Dla Faith!
Zadaniem tego rozdziału jest spędzenie Wam wszelkich snów z powiek, oby mi się udało, haha.Co więcej, po przeczytaniu tego, dwie minuty Was nie zbawią, jedno zdanie, kilka słów można zostawić w komentarzu, to nie boli, a ja zawsze na to liczę.
I proszę. I zapraszam.
* *** *
***
Jasper
wrzesień 1984r.
- Jasper? - Zauważyła mnie dosłownie dwie sekundy po wejściu do ich muzycznego królestwa, pożal się Boże. Spojrzałem niepewnie w jej kierunku. - Jasper, cześć, co ty tutaj robisz?
- Nic, pogadać przyszedłem. Z twoim...szefem. - Odebrała to jako zgryźliwą uwagę, słusznie, zresztą. Po co miałbym udawać, że jest inaczej, miałem żal do Petera. Omamił ją sobie, nagle tak ślepo zakochana, a wcześniej ignorowała jego osobę przez lata. - Jest tu gdzieś?
- A o czym ty z nim chcesz rozmawiać? Chyba się nie lubicie, tak myślałam.
- Gdybym rozmawiał tylko z tymi, z którymi się lubię, to marnie by było.
- Axon, ale ty jesteś...
Przerwałem jej jednym machnięciem ręki, nie miałem siły tego słuchać, wiedziałem doskonale, jaki byłem. Już chciała coś dopowiedzieć, ale na moje szczęście zaczepił ją jakiś małolat, więc obowiązki służbowe, przecież siła wyższa. Udałem się wgłąb sklepu, aż dobiłem do, zawalonej ulotkami i dziesiątkami plakatów, lady, za którą siedział Firby, zaczytany w jednej ze swoich kochanic, grubej książce.
- Zaniedbujesz pracę, szefie - rzuciłem oschle, opierając się o wolne miejsce na blacie.
- Nic nie zanie... Axon. Czego ty tutaj chcesz? - Momentalnie odrzucił książkę gdzieś na bok i sparaliżował mnie wzrokiem spod swojej krzywej grzywki. - I tak cię raczej na nic nie stać, a dragów u mnie nie dostaniesz, jakbyś nie zauważył.
- Dobrze, że mi powiedziałeś, już miałem nadzieję.
- Po co żeś tu przylazł? Odstraszasz mi klientów, wyglądasz jak wysuszony trup.
- Firby, zamknij się. Przyszedłem ci tylko...podziękować za pomoc w wykurzeniu stąd na dobre tych, którzy byli dla mnie najważniejsi. Nie wiem, za co opchnąłeś dokładnie te bilety, te wejściówki. Co ci naobiecywała? Caroline? Że się w tobie w końcu zadurzy? Że wróci po tym wszystkim do ciebie? - Cedziłem słowa, chciałem napluć mu w te błękitne oczka, wkurwiał mnie tak bardzo. Zrobiłem mu wtedy wyrzuty o coś, co zupełnie mnie nie obchodziło. Dziewczyny napisały mi o wszystkim, spłynęło po mnie. Ale uznałem to za dobry argument na nawrzucanie temu małemu sukinsynowi. Za wszystko, wejściówki były zwykłym pretekstem. Nie panowałem zupełnie nad tym, co mówiłem, nie byłem w pełni...świadomy. A on zaczął się śmiać. Śmiał mi się prosto w twarz. - Kurwa, tak cię to bawi?
- Jasper, wyjaśnijmy coś sobie raz na zawsze. Kiedyś naprawdę kochałem się w Caroline. Bardzo. Ale to się wypaliło, dalej ją uwielbiam i chcę dla niej jak najlepiej, bo uważam, że jest piękna i niesamowita z niej kobieta. Już na zawsze pozostanę kojarzony z takim nieporadnych blondynkiem, co się nieszczęśliwie zakochał, wszyscy się z tego śmiejemy i będziemy już do końca. Wyo...
- Tłumacz tak to sobie.
- Nie przerywaj mi. Wyobraź sobie, że przedwczoraj napisałem list do Caroline. Pytałem o koncert, z którym ty znów masz problem. Co cię tak boli, Axon? Kiedyś, parę lat temu, pomyślałbym, że chodzi ci o Wakeford i jej względy, ale wiedz, że mam powody, by myśleć zupełnie inaczej.
Zobaczyłem nagle czarne plamy przed oczami, serce mi się ścisnęło. Te słowa były złe, pchnęły mnie w otchłań, do której już nigdy nie chciałem wracać. Skąd on mógłby wiedzieć...
- Zatkało cię, Axon, co? Kurwa, czyżby twój zakopany gdzieś pod ziemią sekret nagle wyszedł na jaw?
- Nie...mam pojęcia, o czym ty mówisz - wykrztusiłem, a on, z uśmieszkiem pełnym satysfakcji, podał mi butelkę wody, którą zignorowałem.
- A ja myślę, że doskonale wiesz. Ty sądzisz, że ja uważam, że prochy z nieba lecą? Myślisz, że ktoś taki jak ja nigdy nie zainteresował się, skąd taki margines jak ty ma pieniądze na to wszystko? I w końcu, myślisz, że ja nie wiem, iż kiedyś zabawiła w twoim życiu wolna Berry Fox?
