czwartek, 19 marca 2015

nigdy nie będziemy zbawieni


Dziury w mózgu. Luki w pamięci.
A niecały miesiąc.

* *** *
***

Trzy szanse
wrzesień, 1984r.

 I pierwszy raz, kiedy jestem naprawdę sam, dziewczyny. Pierwszy, kurwa, raz, kiedy zostawiłyście mnie i już nawet się z tym nie kryjecie. Zastanawiam się od lat, kim dla was jestem, za kogo mnie wzięłyście. Kogo sobie ze mnie zrobiłyście, a może za jakiego mnie wzięłyście. Bo może to ja jestem naprawdę tym najsłabszym ogniwem.
 Wciąż mam Was przed oczami, wciąż mam Was jako te małe dziewczynki, uciekające przede mną, ignorujące mnie lub w ogóle gardzące mną. Moliѐre, Wakeford i Hadley, takie małe. Kiedy się poznaliśmy? W sześćdziesiątym dziewiątym? Rok w tę czy w drugą, co za różnica zresztą. Nie ma żadnej, dla nas to się nie powinno liczyć. Kiedyś na pewno by tego nie robiło.
 Leandra, nigdy się nie poznaliśmy. Pamiętam, kiedy opowiadałem Ci o sobie i swoich wyobrażeniach przez godziny, a Ty siedziałaś obok mnie i plotłaś żółto-białe wianki dla Caroline i Dee. Zawsze mnie zastanawiało, czy cokolwiek ode mnie do Ciebie docierało. Sądziłem, że nie. Przecież nie raz, nie dwa, było i tak, że zobaczyłaś coś w trawie i zerwałaś się – jak gdybym nie istniał – poleciałaś w te pędy za stworzeniem, z którego pożytku i tak nie było, chociaż ze mnie też go nie miałaś, jak powiedziałaś kiedyś, obrażając się zarazem na mnie na dwa tygodnie z hakiem. I gdyby w siedemdziesiątym czwartym Madeline nie poleciała do Stanów, czy myślisz, że rozmawialibyśmy tymi listami? Nie sądzę, wiesz. Nie sądzę. Byłem taki sam jak teraz i kiedyś, to moje wścibstwo zostało i nie przepuściłem, jak wiesz, okazji do wyciągnięcia z Ciebie czegokolwiek. Śmieję się, myśląc, że niczego od Ciebie się nie dowiedziałem jednak. Oczywiście, że byś mi nie powiedziała, przecież byłem palantem i stałem się jeszcze większym, Lea. Ale przynajmniej ktoś do mnie tak mówił, opieprzyłaś mnie w tych stosach listów może z pół tysiąca razy, zgaduję. Ale pisałaś, dziewczyno, piszesz dalej. Zostawiłaś mnie jako pierwsza, ale tak naprawdę chyba jako jedyna nie w praktyce. Jesteś ode mnie tak drastycznie inna. Jak to się stało, że zadajesz się z takim jak ja? Takimi jak one? Skąd to przyszło, Zagadko?
 Caroline, rozdarłabyś mnie na strzępy. Bałem się Ciebie panicznie przez całe życie, dlatego w pewnym sensie zrobiło mi się lżej, kiedy poleciałaś stąd, nie zrozum mnie, stara, źle, naturalnie. Cztery lata to kosmos, dla mnie na pewno… Myślałem ostatnio nad tym, dość sporo. Cztery lata temu mogłem być już martwy, cztery lata temu mogłem też stawiać na swoje cele, które zakopałem wraz z ojcem, a jeśli mam być szczery, to jeszcze nawet przed nim. Za cztery lata może być to samo. Jako jedyna nigdy mi nie mówiłaś, że się ułoży, czy wiedziałaś? Wiedziałaś, że to nieprawda? Widziałaś to po mnie, realistka. Co za tupet, Hadley. Zawróciłaś w głowach wszystkim, połowa Cambridge Cię chciała. Legendarne już historie z Peterem, przecież o tym się wnukom będzie opowiadało. Hej, ile tutaj się działo przez te wszystkie lata, kiedy byłaś. Pamiętam wszystkie dni, kiedy mieszałaś mnie bez skrupułów z błotem, a ja Cię słuchałem, kurcząc się żałośnie w środku. Nie mogłem pojąć, że słyszę - od tak - takie słowa. A z jednej strony byłem szczeniacko dumny, że taka jak Ty do mnie mówi. A mówiłaś o tym, ponieważ się martwiłaś. Stara, ja pamiętam i te wieczory, kiedy siedzieliśmy, paląc stare papierosy, pijąc jakieś tanie trunki. I nie zapomnę, kiedy siedziałaś ze mną w starym wozie mojego ojca, pytając, czy zmieniłbym coś, czy cofnąłbym czas, gdybym mógł. Powiedziałem Ci, że nie. A Ty, że owszem. I zastanawiałem się znów, tym razem nad tym, dlaczego byś go cofała, co chciałabyś zmieniać? Ty? Panna Hadley? Nie do wiary, ludzie… Pierwszy i jedyny raz zobaczyłem wtedy, że nie jesteś żelazną, że masz coś w środku. Ciekaw tylko byłem, kto naprawdę to zobaczy.
 Madeline, idź to diabła, Wakeford. Co mi zrobiłaś, dlaczego tak? Nie chciałem, żebyś stąd znikała, ale jednak sam się do tego przyczyniłem, bo…ponieważ tak było najlepiej, dla nas wszystkich, nie sądzisz?... Tyle lat widziałem, jak krzyczysz po cichu. Tyle czasu słuchałem Twojego płaczu za nimi. Ale Nowy Jork mnie przerażał od zawsze, nie dla Ciebie są takie miejsca. Nie uciekałabyś tam nigdy, gdyby nie dziewczyny, nie powiesz mi, że nie mam racji. Zastanawiałaś się kiedyś nad tym, już na marginesie? Nie przeraża Cię, że jesteś uzależniona od ludzi? Tych konkretnych? Żeby Cię to kiedyś nie zgubiło, zawsze się o to bałem. Względem Ciebie. Byłaś dla mnie szczególną, Ty też. Jako jedyna mnie słuchałaś i jako jedyna rozmawiałaś. Wiem, że gardziłaś, ale w dość dyskretny sposób. Przez lata nawet tego nie widziałem, zorientowałem się w drugiej połowy siedemdziesiątych, przyznam. Gratulacje. Niemniej, dużo tu razem przeżyliśmy, co? Nigdy nie pozwolę Ci o tym zapomnieć, nigdy nie pozwolę Ci zapomnieć o sobie, o nie. Przez te lata, lata bez Caroline i Lei, byliśmy na siebie skazani, a ja miałem siostrę, której zawsze brakowało w moim domu. A Ty miałaś brata, którego chyba też Ci było brak wśród dwóch siostrzyczek zza oceanu. Wiele razy mijałem sklep White’ów, widząc Cię rozkojarzoną za ladą. O kim myślałaś? Wiem, że o człowieku. Byłaś taka jak Hadley. Miałyście coś na umyśle, coś niedostępnego dla mnie od i na zawsze. Nigdy nie wiedziałem, co będzie. Ale powiedz mi, czy to ten niedostępny fragment kazał wam gnać tyle mil stąd? Nie wiem. Ale wiem, że to ten niedostępny fragment wygnał mnie od Ciebie w osiemdziesiątym drugim. Mieliśmy nie mieć przed sobą tajemnic, Madeline. Ale nie zawsze wszystko w życiu wychodzi. Nie wszystko można…

