnie patrzyła, więc i ja zrobiłem to samo, a wtedy odniosłem wrażenie, jakby to mnie ktoś zmiażdżył głowę. Jej spojrzenie było zacięte i nie mogłem się go pozbyć, patrzyła mi prosto w oczy jak w tarczę, w którą zaraz miała uderzyć ostra strzała. Czułem, że znam już to skądś, tylko... Odświeżyć dawne kontakty...
- Kurwa, nie...
- Myśl.
- Madis... - zacząłem, ale ona pokręciła przecząco głową. - Mad... Dee! Madeline. - I to było to. Przede mną stała kobieta, która X lat temu była dzieckiem, mogącym się teraz chwalić omamieniem wszystkich z Aerosmith. - Madeline...
- Anthony.
- We...wejdź. - Odsunąłem się, a ona weszła bez słowa do środka, rzucając się na kanapę i kładąc na stoliku przed nią poszkodowaną nogę. Otumaniony usiadłem na stojącym obok stołku.
- Wszystkie kobiety traktujesz w taki sposób?
- Tylko specjalne, jesteś pierwsza. Wziąłem cię wcześniej za Stevena.
- No rzeczywiście można się pomylić.
- Co ty tu...
- Co ja tu robię? Nic, jestem. Mieszkam teraz w Nowym Jorku, więc czemu miałabym sobie odpuścić okazję zobaczenia was znów? Porozmawiania. - Wzięła ze stolika szklankę z moim trunkiem i wypiła go od tak.
- Czekaj, w Nowym Jorku?
- Od wczoraj, tak w zasadzie, do tej pory mnie raczej w Anglii się szukało.
- No właśnie tak myślałem. - Patrzyłem na nią, nadal nie za bardzo pojmując, jak to jest, że znów się widzimy. - Nie sądziłem, że jeszcze cię kiedyś zobaczę.
- A w ogóle coś o mnie sądziłeś? - Że bym cię przeleciał, ale to było dawno. - Imię się udało zapamiętać.
- Mówiłem, że jesteś specjalna. - Uśmiechnąłem się dumnie i nalałem do szkła whisky. - Po co tu przyszłaś? Do nas.
- Udało mi się załatwić wejście tutaj, a że teoretycznie mieliśmy już przyjemność się poznać, to uznałam, że zobaczę sobie...jak się zmieniłeś. Zmieniliście, w sensie. - Zmieniłem?
- My jak my, ale ja ci mogę powiedzieć, że ty niewiele się zmieniłaś. Czas cię tylko uformował...
- Pamiętasz mnie sprzed dziesięciu lat, cwaniaku? Sądzę, że od tamtego czasu kilka innych panienek się przewinęło przez twoje życie. - Uśmiechnęła się z wyższością, jakby chciała mi powiedzieć, że zapędziła mnie w ślepą uliczkę. Nie ma wyjścia. A ja dlaczego miałbym się jej tak dać?
- Pamiętam, wyobraź sobie. Pamiętam, że miałem też wtedy ochotę dać ci w twarz za tę pewność siebie i gadanie. Doprowadziłaś mnie do szału, w tej swojej czarnej spódnicy... - Zmierzyłem ją wzrokiem. Nie miałem jej czego zarzucić tym razem. - Ale nieważne. Co taką dumną Angielkę zaciągnęło aż tu?
- Dumną Angielkę... - Zmrużyła oczy, a mnie to wystarczyło, by stwierdzić, iż połknęła haczyk i zaczęła mówić. Zaczęliśmy rozmawiać, powiedziała mi o tym swoim złotym Cambridge, promie. Piłem z nią tanią whisky, wlewała ją w siebie jak sok czy wodę. Ale nie miało to wpływu na jej gadanie, jedyne co, to ze szklanki na szklankę mówiła z coraz bardziej słyszalną prawdą w głosie. Denerwowała mnie, a z drugiej strony intrygowała, miała w sobie coś z Billie, coś z Elyssy i coś, czego jeszcze nigdy nie poznałem. Nie widziała we mnie członka Aerosmith, a kogoś jak...chuja, który miał się za lepszego od reszty. Nie widziała we mnie bożka czy herosa. Ale jak przyszła do mnie po dziesiątej w nocy, wyszliśmy stamtąd koło dwunastej. Tylko po to, bym szedł z nią bez celu parkiem i nadal słuchał tego, o czym mówiła.
***
- No i właśnie sprzedałam ci historię mojego życia hobbystyczno-zawodowego - powiedziała, a zegar wskazywał wpół do drugiej. Wiatr śmiał nam się w twarz, kiedy siedzieliśmy tak na parkowej ławce i patrzyliśmy się przed siebie. Gdyby nie to, że poszła prawie cała butelka alkoholu, byłoby nam kurewsko zimno, ale na szczęście przewidziałem to wcześniej.
