czwartek, 26 marca 2015

XXIV: I leci, i leci, i leci, i w dół


Udało mi się.

* *** *
***

Steven
maj, 1985r.

- Chodź ze mną – rzuciłem nagle, kucając przy znużonej Caroline, zapadając się wciąż w głąb i głąb wielkiego fotela. – Kochanie.
- Jest po dwunastej… - mruknęła.
- No właśnie.
 Westchnęła i spojrzała na mnie łaskawie, pokręciła z dezaprobatą głową. Skrzyżowała ręce na piersiach i uniosła brew. Zero zaufania, oczywiście.
- Czego tym razem chcesz ode mnie, panie Tyler?
- Potrzebuję pani po prostu o czymś opowiedzieć.
- O czym?
- Przedstawię pani kogoś. I coś pani pokażę.
- A co?
- Zobaczy pani.
- Raz w życiu się chyba dam panu gdzieś zaciągnąć…

***

 Wyszliśmy z domu bez słowa, nie powiedziałem jej, dokąd idziemy, nic nie wiedziała. Ale nawet lepiej, żadne słowa nie pomogłyby mi w odpowiedzi na jakiekolwiek z jej pytań. Panna Hadley nie znosiła bycia trzymaną w niepewności, a ja tak bardzo uwielbiałem się z nią droczyć i zaskakiwać. Panna Hadley była specyficzną kobietą, była z tych, które miały się za samowystarczalne, które chcą sprawiać wrażenie, że są niezależne i nie potrzebują nikogo, by móc tak żyć. By być szczęśliwymi. O nie, nie oszukasz mnie, księżniczko. Byłaś dumną i zaborczą, lubiłaś mnie trzymać w niepewności, ale wcale nie byłaś taką niezależną jaką chciałaś być. Potrzebowałaś mnie, byłaś bardziej wyrachowana od wszystkich groupies, jakie chodziły po backstage’ach Tego świata. Panna Hadley marzyła o mnie i o byciu ze mną od wielu, wielu lat, widziała mnie w swych snach. Widziała siebie ze mną, kochała mnie jako idola, pokochała mnie jako człowieka, wyszło, że jako ten jestem lepszy i chwała Bogu. I ona lepsza jest jako moja kobieta, niż jako samowystarczalna dama. Pierwszy raz pokazała mi swą prawdziwą twarz u schyłku osiemdziesiątego czwartego, kiedy ja leżałem na dole dna, ona przy mnie, kiedy opowiadała mi wszystkim, czym mogłaby sama sobie zaszkodzić. Przecież byłem kim byłem, jestem kim jestem i nim pozostanę. Może sam się w sobie zatraciłem…
- Co ja robię, Steven? – Wtuliła się we mnie, przyśpieszyliśmy kroku.
 Noc była ciepła, wszystko wokół tak pięknie spokojne. Tylko nasza dwójka zakłócała harmonię świata, w którym z dnia na dzień się znaleźliśmy, to miejsce było diametralnie różne od każdego innego, w którym do tej pory razem byliśmy. Mogło trwać wiecznie, ale trzeba było w końcu wracać. To jeszcze nie był czas, by uciekać do takich miejsc na zawsze. Może taki nie był w ogóle nam potrzebny. Byliśmy tacy młodzi. Zawsze mieliśmy.
- Uważasz mnie za kogoś aż tak nieodpowiedzialnego?
- Steven, a podaj mi pięć powodów, które utwierdzą mnie w przekonaniu, że jesteś odpowiedzialny, na tyle odpowiedzialny, bym na spokojnie mogła wyjść z tobą w środku nocy do lasu. Albo chociaż trzy!
- Kochasz mnie, to zastępuje wszystkie inne powody.
- Jak ty kiedyś stracisz pewność siebie, to… - Pokręciła głową i zaśmiała się.
- To?
- Nic, zresztą nawet nie ma co mówić, takie cuda się nie zdarzają – powiedziała, wciąż się uśmiechając. Zwróciła głowę w moją stronę. – Co chciałeś mówić?
- Przedstawić ci kogoś.
- Tutaj? W małym lesie w Sunapee?
- Sądzisz, że nie byłbym zdolny do posiadania znajomych nawet w takim miejscu, jak to, Caroline?
- Racja, głupie pytanie…
- Dokładnie. A wracając, moja droga, w zasadzie sprawa jest prosta. Bo chcę być z tobą absolutnie szczery, chyba po raz pierwszy zrobię to w taki czysty sposób. Nie pod wpływem żadnej awantury, wiszącej nad nami, nie pod wpływem innej, krążącej gdzieś we mnie. – Przyciągnąłem ją do siebie, spoważniała.
- Co masz na myśli? I bardzo się cieszę, swoją drogą, że masz taką potrzebę, nie będę ukrywała nawet, że już od jakieś czasu myślałam, czy kiedykolwiek zrobisz coś takiego. Choć mam uprzedzenia do tego, co możesz mi powiedzieć… - odparła, oglądając się za siebie.
- Potrzebuję się uzewnętrznić.
- Ty…
- Ja, Caroline.