Nie zawsze można. Dlaczego naprawdę pojechałyście? Dlaczego się nagle odcięłyście ode mnie? Dlaczego Wy zostawiłyście na zawsze Anglię i prawdziwy dom? Co jest w Stanach? Co jest tam, a czego nie ma tu? Przecież tego by tam nigdy nie było, gdyby nie my. Dlaczego nie wracacie do korzeni? Dlaczego nie chcecie mieć nic wspólnego z Anglią? Lea, tak nie chciałaś stad wyjeżdżać, a teraz nawet byś nie znalazła na mapie Cambridge. Caroline, czy nie obiecałaś, że odwiedzisz mnie kiedyś? Czy nie obiecałaś, że odwiedzisz Dee, kiedy ta jeszcze to była? Madeline, a Ty? Ty nie chciałaś tam gnać. Ty tam jesteś tylko dlatego, że one. Czy to nie jest niezdrowe już? Czy Wasza relacja zawsze miała tak wyglądać? A kim ja w niej byłem? Byłem kiedykolwiek w ogóle?
To wszystko miało być inaczej. Wszystko. A Wy też inne miałyście być. Wiem, za czym uciekłyście Wy dwie, wiem, dlaczego Lea nie chce tu wracać. Wiem wszystko. Kurwa, wiem o tym, nie zwódźcie mną już. Nienawidzę tego. Wszystkie Wy zabłądziłyście w swych głowach.
Nie wiem, czemu to miało służyć.
I tak Wam tego nie wyślę. Jestem marny. Taki marny.