- Dlaczego mi ją opowiedziałaś?
- Bo miałam taką potrzebę. A że jedna moja przyjaciółka jest z innej bajki, a drugiej akurat nie ma chwilowo, to padło na losową osobę. Ciebie.
- Wiesz, ile lasek dałoby się pociąć za taką losową osobę? - To nie samouwielbienie, to jest czysty fakt, przecież powiedziałem jej szczerą prawdę.
- Wiem. Mam na to wyjebane.
- Piękne podejście... - Pokiwałem głową i popatrzyłem na nią, zrobiła to samo.
I zapadła cisza. Przerwana po pięciu minutach czymś, co mnie rozczuliło. Nie spodziewałem się tego po niej. Generalnie, to był najdziwniejszy dialog w moim życiu.
- Zimno tu jest, w ogóle późno już, mam dość.
- Do domu pojedź.
- Nie wiem, gdzie mieszkasz. - Nie miałem pojęcia, czy ona powiedziała to naprawdę, czy to tylko moje wyobrażenia, ale coś takiego usłyszałem i uznałem, że...że nie stracę, jeśli jej pokażę.
Tak też się stało, pojechałem z nią taksówką na drugi koniec miasta, gdzie stał dom, który jeszcze dzieliłem z Billie. Teoretycznie przynajmniej, praktycznie jej tam nie było, zostały tylko resztki rzeczy. Nas już nie było, więc kogo, kurwa, obchodziło, co ja robiłem w tym domu. Z kim. I po co. Tak naprawdę, to ciężko mi było przewidzieć wtedy, czy ja z Madeline będę się pieprzyć, czy przesiedzimy do rana w salonie, rozmawiając o niczym konkretnym, spijając cały zapas trunków, jaki miałem. Nie byłem w stanie jej wyczuć, miałem ją za czarnego barana, ale po sytuacji w parku stała się raczej potulną owieczką, lecz czarną.
- Ładnie to wygląda - rzuciła ospale, kiedy kierowaliśmy się w stronę drzwi frontowych. - Strasznie wielkie to jest, tak w ogóle.
- Wiem właśnie... - Otworzyłem drzwi i zaczekałem, aż wejdzie do środka, by potem wejść samemu i zamknąć je bez narażania kogokolwiek na kalectwo.
Patrzyłem w milczeniu, jak przemyka wolno po salonie, potem kuchni, rozglądając się uważnie dookoła. Widziała pewnie jakieś pozostałości po mojej drogiej blondynce, ale nie pytała o nią. Może wyszła z założenie, że zepsułoby to atmosferę i miłą ciszę, którą ryzykownie przerwałem.
- Chodź na górę.
- Proszę?
- Byłaś zmęczona.
- A... Rzeczywiście. - Kiwnęła głową i podeszła do schodów, zaczynając się po nich mozolnie wspinać. A ja szedłem za nią, czując, że może zaraz spaść.
Będąc już na piętrze, stanęła przede mną i znów spojrzała mi prosto w oczy w ten typowy dla siebie sposób. Ja zaś, patrząc tak na nią z góry, starałem się sobie wyobrazić, o czym może myśleć i czy o tym samym co ja. Wyręczyła mnie, zgadłem. Spadło jak grom z jasnego nieba. Nazywa się to żywioł i jest nieprzewidywalne. Wydało mi się aż nienaturalne w tym przypadku.
- Chcę z tobą spać.
- To nie pro...
- Chcę się z tobą kochać. - Gdzie był wtedy grunt spod moich nóg? Nie wiem.
- To jest poważne stwierdzenie...
- Wiem. Nie bój się mnie. - Uśmiechnęła się, a ja po tych słowach naprawdę zacząłem się bać.
I zacząłem ją całować, prowadząc przy tym do sypialni, w której to ona mnie powaliła na łóżko, przejmując kontrolę nad wszystkim. Mnie to było wówczas bardzo na rękę. Stopniowo pozbywaliśmy się z siebie ubrań, może niezupełnie świadomie, ale za to z pasją i skupieniem. Całowała i tuliła się tak, jakby chciała mnie pochłonąć, jakby bała się, że to wszystko zniknie.
- Chcesz się kochać tak bez miłości? - mruknąłem jej do ucha.
- Miłości nie ma... - odparła z powagą.
- Dokładnie...