***

- …i nie wiem sam, kiedy się zapadłem, księżniczko. Zresztą, co ja pierdolę, wiem, wszyscy wiemy. Ale nie zawsze taki byłem. – Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się blado.
 Siedzieliśmy na zboczu jednego z niewielkich wzniesień, niecałą godzinę od domu. Nie było nic, tylko niebo nad nami. Milczałem chwilę, układając sobie w głowie wszystko, co chciałem powiedzieć, czego nie chciałem, czego powinienem, czego nie, a mimo to miałem to zrobić. Dość zwodniczych ścieżek, już przynajmniej na to byłem za stary. Męczyły mnie takie gry, wiedziałem, dokąd one prowadzą. I nigdy już więcej, tego chciałem.
- W gruncie rzeczy mnie nie znasz – kontynuowałem, poruszyła się przy mnie. – Bo przecież wiesz tyle, ile przez lata powiedziały ci wszelkie media i tyle, ile ja dałem ci poznać od września. A to jest nic. Media powiedziały w głównej mierze to, co powiedzieć chciały, a ja pokazałem ci to, co za wszelką cenę chciałem, chcę nadal, zabić.
- Poznałam cię w złym okresie, Steven. I ja sobie zdaję z tego sprawę – westchnęła, patrząc w ziemię, skubiąc palcami dziką trawę. – Ale ty z kolei powinieneś doskonale pamiętać to, co kiedyś tobie powiedziałam. Wtedy, kiedy zapaść była beznadziejna jak nigdy, przynajmniej nie za mojej…kadencji. Ja wtedy myślałam, że ty śpisz, Steven. I powiedziałam ci o wszystkim, co czułam. Co nadal…
- Są rzeczy, których się nie zapomina. I ja tamtych słów nie zapomnę nigdy, czuję. Tylko jedno mnie zastanawia. Nie wiem, tak naprawdę, dlaczego powiedziałaś mi o tym w taki sposób. To znaczy, jasne, że mam jakieś swoje domysły, trochę cię znam…
- Będziesz miał na mnie haka, jak ci tak teraz wyjaśnię…
- Po tym, co ja wyjaśnię i wyjaśniłem tobie, mogę dać ci słowo, że będziesz miała na mnie haka do końca życia. Nigdy nie zardzewieje.
- Mhm… - mruknęła, unosząc głowę. Spojrzała na mnie, jakby niepewnie. Jej ciemne, niebieskie oczy błyskały co chwilę w zderzeniu z licznymi gwiazdami na niebie tak granatowym jak jej tęczówki. Srebrny księżyc błyszczał gdzieś, przebijając się przez jej miękkie loki, muskające raz po raz moją twarz. Kobieta patrzyła na mnie w zupełnej ciszy, może szukała czegoś, co by jej pomogło. Podczas gdy w tym związku to głównie ona pomagała mi. Ona za mnie walczyła. Ona mówiła jak jest, ona… - Steven, ja po prostu bałam się i nigdy chyba nie powiedziałabym ci tak o swoich uczuciach w normalnych okolicznościach – rzuciła nagle, wiercąc spojrzeniem dziurę w mej twarzy jeszcze i coraz bardziej intensywnie.
 Wracałem do tamtej pamiętnej nocy wiele razy. I wracałem tam prawie co noc. Prawie co noc pojawiało się wspomnienie tamtych oddechów, o czaszkę obijały mi się jej szepty, bolesne i piękne jak wszystkie najszczersze modlitwy tego świata. Wtedy mogło mi trwać wiecznie, a teraz nie chciałem, by trwało w ogóle. Nawiedzało mnie, jakby chciało mi uświadomić, że nigdy już nie będę tym, kim kiedyś byłem, jeśli mowa o moim człowieczeństwie. O jego istotnej części. Wiedziałem, że nigdy nie będę miał czystego umysłu, ni żył, jakiejkolwiek przegrody. Zniszczyłem sam siebie, z czasem już tylko i wyłącznie na własne życzenie. Nie mając żadnych powodów, to oczywiste. A Caroline mówiąc mi, że chce pomóc, że nie chce mnie takiego widzieć, że pomoże i zrobi wiele, by mnie takiego nie zobaczyć – przerastała mnie tak bardzo. Bo to nie było wcale takie łatwe, jakie jej się wydało. To też wiedziałem.
 A wracając, nie chciałem, by wspomniane obrazy przeszłości do mnie wracały, ponieważ mnie bolały, najprościej mówiąc. Nie chciałem zawieść, a mogłem to zrobić. Nie potrafiłem w pełni nad sobą zapanować. Ale to już wina narwanej natury. Nigdy tego nie potrafiłem. Panna Hadley widziała we mnie kogoś zbyt idealnego przez większość czasu. A ja chciałem, by widziała mnie tym, kim byłem kiedyś, potem, kim wówczas i by mogła wykalkulować, jaki będę za te kilka lat. O ile nadejdą one dla nas.
 W październiku ubiegłego roku usłyszałem za wiele, jak się okazało już wiele razy. Tamtej nocy, kiedy tak znikąd zerwał się raniący, zimny wiatr, Caroline otwarła się przede mną, pokazując mi twarz, której nigdy bym się nie spodziewał, że ma. Do tamtej pory znałem ją jaką taką, której nie da się zagiąć, która wie, czego chce i idzie mocno przed siebie i miłość ją nie zaboli, ponieważ poznała jej wszelakie tajemnice. A ona tylko tak pięknie grała, wodząc mną. Bała się. Bała się, że zobaczę i poznam. Wykorzystam okazję. Ponieważ okazało się, że jest wrażliwą kobietą, której tylko żyć łatwiej jako ciężkiej i dumnej. I tylko jednego mogłem być pewien: była stanowcza. Mogła kochać i na zabój, ale jeśli powiedziała, że nie, mogłem być pewny, że nie. I bałem się jej ja.
 Dokąd to wszystko zabrnęło, Boże?
- Nie ufasz mi, prawda? – szepnąłem.
- To nie jest tak, że ci nie ufam. Ja po prostu wiele o tobie…słyszałam. Widziałam. Wiele do mnie, nas, docierało. Kiedy jeszcze byłam poza tym światem. Do nas, czyli prostych ludzi… - westchnęła, siląc się na uśmiech. Szybko się rozpadł. Może wcale nie zaistniał. – Wiem dobrze, że tego po mnie nie widać od tak. Ale ja naprawdę jestem miękka i dość krucha. Kiedy zaczynam do kogoś coś czuć, nie chcę tracić tej osoby, przecież to jasne. A ludziom się wydaje, że po mnie to spływa. Z drugiej strony, ja im daje znaki, by tak myśleli. Kiedyś mi taka natura bardzo służyła, ale z czasem zaczęła mi życie utrudniać. Zrobiłam coś abstrakcyjnego, dostając się do ciebie i zrobiłam to w dość uliczny i biedny sposób, nie zaprzeczysz. Po trupach do celu… Ja…
- Ty nie umiesz o tym mówić, Caroline… - Pokręciłem wolno głową. – Ty nawet nie wiesz, co się stało.
- Nie wiem…
- Ale to nie jest złe. Na pewno czujesz. A dla mnie to jest odpowiedzią na wszystko. Od dawna wiem, że jesteś kimś innym. Kimś, kim wstydzisz się być przy ludziach.
- Steven, ja…
- Zostaw to, kochana. Winni tylko się tłumaczą.
- Przecież sam sprowokowałeś mnie do tej rozmowy.
- Już mam odpowiedź. Teraz ty mi daj dojść do słowa, ja naprawdę mam wiele do powiedzenia.
- Jak zawsze… - Przekręciła głowę, dając w końcu za wygraną.
 Czy ona czasem nie zrobiła tego po raz pierwszy?