- Peter... - Świat się zatrzymał, a słońce spadło. Ziemia pękła na dwie części.
Stałem tak w miejscu, mając wrażenie, że czasu nie ma, że przestał istnieć. Patrzyłem na blondyna i widziałem najbardziej wyrachowanego, cynicznego mężczyznę, który pojawił się kiedykolwiek na mojej drodze. Nie wiem, jaki miał motyw, by do tego wrócić. Nie wiem, jaki miał motyw, by w ogóle dotrzeć do takich informacji z mojej przeszłości. Nie wiem, kiedy wszedł do mojej prywatności i kto mu w tym pomógł. To nie mogła być Annie, nie byłbym w stanie w to uwierzyć. Zresztą, kto mógłby o tym wiedzieć. Poczułem się nagle taki nienaturalnie słaby. Berry Fox, jaśniutka szatynka o wiecznie czerwonych ustach. Dziewiętnaście lat miała, kiedy ją poznałem i...
- Jak się dowiedziałeś...o...
- O Berry? Naprawdę chcesz o tym gadać, Axon?
- Muszę... - zachrypiałem i spojrzałem na niego błagalnie, zdając sobie sprawę, jak bardzo żałośnie musiałem wyglądać. Czułem wilgoć w oczach, bałem się, że łzy zaraz popłyną po mojej twarzy. - Peter, proszę cię.
- To chodź na zaplecze, jesteś takim koszmarnym wrakiem, że nawet sama śmierć się boi po ciebie przyjść. - Wstał i przywołał gestem ręki jakiegoś chłopaka, który stanął w zastępstwie za kasą, podczas gdy ja z Firby'm poszedłem do kameralnej kanciapy, kryjącej się za odrapanymi, bordowymi drzwiami. - Siadaj - rzucił i wskazał na starą kanapę.
Posłusznie usiadłem i wlepiłem w niego wzrok, zupełnie jakby był wyrocznią. I chyba nią był, znów zburzył mój niedawno odbudowany świat, ale zaskoczył mnie, że wykazał jakiekolwiek chęci rozmowy ze mną. Już nawet nie dbałem o to, co powiedział o mnie i śmierci. Chociaż miał pierdoloną rację.
- Poznałeś Berry dwa lata temu, prawda? Na obrzeżach.
- Wtedy, byłem z Gregiem, nosiliśmy rzeczy, bo jego starsi się tam przeprowadzili, chyba dwa domy obok tego, należącego do twojego ojca. Powiedziała mi, że mieszka z babcią, też tam.
- Istotnie. Fox mieszkała razem z babcią od dziesiątego roku życia. Staruszkę widziałem co prawda może z dwa razy, jak nie jeden.
- Ale skąd ty...
- Nigdy nie obchodziła mnie ta dziewczyna, nigdy jej nie poznałem, mówiliśmy sobie tylko ''cześć''. Ale kiedy z dnia na dzień wyjechała z tej części Cambridge do takiej zdecydowanie mniej...luksusowej, zainteresowałem się, dlaczego. I popytałem coś znajomych, ponieważ posiadanie sklepu muzycznego zbliża cię z ludźmi, i dowiedziałem się, że mieszka z tanim ćpunem, który rzekomo czasem widuje się z dzianymi, osobliwymi kobietami dla pieniędzy. Albo dla prochów. Byłbym chyba głupi, gdybym nie pomyślał od razu o tobie. Zastanawiałem się tylko nad tym, co taka rusałka w tobie zobaczyła. Aż potem wyszło, że sama tylko wyglądała niewinnie, a dragów sobie nie odmawiała. A jak miała ciebie, to już w ogóle.
- Boże... - szepnąłem. Byłem kompletnie zdezorientowany.
- Potem wyszło, że w listopadzie dwa lata temu, kiedy Stephen Hill miał wpaść do ciebie po klucze, wziąć je od Berry i przynieść ci na mieszkanie Grega...drzwi były otwarte, klucze w koszyczku w kuchni, a panna Fox leżała zwinięta w kłębek na puchowym dywanie. On myślał, że spała, Axon. I tak zasnęła, że śpi do tej pory.
- Peter...
- Znów przyszła jesień, wszystko wraca. Ale ciebie to nie powinno ruszać, przecież...ty jej podałeś śmiertelną dawkę jakiegoś syfu. Byłeś chyba tak napruty, że źle sobie wymierzyłeś, a ona, ślepo w ciebie wpatrzona, wzięła. Kiedy wychodziłeś rano, ona pewnie już nie żyła, ale ty sądziłeś, że śpi.
- To nie miało wyjść na jaw, tylko jej babka...
- Wiem. To też wiem, oficjalnie sama z tym przedobrzyła. Nie wiem, jak to jest możliwe, że ty tak spokojnie sobie żyjesz ze świadomością, że zabiłeś człowieka, a sam powinieneś gnić od lat. W ziemi, bo tak już gnijesz. I wiem, że to nie miało wyjść. Ale jestem zafascynowany jak ty, złoty przyjaciel, chowałeś Berry tak, że nie dowiedziała się o niej Madeline. Caroline jeszcze rozumiem, przecież była już w Stanach. Ale ta druga siedziała w Cambridge dzień w dzień.