A zatem kochaliśmy się bez miłości, robiła to tak, jakby był to jej pierwszy raz i równocześnie ostatni. Po części to prawda, był pierwszy, w co ciężko było mi uwierzyć. Przekazała mi tamtej nocy niesamowicie dużo ciepła i czułości, miłości, w którą nie wierzyliśmy. Pragnęła mojej bliskości jak tlenu, widziałem to, czułem. Całując ją po szyi, czułem, jak kurczowo łapała moje włosy. Czułem potem jej paznokcie, wbijające się w moje plecy, zostawiające na nich nieco krwawe wzory.
Dała mi wszystko to, czego sama łaknęła, a ja nie byłem w stanie jej tego oddać. Po prostu nie.
- Anthony... - powtarzała co chwilę. To też było ostatnim jej słowem, nim zasnęła.
Nim zasnęła wtulona we mnie, oddychająca ciężko, ciepło. Patrząc na nią wtedy, chyba zdałem sobie sprawę, że miłości może naprawdę nie być.
- Madeline...
* *** *
Proszę o kilka słów w komentarzu, naprawdę. Dziękuję z góry.
Zabiłaś mnie wczoraj i ja się tak czuję. No dobra, nie zabiłaś mnie, ale chciałaś to zrobić, a ja w tym momencie zastanawiam się czy nie zgłosić tego gdzieś, bo nie chce mi się komentować. ;_; Boże, to nie ma sensu. Zastanawiam się czy w ogóle coś, co kiedykolwiek napisałam miało sens. ;_; Na pewno nie. Ale... Po co Ci mój komentarz? Przecież to jest beznadziejne. A na dodatek jestem wkurwiająca, jak te dzieci sąsiadów, które ciągle wychodzą na klatkę i wnerwiają mojego psa, który szczeka, czym wnerwia mnie, przez co mam ochotę wyjść, i pozabijać te 'brak mózgi', jak to mawia mój tata! ;_; Koniec gadania o dzieciach sąsiadów i o tym jaka to jestem beznadziejna... Porozmawiajmy o Tobie. Boże, jak to dziwnie zabrzmiało...
OdpowiedzUsuńTak oto Faith szuka 'nawigacji' i tak oto Faith myśli o co chodzi, i tak oto Faith przypomniała sobie, co robiła wczorajszej nocy przy laptopie siostry. I tak oto Faith zbulwersowała się, że siostra ma laptopa, a Faith nie ma. ;_; Ok, czekaj chwilę, jakoś za dużo energii mam dzisiaj w sobie... AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAKJSAJWOPQKJOWK[OK[1KOQKOWJKOQJWM.
Już.
Teraz powiem coś o Madeline i o Joe. I o Joe. O Joe, który przespał się z Dee, bo ona tego chciała. Bo ona tego chciała. Ona tego chciała. Spała z Anthonym. Boże, co teraz?! Co teraz, ja się pytam?! Przecież... jak? Gdzie? I co? Ja nie ogarniam tego rozdziału. ;___; Matko Boska, oni ze sobą spali. Przyszła do niego. Gadali. Chlali. Gadali. Spacerek. Gadali. Dom Joe'ego. A potem jej propozycja, na którą (oczywiście, a niby jak inaczej?) Perry się zgodził. Nie no, on nie mógł się nie zgodzić, w końcu przyszła do niego TA Dee, która wszystkich ich okłamała, co do swojego wieku. Ta super-ekstra Dee. Ta Dee, którą MÓJ Steven chciał przelecieć i na dodatek żądał jej koleżanek. ;___; Biedny Steven, nie śpi dzisiaj w łóżku, tylko na podłodze. Co za pech ma ten człowiek...
W ogóle to ta akcja sprzed dziesięciu lat się powtórzyła, tylko tym razem... Madeline i Joe dostali to, co chcieli. Tylko Steven taki nie pocieszony. Ok, no dobra, już wszystko przyjęłam. Mhm, rozumiem co się wydarzyło w tym rozdziale. Mój mózg to przyjął, ale... Jak to miłości nie ma?! Przecież będzie tu, teraz natychmiast! Tu, tak, tu! Przecież Madeline i Anthony mają być ze sobą. No muszą. I będą, co nie? ;_; Boże, przecież to jasne, że nie będą. Oj, ja jestem pewna, że to opowiadanie nie skończy się tak jak myślę, bądź nie myślę. Bo ja nie myślę. Będzie to jakoś tak, że... Taka jakaś... Sruputupu... mhm... Mhm... Acha acha... No, no, no... I wszyscy wiedzą, co dalej... Potem oni tak, a oni tak... Ale! Dee i Joe nie będą razem! Jestem tego pewna, choć bym chciała. Może i w trakcie tej historii, ale na samym końcu na pewno nie będą razem. Po prostu mam takie przeczucie.