Caroline

- Twoje życie jest urojeniem…
 Powiedziawszy to, przechyliłam się do tyłu, aż uderzyłam w końcu plecami w ziemię, miękką trawę. Patrzyłam z dołu na odwracającego się w moją stronę Stevena, aż zaczęłam się śmieć, przyciągnęłam go do siebie; runął tuż obok.
- Moje życie jest ciekawym przypadkiem, kochanie, zupełnie jak ja sam i nie zaprzeczysz – odparł, patrząc w bezchmurne niebo. – Nie zaprzeczysz.
- Ja nie mam nawet ani jednego argumentu, żeby próbować ci przeczyć.
- Jednym z moich talentów, o których zapomniałem, dziwnym trafem, ci wspomnieć, jest ten do odbierania mowy kobietom.
- Tyler! – fuknęłam, szturchając go nieskutecznie w bok. – Ale ty się hamuj.
- Ale ja się hamuję! I to jak, ty mnie nie doceniasz! I znowu, co więcej. Przecież lata temu byłem w stanie złączyć swój niesamowity urok osobisty i charyzmę z pomysłem, robić publicznie za Micka Jaggera dla dziewcząt, a te wierzyły mi jak prawdziwemu i leciały jak głupie, łamiąc sobie nogi i obcasy! – odparował dumnie, podnoszą się lekko, wspierając na przedramionach. – A potem tak wyszło, że sam się wyrobiłem, a raczej wyrobiłem własną markę, która okazała się być jeszcze bardziej skuteczna. W Sunapee, tutaj,  nie było szczególnie trudno. Przecież wiedziałem, że dziewczyny lubią muzyków nic nie mniej jak chłopaki lubią dziewczyny, zajmujące się tym wulgarnym interesem z pasji. – Uśmiechnął się do mnie cwaniacko, wywróciłam oczami, mógł kontynuować. – A potem pojawił się Joe, moja, jego, nasza, pożal się Boże, Elyssa. Boston i cała reszta. Tyle miłych dam, tyle fanek, tyle wsparcia, tego wszystkiego…
- I Bebe – ucięłam. Nie miałam siły słuchać o tej części jego życia, chociaż przecież doskonale wiedziałam, jak ona wyglądała. Po prostu nie było potrzeby tak się mi w nią zagłębiać, ale cóż. Och, był młody, z dnia na dzień spadło na niego wszystko to, o czym marzył, z wszystkim tym, czego nigdy nie powinien ruszać. Tyler kochał kobiety, pewnie. A kobiety kochały się w nim, potrzebował lat, by uznać, że dość jednonocnych uniesień. Pojawiła się panna Buell, która urodziła mu Liv u schyłku minionej dekady. Ale było i minęło, choć to chyba pierwszy poważny związek w jego…życiu?
- Tak, pojawiła się Bebe…
- A potem skradłeś Cyrindę. – Szach mat.
- Co nauczyło mnie tylko, że kradzież nie bez powodu uchodzi za coś złego i na czym każdy prędzej czy później się przejedzie.
- Zawsze mnie zastanawiało, co na to Johansen.
- Mówisz?… - mruknął znużony. Wystarczyło mi tylko wypowiedzieć jej imię, by podciąć mu kolorowe skrzydełka własnej, pysznej chwały.
- Tak, drobny skandal, Steven. Ale racja, może nie zawsze. Zawsze byłam ciekawa jego reakcji, a odkąd wiem, że David był dobrym znajomym Joe’go, a Foxe jego sercem…
- Lubisz takie nic nie znaczące, na pozór przynajmniej, afery, co? – Obrzucił mnie morderczym spojrzeniem. Jakże wymuszonym, zmęczonym. Kochany…
- Jasne, że lubię. Pamiętaj, że mimo wszystko, ale ja nadal jestem kobietą i lubię takie rzeczy. Ty zresztą też, coś na tu łączy.
- No rzeczywiście.
- Dobra, no już nie bądź taki delikatny. Jedno mnie w tym zastanawiało, wiesz, skoro on ją kochał, a chyba jakoś do niego dotarło, że ta podoba się także tobie, to po cholerę puścił ją z wami na trasę, wierząc Perry’emu na słowo, że ten ją upilnuje. Czy to nie jest głupie?
- Kurwa, ale Johansen jest głupi, raz, że ją z nami puścił, dwa, że zaufał Perry’emu. I nikomu nic z tego nie przyszło, absolutnie nic. Nic, Caroline.
- Przesadzasz…
- Nie przesadzam, przecież… - zamilkł. Chęć mordu rozpłynęła się w jego ciemnych oczach, odbiła się w nich jedna z gwiazd, błyszcząca gdzieś nad naszymi głowami. Przybliżył do mnie swą twarz. – Masz rację. Jest Mia.
- Chciałabym poznać twoje dzieci – powiedziałam spokojnie.