***

Nieszczęście idzie we dwie
wrzesień, 1984r.

 Tyle listów, nie wysłałem żadnego. Tyle myśli, nie poznacie żadnej, tak jak ja nie zostałem dopuszczony do żadnej z Waszych. Hadley, Wakeford, naprawdę? Naprawdę jesteście aż tak naiwne? Naprawdę? Trafiło Was w końcu to, co trafia statystyczne dwunastolatki, niesamowite. Nie wierzę, że Wy wierzycie w coś takiego.
 Na co liczycie? Na miłość? Na ciepło? Na prawdę? Na co? Zażenowanie moje jest wielkie, prawie takie, jakie było wtedy, gdy Peter powiedział mi o biletach. To od zawsze było popierdolone, kochane. To, co stało się w ’74 było nie do pojęcia, nie dla mnie. Gdyby nie miejsce, poszłabyś, Wakeford z nimi. Do łóżka może też byś poszła, co Ci w końcu stało na przeszkodzie. Nigdy nie musiałaś się niczego obawiać, szczęściaro. Widzę obłęd w Twych oczach, kiedy o nim opowiadasz, myślisz, czujesz. Zaskakuje mnie to. Nie zapomnę nigdy, kurwa, nigdy. Co on ma? Pieniądze? Wakeford, dlaczego Ciebie pociąga człowiek z problemami? Co, sądzisz, że nie wie, czym są narkotyki? Że jest święty, że czysty? Kochanie, rób co chcesz. Wiem, co zrobiłaś. Domyślam się, że Bóg Ci się objawił w swej zupełnej postaci. Jak to jest? Dziwka, czy jeszcze nie? Co Ty zrobiłaś? Naprawdę to zrobiłaś? Biedna, zagubiona, przerażona, smutna Dee? Poszła do łóżka z ikoną świata? I co teraz zrobisz? Będziesz umierać, bo dotrze do Ciebie, że sen trwał krótko.
 A zostawiłaś mnie, który ma prawdziwe problemy, który potrzebuje wsparcia, człowieka, kogokolwiek. Madeline, zostawiłaś mnie. Po tym wszystkim. I poleciałaś do skurwiela, któremu dałaś się bezkarnie wykorzystać.
 Druga nie jest lepsza. Co będzie? Nie dociera do mnie, że jesteście na takim poziomie. Prowadzaj się z nim, Hadley, a może za dwa tygodnie zobaczysz w końcu zdjęcie jego z nową u boku, to Ci przejdzie. Po Tobie to i tak spłynie. Silna, twarda, niezależna. Nie zdziwiłbym się, gdyby to on zobaczył z innym Ciebie. Nie masz uczuć, jesteś podłą cwaniurą, wyrachowaną suką, która nie potrafi się zamknąć, która nie potrafi wyczuć chwili, kiedy należy zęby zagryźć i tylko się, co najwyżej, uśmiechnąć. Sama, całe życie sama. Słyszałem o Twoich tragediach z Paulem. Jakoś mnie to nie zdziwiło. Zostawił Cię, bo czasem trzeba wiedzieć, kiedy odpuścić. Nie da się być dominą całe życie, miła. A Ty byś tego chciała. A już na pewno z bycia taką nic Ci w relacji z takim człowiekiem, jakiego sobie upatrzyłaś lata temu.
 Wstyd mi.
 On jest ćpunem, Hadley. Zdradzieckim, dlaczego okazał się być, mimo wszystko, lepszym ode mnie? Dlaczego jestem niczego nie warty w Twoich oczach? Ja naprawdę potrzebuję pomocy. A teraz jestem sam. Zawsze byłem sam i teraz to widzę? Co ze mną zrobiłyście.
 I jak ździry, pierdolone ździry, jedna z drugą. Groupies a Wy, czy teraz jest różnica? Niedługo może już jej nie być. 
 Chcę o tym zapomnieć, o Was chcę. A nie mogę. Wasze wspomnienie jest wszędzie w Cambridge. A tam, gdzie go nie ma, jest wspomnienie mojej ukochanej, mojej Nimfy, drogiej Fox. Czasem żałuję, że nie dane Wam było jej poznać, ale może to lepiej. Nie wiecie, jak bardzo Was się bała. A poznała o Was prawdę. Powiedziałem jej wszystko. Kochała mnie. Kochała mnie i odeszła. Odeszła, bo musiała. A Wy uciekłyście. Szlag niech Was trafi.
 I Wy jak te ździry. Wykorzystałyście mnie. Całe życie mnie wykorzystywałyście, bawiłyście się mną, śmiałyście, miałyście za człowieka bez żadnej wartości. A kim się stałyście Wy, Wy dwie.
 Powiedzmy sobie prawdę, i raz, i na zawsze, i koniec.
 Chciałem Was tylko dla jebanych narkotyków. Co by Wam szkodziło? I tak nigdy nam na sobie nie zależało, na to wychodzi. A tak mogliśmy być szczęśliwi. Ten świat jest paranoją, tutaj nie da się wytrzymać. Ucieczka Wam nic nie daje. Z nimi nie. Zaczniecie brać. I wyjdzie na to samo, ze mną też mogłyście. A bylibyśmy wszyscy w stronach, do których nam najbliżej. Nasze jest Cambridge, nasze zawsze było i będzie. Wszystko można. Kreska, druga i można. Ten świat jest zły, dlatego Berry odeszła. Ona była za dobra dla tego świata. Za dobra dla mnie?
 Wykorzystałyście mnie, chciałem ja Was. Patrzcie, jacy są ludzie. Kurwa, jak tu żyć?
 I jasne mamy wszystko.
 Nigdy nie będziemy zbawieni.