Właśnie w tym momencie, gdybyśmy mieli noc, znów bym Ci powiedziała "Perry'owych snów", no, ale z uwagi na to, że mamy dzień, i że jednak chce żyć - Nie powiem nic takiego. Mogę jedynie życzyć Ci weny i tak dalej, tego, co zawsze Ci tu piszę w tym własnie miejscu.
Idę sobie, bo... Bo tak. Bo nie wiem, co mam jeszcze napisać, a naprawdę nie chcę Cię zamęczać moimi beznadziejnymi komentarzami.
Weny!
Faith, ale oddychaj! Nie ma się co tu przejmować, nie ma co sobie głowy zawracać teraz takimi pierdołami jak miłość i prawo jej bytu. Szczerze mówiąc, to kiedy czytałam Twoje wizje co do Madeline z Perry'm, to...to się aż sama pogubiłam i nie wiem, co dalej, chwilowo jakby straciłam wątek, o Boże. Ale nic Ci nie powiem, NIC.
UsuńI ja tam Twoje paplanie lubię, czekam na nie od czwartku do czwartku, haha - dziękuję! ♥
Zacznę od historii życia. Idę do domu, zmęczona. Jednak pociesza mnie to, że w słuchawkach leci Aerosmith, chociaż jest mi szkoda, że nie mogę śpiewać razem ze Stevenem. To znaczy mogę, ale Piotrków to mało miasto- szybko znalazłabym się w wiadomościach. Także idę i idę i nagle dźwięk powiadomienia wycisza mi muzykę i denerwuję się, bo wyciszyło w tak genialnym momencie. Joe gra, a tu dziadostwo mi się ścisza. Wyjmuję telefon, patrzę, a to "pytanie" na asku od Ciebie z informacją o nowym rozdziale. Powiem Ci, że warto było wyciszyć, bo idąc czytałam to- prawie rozwaliłam sobie głowę na słupie, ale to nic. Przeczytałam i jak pomyślałam trochę, to w końcu do Ciebie napisałam, a teraz piszę tutaj i powtórzę się:
OdpowiedzUsuńTO JEST G E N I A L N E.
Tak jak Ci napisałam na początku myślałam: no Dee fajna postać, ale na pewno zdarzy się coś, co sprawi, że jej nie polubię do końca, a tu proszę. Ubóstwiam ją w tym rozdziale. No taka pewna siebie i wyrafinowana. Bądźmy szczerzy. Gdybym ja gadała z Joe to bym chyba umierała z podekscytowania, a ona pomimo tego, że tak bardzo się cieszyła na to okazywała swoją niby obojętność. Najcudowniejsze co mogło być to jak powiedziała "Chcę się z tobą kochać." Wyobraziłam sobie wtedy, że ona stoi przed nim i patrzy na niego i jakoś z takim lekkim uśmieszkiem to mówi, tak jakby to było: Chodźmy coś zjeść, albo chodźmy obejrzeć film. Tak jak gdyby to było takie maleńkie nic. To tylko noc z panem Perrym. Tylko. Kurde. Strasznie mi się to podobało.
Ale nie byłabym sobą gdybym nie napisała jak to bardzo jej zazdroszczę i chciałabym być tą Dee. To ja chciałabym mu to powiedzieć. Dlatego tak wewnątrz samej siebie trochę się z nią utożsamiam nie tylko ze względu na Joe, ale na sam jej charakter, postępowanie etc.etc.
Mam dziwne wrażenie, że ten komentarz jest trochę bez składu i ładu, ale co tam.
Twoje opowiadanie należy do jednego z najlepszych opowiadań świata! Prowadzę rankingi- wiem, haha. Po prostu tak czarujesz pisząc, że na te parę minut to ja jestem tam z nimi, a nie u mnie w domu przed laptopem. Nie. Jestem w tamtych czasach, stoję gdzieś obok i obserwuję Dee rozmawiającą ze Stevenem. Tak to właśnie wygląda i to magia, że przenosisz czytelnika w taki sposób. Zazdroszczę Ci tego bogatego słownictwa- wierz mi.
Już nie mogę doczekać się następnego czwartku!
Pozdrawiam cieplutko, ściskam i życzę weny! Do następnego :)
Haniu, ja już Ci zdążyłam chyba z trzy razy napisać, jak bardzo jest mi miło, kiedy czytam takie rzeczy, po prostu jestem przeszczęśliwa aż, jejku! Dziękuję Ci bardzo, zwłaszcza za stwierdzenie z czarowaniem i bogatym słownictwem, które jest takie, nie inne, gdyż lubię sobie czasem posiedzieć ze słownikiem synonimów...i ja sama cholernie zazdroszczę mojej Dee. Cholera, jak to możliwe, haha.
