czwartek, 15 stycznia 2015

XVII: Do czego zdolna jest wichura w Seattle?


Dedykowany w absolutnie stu procentach współtwórczyni - Rose!
Oraz mojemu tacie, gdyż obiecałam.

* *** *
***

Caroline
styczeń, 1985r.

- Tylko żebyś wróciła na dziewiątą, bo będzie struny mylił bez ciebie - zaśmiałam się i rozłożyłam na hotelowym łóżku.
- Na pewno ze mną nie pójdziesz?
- Nie, ja muszę jeszcze dojść do siebie po wczorajszym.
- Czy powinnam żałować, że wróciliśmy wcześniej...? - spytała, co tylko pogrążyło mnie w ponownych zamyśleniach. Och, tamten sylwester, te wszystkie inne nasze zebrania, on... Żyłam.
 Drugi tydzień stycznia osiemdziesiątego piątego. Drugi raz w życiu naprawdę poczułam, że coś się zmieniło, ostatni taki sylwester miałam z siedemdziesiątego ósmego na dziewiąty. Ostatni, który spędziłam z Dee, potem już zniknęłam. I jak widać, doczekał się swoich poprawin w wielkim stylu. Steven, Joe, Tom, Joey, Brad, zaufane osoby, które nie są żadnym zagrożeniem na trasie, zespoły supportujące oraz urocze dziewczynki chłopaków - Terry, April, Karen. I my dwie. Kosmos. To wszystko było absurdem. Takie rzeczy się nie dzieją, nie potrafię tego pojąć. Myślałam, że wiem, na co się godzę, jadąc z nimi. Nie wiedziałam, nic nie wiedziałam. Dzika droga, nie ma znaków, proszę państwa. A to dopiero początek.
 Do tej pory większość wolnych wieczorów zlatywała nam na drobnym celebrowaniu koncertów, które naprawdę biły swe rekordy. W sierpniu oglądałam tych mężczyzn spośród kilkunastu tysięcznego tłumu, byłam na jednym z ostatnich występów pierwszej połowy monstrualnej trasy, w moim mniemaniu. A teraz, niecałe pół roku później, oglądam tych samych ludzi, stojąc prawie na scenie. Razem z nimi. Chryste, ja widziałam ten tłum, którego częścią byłam. Widziałam to, o co oni tak zażarcie walczyli. Widziałam ich marzenia. Są dwa momenty, kiedy mam ochotę zanieść się płaczem i rzucić przed nimi na kolana. Pierwszy, kiedy wychodzą do ludu, drugi, gdy znikają. Pokazali, że można przenieść każdą górę, jeśli tylko naprawdę się tego chce.
 Stojąc tam, zobaczyłam, jak bardzo świat potrzebował ich razem. Aerosmith ma tylko jeden prawdziwy skład. Każdy z nich jest do niego potrzebny. A najgorsze w tym wszystkim, że kiedy schodzą ze sceny, muszą stanąć przed kolejnymi, którzy ich potrzebują. I przede mną staje ikona. Której ja już tak nie widzę. Ponieważ rozmawialiśmy już bez wymijania się słowami. Nie wiem, czy to była zaufanie. Ale wiem, że on nadal był tylko niepozornym dzieciakiem z Sunapee, które kiedyś potrzebowało masy zapewnień, że jest dobre w tym, co robi. Które zwykło chować się za wystrojonym mikrofonem, by potem obrócić go w swój atrybut. 
 A potem znikaliśmy razem w naszym pokoju, zawsze ostatni. Przeważnie wcześniej siedzieliśmy chwilę z Dee i jej oczkiem w głowie. Ona potrafiła godzinami śpiewać z Tylerem. Ja potrafiłam godzinami rozmawiać z Perry'm o rzeczach, o których byłam pewna, że ten nie będzie miał pojęcia. A potem oczy młodej świeciły, kiedy on dawał jej do rąk gitarę, o którą zazdrosne były dziesiątki tysięcy dziewcząt, chciał, by coś z nią zrobiła. A moje zaczynały świecić, gdy słyszałam cichy szept swojego, bym z nim już poszła. Coś mi jeszcze pokaże. Och, on jest jak wspaniały czarownik. A ja - jego księżniczka, my...
- Nie zgub się, młoda. - Uśmiechnęłam się, gdy tylko wyszła z pokoju mojego i Stevena.