***

Wrzesień, ‘84

Nie wiem, co się dzieje. Ostatnio jest tutaj tak ciężko. Ostatnio jest coraz zimniej. Wszystko się sypie.
Co u Was?
Wszystkie się u mnie sypie, ale jednak coś… Może nie. Może ja jeszcze mam szansę. Może będzie dobrze. Dzisiaj widziałem słońce. Śniłem o nim. Było jak dawniej, pamiętacie?
Boję się. Coś mnie dręczy. Ktoś za mną chodzi. Wczoraj rozmawiałem z Peterem. Zaproponował mi pracę. U siebie. Podejmę się, nie mam nic do stracenia, a może jeszcze coś zyskam.
Jak Wam się żyje?
Dawno nie było takiej zimnej jesieni w Cambridge. A dopiero wrzesień. Biedy u mnie też, cholera, takiej jeszcze nie było, ale wyjątkowo na to narzekać nie mogę. Czuję, że to wyśnione słońce coś mi da. Może znaki, co myślicie? Dziewczyny, brakuje mi Was. Ale szkoda mi czasem pieniędzy na pocztę, nie zrozumcie tego źle.
Będę się odzywał. Częściej, słowo. Zacznę robić u Firby’ego i wszystko popłynie ku górze. On może był pierwszym znakiem. Damy radę?
Jasper

***

Wrzesień 84
Czasem bym chciał, żebyście wyszły z mojej głowy i do niej nie wracały, mam złe obrazy, mam złe demony, mam złe wszystko. Nie śmiejcie się, potrzebuję pomocy, kurwa, zawsze potrzebowałem, a Wy mnie zostawiłyście. Zawsze byłyście tylko Wy. A ja byłem tym gorszym, zajebista jest przyjaźń, już wiem, dlaczego nigdy nie chciałem…