- To było wtedy, kiedy zniknąłem, w jej wersji. Poruszałem się tak, by nie było nawet opcji, żeby Wakeford mnie spotkała. Była tylko Berry i...
- Odkochałeś się?
- W Dee...w pewnym sensie. Ona mi zaczęła piekielnie przypominać Fox. Myślałem, że...
- Że w nią też władujesz, kurwa, nie wiem, pół kilo prochów i będziecie się śmiać i żyć w pełni szczęścia?
- Ona...
- Axon, obudź się. Ty już nie masz uczuć, kochałeś Berry, bo ćpała. To była destrukcyjna relacja bez miłości, kochałeś ją, bo narkotyki. Caroline z Dee wcześniej chciałeś sobie podporządkować, ale na trawce się skończyło, ale co to trawka dla ciebie. Nie masz uczuć, jesteś starym ćpunem i nie widzisz świata spoza tego białego śniegu. I dla ciebie już nie ma ratunku. Zabiłeś człowieka, ale to bez różnicy, przecież mogła sama to zrobić! Kłamałeś osobom, które widziały w tobie przyjaciela. A chodziło tylko o jedno.
- Peter, ja... - Łzy popłynęły, płakałem. Ale czułem, że były puste. Jak oczy i cały ja. Nie mogłem jeść, organizm nie przyjmował. Nie spałem. Trafiłem na drogę, z której już nie dało się zawrócić.
- Wystarczy, Jasper. Nawet nie jest mi cię żal. Wynoś się stąd. Męska dziwka, morderca, zdrajca i zaćpany kłamca. Nie ma tu miejsca, nie chcę cię nigdy więcej widzieć.
- Nie tak miało wyjść - zachrypiałem i poderwałem się gwałtownie, wybiegając z zaplecza, potem w dziwnym amoku wypadłem na ulicę, pobiegłem przed siebie. Jakbym miał dokąd wracać.
Caroline
Minął tydzień od koncertu w Nowym Jorku, w między czasie zaszła w moim życiu pewna zmiana: z mieszkania Mary przewędrowałam do Leandry. Mieszkałyśmy teraz w trójkę, Lea uznała, że to jest jej pięknie korzystne, gdyż w końcu zapanuje na spokojnie nad rachunkami i całą resztą. Ona dorabiała to tu, to tam w przerwach od studiowania, ja miałam bardzo przyzwoitą pensję, a Dee chwilowo była ze swoimi rodzicami, załatwiając sobie pracę w wydawnictwie, gdzie robiła jej mama.
Wyjątkowo powolne piątkowe popołudnie mogło nie mieć końca, siedziałam na kanapie i patrzyłam tępo w telewizor, podczas gdy Lea teoretycznie wciąż odsypiała nockę.
- Caroline, jesteś? - Czyli jednak tylko teoretycznie, zeszła dziwnie żwawym krokiem na dół i wparowała do kuchni.
- Nie ma mnie - odparłam i spojrzałam, jak wyjmuje z lodówki wielki jogurt i siada z nim na stole, patrząc na mnie. I ja zmierzyłam ją wzrokiem: obcisłe spodnie, elegancka bluzka, pomierzwione artystycznie włosy. Czyżby jakieś wyjście?
- Co mnie kłamiesz, widzę, że jesteś.
- Myślałam, że cię oszukam. Wychodzisz gdzieś?
- Nie ma tak łatwo, kochana. Wychodzę z Eriką, ma przyjść koło dwudziestej.
- Osiemnasta jest, już dwie godziny wcześniej trzeba się było odwalić? - Pokazałam jej język i rozłożyłam się jak długa na kanapie.
- Lubię dobrze wyglądać. - Zarzuciła włosami i zeskoczyła ze stołu, przechodząc do salonu. Usiadła na fotelu i uśmiechnęła się do mnie z dumą.
- Ja tam nie muszę się stylizować, żeby tak wyglądać.
- Ta, nie każdy ma tyle szczęścia, niestety - fuknęła z udawanym oburzeniem.
Siedziałyśmy tak z pół godziny, rozmawiając o niczym i o wszystkim, to o pogodzie, to o przystojnym jej prezenterze w telewizji. Leandra miała w sobie coś bardzo cennego, mimo iż wolała swój gatunek, to potrafiła na spokojnie i szczerze pogadać też o facetach. Na szczęście nie wyrosła z niej zdziczała lesbijka, dzięki za to. W pewnym momencie ktoś zapukał do drzwi, a ja rzuciłam dziewczynie pytające spojrzenie.
- Coś się chyba twojej Erice czas poprzestawiał.
- To na pewno nie ona, nigdy nie przychodzi wcześniej. Może Dee...nie, nie Dee. Ona ma klucze.
- To skocz otworzyć, jesteś młodsza.
- Jeszcze ci to przypomnę. - Podniosła się ociężale - Kurwa, to może mój kurier jest!