UsuńDobra, rozczulamy się obie, koniec. Bardzo Ci dziękuję, kochana ♥
Sytuacja jest dość dziwna, wiesz, deMars? Znaczy... Musiałam dosłownie przetrawić ten rozdział, musiałam poczekać kilka chwil (dwa odtworzenia "Thrillera" Jacksona w 13 minutowej wersji, ściślej mówiąc), żeby sobie wszystko we łbie poukładać. Ostatni fragment wywarł na mnie taki szok, że nie mam zielonego pojęcia co ja mam napisać. Zupełnie.
OdpowiedzUsuńDobra, żeby ten komentarz jednak miał ręce, nogi i wszystko pozostałe- zacznę od początku.
Dziękuję Ci z całego serducha za dedykację, jej! Jej, jej, jej ♥ Już na wejściu mi się tak miło zrobiło :) Cóż, ja lubię komentować, wiesz? Lubię, jak jest na blogu taka atmosfera, że się aż chce pisać i... No. Jest tyle cudnych rzeczy do skomentowania, więc komentuję, nie?
W tym momencie z całych sił się powstrzymuję, żeby nie poruszyć tematu ostatniej sceny. Michael Jackson ze swoją 'Dirty Dianą' w moich słuchawkach mi kompletnie nie pomaga, wręcz przeciwnie, tak cholernie pasuję... Nie, nie. Najpierw Lea, łazienka...
Uh, no faktycznie, pierwsze skojarzenie: Boston. A ja tą bostońską akcję lubię, pisałam chyba już. Za to, że dziecko wykiwało Aerosmith. Tak, już widzę jak ta data, 1974r. (musiałam to sprawdzić, aż tak dobrej pamięci nie mam, haha)- dzień, w którym nastoletnia dziewczynka zrobiła w balona piątkę facetów. Dałabym to do podręcznika od historii, haha. Może byłby ciekawszy. I tak lubię historię, eh... Oj, cholera, odbiegłam od tematu zupełnie. Czemu mnie to nie dziwi?
Biedna trochę ta Lea. Tak, tak właśnie. Właściwie jestem bardzo ciekawa, gdzie ona była, jak Dee podbijała do Stevena no i do Joe. Nie było jej tam, to gdzie...? Madeline znów ją... em, wykorzystała? Hm, zaczyna jest mi być żal Leandry. Ona faktycznie jest z innej bajki, zupełnie...
Steven jest taki wiesz, Steven'owaty. Sex, Drugs & Rock N' Roll, te sprawy... Podoba mi się to i jestem ciekawa, czy ta Lea to do niego trafiła czy nie. Jakby trafiła, to by było pewnie ciekawie, biorąc pod uwagę orientację dziewczyny. Może jednak Tyler zabajerowałby ją uśmiechem, haha. Nie, nie, ona by się nie dała. Nie ona!
Ale teraz Dee... Dee i Joe, oczywiście. Gwiazdy wieczoru, hehe. Hm, szczerze powiedziawszy, kiedy Madeline weszła do garderoby Perry'ego, byłam przekonana, że on ją serio wywali na zbity pysk. Znaczy właściwie próbował ją wywalić. Na zbitą nogę. Ha! Ta rozmowa po latach, że tak powiem, była taka... specyficzna. Niby miła, ale spięta. Niby ich nic nie łączy, ale jednak... To wspomnienie z Bostonu. Jedno jedyne, a Joe ją pamiętał. Ten fakt sam w sobie był naprawdę wzruszający. Jak już doszło do tego, że razem zabalowali do tak później pory, miałam dziwne przeczucie, że stanie się coś, czego tak naprawdę nikt się nie spodziewał. I stało się, bum, szok, przerażenie... Nie no, przesadziłam, haha!
Nie mam pojęcia co mam napisać o tym WSZYSTKIM. Joe... Joe jest jaki jest i Dee też, więc w sumie to... nie wiem co. Na pewno wiem jedno- jestem cholernie ciekawa, co się stanie, jak będą musieli ze sobą porozmawiać. I jak to będzie wyglądało. I jaki będą mieli stosunek do razem przebytej nocy. Oj tak, ciekawa jestem...
Wiesz tylko, co mnie trochę boli? Boli, hm, może takie głębokie to słowo, ale w pewnym sensie to prawda. Jasper mnie boli. Że Dee o nim nie pomyślała, choć wiedziała, że on ją kocha. Wiedziała i przespała się z gwiazdą rocka, który mówi, że nie ma miłości. Rozsądnie? No nie wiem sama, ale... w końcu to Madeline. W każdym razie wiem, że Jasper czułby się okropnie, jakby się o tym dowiedział. Poczułby się jak przegrany. A nie jest! Cholera, tak bardzo go lubię.