***

84

Boję się. W nocy padał deszcz.
Ktoś za mną chodzi, czasem myślę, że to mój ojciec. Padało cały dzień. Spalę wszystkie listy, jakie do Was zaadresowałem, ale nigdy ich nie wysłałem. Ja nie wiem, co się dzieje. Coś mnie gnębi. Znalazłem stare ogłoszenia, które mi pokazywałyście. Te wszystkie odwyki, jakieś numery telefonów, adresu. Nie doczytam się już. Ale to nie to.
Musicie mnie zrozumieć. Musicie mi pomóc, chyba pomożecie? Musicie, kochane. To ja przecież. Widzę kogoś, bez przerwy. Panikuję. Ale wszystko musi być dobrze, w końcu musi.
Czuję, że ten okres jest ostatnim dla mnie takim złym. Czuję, że we mnie jakaś nowa siła się budzi. Przestaję czuć głód. Może finansowo lepiej. I cieplej ostatnio jest. Nie mam problemów z niczym i nikim. Tylko się boję.
Zostawiłem dzisiaj u Petera pudło, a w nim listy, które są złe. Tak myślę. O części z nich mogę nawet nie wiedzieć.
Bałem się o to pytać. Ale jak myślicie, kiedy się zobaczymy?
Jacy wtedy będziemy?
Może lepiej nie wiedzieć.

Czekam, J.

4 komentarze:

  1. o ile dobrze pamiętam, to miała być dedykacja z listami dla kogoś... :')))

    nareszcie. tak długo na to czekałam. podoba mi się to, jak są napisane, wydają się takie chaotyczne, ale z drugiej strony... są tak ładnie napisane, ładnym językiem, nie pasującym ćpuna... (Chryste, o co mi chodzi...)
    pamiętam, jak byłam zakochana w Jasperze, był chyba moją ulubioną postacią. potem jego śmierć i te nieciekawe rzeczy, które wyszły na światło dziennie. dziewczyny przedstawiały go jako potwora i jakoś... nie wiem, zaczęłam inaczej do niego podchodzić, zupełnie inaczej na niego spojrzałam... ale teraz po przeczytaniu tych wszystkich listów, znowu mam mieszane uczucia i nie wiem co myśleć. uważam, że dziewczyny też nie są tutaj bez winy. odrzucały go od siebie, olewały, dawały mu lekko do zrozumienia, że nie przepadają za nim, a on chciał je mieć, potrzebował ich, a one go zostawiły. widać, jaki ma żal, do Petera za te bilety, za to, co wyprawiają. najbliżej był z Madeline, która też miała go gdzieś i wyjechała do Nowego Jorku, do dziewczyn, do Joe... widać, że bardzo nie podobała mu się ta relacja między Dee a Joe, a Caroline i Stevenem... wydaje mi się też, że on wcale tak nie myślał, jak napisał wcześniej, że chciał je tylko dla narkotyków... był już tak samotny, tak zniszczony, fizycznie i przede wszystkim psychicznie, nie miał kompletnie na nic siły, nie miał od nikogo pomocy, że już chyba stracił nadzieje na to, że wrócą, że mu pomogą, że znowu z nim będą. zobojętniał, było mu już wszystko jedno. może chciał sprawić im przykrość, wyrzuty sumienia, nie wiem.

    najgorsze są listy z września '84. jest bardzo zimno, jest źle, jest słabo z kasą... wydaje mu się, że ktoś za nim chodzi, jego psychika jest w złym stanie... pamiętam, że kiedy był w sklepie Petera i zapropnował mu pracę, to był w znoszonej skórzanej kurtce, kiedy właśnie była ta najzimniejsza jesień w Cambridge... cholera, wiesz co w tych listach jest najgorsze? chyba to, że chciał się z dziewczynami pogodzić, wznowić kontakt... już nie był taki wściekły na nie... chciał do nich częściej pisać. myślał, że ten najgorszy okres w życiu będzie miał za sobą, że dzięki tej pracy mu się uda, że wszystko już będzie dobrze... a nie było. to chyba były jego ostatnie listy, prawda? :c