Rzuciła się do drzwi, nucąc ,,Bella Donnę''. Nie wiem, o czym myślała. Kurier w piątek o siódmej wieczorem, no jak ja mogłabym na to nie wpaść! Wzdychając cicho wróciłam do oglądania powtórki ostatniego odcina ,,Dynastii''. Oj, Alexis, Alexis. Z zamyślenia wyrwał mnie wieloznaczny ryk.
- JA PIERDZIELĘ, MATKO ŚWIĘTA, TO TY?!
- Kurwa, a to ty! - Odpowiedział jej męski głos, więc zainteresowana podniosłam się do pozycji siedzącej i wlepiłam oczy w stojącą w progu Leę.
- Czego ty tu chcesz?!
- Ciebie. Nie, taki żenujący żart prowadzącego, szukam kogoś, desperacja sięga szczytu, wpuścisz mnie? - W odpowiedzi pokiwała energicznie-chaotycznie głową i odsunęła się.
Do mieszkania wszedł mężczyzna średniego wzrostu, stał tyłem do mnie i mój mózg starał się rozkodować, kto to jest. Leandra nagle zamknęła z hukiem te pierońskie drzwi, a gość momentalnie odwrócił się w stronę salonu, kanapy i moją. To było jak wstrzyknięcie potężnego narkotyku, moje źrenice musiały urosnąć wtedy nienaturalnie bardzo.
- Siadaj! - Padł rozkaz z ust roztrzęsionej Lei, popchnęła gwałtownie bruneta, a ten dobrowolnie jej się poddał i usiadł na stole, jak ona wcześniej.
- Jezu, Steven Tyler... - powiedziałam i przyjrzałam mu się badawczo.
- Ciebie szukam właśnie!
- Ale w sensie, że...?
- Ty jesteś Caroline, a jeśli nie, to możesz chociaż poudawać, bo już naprawdę mam dość.
- Nie, nie muszę. To znaczy, jestem, tak. Ale...
- Zanim cokolwiek którekolwiek z was powie, to ty, Tyler, mi się tu podpiszesz - zarządziła i wcisnęła mu w ręce winyl ,,Live! Bootleg'', którego obecność w tym domu zawsze mnie zastanawiała i szokowała.
- Podpiszę, ale chyba dałaś mi ostatnio do zrozumienia, że Aerosmith nie jes...
- Nie jest aż tak, ale w razie czego ja to opierdolę komuś za sporą sumę, więc proszę.
- Zaradność życiową sobie cenię. - Uniósł brew i machnął coś szybko na okładce, a zadowolona dziewczyna grzecznie podziękowała i dumna z siebie odłożyła płytę na swoje miejsce, po czym, jak gdyby nigdy nic, poszła znów do kuchni.
On sam wstał i usiadł na podłokietniku kanapy, spoglądając na mnie, jakby dawał mi do zrozumienia, że to ja mam coś powiedzieć. I tak zrobiłam, niech ma.
- Dobra, ja nie chcę być wścibska, czy coś, ale zarówno ty, jak i ja, zdajemy sobie sprawę, że takie wizyty nie są na porządku dziennym, więc chciałabym tak dyskretnie spytać...co się dzieje...?
- Twoja nadpobudliwa, zaradna koleżanka nic ci nie powiedziała? - Pokręciłam przecząco głową, starając się zachować pozory obojętności. - W wielkim skrócie: tydzień temu na backstage'u pojawiły się dwie panny, Dee i Le...
- ...andra...
- Leandra, i tak wyszło, że tą pierwszą już kiedyś miałem okazję poznać, chciałem poznać lepiej, ale wyszło, że ma porachunki z moim złotym przyjacielem, więc trudno. Powiedziała mi za to, że jest ktoś, kto mógłby mnie poznać, padło imię Caroline. - Puścił do mnie oczko. - Miałem to w sumie olać, ale zdałem sobie sprawę, że warto łapać okazję. I los chciał, że choć Dee zniknęła, została Leandra, która siedziała z narzeczoną Hamiltona i spijała drinki wszystkim z zespołu i otoczenia, opowiedziała chyba wszystko, co kiedykolwiek w jej życiu się wydarzyło, siedzieliśmy tam tak wszyscy razem, ja słuchałem, ona zaczęła w końcu mówić o swojej nieoficjalnej współlokatorce...potem wyszło, gdzie mieszka, co robi, kim jest i kilka innych spraw...
- Kurwa, jakich spraw?
- Że Paul jest chujem. - A ja z ulgą odetchnęłam, łapiąc nadal jego słowotok. - I uznałem, że jednak może warto poznać tą tajemniczą Caroline. Wyszedłem z założenie, że mając takie towarzystwo, na pewno nie będzie banalną osobą. A ja lubię takich ludzi. - Uśmiechnął się, odwzajemniłam gest i starałam się skleić jakąś sensowną odpowiedź.
- Czyli...jesteś tu teraz, ponieważ uznałeś...
- Ponieważ nikt nie trzyma mnie teraz na smyczy, pod kloszem, a z dziwką albo inną taką przejść się gdzieś nie przejdę, bo bym za to wszystko się nie wypłacił.