Dee

 Snułam się najróżniejszymi ulicami Seattle, do którego w końcu nas przywiało. Mieliśmy zostać tu łącznie trzy dni i ruszyć dalej. Dalej w drogę. Wypuściłam ze świstem zimne powietrze i starałam się bardziej poczuć skórzaną kurtkę mojego mężczyzny, którą czasem pożyczałam. Ostry wiatr ciął bez wytchnienia moją twarz, starałam się ukryć ją za dość grubą, czarną chustą w wielkie białe grochy, którą z kolei zabrałam mamie podczas ostatniej wizyty. Ale nic nie pomagało. Słońce niedawno schowało się za horyzontem, nie wiem, która mogła być godzina. Uznałam, że wrócę, i tak w sklepach nie znalazłam nic, co mogłoby zwrócić moją kobiecą uwagę. Jednak tym razem zawiniła moja kobieca intuicja; nie miałam pojęcia, gdzie jestem. Wiatr hulał wokół mnie, ludzie co jakiś czas przechodzili beztrosko obok, śmiejąc się i rozmawiając. A ja patrzyłam tylko tępo przed siebie, analizując wszystko, szukając drogi, którą dotarłam. Tak wiele alternatyw. Nie lubiłam prosić innych o pomoc, nie chciałam tego robić i teraz. Potrzebowałam tylko maksymalnego skupienia, które zostało mi nagle odebrane. Usłyszałam swoje imię? Byłam pewna, że ktoś wydarł się ''Dee, zaczekaj!''. Odwróciłam się i zobaczyłam tylko kilku przechodniów, a dalej: dwie dziewczyny pogrążone w kłótni. Stąd źródło złudzenia.
- Masz wrócić do domu! Powinnaś grzecznie teraz siedzieć w swoim pokoju i odrabiać lekcje na jutro! Rozumiesz?!
- Ale ja muszę tam być. Madison, błagam cię. Ja ci oddam za mój bilet, pójdę do pracy na wakacje, na ferie i ci po prostu oddam. Ja muszę tam pójść!  - Madison. Wszystko jasne, gdzieżby o mnie chodziło. Starałam się je ignorować, lustrując wzrokiem tę część ulicy. Szukając powrotu, ale wrzeszczały na tyle głośno, że okazało się to niemożliwe.
- Ty nic nie rozumiesz i chyba nigdy nie zrozumiesz. Jesteś za bardzo zapatrzona w siebie, w Michaela, w Samborę.
-  Susie...dobrze, może wiele nie rozumiem, nie rozumiem tego, dlaczego chcesz iść na ten koncert, kiedy ty nawet nie słuchasz Aerosmith. - Punkt zwrotny, jednak się zainteresowałam. Czyżby żarły się tak o koncert...
 Słuchałam w skupieniu, oddalona jakieś dziesięć metrów od nich. Z czasem zaczęłam się stopniowo przybliżać, oglądając sklepowe witryny. Wyglądało to pewnie nienaturalnie, ale i tak nikt nie zwracał uwagi, pojawiający się raz na jakiś czas ludzie byli zajęci swoimi sprawami. Podczas gdy mnie rozczuliły słowa młodszej z dziewcząt.
- Chciałam tam iść z tobą...przeżyć to z tobą. Być częścią twojego świata, chociaż na chwilę. Ja wiem, że jestem gówniarą...ale... Madison... no...ja po prostu chciałam trochę pobyć z tobą. Tylko z tobą, a nie z tą całą bandą idiotów od Michaela. Od kiedy on wyjechał stałaś się nieznośna. Wszystko cię drażni, drzesz się na mnie bez powodu...wiem, że jest ci źle bez niego, mi chyba też, chociaż on był przecież dla mnie nikim. Do ciebie chociaż dzwoni i pamięta, a ja to co? Zostanę w jego pamięci jako ta mała siostra Laury, którą nie warto się przejmować...
 Uderzyło mnie to. Momentalnie pomyślałam o sobie i Caroline. Jasper... Nas rozdzielono. I mnie było źle. A on był nieznośny. Ona była za oceanem. Posmutniałam, znów znienawidziłam siebie. Dlaczego interesowałam się życiem innych do tego stopnia? Przeżywałam to jakby bardziej od nich.
- Madison, bo ja cię chyba kocham. - Caroline, kocham cię. Boże, czym to się różniło? Naprawdę świat jest tak mały, że skazano mnie na spotkanie borykających się z prawie identycznymi problemami? Tu nawet było gorzej. Faceci namieszali, co za podłe stworzenia...
 Z transu wyrwały mnie słowa pożegnania, które w końcu padły. Odwróciłam się znów w ich stronę, zastałam tylko straszą; stała sama i patrzyła, jak młodsza szybko leci w nieznanym mi kierunku. Nie wiedziałam, co robić. Nie wiem, dlaczego chciałam coś w ogóle. Powinnam wracać. Do Caroline. Do nich.
- Wyhodowałyście sobie bardzo urokliwą relację... - powiedziałam nagle, po czym ugryzłam się w język. Mój impuls znów mnie przechytrzył. Chciałam zniknąć, ale na ucieczkę było już za późno. I tak nie wiedziałabym, w którą stronę.
- O kurwa... - Dziewczyna uniosła głowę i spojrzała na mnie wielkimi oczyma, dłoń, w której trzymała nieudolnie odpalonego papierosa zatrzęsła się. Tak sądziłam, że lubi sobie poprzeklinać, ha. - Ale że o co chodzi?
- Byłam na tyle wredna, że podsłuchałam, chcąc i nie, waszą rozmowę. - Podeszłam bliżej niej, wyciągając z kieszeni kurtki paczkę fajek, potem jedną z nich. - Użyczyłabyś mi ognia?
- Ja... To jest... Jasne...
- Dziękuję. - Odpaliłam papierosa i zmierzyłam raz jeszcze dziewczynę wzrokiem, wypuściłam dym. - To była twoja siostra? Ta młoda.
- Siostra mojej byłej koleżanki... A teraz się do mnie przyczepiła i wszędzie musi za mną łazić. Mam tylko nadzieję, że wróci do domu...
- To... - urwałam. Ewidentnie poruszyłam coś drażliwego, brunetka westchnęła i wbiła wzrok w chodnik. Wiem, że zobaczyłam coś, czego nie powinnam. Usłyszałam też za wiele. - Nie chcę być wścibska. Po prostu wasza dyskusja i to wszystko, co powiedziała, i ty... Wydało mi się takie chorobliwie znajome.