Ok, chyba to tyle ode mnie, haha. Jeszcze raz bardzo dziękuję za dedykację nad takim wręcz rewolucyjnym rozdziale! Jest mi bardzo miło :)
Aha, mam Cię w obserwowanych, także sama będę się orientować gdzie, co, jak i kiedy z rozdziałami, haha. Ale dziękuję, że spytałaś!
Życzę udanego piątku i weekendu oraz weny, weny ile wlezie.
Hugs, Rocky.
Mam gwiazdy przed oczami, chciałabym tak rozłożyć ręce i krzyknąć coś w stylu ''mózg rozjebany!''. Rocky, moje oczy turlają się teraz po całym pokoju, Ty piszesz takie komentarze, że nie jestem w stanie ich ogarnąć, są niesamowite, czułam, że moim obywatelskim obowiązkiem jest zadedykowanie Ci tego. Cudownie, sama zgadzam się z Tobą, tak w ogóle, jeśli chodzi o pisanie komentarzy. Ja też lubię to robić, wiem doskonale, że jest to miłe i motywujące, sama lubię je dostawać, więc cóż, haha.
UsuńCo więcej... Nie, powiem tyle, że Lea się nie dała! I powiem, że...że miałam widzenie, by Perry wywalił Dee, ale coś mnie powstrzymało, za słaba wola. A Jasper...jestem bardzo pozytywnie zaskoczona, że ktoś o nim tak pomyślał. Wspomnę o nim jeszcze nie raz, jest postacią bardzo ważną, choć taką niepozorną. Będzie do...jakoś będzie.
Dziękuję Ci z całego serca, Kochana! ♥
O Boże, to chyba najwspanialszy rozdział jaki miałam okazję przeczytać na Twoim blogu. Czytałam go dwa razy i zapewne na tym się nie skończy, bo nadal nie mogę wyjść z podziwu, haha. Chciałam zacząć od samego początku, ale chyba nie dam rady, bo od dobrej godziny czekam na moment, w którym będę mogła napisać MADELINE I JOE, IWNDSNDSFIOWDNQWNK. Czytałam to i z trudem hamowałam się przed obgryzieniem paznokci, na szczęście jakiś tajemniczy głosik podpowiedział mi, że nie mogę ot tak przekreślić dwóch tygodni zapuszczania. xD
OdpowiedzUsuńW pewnym momencie pomyślałam sobie, że Joe faktycznie może ją wyrzucić za drzwi, chociaż nie, ona wtedy jeszcze nie weszła, więc... edit: pomyślałam sobie, że Joe faktycznie może jej nie wpuścić do środka, a wtedy Dee albo by je wyważyła, albo weszłaby przez okno, o ile takowe się tam znajdowało. Później naturalnie zbeształam się za to, co pomyślałam, bo przecież my mamy do czynienia z Madeline Wakeford, haloooo, ona by czegoś takiego nie zrobiła... chyba, na pewno, na 100%. W każdym razie Dee znalazła się w jednym pomieszczeniu z TYM Joe Perrym, z tym Anthonym i sobie ot tak z nim rozmawiała. Poniekąd na luzie. O matko... ja bym chyba dostała zawału na miejscu, albo skończyłoby się niewinnym omdleniem, a wtedy Joe Boski Perry ratowałby mnie metodą usta - usta, o tak, szkoda tylko, że byłabym wtedy nieprzytomna... haha, przypomniała mi się teraz trzecia klasa gimnazjum i ćwiczenia praktyczne na edb. ;_; Chyba nigdy nie wymarzę tego z pamięci, taki wstyd przed całą klasą, nieee, stop, Zuza, nie myśl o tym, koniec. Uff.
Podsumowując, jestem oczarowana i czekam z niecierpliwością na rozdział VII. ♥
Byle do czwartku, haha.
Czuję się pięknie dowartościowana przez takie docenienie tego rozdziału - bałam się go publikować, szczerze mówiąc, haha. I znów powiem, że ja sama zastanawiałam się nad tym, czy Joe nie powinien może olać zupełnie Madeline, ale...ale jak widać się nie dałam swym myślą! Dzięki, kochana Maddie ♥
UsuńO nie! Usunęło mój cały majestatyczny komentarz! Ugh... Od początku:
OdpowiedzUsuńO Jezu, to najlepszy rozdział wydany spod Twojej ręki, jaki czytałam. Naprawdę.