- To jest trop. - Zaśmiałam się, to było najbardziej prawdziwe zdanie, jakie usłyszałam od dawna.
- I idąc tym tropem można wywnioskować, że ty pójdziesz ze mną.
- Ja?
- No, twoja błyskotliwa koleżanka dała mi dość...dobitnie do zrozumienia, że nie jest mną zainteresowana pod żadnym takim względem.
- Leandra jest specyficzna... - mruknęłam, wciąż spięta zaistniałą całą sytuacją. To było nienormalne, ktoś grał ze mną w głupią grę?
- Więc ty, mam nadzieję, nie zostawisz mnie na lodzie, co?
- Wiesz...w zasadzie znajdę na to dziś trochę czasu. - Uśmiechnęłam się zadziornie, a widząc malujące się na jego twarzy zadowolenie, cały mój stres gdzieś wyparował. Rzeczywiście, gdzieś wśród tylu pasjonujących zajęć, jakich nie miałam do wyboru, znalazłoby się kilka godzin dla Stevena Tylera. Każdy ma prawo się rozerwać, wyluzować. - Tylko się muszę ogarnąć, bo nie wyglądam.
- Kochana, wyglądasz, wyglądasz...
- To będę bardziej. Dasz radę się skupić na nawiązaniu tej znajomości?
- Język cięty, jak się rozwiąże. Postaram się. - Pokiwał wolno głową i zmierzył mnie wzrokiem. Bezpośredni człowiek, nie musiałam się wstępnie wysilać, by go rozpracować.
- Dlatego chwila. Dziesięć minut.
- Czas start, hop.
Kręcąc głową, wyszłam szybkim krokiem z salonu, po drodze minęłam Leę i ruchem głowy dałam jej do zrozumienia, że nie wiem, co robię i dlaczego. Poszłam na górę, a za sobą usłyszałam tylko jej ,,Gdzie popełniłam błąd?''.
Nigdzie, kochana. Gdybym wiedziała, to upijałabym cię już lata wstecz. Gdzie była moje prześwitująca, czarna koszula?
* *** *
Ja naprawdę potrzebuję Waszych słów komentarzu.
Jezu... czemu mi ta pierwsza część z Axonem, ta cała historia o nim i o Berry tak mi przypomina "My, dzieci z dworca zoo". To co się z nią stało... matko... Axon chciał dogryźć Firbiemu, a tym czasem to on go pouczył. Zmieniłam nastawienie co do Jaspera, ale może z kolejnym rozdziałem to się zmieni. On zabił człowieka i tak po prostu to zostawił.... matko...
OdpowiedzUsuńJak już pisałam: BOŻE, SIEDZISZ SOBIE SPOKOJNIE W DOMU, NA KANAPIE, A TU NAGLE PRZYCHODZI DO CIEBIE SAM STEVEN TYLER I MÓWI, ŻE CIEBIE SZUKA I CHCE Z TOBĄ WYJŚĆ, NO PRZECIEŻ TO JAK WYGRAĆ ŻYCIE! A Leandra tak po prostu sobie poszła do kuchni... Mam nadzieję, że w następnym będzie coś między nimi, ale co ja gadam, MUSI! Boże, w końcu się doczekałam!
Weny życzę, a Twoja zjawa i tak Cię nie rozprasza, bo jest zajęta filozofowaniem nad kalcytem. ♥♥/ Pani Tyler
Ja NIC NIE POWIEM, CO BĘDZIE w następnym rozdziale, przecież wszyscy wiemy, że pójdą elegancko się przejść i Steven ostawi Caroline do domu równo o dwudziestej trzeciej, pff. A co do samego Jaspera - wyszło w końcu szydło z worka, jak na to czekałam i dobrze, że nastawienie coś się zmieniło!
UsuńDziękuję bardzo, ale...zjawy nadal nie ma ;_; ♥
Na wstępie Ci powiem, że... Tak, udało Ci się. Nie zasnę. Nie zasnę!
OdpowiedzUsuńBo co? Bo Jasper.
Pierwszy raz w całym swoim blogowym życiu nie mam zielonego pojęcia co napisać, jestem w tak skrajnym szoku, wiesz, gapię się na ekran rozszerzonymi oczami, naprawdę, i... No we łbie mam pustkę! Jak czytałam ten fragment z Axonem, to świat mógłby się dosłownie zawalić, Putin mógłby zrzucić jakąś cholerną atomówkę na mój dach, ale jedno jest pewne- ja bym się od tego nie oderwała. Normalnie chłonęłam te słowa, tą historię, te emocje.
A jakbym miała tak konkretnie, to... Nie nie mogę. Kurde, aż muszę włączyć jakąś odpowiednią muzykę, żeby się opanować. Ok, jest 'Telegraph Road'. I tak mną tarmosi od środka!
No zacznę od tego, że nie kto inny, a cholerny Peter Firby jest największym chujem i marginesem, jaki powstał. Jest, no... Nie ma uczuć wiesz? On wszystkie cholerne emocje włożył w całe to zakochanie w Caroline, a teraz jest jakąś wywłoką, czymś... Złym. Nie no, przesadzam, ja wiem. Ale tak bardzo mnie zdenerwował tymi słowami do Jaspera... Tak bardzo. Nie wiem nic o Annie, ale jedno mogę powiedzieć- popełnia błąd. Tak nie można, Peter jest po prosu ZŁY.