- Chciałbym mieć swoje dzieci u siebie – odbił, westchnął cicho. Kiedy nagle ożywił się znów. – Caroline, jest coś jeszcze, czego nie wiesz. I nie tylko ty.
- Co znów?
- Liv nie wie, że jestem jej ojcem.
 Oniemiałam. Owszem, potrafił odbierać mowę kobietom i bynajmniej nie zawdzięczał tego swojej zmęczonej, a wszystkiemu temu, co wychodziło z jego ust. A na pewno w większej mierze. Patrzyłam na niego jak na obłąkanego, ale serce podeszło mi do gardła, kiedy dotarło do mnie, że nie kłamał. Poza tym, jaki motyw mógłby mieć, wmawiając mi coś podobnego?
- Jak to nie wie, że jesteś ojcem? – wykrztusiłam. – Jak to nie wie? Przecież ty z nią masz kontakt, ty…
- Bebe powiedziała jej, że jesteśmy rodziną, istotnie, ale ja jestem tylko…wujkiem…?
- Ale jaki to ma mieć sens i co ma dać?!
- Teoretycznie zalążek normalnego życia.
- Ale przecież ona wychowuje się w takiej a nie innej rodzinie, tak czy inaczej, więc co, do cholery, oni zrobili?! Ona…
- To jest bardzo dobre pytanie, skarbie, ale ja nie znam na nie odpowiedzi.
- I ty tak na spokojnie przyjąłeś, że twoja była partnerka wpoiła w twoją córkę informacje, że ty nie jesteś jej ojcem, a jakimś wujkiem, urwanym zupełnie znikąd? – Było to dla mnie niepojęte, nawet nie wiedziałam, o co powinnam była go pytać i w jaki sposób to robić, przecież to wszystko było paranoją. Kto robi jakiemukolwiek dziecku coś takiego? Skoro pozwalała mu się z nim widywać, dlaczego zrobiła jej z niego wujka? Skoro mieli kontakt, dlaczego tak zniekształcony? – Steven, Boże, ja tego nie rozumiem, ale jak to jest możliwe… A Mia…
- Cicho już, ale spokojnie. Naprawdę. – Kurwa, jak? – Mia wie o wszystkim. Ale to się skądś wzięło.
- Naprowadź mnie…?
- Mia urodziła się, kiedy ja byłem w jeszcze szczęśliwym związku z Cyrindą, wychowywaliśmy ją razem, przynajmniej przez jakiś czas. A Bebe odeszła, będąc jeszcze w ciąży z Liv, mała mnie nie znała od początku, nie widziała mnie. A jej matka znalazła sobie partnera, którego z kolei moja córka nazwisko przyjęła, nazwijmy to tak, po urodzeniu – wyjaśnił mi to zupełnie na spokojnie, ale dla mnie wcale takie nie było. Jasne, zrozumiałam, co chciano tym osiągnąć, ale nie miałam najmniejszego pojęcia, dlaczego. – Coś cię to nie przekonuje jednak, widzę.
- Oczywiście, że nie. Moim zdaniem Liv została zrobiona krzywda, ile ona ma lat?
- Osiem. I ja rozumiem, co masz na myśli, Caroline, ale…
- Steven, to jest niemożliwe, żeby ją trzymać w takim koszmarnym cieniu do końca życia!
- Daj mi raz chociaż dokończyć, kobieto. Liv jest bystrą dziewczynką. Zauważa coraz więcej. I nie potrwa to już długo, wyjdzie z cienia.
- Pomyśleliście, jak będzie wyglądał jej mózg, kiedy dowie się, że Steven Tyler to jej ojciec?
- Nie sądzę, by wiele się zmieniło. Ona dorasta w dość znanym towarzystwie, specyficznych kręgach. Poza tym, nie traktuje mnie jak wujka, kochana. Mając ze mną kontakt, ma ze mną więź. I sądzę, że widzi, jak ja traktuję ją. A ja po prostu nie potrafię nie być dla niej ojcem.
- Dobrze, ja… - Wypuściłam ze świstem powietrze, pokręciłam głową. – Nic. Może to nie jest czas na takie dyskusje, w zasadzie to nawet nie jest moją sprawą.
- Nie, ale skąd. Ja jestem w stanie zrozumieć, że dla ciebie to jest dość niecodzienna sytuacja. – Uśmiechnął się. Co ten człowiek naprawdę miał w głowie? – Wracamy?
- Tak – odpowiedziałam równo z końcem jego pytania. – Wracamy. Za dużo na jeden dzień…noc. Noc tym bardziej.
- Cenna uwaga. – Wstał, podał mi rękę. Gentleman klasy najwyższej, och, naturalnie. – A jeśli o moje cuda chodzi, możesz być spokojna, że je poznasz. I jeszcze będziesz przeklinać dzień, w którym mnie o to poprosiłaś. A raczej noc.
- Jeżeli mają twoją naturę, to raczej znów przeczyć nie mogę – mruknęłam, wstając z trawy z jego pomocą.
- Mają – zaśmiał się. – I ja ci ręczę za to. 
 A ja już nawet łudzić się nie mogłam.