Ale na początku należą Ci się, droga deMars, małe przeprosiny, bo wczoraj, chociaż bardzo chciałam, nie dałam rady skomentować. Dlatego: przepraszam.
No dobra, teraz mogę rozpocząć część komentarza, dotyczącą rozdziału. Aczkolwiek nie potrafię. Fakt, w moim sercu właśnie kłębią się pozytywne, ciepłe uczucia, jest ono wypełnione nimi hektolitrami, po brzegi, a z moich ust wydobyło się westchnień na pęczki, ale... Nie umiem wyrazić słowami tego, co czuję. Wiedz, że narodziłaś we mnie piękne, wyjątkowe odczucia! Ach, nie da się tego "wyłożyć" za pomocą przyziemnych słów. Ale postaram się, żeby był to komentarz (po raz drugi) zwięzły, treściwy, na temat i poprawny gramatycznie! Tego pragnę na tę chwilę.
Spróbuję od początku, aby wnioski wyciągane przeze mnie nie plątały się między sobą i były "poukładane".
Dee i Lea w łazience. Cóż, już podczas tego fragmentu, czyli właściwie na samym początku, wywołałaś na mojen twarzy uśmiech. Ta scena przypomniała mi praktycznie identyczną, z roku, bodajże, 74', kiedy to młoda panna Wakeford wykiwała Aerosmith. Wyobraziłam sobie, jak nieśmiała, rusałkowata Leandra siedzi na skraju wanny, niczym słodkie dziecko i odważną, z wyczuciem moczącą swe rzęsy tuszu Dee z wyeksponowanym biustem. Piękna wizja.
Dalej: relacja Stevena, a raczej to, jak ją przedstawiłaś jest świetna! I Madeline. Szybko krocząca, z klasą, zadbana, pociągająca i pewna siebie. Tak sobie myślę i gdybym to ja spotkała tam któregoś z członków Aerosmith posikałabym się ze szczęścia i podniecenia (XD), a ona zachowała hart ducha i umowną obojętność. W ogóle to, jak asertywnie zachowała się w stosunku do Tylera... wow! I słowo "niezupełnie". Kolejne magiczne słowo u Ciebie :)
Ach, no i ostatnia, najważniejsza, najpiękniejsza, wielka część tej partii opowiadania! Joe i Dee. Jezu, nic. Nic nie potrafię z siebie wydusić. Na zawsze, i po wsze czasy będę wielbić Cię za te wydarzenia! Po pierwsze: całe wprowadzenie Madeline do swego pokoju... Czy mam znowu powtarzać, za co uwielbiam ją w tym rozdziale? To wszystko zawarte jest właśnie w tym, jak wprasza się do Perry'ego. Z beztroskością, bezczelnością i klasą. Toruje mu drogę do wygonienia się, wygodnie rozkłada, bierze szklaneczkę z alkoholem i pije, zmuszając go do chwilowego porzucenia życia samotnika. I rozmawiają. Cholernie głęboko wpijając się w płyny żywota. Potem idą na spacer po parku... deMars to był jeden z najcudowniejszych momentów w tym rozdziale- dialog na ławce. Zwalił mnie z nóg, przysięgam. A potem... Potem wszystko potoczyło się tak szybko. Nawet nie mam jej za złr tego "Chcę z tobą spać", powiedziała to tak szczerze. Udało Ci się to idealnie uchwycić. Następny epicki dialog. A potem GSHSKSGSJAHEIEUAOABSGAJ. Joe i Dee. Dziewczyno, to... Brak mi słów. Nie wiem, nie potrafię, nie umiem tego skomentować. Nie ma na to słów! Po prostu: piękne, zajebiste, wspaniałe...
No i przemyślnie Joego na samym końcu (i nie tylko)- dziękuję Ci za nie.
Pozytywnie mnie zaskoczyłaś. Uszczęśliwiłaś, wywołałaś przysłowiowe "motylki w brzuchu". Cóż innego mogę powiedzieć, niż dziękuję? Nic! A więc dziękuję. Za te emocje, uczucia, piękne opisy i uśmiech. Dziękuję i gorąco pozdrawiam, czekając na kolejną odsłonę z Twojej strony!
Suicide...ja...teraz mnie brak słów, jak mam być szczera. Panicznie bałam się tego rozdziału, a od odbił się z takim pozytywnym echem, ja...ja uwielbiam ten komentarz, ja po prostu nie wiem, co powiedzieć, niesamowicie to wszystko ujęłaś. Podsumowałaś. Po prostu uwielbiam. Dialogi odgrywają tu ważne role, cieszę się, że to dostrzegłaś...w ogóle ja uwielbiam Twe komentarze, one niosą w sobie coś pięknego.