Axon, mój Axon, ten... cudowny drań. On jest czymś pomiędzy najpiękniejszym snem, a najgorszym koszmarem. Tak, dokładnie! Ma w sobie coś takiego, że nie da się obok niego przejść obojętnie, chociaż przez większość czasu wygląda jak trup. A może to właśnie dlatego? Jest pełen duszonych w sobie smutków, i takiej... wściekłości, że mu nie wyszło, nie wyszło tyle razy! Za każdym razem, jak go sobie wyobrażam, widzę przystojnego, zmarnowanego faceta, który siedzi w kącie, gdzieś pomiędzy tym i tamtym światem, i tylko powtarza w kółko: Gdzie ja kurwa jestem? KIM ja kurwa jestem?
Mniej więcej tak. Boli mnie, że on nie ma nikogo. Dee też nie była TĄ osobą, była tylko kimś, kto dawał mu najwięcej nadziei na lesze jutro. Jakież głębokie przemyślenia, jej. Twoje rozdziały poruszają moje szare komórki w głowie bardziej niż cholerne sprawdziany.
A teraz, może powoli przejdę do drugiej strony Jaspera. Tej złej. Nie, nie złej. Tej przerażającej. Bo nie oszukujmy się, ten chłopak jest wrakiem. Jest chodzącą śmiercią, no tu się akurat z Peterem zgodzę, wyjątkowo.
Nie no, deMars, nie uwierzysz. Nie uwierzysz, bo ja sama nie wierzę. Moja playlista, taka długa, taka zróżnicowana, właśnie w momencie, kiedy wcześniej wspomniany utwór Straits'ów się skończył... zaczęła się inna piosenka. 'Sympathy For The Devil'. Cud, haha! Nie no, w tym momencie rozumiem, co robią te słowa przed rozdziałem. Jezu, cudo. Co się dzieje, wpadałam w trans, o cholera!
[ekhem, wiedziałam, że tak będzie, reszta dalej, haha!]
Dobra, nieważne. Teraz piszę jak najęta, wiesz? Pleased to meet you...
UsuńAxon nie ma za dużej szansy, że kiedykolwiek coś się zmieni. Znaczy na tą chwile. Bo ja wierzę, że jednak zmieni.
I teraz może wreszcie poruszę najważniejszą (chyba) kwestię związaną z moim ulubionym męskim bohaterem tego opowiadania. Kwesta zwie się Berry Fox. Nie wiadomo...Nie wiadomo było nic, a tu nagle? Tak... bez ostrzeżenia? Kochana, zdmuchnęłaś mnie tym z krzesła, Ty sobie zdajesz sprawę, mam nadzieję!? Nic nie wiemy o Berry, oprócz tego, że była. BYŁA. I, że się zaćpała. I, że... To była wina Axona. W sumie sama się sobie dziwię, że nie wpadłam na to, że nie wiadomo za co on kupuje dragi. Pieniądze, no tak, całkiem problematyczne zagadnienie, ale nie aż tak jak narkotyki. A najgorzej jak się połączy razem, nie? Kasa i prochy... mieszanka wybuchowa, i TRACH. Ktoś nie żyje. Ktoś, kto się wciągnął w to wszystko jakimś... zauroczeniem? Naiwnością? Chciałabym wiedzieć, jak myślała Berry. Czemu tam w ogóle była... I dlaczego Jasper do tego dopuścił. Nie zaprzeczę- to było okropne, co on zrobił. Nie zaprzeczę. Ale czemu mi jest, do cholery, tego skurwiela żal? Ja sama nie wiem.
Wiesz, sprawa z Tyler'em wydaje się być przy Axonie niemal przyziemna. Dla mnie oczywiście. A to z kolei trąci czym dziwacznym. Przyziemny i Tyler!? Co te dwa słowa robią w jednym zdaniu. Sama nie wiem, ale tak właśnie dla mnie jest po przeczytaniu tego rozdziału, wiesz? Normalnie tą drugą część to czytałam, szybko, wartko, z zaciekawieniem, ale 'AXON!' drążyło już mój mózg od wewnątrz. Dziwna sprawa...
Ok, Caroline była w tym rozdziale naprawdę fajna. Podobał mi się ten dialog ze Steven'em. Coś pomiędzy spięciem a luzem, ha. W ogóle zacznijmy może od Lei. Lubię ją! Lubię. I wyjaśniła się srawa jej picia. Co więcej okazała się jedna, istotna rzecz- Nigdy nie dawać Leandrze zbyt dużo wódy, jak ma coś do ukrycia! Bo nie ukryje, haha! Jak ją sobie wyobraziłam, tą spokojną, za tym stołem z całym prawie Aerosmith, to tak śmiesznie, nie? Znaczy może inaczej: nietypowe.