    wspaniały rozdział, cudne listy! duuuużo weny kochana! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam o dedykacji, kochana, ale nie dałam jej tutaj całkiem świadomie. Niedługo ją dostaniesz, ale w innej formie, słowo daję!
      A co do Jaspera...cóż, to też nie jest tak. Przecież dziewczyny mu mówiły o odwykach przez cały ten czas, a nie były też jego matkami, by go tam jeszcze zaprowadzić za rączkę i patrzeć potem, jak ucieka. A uciekłaby. Jasper nigdy nie wyjawił Madeline, dlaczego zniknął w osiemdziesiątym drugim. Dlaczego bez słowa wyjaśnienia. Pisał o tym w listach, których nigdy nie wysłał. On był chorym człowiekiem, którego kiedyś coś zepsuło. Nie sądźmy go tak już, już nigdy, proszę.
      I prawda, Parry. Te wszystkie listy są z samego końca jego życia, widać, jakie wielkie wahania na umyśle miewał. Co drugie pismo, to inne, niestety...
      Dziękuję Ci bardzo, długo nad tym wszystkim myślałam!
      I cierpliwości ♥

      Usuń
  2. No to jestem.

    Och, mam wrażenie, że powiedziałam już o Jasperze wszystko co mogłam powiedzieć. A moje zdanie na jego temat się nie zmieni. Dobrze wiesz, że byłam przez chwilę nim oczarowana, ale dość szybko mi przeszło. Wkurzał mnie, kiedy tylko go poznałam i wkurza mnie teraz. Chociaż... hm, mogę powiedzieć, że przechodzę przez to wszystko, każde jego słowo i każdą jego myśl z ogromna obojętnością. Naprawdę, nie wzbudził we mnie głębszych emocji. Ja wiem... wkurzał mnie, bo się w nim zakochałam, a potem okazał się gnojem, ha. Teraz sobie wszystko ułożyłam, więc w sumie nie jest tak źle.

    Mam wrażenie, że największy żal miał do Madeline. W sumie nie muszę mieć takiego wrażenie, bo tak właśnie było. I w sumie on zaprzeczał sam sobie. Mówił, albo bardziej pisał, że mu nie zależy na dziewczynach. Ma je gdzieś... a zaraz potem, że go zostawiły, został sam i jest mu tak bardzo źle. Och, ale Jasper też przechodził swoje etapy rozłąki. Najpierw czuł się zbuntowany. Oburzony na cały świat. One trzy takie niedobre. Zostawiły go.. biednego, samego... wykorzystały. A następnie wszystko przeszło w akceptację, że ich nie ma (chociaż to złe określenie, ale nie potrafię znaleźć innego słowa) z smutkiem. Już się nie buntował, już nie krzyczał na cały świat. Tęsknił i było mu po prostu źle. Chociaż sama zastanawiam się czy taki osobnik jak Jasper może tak po prostu tęsknić. Kiedyś napisałam, że on nie kochał nikogo. Nawet tej swojej nimfy. Kochał tylko siebie. Kochał tak mocno, że aż zaczął nienawidzić. I w sumie zdania nie zmienię. Jasper jest naprawdę złożonym problemem, który ciężko jest rozpatrywać na podstawie kilku rozdziałów, albo listów. Wszystko jest wypadkową wielu zdarzeń. Sumą wszystkich nieszczęść, które zdarzyły się w jego życiu.

    Och, ale rozśmieszył mnie w jednym momencie. Kiedy plus się na Madeline o Perry'ego. Że on ćpun, że człowiek z problemami i tak dalej... pomyślałam sobie - Jasper, no serio? A ty co..? Wcale nie lepszy - mogę nawet powiedzieć, że był egoistą, a do tego hipokrytą. Ja naprawdę nie wiem co takiego czuł do Madeline. Mogę powiedzieć, że wszystko. Ale biorąc pod uwagę fakt, że ona skrzywdziła go najbardziej (a tak wnioskuję po tych listach) mogę z ręką na sercu stwierdzić, że kochał ją. Naprawdę ją kochał, chociaż wmawiał sobie, że nie była mu do niczego potrzebna. No tylko do narkotyków. Teraz ja tak tego nie widzę, chociaż nie mogę być niczego pewna. Przypuszczam, że Jasper pisał to wszystko na haju, albo na głodzie. Przecież nie mogło być inaczej. W takim razie też nie myślał racjonalnie. W sumie to on chyba nigdy nie myślał racjonalnie. Jest takim dobrym przykładem na to jak człowiek się stacza i nie chce pomocy. Nie chce się podnieść. On chciał umrzeć...