- Znajome? - Znów na mnie spojrzała. - W ogóle, ty prawdziwa jesteś czy ja wpadłam przed chwilą pod samochód i jesteś tylko jakimś moim pieprzonym złudzeniem, bo jestem w śpiączce?
- Właśnie ja też to widzę...
 Stałyśmy chwilę w milczeniu, przyglądając się sobie z uwagą. Mogłaby spokojnie być moją siostrą, byłyśmy łudząco podobne. Zaśmiałam się krótko, przez głowę przeleciała mi myśl, że skoro wybiera się na koncert Aerosmith, to ja muszę dobrze przypilnować Anthony'ego. Upuściłam z uśmiechem peta i wgniotłam go w ziemię, po czym w skrócie powiedziałam jej o znajomych odczuciach. Wspomniałam tylko o rozstaniu, Anglii, dnie i finalnym spotkaniu po latach. Dziewczyna patrzyła tak i wyglądała jak otumaniona. Aż nagle wykrzyknęła, że mnie zna, że gdzieś kiedyś widziała. Zamarłam. Czyżby ktoś już Nas sprzedał...? Okazało się, że sama się poplątała. Nic nie było przesądzone, wciąż wychodziła z szoku, że jesteśmy tak podobne. Uznałam, że zmienię temat na lżejszy.
- Wiesz, usłyszałam jeszcze, że wybierasz się na koncert. Jakieś...Aerosmith?
- Sama nie wiem. Myślałam, aby pójść i w sumie idę w tamtym kierunku, ale jak się tak głębiej nad tym zastanowię, to... - Spojrzała na zegarek. - I tak się spóźniłam. - To znaczy, że ja też. Będzie kara. Chociaż...
- Zaufaj mi, że jak się sprężysz, to zdążysz. Steven nie lubi wychodzić równo z dzwonkiem. Lubi trzymać w niepewności - odparłam spokojnie, po czym uśmiechnęłam się do niej. - A ja też się tam wybieram i szukam przewodnika, co mnie zaprowadzi...wiesz, ja nie stąd. Jakby się zgubiłam, a obiecałam, że...że będę...
- A ty to co? Na każdym koncercie byłaś, że wiesz, co Steven robi? - spytała z wyraźną kpiną w głosie, która mnie lekko rozstroiła. Tak sądziłam, że jest cwaniurą. Tak sądziłam, że ma się za małą buntowniczkę. A do mnie się nie mówiło takim tonem bezkarnie, o nie. Odkąd pojechałam na trasę, sztuka droczenia się nie była mi obca, miałam teraz okazję ją wykorzystać. Caroline nie powinna się obrazić. Obrzuciłam brunetkę morderczym spojrzeniem.
- Tak się składa, że od miesiąca nie mogę się spokojnie wyspać, bo pół nocy słyszę, co Steven robi za ścianą. Tak się też składa, że jeżeli tam nie trafię, to pan Perry zmarznie, wracając do hotelu... - dodałam, widząc, że ta zaczyna się lekko krztusić, i poprawiłam na sobie czarną skórę.
 Dostała po tym wszystkim uroczych napadów histerii, nerwowo przeskakiwała z nogi na nogę, machała rękoma, gestykulowała, starając się pomóc mi w zrozumieniu tego, co mówiła. Ciężko było, ale ja nie miałam czasu się dłużej nad tym rozczulać. Chciałam, by mnie po prostu zaprowadziła do hali, nie lubiłam rzucać obietnic na wiatr. A nie będę też ukrywać, że kochałam moment, kiedy On schodził ze sceny, zostawiając ten rozwrzeszczany tłum, którego częścią sama niedawno byłam...i podchodził do mnie. Bo stał się mój, doskonale o tym wiedziałam. Gorzej, że moja niedoszła przewodniczka tego nie rozumiała i nie była w stanie się okiełznać, by mnie poprowadzić.
- Czekaj, czekaj...ja muszę to ogarnąć... Wyglądasz jak ja...za parę lat. Dobra, może ty tego nie widzisz, ale ja to widzę. Gadasz mi, że masz jakieś tam podobne przeżycia jeśli chodzi o...i tak dalej, a do tego chcesz mi powiedzieć, że jesteś związana z Aerosmith...? Kurwa, mnie chyba pojebało do reszty!
- Wolnego, kochana. Jestem związana przede wszystkim z prowadzącym. - Nie mogłam się powstrzymać. - A z tobą jest wszystko w porządku, z tobą jest absolutnie wszystko w porządku...jak masz na imię? I błagam, zabierz mnie tam. Ja muszę tam dotrzeć, bo mnie zabiją po fakcie, hej...
- Z prowadzącym...jeszcze lepiej. I może mi powiesz, że w wolnych chwilach siedzisz sobie i rysujesz swoje dziwne obrazki z głowy...?
- Tak - odpowiedziałam szybko i szczerze, zresztą. - Moja praca polega na rysowaniu, jakby na to nie spojrzeć. Projekty okładek. Książek.
 I tutaj znów się pogrzebałam, wyszło, że dziewczyna planuje robić dokładnie to samo. Runęła na chodnik, usiadła na krawężniku i powtarzała w kółko wszystkie podobieństwa między nami. Nie będę udawać, że mnie one ani trochę nie fascynowały, całe to spotkanie, ale znosiłam już jajo, ja MUSIAŁAM dotrzeć do hali, gdzie był koncert. Starałam się ją przekonywać, ta zaczynała majaczyć. Robiłam wszystko, kusiłam ją podpisami chłopaków, machałam jej identyfikatorem upoważniającym do przebywania na backstage'u. Nic. W końcu powiedziałam, że zrobię dla niej wszystko, jak mnie zaprowadzi. Uległa.
- No dobrze... I jestem Madison... Ale...skoro zrobisz dla mnie wszystko...ja cię tam zabiorę, ale nie chcę iść na ten koncert...pewnie wyda ci się teraz to dziwne, ale ja...chyba muszę z tobą porozmawiać, bo to wszystko...nie mogę.
- Świetnie! - Wstałam pocieszona z krawężnika i pomogłam wstać Madison. - Madeline, ale mówią mi Dee. I tak... Zaprowadź mnie po prostu do hotelu. I tak będzie już bezsensu iść na sam koncert. Jeszcze skoro chcesz porozmawiać. - Popatrzyła na mnie niepewnie. Słuszne, jeszcze przed chwilą byłam gotowa się pocięć, byleby tylko dotrzeć na ten nieszczęsny występ, ale po jej słowach moje myślenie zboczyło na inny tor. Ten jeden raz... - Madison, wiem, co robię.