Ale w tym fragmencie to nie ona była najistotniejsza. Tyler mnie zaskoczył totalnie. Tak... się zainteresował i w ogóle... Nie no, facet się ewidentnie czuje samotny, tyle wiem na pewno. A Caroline? Ona nie odmówi, on pewnie o tym wiedział, szczególnie jak się nasłuchał, co i jak od Lei... No ciekawa jestem ogromnie, jak wyglądał ten ich spacer.
Uh, deMars, coś czuję, że mnie poniosło z komentarzem, ale no... jak się już rozpędziłam to skończyć o tym Axonie nie mogłam. Kocham gościa. Oby nie zrobił czegoś głupiego, cholera.
Życzę weny, kochana, i... no trzymaj się. ♥
Hugs, Rocky.
Oj, Rocky, Rocky, czekałam tu na Ciebie od siedemnastej, haha. Uwielbiam czytać wszystko, co piszesz, nie oszukujmy się. Nie lejesz wody, tylko mówisz mi wprost, co myślisz. I ja jestem przez to też z siebie zadowolona, bo w Twoich słowach mogę wyraźnie zobaczyć, jak inni, Ty, odebrali to, co chciałam przekazać. Wyszło o Jasperze to, co nigdy miało nie wyjść, a jeśli chodzi o samą Berry - ją jeszcze będzie okazja poznać.
UsuńI cieszę się, że Carolina miała okazje się przypodobać, pokazać z innej strony. I pokaże się jeszcze nie raz.
Dziękuję Ci bardzo! ♥
Kochana moja nie mogę niestety napisać zbyt dużo, a później to zapomnę i znowu się pojawi następny, a ja nie chcę ci tutaj tak zalegać z komentarzami wieczność!
OdpowiedzUsuńPierwsze część- mocno mnie to wzruszyło i zdziwiło i...żal mi go. Po prostu. Nie umiem chyba napisać nic więcej na jego tematu. Po prostu- zrobiło mi się trochę smutno po przeczytaniu tego.
Jednak ożywiłam się po przeczytaniu reszty! Tak strasznie się cieszę, że Tyler ją odnalazł- gdyby mnie Tyler chciał szukać po całym mieście i przyszedł osobiście, to życie byłoby milion razy piękniejsze, ale jednak wróćmy do rzeczywistości i opowiadania.
Mam nadzieję, że w następnym pojawi się jakaś krótka lub długa(wolę to drugie) relacja z tego spotkania widziana na przykład oczami samego wielmożnego pana Tylera.
Ja już muszę uciekać, ale rozdział cudowny- jak zawsze. Chociaż raz napiszesz coś złego, żebym mogła Cię za coś skarcić? Zbyt duży masz talent na pisanie jakiś dyrdymałów i trzeba mówić prawdę- że jest genialnie. Pozdrawiam Cię cieplutko i czekam na następny rozdział!
Haniu, NIE DBAM O ILOŚĆ, dbam o jakość! Czekam na Twoje komentarze tak jak zawsze, one są takie...urocze, słodkie - jak Ty. Czekam i czekam, co tydzień, aż zostawisz mi coś, co podbuduje. A co do perspektywy pana (wielmożnego...) Tylera - tak, on o tym opowie, haha.
UsuńDziękuję Ci ślicznie, kochana! ♥
Boże, jak ja przez Ciebie się zaczynam puszyć!
JESTEM. ;___;
OdpowiedzUsuńTy i tak już pewnie wiesz, że nie chce mi się nic robić, więc nie muszę Ci już o tym nawijać. Dlatego, właśnie w tym momencie pojawia się pytanie - O czym mam nawijać na początku tego komentarza? Jest to bardzo dobre pytanie, ponieważ już mam jakiś temat! Ale oprócz tego, jakże interesującego tematu, mam jeszcze jeden. A jest, a raczej są to podziękowania. Dziękuję Ci bardzo za dedykację i wybacz, że nie skomentowałam jeszcze wczorajszego dnia. ;__; Rozdział, dobra, rozdział.
To może zacznę od Jaspera, co? To jest bardzo dobry temat, ponieważ go lubię i według mnie powinien być z Madeline i koniec kropka. Jednak to nie to jest moim tematem, tylko coś dziwnego... Nie, nie, ta scena nie była dziwna, to ja jestem dziwna, bo chyba jako jedyna polubiłam tego całego Petera Firby'ego. No co? Niby za co mam go nie lubić? Mi tam jakoś życia nie uprzykrzył swoja rolą w opowiadaniu. Jedynie za Jasperem nie przepada, ale trudno. Nie wszystkich trzeba lubić. Za to... W sumie nigdy nie zastanawiałam się skąd Axon ma kasę na narkotyki. A tu się okazało... Boże. Zabił ją, ale... Sama nie wiem, jakie 'ale'. Po prostu nie jestem zła na Jaspera, czy coś. Mógłby sobie zabijać, a ja i tak bym go kochała i lubiła. W końcu to Jasper.
A następnie, co się działo? Oj, dużo się działo... Jak dla mnie bardzo dużo. Steven wyruszył na poszukiwania Caroline i udało mu się. Znalazł ją. Tylko niestety, to oznacza, że mnie zdradza, więc chłop znowu na podłodze śpi. Pewnie i tak się przyzwyczaił i to dla niego normalne. XD Ale wracając do rozdziału... Caroline teraz sobie gdzieś z nim idzie i to na moich 'oczach'. ;__; Nawet nie wiesz, jaki to ogromny ból.