***

 Czarownych nocy w swoim życiu miałam wiele, wiele jeszcze mnie czeka, tego mam pewność, ale bez wątpienia jedna z najpiękniejszych miała miejsce w maju osiemdziesiąt pięć, kiedy wracałam ze Stevenem do domu, z którego wyszliśmy kilka godzin wcześniej, tracąc zarazem rachubę czasu, zabawiając się i szokując historiami swojego istnienia. Najlepsze było przede mną?
- Steven! – krzyknęłam nagle, łapiąc go szybko za ramię.
- Co się stało? – spytał, zatrzymując się gwałtownie pod wpływem mojego szarpnięcia. Posłał mi niepewne, zdezorientowane spojrzenie.
- Niebo, szybko!
- Ale…
- Och, no spójrz tylko! – Wykorzystałam okazję, że stałam za nim i szybko nakierowałam własnymi rękoma jego głowę ku górze. – Spójrz!
 Leciała w dół szybko, ciągnąc za sobą srebrzysty welon. Nie minęło wiele, kiedy zniknęła, ginąc na zawsze. Cięła ciemny nieboskłon z hipnotyzującą precyzja, sypiąc cudnymi iskrami na ziemię. Iskrami, które wznieciły w nas nowe płomienie, oświetlające drogi, wcześniej dla nas ukryte.
 Zniknęła. 
- Co byś zrobiła, gdybym się teraz ciebie spytał, czy zostaniesz moją żoną? – spytał, ale nie dotarło do mnie nic.
- Odmówiłabym – rzuciłam mechanicznie, nawet się nie zastanawiając. – To znaczy…
- Zapomnij o tym. Pytałem o teraz.
- Ale co chciałeś…
- Cii, kochanie. – Odwrócił się do mnie, pocałował w czoło. – Otrzymałem wszystko, czego chciałem. Absolutnie. Przypomnij sobie gwiazdę. Co zrobiła?
- Spadła… - szepnęłam, nie wiedząc wciąż, dokąd to zmierza.
- I ona nie była nasza, Caroline.
 I nie mówiąc już nic, pokręciłam tylko głową, łza popłynęła po moim policzku, choć od dawien dawna tego nie robiła.
 Wróciliśmy w końcu. Miał rację.
 Ona nie była nasza. 

5 komentarzy:

  1. Cześć, dëMärs. Obudziłam się właśnie, haha, coś tam chwilę porobiłam, teraz, automatycznie przyszłam do Ciebie, zważając na zaległości. Zdycham z głodu, nawiasem mówiąc, ale teraz mam to gdzieś - liczą się Steven i Caroline, oczarowali mnie dzisiaj, nie zaprzeczę. A jeżeli chodzi o ostatnią część - listy Jaspera jakoś przesadnie na mnie wpłynęły. Smutno mi było, przecież niegdyś kochałam Axona tak mocno. Ja do dzisiaj próbuję się otrząsnąć i szukam w nim pewnych pozytywów, dobrych stron, rzeczy... Ale nie potrafię, nie teraz - w tej chwili wydaje mi się okropnym dupkiem, choć nie chciałam, by tak się stało.
    Natomiast jeżeli chodzi o aktualny rozdział, to w czasie czytania na chwilę przystanęłam i zastanowiłam się, co ja Ci tutaj napiszę. Bo nie miałam pojęcia, jak to wszystko ogarnąć - myśli moje, haha. Wiesz co, od razu pomyślałam, że ja ich widzę w tej nocy, razem. Jak już mówiłam, oczarowali mnie, zdziwili. Od zawsze bardziej zwracałam uwagę na Dee i Joe, dziś krążę wokół Tylera i Hadley. Fajnie tak czasem odbiec od normy, haha. Nie, śmieję się.
    Caroline zawsze podziwiałam za tę twardość właśnie, nieugiętość. Stevena za optymizm otwartość, żywość. Oboje tak bardzo do siebie pasują, choć normalnie bym o to takich ludzi nie podejrzewała. Ale lubię tę delikatną odsłonę Caroline, serio. Wrażliwa kobieta, po prostu. Rozmowa wyszła piękna. No a Liv ma przegwizdane, niestety. Ale, jak mówił Steven, jest bystra. Tylko czy to nie nakieruje jej źle na ojca, matkę... Na wszystkich. Caroline mówiła, że chciałaby poznać jego dzieci, nawiasem mówiąc: ciekawe jak by to wyglądało. Przecież... U, nieważne. Panna Hadley zauroczyła mnie swym oburzeniem względem dzieciaków, a Steven trochę zdziwił obojętnością poniekąd. Aczkolwiek on jest w tej sytuacji już trochę czasu, więc się przyzwyczaił jakby.
    A potem spadająca gwiazda - tak w ogóle pamiętam, że raz czekałam w noc spadających gwiazd właśnie na takową. Wszyscy widzieli prócz mnie, bo akurat ziewałam i zasłoniłam oczy, haha. Nieważne. Steven ciągle mnie zaskakuje. On tak ładnie potrafi mówić u Ciebie. Zebrało mi się trochę w środku, kiedy "gwiazda nie była ich". Nie wiem, co powiedzieć, jak zaregaować.
    Kochana, rozdział wspaniały.
    Pozdrawiam i czekam na tę wiosnę, bo u mnie od trzech dni leje i szare chmury krążą nad dachem!

    OdpowiedzUsuń
  2. JASNA CHOLERA.
    może na początku się pochwalę, że to chyba telepatia albo jakieś przeznaczenie, w momencie, kiedy chciałam właśnie wejść do Ciebie czytać rozdział, zajrzałam jeszcze na maila i minutę temu wstawiłaś komentarz z powiadomieniem o rozdziale!

    TO CHYBA JEDEN Z NAJPIĘKNIEJSZYCH ROZDZIAŁÓW, JAKIE CZYTAŁAM NA TYM BLOGU. ostatnio bardzo się wzruszam, np. podczas pisania rozdziału, który dzisiaj się pojawi, czytałam innego bloga dzisiaj, znowu to samo. ale zacznijmy od początku...

    widzę jakieś powiązania między naszymi bohaterami, wiesz? Caroline i Steven... oni mi trochę przypominają Su i Devona, tylko, że Susie to Steven, Caroline to Devon. tak samo w Caroline widzę dużo Kristen, z tą różnicą, że Caroline od dawna kochała Stevena i był jej idolem, nie to co z Jamesem i Kris.

    taka piękna noc wyznań, rozmów, wspomnień... uwielbiam takie rzeczy. właśnie w połowie rozdziału już sobie myślę, że napiszę Ci w komentarzu co z dziećmi. i Joe i Steven je mają, kilka razy były wspominane w rozdziałach, ale nigdy w żadnym nie było opisane ich spotkanie, myślałam, że się w ogóle nie widują. mam tylko nadzieję, że opiszesz jak Caroline spotyka się z tymi małymi potworkami, haha, nie mogę się już doczekać!

    o ile dobrze pamiętam, Liv dowiedziała się, że Steven jest jej ojcem jak była nastolatką, Bebe chyba jej nie powiedziała o tym, bo Steven miał poważne problemy z narkotykami, prawda? przez kilkanaście lat myślała (albo podejrzewała, nie mam pojęcia, pewnie lepiej doinformowana jesteś, Alicjo :)), że ktoś zupełnie inny jest jej ojcem, a potem taki zonk... teraz coś mi przyszło do głowy, ale to raczej niemożliwe, Caroline taka nie jest. pomyślałam, że jak dojdzie do spotkania Caroline z dziećmi Stevena (a ona się dosyć oburzyła, że Liv nie ma pojęcia o prawdziwym ojcu), to sama może jej to powiedzieć, albo mieć jakieś pretensje do Bebe, jeśli ona też się pojawi w opowiadaniu. chociaż to mało możliwe mi się wydaje.

    no i moja wisieńka na torcie, końcówka! "co byś zrobiła, gdybym się teraz Ciebie spytał, czy zostaniesz moją żoną?". byłam pewna, że już się zgodzi, że powie, że od dawna tego chciała, ale niestety... ta gwiazda nie była ich. ale nie była ostatnia, tego jestem pewna.