***

 Udało mi się wytłumaczyć jej, w którym hotelu się zatrzymaliśmy. Naturalnie nie zapamiętałam nazwy, naprodukowałam się ze szczegółowym opisem budynku, co okazało się zupełnie zbędne, kiedy ta powiedziała mi, że w sumie mogła się sama domyślić, tam zawsze zatrzymują się gwiazdy. Przemierzałyśmy stosunkowo szybko zimne Seattle, rozmawiając wciąż o tym, co nas obie uderzyło, a ją zwłaszcza. Otumaniło ją, ja starałam się trzymać zdrowy dystans, odpowiadać na pytania, czasem jakieś zadać. Kolejna idealna okazja, by powierzyć komuś moją największą i najprawdziwszą życiową dewizę. Znów znalazła potwierdzenie; nic nie dzieje się przypadkiem. Madison się zgodziła, powrócił do niej uśmiech. Sama już zapomniałam, że powinnam teraz być gdzie indziej. Wyjątkowo zdałam się na tłum rozpalonych kobiet, które może wystarczająco zdopingowały mojego kochanego, haha. Raz one. I wszystko mogłoby być już w porządku, ale znów zerwał się wiatr. Spytała o coś, co mnie wytrąciło z rytmu. Tym razem ja się podłamałam.
- Jak to jest...? Być po tej drugiej stronie...w tym świecie, ale jednak w cieniu...?
- Ciężko jest - odparłam po chwili, po czym znów na nią spojrzałam. Zatrzymałam się w sobie, czas zawrócił. - Osobiście trafiłam na moment, kiedy jakby powstali na nowo. Co prawda wracają na szczyt, do dawnej formy... Ale muszą jeszcze wrócić do czystości. Ja jestem jego matką, nie tylko kobietą. Pilnuję go. Pomagam mu. Rozmawiam. W nocy czasem chce mi się płakać, że nie dam rady, że on znów nie da rady. A z drugiej strony on opiekuje się mną, ja bez tego zginę. I mam taką świadomość, że on wychodzi na scenę dla tych ludzi, ale wraca tylko dla mnie. Tak mówi. I tak ma każda...z nas. Kochamy się jak normalni ludzie. Z tym, że jest o wiele więcej pułapek. Boże, są wszędzie. I będąc tam wcale nie jesteś w cieniu, Madison. Jesteś w centrum, kiedy zdasz sobie sprawę z tego, co ci powiedziałam. I czujesz triumf nad połową kobiet świata - zaśmiałam się ostatecznie. - Oni są najbardziej zagubionym gatunkiem mężczyzn. Oni najbardziej potrzebują tej miłości, Madison. Kiedy cię w środku nocy nagle przytuli jak małe dziecko matkę... To nie są ci ludzie, których ty widzisz w gazetach, telewizji. Oni tak wyglądają, oni się tak zachowują... Bo tym sposobem unikną zbędnych pytań.
- Teraz to bardziej zobaczyłam siebie i Michaela niż siebie i Richie'go - westchnęła po chwili milczenia. - Za trudne to wszystko...
- Tam jest pięknie, ale nie możesz nawet na moment zapomnieć, co przeżyli. Co mają za sobą i o czym chcą zapomnieć, choć wiesz, że tak naprawdę nie mogą tego zrobić. To jest najtrudniejsze. Kim jest Richie?
- Moim chłopakiem. - Uśmiechnęła się niepewnie, na co ja jej tylko odpowiedziałam, że tak właśnie sądziłam.
 Wspomniała wcześniej, że Sambora. Wiedziałam, że skądś kojarzę, okazało się, że jeśli jestem z Nowego Jorku, to pewnie w radiu zasłyszałam. Tak się złożyło, że w Nowym Jorku żyliśmy na co dzień, zatem to pewnie było radio. Może padło kiedyś na zapleczu. Zresztą, w tamtej chwili nie to było dla mnie ważne. Kiedy zobaczyłam hotel i pociągnęłam gwałtownie Madison w jego stronę, w ogóle się tym już nie interesowałam. Rozbawiło mnie jej przerażenie, ale chciałam, by poszła ze mną dalej. Chciałam z nią jeszcze porozmawiać. Znów zaczęła stawiać opory, bała się tam wejść, bała się reakcji ludzi, którzy tam byli. Jakby miała ich za lepszych od siebie, on nas. Miałam wrażenie, że się przy mnie krępuje. A przecież ja byłam tu tylko dlatego, że...och.
 - Możesz tak sobie przyprowadzać fanki?
 Bawiło mnie to tak bardzo. Oczywiście, że mogłam. To, że wkroczyłam na zupełnie inny poziom życia, inną sferę, nie sprawiło, że stałam się mniej zależna. A skąd, wciąż miałam swój silny głos. Przemknęłyśmy szybko przez hotelowy hol, machnęłam tylko kilku osobom swoją zbawienną przepustką i wciągnęłam Madison za sobą do windy, szybko wcisnęłam odpowiednie guziki, po czym znów spojrzałam w jej zdezorientowane ślepka.
- I tak już ci wystarczająco zaufałam - powiedziała zduszonym głosem.
- Można mi zaufać. - Uśmiechnęłam się i przejrzałam w sporym lustrze. Wielkie plusy wind. - Można ufać.
- Pewnie się jeszcze nie raz spotkamy...
- Chciałabyś? - spytałam. Jej stwierdzenie zabrzmiało jak myśl, która powinna na zawsze zostać tylko w jej głowie. Nie sądzę, by chciała mi o tym mówić.
- Sama nie wiem. Ale zapamiętaj sobie nazwisko McKagan. Duff McKagan.
- O proszę. Gra. - Spojrzałam na nią. To nie było pytanie, to było dla mnie jasne. Po tym wszystkim... Kiedy winda stanęła, zachęciłam ją ruchem głowy znów, by poszła za mną. Poszła i szepnęła cicho, że owszem, gra. Zapamiętam.