UsuńDziękuję Ci bardzo, dziękuję Ci za tyle ciepłych słów, pochwał. Dziękuję, prawie płaczę ♥
Miłości nie ma? Jak to, musi być! Pięknie tu u nich przedstawiona, na pewno Joe i Dee w nią uwierzą, skoro już...ten :D do kolejnego, deMars!
OdpowiedzUsuńNie ma, nie ma, jeszcze nie ma...ha!
UsuńE, muszę powiedzieć, że mnie zabiłaś i... nie wiem co mam powiedzieć. A siedzę sobie teraz przed komputerem z otwartą buzią i dobrze, że jestem na podłodze, bo pewnie bym spadła i szybko się nie pozbierała. Chociaż nadal mam problem, aby się pozbierać. Oczywiście piszę to wszystko w pozytywnym sensie, bo ten rozdział był.. po prostu GENIALNY, rozumiesz to? Myślę, że tak, a jak nie rozumiesz, to dostaniesz patelnią po głowie...
OdpowiedzUsuńSerio, nie wiem, jak mam to wszystko ogarnąć. Chciałabym powiedzieć, coś mądrego, ale w tym momencie czuję się po prostu głupia. Tak pięknie to opisałaś. W sumie w tym wszystkim była taka magia, a ja sama wiem, że nie łatwo buduje się taki właśnie klimat. Jak piszę, to sama zmagam się z tym, żeby rozdziały miały właśnie taką magię, że kiedy kończysz czytać, to nie wiesz, co się takiego stało, a po głowie krąży Ci tyle pytań, na które nie znasz odpowiedzi. Właśnie tak się teraz czuję. Był to niewątpliwie Twój najlepszy rozdział (z tych co czytałam, bo dalej może być jeszcze ciekawiej) ale też napiszę Ci, że był to jeden najlepszych tekstów, jakie ostatnio czytałam. Chyba nawet w książkach nie przeczytałam nic tak dobrego... serio, ja tu nie kłamię. Jestem szczera!
Przyznam się, że do samego końca nie wiedziałam, co się takiego wydarzy. Na początku, w sumie w poprzednim rozdziale myślałam sobie, że Dee idzie głównie na ten koncert, aby sobie poruchać, bo taka buntowniczka. A następnie, kiedy ona tak rozmawiała z Joe, to zaczęłam zadawać sobie sprawę, że jej tak naprawdę chodzi o coś innego. Tak, i jak sam pomyślał Joe... jej nie chodziło o to, że on jest gitarzystą, że to zespół, że to gwiazda i sikam na jego widok.. Jej właśnie chodziło o niego samego, jako o człowieka. Chociaż mogłam się zastanowić nad tym już jak zaczęła rozmawiać ze Stevenem i go po prostu zbyła.. a potem jak zachowała się, kiedy zobaczyła Joe...
I ta końcówka. Opisałaś to wszystko z głównym założeniem, które brzmiało "Miłości nie ma" ale zbudowałaś taki klimat, który mówił nam, że miłość jest i to tak genialnie wyszło. Po prostu bosko.. I w sumie muszę powiedzieć, że się wzruszyłam. Naprawdę.. ogarnęły mnie takie dziwne emocje, których chyba nie potrafię opisać. Miałam wrażenie, że ta dwójka tak naprawdę czekała na siebie całe życie. Że tak naprawdę nie potrafią bez siebie żyć. Nadal mam takie wrażenie...
Dziękuję Ci za ten rozdział.
Pięknie.
Chciałam oznajmić z lekkim zażenowaniem, że znowu zabrałam się za czytanie Twojego arcydzieła. Dlaczego z zażenowaniem? Bo jestem głupią pipą, która robi to dopiero teraz. Przepraszam, ogromnie przepraszam. Tak długo mi to zajęło. Strasznie mi przykro. Ty tyle dla mnie zrobiłaś. Wybacz.
OdpowiedzUsuńW sumie nie wiem, czemu akurat złamałam swoją obietnicę i piszę ten komentarz. Miałam napisać jeden, dobry, podsumowujący komentarz pod ostatnim rozdziałem, ale jakoś nie mogłam. Nie po tym co tutaj przeczytałam. Po raz kolejny skradłaś moje serce fragmentem z Madeline i Anthonym. Kocham ich, wielbię, tak jak Ciebie.
Chciałam jeszcze przekazać, że jestem ponownie z Tobą kochana cyganko!
Spodziewaj się czegoś ode mnie jutro, bądź pojutrze.
Całuję! :*
Zmartwychwstała Chelle