    piękny rozdział! zapraszam na nowy do mnie, jest też Twoja wisieńka! ♥ http://all-roads-lead-to-hollywood.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Ta gwiazda nie należała do nich.
    Ta gwiazda należała do Samborów :D

    No dobra. Kolejne zastanowienie, co mam takiego napisać. Oczywiście kolejna pustka w głowie. W tym momencie, zastanawiam się, jak ja dawałam radę pisać szkolne wypracowania. Nigdy nie wiem, w jaki sposób mam się wypowiedzieć na dany temat. A teraz naprawdę głęboko sobie to uświadamiam. Ale doba, bo oczywiście komentarz idzie mi w inną stronę. Jednak czy kiedykolwiek nie poszedł mi w inną stronę? Ja wiem, że tu siedzę, marnuję literki, miejsce, twój czas i sprawiam pozory, że to takie długie jest, haha.

    Jakiś Tosiek (spodobało mi się to określenie, ha) i Dee mieli już swoją rozmowę, to teraz przyszło na Stevena i Caroline. Ja nie wiem, dlaczego ale mam wrażenie, że z tych rozmów tak naprawdę nie wiele wynika. Oni się ciągle kręcą w kółko. Mimo tego, że padają takie, a nie inne słowa. Mimo tego, że jest powiedziane wiele różnych, ważnych spraw, to jednak w perspektywie czasu pozostaje to bez większego echa. A może ja mam tylko takie wrażenie. Sama nie wiem. Mogłabym powiedzieć, że ta rozmowa była dość ważna, ale zarazem też nie wniosła niczego nowego. Hm, w sumie zostało powiedziane na głos to co każdy wie, a tym bardziej oni sami o sobie. Ale mogę też stwierdzić, że jednak coś pokazała. Caroline otworzyła się przed Stevenem jak ten udawał, że spał i myślała, że nie słyszy. (Zupełnie jak Duff przed Madison, ha. Tylko, że ona za każdym razem spała) a tu te słowa padały świadomie, bez żadnych ogródek. Bez niczego. Ale być może dlatego, że była noc. Dziwne, że w nocy ludzie stają się bardziej skłonni do zwierzeń i wyznań. Och, wiadomo, że za dnia taka rozmowa nie miałaby prawa większego bytu. Zawsze zastanawiałam się nad tym faktem. Nie może, może jest to jakiś opisane w psychologii i kiedyś dotrę do takiej informacji, ha.

    Pamiętam, że napisałam kiedyś, iż Caroline jest taką suczką. A Steven sam to teraz o niej powiedział, ha... chociaż użył tylko porównania. No niewątpliwie silną kobietą jest. Niezależną, a jednak zależną. Och, nie istnieją ludzie, którzy nie są zależni. Zawsze od kogoś jesteśmy. Czasami od psa, albo kota, ale jednak. Człowiek zwierzęciem stadnym i nie da się tego przeskoczyć. Aczkolwiek ja Ci powiem, że Caroline jest moją ulubioną postacią z tego opowiadania. Wiem, pewnie się zdziwiłaś, bo zawsze bardziej skupiam się na Dee, haha. Ale Caroline jest... ona jest taka jaka ja zawsze chciałam być. Dee jest po prostu podobna do mnie, co za tym idzie do Madison i tak dalej. Mam z nią więź, ale to już inna bajka. Caroline jest dla mnie czysto neutralna, nie mam z nią większej więzi emocjonalnej (w sumie to dziwnie się czuję, kiedy pisze o więzi emocjonalnej z fikcyjną postacią... jakoś tak głupio). I chyba zgubiłam wątek. Nie powinnam pisać tych wtrąceń w nawiasach, bo nigdy nie wiem co chciałam napisać i mi myśl ucieka. Och... no ale Caroline jest po prostu moim ideałem kobiecości. Chyba tak mogę to nazwać. Chociaż ja nie wiem dlaczego, ale zawsze wyobrażam sobie ją jako blondynkę z ciemnymi oczami, a dobrze wiem, że jest brunetką, ma do tego kręcone włosy i niebieskie oczy. Jednak mniejsza z tym, haha. Tylko właśnie, Caroline suczką jest na pozór dnia codziennego. Ale tak naprawdę to wrażliwa, uczuciowa kobieta, która chyba nawet nie zawsze radzi sobie ze swoimi emocjami. Bo tak, Dee nie udaje, że jest jaka jest. Nie robi z siebie wyrafinowanej niezależnej damy. Wszystko jest na zewnątrz. (Być może też dlatego Jasper tak się jej uczepił. Była łatwiejsza do zdobycia) A Carolina ucieka przed tą swoją słabością. Bo chyba właśnie ma tą część osobowości za słabość. Chociaż wiadomo, że tak wcale nie jest. Jedno jest pewne... instynkt opiekuńczy to ona ma. Do pewnego stopnia, haha... i teraz w głowie dokonała mi się zamiana. A co by było gdyby Caroline była z Joe, a Dee ze Stevenem... o ile ta druga para jakoś by może sobie poradziła, to Caroline zatłukłaby Perry'ego przy pierwszej lepszej okazji. Och, może lepiej nie wyobrażać sobie takich zamian.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Steven i jego dzieci, w liczbie dwóch. Jednak kto tam wie, czy nie ma ich więcej, a on sam o tym nie wie, same dzieci też nie. Och, zanim przejdę do właściwego tematu. Alu, wiesz? Ja zawsze zastanawiałam się, ile to naprawdę dzieci mają nasze gwiazdy. Chociaż moje przemyślenia szły zawsze głównie w stronę GNR. I ta myśl naprawdę czasami szeroko mnie zajmuje. Bo tak, Rose się nudzi i nie ma o czym myśleć na zajęciach, ha. Ale... w sumie czy to możliwe, aby żadna z tych wszystkich przelotnych kobiet nie zaszła w ciążę? Hm...
      Ale dobra. Zajmę się tematem właściwym. Z Mią sprawa w sumie jest jasna. Ona wie i tyle. Nie ma co tu się rozwodzić nad tym tematem. No ale właśnie Liv. Mogę powiedzieć, że tu sytuacja jest dość patologiczna, bo w sumie taka jest. Bo jednak to jest chore. Spotykać się z córką, mając świadomość, że ona myśli, iż jest się wujkiem, a do tego mając drugą świadomość, że dziecko i tak coś podejrzewa. Szczerze, to ja w sumie dokładnie nie znam tej sytuacji w świecie realnym. Raczej coś mi w głowie świta, że Liv dowiedziała się jak miała około 12 lat? Zapytała się matki, czy to prawda, a ta po prostu potwierdziła. No doba... ale w sumie zastanawiam się jak Ty to wszystko rozegrasz. Aczkolwiek mam wrażenie, że tu tak naprawdę nie ma jakiegoś dobrego wyjścia, aby nikt nie ucierpiał. Liv ma 8 lat i w sumie już dawno jest za późno, aby informować o takich rzeczach. A im będzie starsza tym będzie gorzej, bo zaraz zacznie się nastoletni bunt i sprzeciw na wszystko co powiedzą rodzice... Sytuacja bez wyjścia.
      Nie dziwę się, że Caroline chce poznać dziewczynki, ale w sumie... co do Liv jest tu właśnie ciężko. Aczkolwiek zawsze można to rozegrać "A to jest (nowa) przyjaciółka wujka" - tak, to jednak jest chore. Ale czy coś w tym świecie było kiedykolwiek zdrowe?
      A teraz mnie w ogóle zastanawia, czy na tą chwilę Liv i Mia w ogóle się znają i wiedzą o swoim istnieniu? Hm....