 Po krótkiej walce z kluczem, udało mi się otworzyć drzwi do naszego pokoju, och, apartamentu. Weszłyśmy do środka, młoda zagwizdała z zachwytu, a ja rzuciłam kurtkę na kanapę, po czym podeszłam do jednego z ciężkich pokrowców stojących przy ścianie. Szukałam czegoś, co chciałam jej dać od samego początku, w między czasie dostała moje pozwolenie na spoczęcie, napicie się, rozgoszczenie. Klęłam sama do siebie, przeklinałam Joe'go, który nie powinien dotykać rzeczy, których mówiłam, by nie ruszał. Pogrążyłam się w wykopaliskach wśród naszych pierdół, kiedy znów Mad zadała pytanie. Celne.
- Wspominałaś coś, że przytrafiło ci się coś podobnego jak mnie i Susan. Mogę wiedzieć dokładnie, co się stało?
 Mruknęłam coś cicho i niedługo potem usiadłam przy niej, na kanapie. Wzięłam na raz szklankę whisky i z zimną krwią streściłam jej szalone lata, kiedy to byłam sama. Kiedy moje dziewczyny poleciały za ocean, polecieli i rodzice, a ja chciałam uparcie walczyć o niezależność z jadowitym wężem Jasperem u boku. Powiedziałam jej o całym fałszu, jaki z niego wypłynął i naszym wielkim zwycięstwie, kiedy znów spotkałyśmy się po latach. Ja i dziewczyny. W innym świecie.
- ...i przestałam być sama. Moje życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni, miałam niewiele, a teraz... - Uśmiechnęłam się blado.
 Zrozumiała, że w jej historii zobaczyłam swoją. Ja dowiedziałam się, że i u niej śmierć zagrała ważne skrzypce. Że śmierć odebrała jej koleżankę, a siostrę małej Susan. Jej przyjaciel i jej chłopak szukali szczęścia w świecie, do którego należał Mój. Tylko oni byli teraz tam, gdzie Aerosmith piętnaście lat temu. Albo nawet oni nigdy nie byli w aż takiej dziurze kariery. Czasy się zmieniły. Rozmawiałyśmy jakbyśmy znały się już od dawien dawna. Otwarłyśmy się. Zobaczyłam, jak bardzo ta jest rozdarta, kompletnie nie wie, co z sobą zrobić. Myślałam tak, aż dotarła mnie przytłumiona fala krzyków podniecenia, ekstazy, dziki pisk. Z holu. Wrócili.
- Wracają, Madison - odparłam i zaśmiałam się cicho. Obruszyła się. Ja podeszłam znów do pokrowca, z którego wyjęłam jeden z plakatów promujących trasę. Były nie do zdobycia, tylko my je mieliśmy. Uznałam, że jeden dam właśnie Madison, powiedziałam jej, jaki unikat będzie mogła sobie zatrzymać. - Możesz jeszcze dostać z podpisami.
- Chcę jeden podpis - odparła cicho, patrząc na plakat. - Twój.
 Dreszcz.
- Tego się akurat nie spodziewałam. - A zaskoczenie moje było ogromne. Ale mój mózg szybko rozpracował, że jeśli nie zrobię tego teraz, to oni zaraz tu wpadną, a na pewno Anthony z Caroline, jak Caroline to i Steven, zobaczą Madison, mnie, i zacznie się przesłuchanie. Byli już na piętrze, wzięłam pierwszy lepszy flamaster leżący na ławie i podpisałam się. - Dee Wakeford, proszę...
- Będzie mi przypominał, że to wszystko było prawdą... - Podeszła i po prostu się przytuliła. Odwzajemniłam gest z czystą przyjemnością, mówiąc cicho, że to jest właśnie jeden z plusów bycia po tej stronie. Przykleiła się do mnie, a ja patrzyłam spokojnie, jak klamka drzwi w końcu opada na dół, drzwi otwierają się bezszelestnie.
- Madison, będziesz się musiała ostrożnie wycofać i żadnych gwałtownych ruchów... - Uśmiechnęłam się do niej znacząco.
- Ale jeszcze się spotkamy. Na pewno... Zapamiętaj tylko nazwisko McKagan albo Sambora.
- Pamiętam oba. - Powiedziałam poważnie i popatrzyłam jej w oczy raz jeszcze. - A ty zapamiętaj, że wierzymy, że te nazwiska zapamięta znacznie więcej ludzi. Każdy z nich zaczynał od marzeń. Każdy z nich zaczynał z tym samym celem. I wytrwał. Wiara, Madison. - Puściłam do niej oczko, po czym kiwnęłam głową na swojego ukochanego, który stał bez słowa w progu i przenikliwie obserwował to, co się działo. - Pamiętaj, młoda. I ty pamiętaj.
 Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie ciepło, po czym odwróciła się i wlepiła wzrok w Joe'go, tkwiącego wciąż w progu.
  - Dzień... A raczej dobrej nocy i do zobaczenia...w innym życiu...czy jakoś tak. Masz super laskę i nie spieprz tego - wydukała i raz jeszcze na mnie spojrzała, potem na niego i przytuliła do siebie plakat, z którym wyszła koślawo z pokoju. Zniknęła równie szybko jak się pojawiła.
- Cześć, stuknięta Madison - powiedziałam, patrząc za nią, po czym zamknęłam drzwi i przeniosłam wzrok na mężczyznę. - A ty zapamiętaj, co powiedziała.
- Ja doskonale o tym wiem. Zdałem sobie sprawę, kiedy dziś cię nie było. To był słabszy koncert, Madeline, zdecydowanie.
- Wynagrodzę ci to jeszcze, kochanie, słowo.
- Mam nadzieję - odparł i oparł się o drzwi. - A ona... Powinienem pytać?
- Nie - szepnęłam z uśmiechem.
 Nie chciałam już żadnych pytań. Wzięłam go tylko za rękę i pociągnęłam w znanym kierunku.