Ekhem, to chyba już pora, aby sobie pójść i nadrobić zaległości u innych osób. Dlatego żegnam Cię, deMars.
Weny!
Oooch, niestety Jasper z Dee na zawsze pozostanie Twoim niespełnionym marzeniem, haha. To nie jest zgodne z moją wizją, absolutnie. Niemniej, dziękuję Ci bardzo, jak zawsze ♥
Usuńobraziłam się na Ciebie Alicjo, napisałaś tylko "zapraszam na rozdział ósmy", a nie "Parry, zapraszam na rozdział ósmy" :ccc
OdpowiedzUsuńtak cholernie smutno mi się zrobiło. Jasper przypomina mi trochę moją Susie. ale jak tak sobie myślę, Jasper był chyba w cięższej sytuacji... ma na sumieniu Berry. co ja gadam, Su też będzie mieć kogoś na sumieniu, już w kolejnym rozdziale. ale ona chociaż nie namawiała nikogo do ćpania. tak się zastanawiam, że skoro Peter załatwił dziewczynom te wejściówki na Aerosmith, a Jasper ma głównie o to pretensje, że przez to je stracił... może Peter specjalnie to zrobił, bo chciał je jakoś uchronić? w końcu kochał Caroline... tak mi się wydaje, tak ja to interpretuję.
kochał Berry bo ćpała... też mi się to skojarzyło z "My Dzieci z Dworca ZOO". jak widać Jasper osiągnął już ten poziom, że nic oprócz działki się nie liczy. to bardzo przykre... gdyby Dee odwzajemniała jego uczucie, to pewnie koncertu Aerosmith by nie było, bo już leżałaby martwa z igłą w żyle... mimo wszystko dalej Jaspera bardzo lubię, to fajny chłopak, tylko tak bardzo zagubiony... ktoś mu powinien pomóc...
a Caroline idzie na randkę ze Stevenem, haha! jak dobrze pamiętam to on jej się podobał, czyżby tak się to skończyło jak u Joe i Dee? najpierw spacerek, potem pójdą do domu i wiadomo co dalej. a rano jajecznica :)))))))
dużo weny kochana i czeeekam na nowy! <3
Jejku, przepraszam, następnym razem na pewno zwrócę się do Ciebie per Parry, obiecuję ;_;
UsuńAle tak przechodząc do rzeczy - znów mnie oświeciłaś, cholera, naprawdę. Mam wrażenie, że lepiej poznałaś Petera ode mnie, co jest aż trochę niepokojące. Te bilety i zamierzenie...ooo Panie.
Ach, a co do Stevena i Caroline - ja nic, nic, NIC nie wiem, dziękuję Ci bardzo za śliczny komentarz!
Parry :')
Parry zaprasza na 19. rozdział :) http://all-roads-lead-to-hollywood.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńdeMars, posłuchaj. Przeczytałam całe opowiadanie, od początku do końca, ale mój komentarz miał za dużo znaków i nie mogę go dodać. Ale jeśli interesuje cię, co myślę o ''Until the Rain Fall Down'', możesz zobaczyć moje spostrzeżenia tutaj: http://kathi-veill.blogspot.com/2014/10/to-nie-jest-kolejny-rozdzia.html
OdpowiedzUsuńTak sobie czytam ten rozdział i tak sobie myślę, że naprawdę szkoda mi Jaspera. (swoją drogą, kocham to imię, ale chyba już o tym wspominałam) Powiedziano mu, że został bez uczuć i tak naprawdę jest wrakiem człowieka, ma wszystko gdzieś i takie tam. Ja tak wcale nie uważam. Jak dla mnie to on ma naprawdę jeszcze wiele uczuć w sobie i tu nie chodzi tylko o narkotyki... chłopak po prostu się pogubił i chyba nie potrafi się znaleźć. I tak naprawdę nikt mu nie chciał pomóc, bo wszyscy w sumie go odrzucają..w takich okolicznościach nawet nie ma co się dziwić, że właśnie tak się zachowuje. Że tak jest. Jakby nie miał uczuć, to by go nie obeszło, że tak naprawdę został w Anglii sam.. że nie ma już Dee.. a wiadomo, że z nią nie chodziło o narkotyki. Po prostu dobrze mu pojechali, ale jak dla mnie to tam nie ma ani trochę prawdy. I tak sobie myślę, że chciałabym przytulić Jaspera.. serio, on taki biedny jest.
OdpowiedzUsuńZnowu złamię swoją zasadę, bo nie mogę. Kurwa, roznosi mnie przed laptopem! STEVEN TYLER! MÓJ KOCHANY STEVEN TYLER, to znaczy Steven Caroline, ale wiesz o co chodzi.
OdpowiedzUsuńNie mogę oddychać, autentycznie. Zabiłaś mnie tym rozdziałem. Nie znoszę Cię za to, paskudo kochana. Mając zawroty głowy uciekam do kolejnego rozdziału. Muszę, Jezu muszę!