      Na koniec gwiazda, która nie była ich, ale była Samborów :D
      Ja nie wiem. Ludzie zawsze zachwycają się spadającą gwiazdą, a zawsze jest to albo kawałek jakiejś satelity, która spada komuś na głowę. Albo kawałek kamienia z kosmosu, który też spada komuś na głowę. Ewentualnie rozbity statek kosmitów, który spada zawsze na pole zboża i robi dziwne kręgi, haha.
      Ale jednak spadające gwiazdy, czymkolwiek by nie było są urokliwe. Chociaż myślałam, że zaraz będzie tu masa życzeń, bo jakoś tak się dziwnie przyjęło, nie? I naprawdę nie wiem skąd to się wzięło. Ludzie chyba jednak mają ochotę nadal wierzyć w magię i jakieś nadprzyrodzone moce. Ale nie było życzeń... to wyglądało raczej jak oświadczyny. Romantycznie... Steven, jesteś zaskakujący, haha.

      No dobra, chyba kończę ten komentarz.
      Do następnego. (U mnie, albo u Ciebie)
      Pozdrawiam ciepło. :*
      Ps: Pamiętaj, że cuda się zdarzają i spraw tu jeden mały cud, nooooo!

      Usuń
  4. Alicja, ty piszesz tak genialnie, ze ja nigdy nie wiem jak mam skomentować Twoje dzieło. Jakiś sensowny komentarz jest powyżej moich możliwości. Dlatego moje komentarze u Ciebie są zwykle, a raczej zawsze beznadziejne.
    Ten dialog na początku "pan i pani" xD To mnie rozśmieszyło, bo wyobraziłam sobie Tylera jak mówi do Caroline "Lady" lub "Mrs/Ms" xD
    Ale oni bardzo do siebie pasują. To, co mówi Steven. Ona nie lubi być trzymaną w niepewności, a on się lubi tak z nią droczyć. Dopełniają siebie nawzajem.
    Liv nie wie, kto jest jej ojcem. Ciekawe jaka będzie/była jej reakcja jak się dowie/dowiedziała. Ja tam bym się cieszyła. Steven Tyler. Tylko szkoda by mi było, że tak to olał.
    No i spadająca gwiazda...takie zjawisko...nawet chyba nigdy nie widziałam na żywo, ale mimo to jest piękne, chociaż widziałam tylko w necie.
    To ja lecę skomentować kolejny.
    I znowu komentarz mi nie wyszedł. Dobre skomentowanie Twojego genialnego dzieła to coś ponad moje siły. :/

    OdpowiedzUsuń

Wystarczy Twój jeden komentarz, by gdzieś na świecie uśmiechnęła się deMars. Śmiało :')