* *** *
Jesteśmy końca bliżej, niż dalej, chciałabym powiedzieć. Co więcej, mam w swoim archiwum coś nowego, dręczy mnie pytanie, czy winnam to już publikować. Może czekać?
Pomocy.

9 komentarzy:

  1. Ja nawet nie zdążyłam skomentować następnego, a tu już nowy. Świat za szybko dla mnie pędzi, och... Ale nie o tym. O zderzeniu dwóch światów, pozornie odległych, ale jeden by nie istniał bez drugiego i nieustannie ich elementy się mieszają. I ludzie przechodzą na drugą stronę. A ja nie bardzo wiem, co mogę powiedzieć, nigdy nie wiem do końca, co mam tu u Ciebie powiedzieć, bo zawsze zostawiasz mnie bez jakikolwiek słów. To straszne, przecież mi się usta nie zamykają, a palce nie zatrzymują na klawiaturze, a Ty mi tak... Jak możesz.
    Jeszcze ten początek. Zaczęłaś tak, że ja musiałam, musiałam zgasić światło i czytać tak na tym małym ekraniku, żeby widzieć tylko tamten świat, tamten pogmatwany, kuszący świat, w którym my kiedyś... No. "Każdy z nich zaczynał od marzeń. Każdy z nich zaczynał z tym samym celem. I wytrwał. Wiara, Madison." - popłakałam się, nie.
    Sama Madison pokazała się tutaj taką, jakich ludzi uwielbiam. Ba, sama podobnie się zachowuję, gdy czymś się ekscytuję, haha. A Dee przejrzała. Przejrzała ich wszystkich, każdego po kolei, bo stała się częścią tego świata, który już jest jej. Jak Anthony, och. Jeszcze bardziej odnośnie poprzedniego rozdziału - jestem w nich absolutnie zakochana. Jestem zakochana w tym, jak oni są w sobie zakochani i ja nie chcę, żeby to wszystko się zbliżało do końca, ale przecież jest coś jeszcze, na całe szczęście, Alicjo, uwielbiam Cię za to, że masz tyle asów w rękawie.
    Chciałabym jeszcze tyle powiedzieć, ale taki chaos tutaj zapanował, że ja już wolę się wycofać, Ty wiesz, co ja sądzę o tym miejscu. Więcej nie powiem, nie umiem.
    Kocham, uwielbiam, jest wspaniale ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Urzekł mnie ten niby niepozorny... ,,pogmatwany, kuszący świat, w którym my kiedyś... '' - nic nie mów, ja wszystko wiem. Czuję, rozumiem, jasne, jasne...
      A tworząc fragment, gdzie się popłakałaś, spokojnie. Ja sama chciałam, nie wykluczam, że to zrobiłam, już sama nie pamiętam.
      Nie umiem się odnieść, ale wiedz, że jestem po Twojej stronie i zgadzam się z Twoim tokiem myślenia, ale to jest jasne. Dziękuję ślicznie, Zosiu, a postać Madison zawdzięczamy tylko Rose, haha ♥