    Jasper był chory na depresję i tak naprawdę to był główny problem.
    Potem doszły sprawa paranoiczne związane z uzależnieniem narkotykowym. Wydawało mu się, że ktoś za nim chodzi. Objawy halucynacji, albo mani prześladowczej. W sumie bardzo częste u narkomanów, którzy już nie panują nad niczym.
    Och... dobrze, że Jasper umarł. Naprawdę... jestem brutalna, ale moje zdanie zawsze będzie tak wyglądało. Jemu nie dało się pomóc, a po co ma się męczyć i marnować wszystkich dookoła siebie?

    A... i napisał, że sprawi, aby Dee zapamiętała go do końca życia... och, mam wrażenie, że zapomni. Naprawdę.
    Nienawidzę śmiecia, aczkolwiek... Jasper, spoczywaj w pokoju.


    A Ciebie, Alu serdecznie pozdrawiam.
    Widzimy się jutro pod Twoim najnowszym :*

    OdpowiedzUsuń
  3. DeMars, nie powinnam tego robić. Nie powinnam pisać tego komentarza. Nie pytaj czemu - sama nie wiem. Czuję się, jakbym robiła coś nielegalnego, haha. Ale muszę, to silniejsze ode mnie...
    W weekend doszłam do wniosku, że bez Twojej twórczości, Alicjo, trochę jakby pusto w tygodniu. Brak mi oczekiwania na czwartek. I nadrobiłam, wszystko, lecz piszę tu bo... Bo chcę napisać Ci kilka słów właśnie o tych listach. One mnie tak niesamowicie poruszyły.
    Jasper był rozgoryczony przez całe życie, nigdy przenigdy nie poczuł radości, czystej, płynącej z samego faktu bycia, cały czas coś było w okropnie ludzki sposób nie tak. Chciał pomocy, kiedy mógł poradzić sobie sam, a kiedy powoli... umierał... wydawało mu się, że da radę. Ja jestem do niego w tej kwestii bardzo podobna, tak sobie uświadomiłam po tym rozdziale, chyba dlatego tak go kocham, oj.
    To, że jestem hipochondryczką mama powtarza mi przynajmniej raz w tygodniu. A potem dodaje: 'Masz to po ojcu.'
    Coś chyba we mnie... nie. Nie mam mu za złe, że tak je zwyzywał. Nic we mnie nie uległo zmianie względem jego zachowań w stosunku do trójki za oceanem, ja tylko... Chyba bardziej poczułam, że pomocy potrzebował właśnie wtedy na końcu, tak bardzo... bardzo.
    I dziękuję, deMars. I przepraszam, że krótko, ale ja nie jestem w stanie...
    Zaraz się poryczę, bo Let It Be, i już się nie będę nadawała do niczego, i Axon, i...
    Aaaah!
    Chciałabym powiedzieć coś jeszcze dotyczące pozostałych, ale wydaje mi się, że nie potrafię tego ująć w słowa, więc powiem tyle, powtórzę się co więcej i powołam się na to, jak kiedyś sama się określiłaś - jesteś manipulantką, kocham to i nienawidzę.
    Peace, Alicjo, jeśli chodzi o komentarze to do kiedyś tam, jeśli chodzi o moją obecność tutaj - do jutra, ręczę za to.
    I również wypada mi życzyć Ci miłego dalszego życia. Więc życzę, oh.

    Hugs, Rocky.

    OdpowiedzUsuń

Wystarczy Twój jeden komentarz, by gdzieś na świecie uśmiechnęła się deMars. Śmiało :')