      Usuń
  2. jeju, Alicjo, zastanawiam się, co mam napisać. jejuuu, haha, jak ja się usmiechnęłam, kiedy przeczytałam, że ta młodsza dziewczynka to Susie. zaraz skojarzyło mi się to z tą moją psycholką, chociaż do niej bardziej by ta Madison pasowała. ale i tak za grzeczna...
    właśnie, Madison... pojawia się... w sumie znikąd i już zamieszała, przynajmniej w mojej głowie. nie wiem nawet co mam o niej sądzić. z jednej strony wydaje mi się bardzo ok, taka zwykła dziewczyna, zwykła fanka, w dodatku po tym jak chciała podpis tylko od Madeline, a nie zespołu, dodałam jej +10 punktów. nie spodziewałam się czegoś takiego. a z drugiej strony wydaje mi się, że ona to jakieś chodzące kłopoty. jak już wcześniej powiedziałam, pojawia się z dupy, spotyka Dee, jest do niej podobna, wizualnie, a jak się później okazuje - z charakteru i przejść również. jakaś jej zaginiona siostra, anioł stróż? może ona ją zna? może skoro są takie podobno, to później Madison weźmie się za Joe? cholera, a może Joe kiedyś pomyli ją z Dee i wylądują w łóżku? nie dopuszczam do siebie tej myśli, o nie, haha! jeszcze coś bardziej absurdalnego przyszło mi do głowy - Madison to tak naprawdę duch Jaspera pod postacią kobiety i znowu chce być blisko Madeline, bronić ją czy coś. jak to czasami bywa w tych opowieściach z duchami. w końcu nic nie dzieje się z przypadku, jak ktoś już powiedział :) (nie brałam narkotyków, nie ♥)
    no i jeszcze to wspomnienie, o Duffie i Richie'm. właśnie jak już przeczytałam Michael, skojarzyłam sobie to z Seattle to od razu właśnie Duff przyszedł mi na myśl, haha! tylko nie rozumiem dlaczego akurat mowa o Duffie i Richie'm, jakby na to nie patrzeć oni chyba nic wspólnego ze sobą nie mieli, oprócz tego że mniej więcej w tym samym czasie podbijali scenę muzyczną. dobra, Michael wyjechał z Seattle, a Richie to jej chłopak (Madison)... tylko po co ona Dee kazała zapamiętywać ich nazwiska? może po to, żeby później jeździła na ich koncerty, jak już odniosą sukces, bo może tam akurat spotka Madison? skomplikowane.

    ale mi namieszałaś w głowie, teraz nie wiem co mam o tym myśleć, haha! pisz kolejny kochana, mam nadzieję, że szybko to wyjaśnisz!

    i jeszcze chciałabym odpowiedzieć na Twój komentarz dotyczący mojego rozdziału, bo nie wiem czy u mnie przeczytasz: TAK, UŁOŻY SIĘ, UWIERZ, ALE KOMUŚ W MOIM OPOWIADANIU SIĘ UŁOŻY :) mam zaplanowe od początku jedno zakończenie, bałam się, że nikomu się może nie spodobać, ale myślę, że Tobie się spodoba ♥ i Dave ma być odrażający, ma mieć paskudny charakter. dokładnie tak jak Ty każdy miał to odczuć.

    i jeszcze chcę się wypowiedzieć na temat czegoś nowego co masz w archiwum :) nie publikuj teraz. wolę, żebyś na spokojnie skończyła to. widzę, że osoby, które mają ze 2 opowiadania, jedno bardzo zaniedbują, bo bardziej wkręcają się jednak w drugie. i nie chcę żeby było coś takiego, że możesz to zaniedbać, bo nigdy bym Ci tego nie wybaczyła. MIAŁABYŚ DOŻYTOWNI ZAKAZ KUPOWANIA JAJEK NA JAJECZNICĘ W SKLEPIE. i w dodatku wolę czuć tę niepewność, "cholera, pisze coś nowego, po tym opowiadaniu będzie to wstawiać, ciekawe co to". zrobisz oczywiście jak uważasz, ale chciałaś poznać naszą opinię - proszę, moja jest :)

    więc czekam na nowy! dużo weny! ♥

    Parry :'))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zacznę od Twojej opinii, posłucham się. Już doszłam wczoraj, w zasadzie, do wniosku, że najpierw skończę z Until [...], a potem zacznę się bawić w to, co zaczęłam dla siebie tylko, póki co. Kto będzie wierny, ten dotrwa i będzie czytał.
      A jeśli mowa o samej Madison, jest ona główną bohaterką Zwierzeń Sunset Strip, pochodzi z zupełnie innego blogowego opowiadania, uznałam z Rose, że dziewczyny są bardzo podobne i ciekawie wypadłoby ich spotkanie: udało się, jak widać! Tylko ta Twoja wizja z Jasperem mnie troszkę...powaliła, kocham to! Ale nie, haha. I spokojnie, Joe jest na tyle ogarnięty, że zawsze Dee rozpozna!
      Dziękuję za śliczny komentarz, na który, jak zawsze, czekałam niespokojnie ♥♥

      Usuń
  3. Jestem, jestem.
    Oglądałam jakiś dokument na discovery science i stwierdziłam, że mój mózg nie ogarnia zaginania czasoprzestrzeni, więc stwierdziłam, że lepiej zajmę się tym komentarzem. Chociaż przyznam się szczerze, że tak naprawdę ciężko mi jest skomentować ten rozdział, bo no połowa tekstów jest ode mnie i... jakbym komentowała samą siebie. Ale postaram się coś tu ładnego napisać, chociaż... mi chyba nigdy nie wychodzą ładne komentarze.

    No tak. Miałam okazję spojrzeć na Madison trochę z innej strony niż normalnie na nią patrzę. Bo przecież jak piszę te swoje dodatki takie jak oczami Duffa to i tak wychodzi na to, że ja patrzę na nią swoimi oczami, bo przecież nie jestem w stanie spojrzeć inaczej. A tu miałam okazję poczuć się przez chwilę, jak czytelnicy mojego bloga. Powiem Ci, że to jest całkiem fascynujące zdarzenie i .... można powiedzieć, że inspirujące, ha. Nagle dowiadujesz się o swojej postaci rzeczy, których wcześniej się nie wiedziało.
    Madison... tu jeszcze dziewczyna znikąd. Tu jeszcze wariatka, która ma dość swojej matki, która jest pewna, że kocha Richarda, która nie wie, że w sumie za rok będzie z nim w ciąży. Dziewczyna, która żyje jeszcze względnie prostym świecie, bo nie ma w nim Rose'a i całej bandy. Dziewczyna, która jeszcze nie wie jak wygląda życie w Los Angeles i ma nadzieję, że Michael naprawdę pozostaje Michaelem i wcale się nie zmienił. Niestety niedługo się przekonana, że tak wcale nie jest, a całe jej wyobrażenie o życiu... legnie w gruzach. Teraz jak sobie tak patrzę na to wszystko to wydaje mi się po prostu takie smutne. Całe jej życie wydaje mi się być przerażająco smutne. Tak, potrzebowałam tego rozdziału, abym sobie musiała to uświadomić. I mamy tu zderzenie dwóch światów. Tego zwyczajnego i tego "lepszego" chociaż sama nigdy bym nie nazwała go lepszym. Dee sama jeszcze niedawno temu była po tej samej stronie co Madison i w sumie może jeszcze żyje z taką samą mentalnością co Madison. Nie da się przecież przestawić tak z dnia na dzień. A nawet to jeszcze widać, że tak naprawę tok myślenia Dee równa się tokowi myślenia Madison... obie jeszcze patrzą na świat tak jakby były w tym "normalnym" świecie. A jednak mamy tu to zderzenie. Jednak coś wygląda inaczej. Bo mam wrażenie, że jakby Dee spotkała na swojej drodze życia, w tym Seattle, kogoś z tego świata.. dziewczynę jakiegoś innego sławnego muzyka, to spotkanie by wyglądało całkiem inaczej. Ba, przecież ja mogę być o tego pewna. Każdy temat do rozmów wyglądałby inaczej.
    W sumie pisałyśmy to późno w nocy, a sama jak się przyznałam czuję się jakbym pisała to pod wpływem. Wtedy nie zauważyłam jednej istotnej sprawy... Madison tylko raz zapytała się Dee o zespół.. w sumie nie zapytała się o Aerosmith tylko ogólnie o to jak jest tam, po drugiej stronie (zabawnie to brzmi), równie dobrze mogłaby się zapytać kogoś całkiem innego i by pewnie dostała taką samą odpowiedź. Z resztą niedługo sama się o tym przekona. Ale ani razu nie zapytała się o zespół. W sumie można powiedzieć, że obeszła ten zespół obojętnie. W momencie przestał się dla niej liczyć. Nie chciała nawet autografów. W sumie nie chciała się nawet z nimi spotkać, bo kiedy siedziała w tym pokoju hotelowym to wydawała się być przerażona, że zaraz do pokoju może wejść, któryś z Nich... i nie oszukujmy się, uciekła jak zobaczyła Perry'go. Jej wcale na tym nie zależało. Ani na koncercie, ani na spotkaniu się z Aerosmith. Na pojedynczej sekundzie spędzonej w ich towarzystwie. No przepraszam bardzo. Ona była w pokoju, do którego za chwilę wszedł Joe, stanęła z nim twarzą w twarz i można powiedzieć, że ją to wcale nie obeszło, a może tylko napawało przerażeniem.

    OdpowiedzUsuń
  4. I wiesz co? Teraz tak sobie myślę, dlaczego tak się stało. Teoretycznie ja to powinnam wiedzieć, ale problem polega na tym, że Madison żyje mi trochę swoim własnym życiem i ja chyba nie do końca jestem zdolna ją kontrolować, ha. Wiem, dziwne to trochę. Miałaś tak kiedyś, Alu? Ale wracając... I tak sobie myślę, że tak naprawdę chodzi tu o Richarda, o Michaela. Chociaż może bardziej o Richarda, bo jakby nie było to on jest już kimś. Michael jest jeszcze nikim. I w sumie nie można powiedzieć, że Madison jest z tego zwykłego świata. Może jeszcze w nim żyje, ale tak naprawdę jej życie zaczyna się przeplatać ze światem Dee. Bo jednak... jakby nie było to Bon Jovi jakąś tam sławę już ma. Coś tam się już dzieje. Są koncerty, dają ich w radiu, są fanki, są wywiady. Jest to początek tej drogi, ale jednak Madison w tym wszystkim w jakimś stopniu bierze udział. I tak sobie myślę, ze sam fakt, sama wizja spotkania Aerosmith nie wiele ją obeszła, bo w sumie sama jest związana z muzykiem. No przecież jak siedziały na ulicy, to Dee kusiła ją takimi propozycjami, że nie jedna fanka poleciała by na złamanie karku, a Madison nie zrobiła nic i nie chciała nic. Raczej chciała tylko spędzić trochę czasu z Dee, a teraz tak sobie myślę, że wiem, dlaczego! Bo Dee, pomijając fakt podobieństwa i tak dalej, jest jakby na takiej samej pozycji co ona. Nie jest kimś sławnym, jest tak jakby w cieniu, jak to określiła Madison. I tu, w styczniu 85 roku Madison zdawała sobie sprawę z tego, że znajdzie się w tym wielkim świecie, ale chyba też się tego bała. A Dee stała się (zgubiłam słowo) odpowiedzią na każde pytanie, jak tam jest... czy można zatracić siebie...

    Jedno jest pewne. Dla Madison to spotkanie miało jakieś znaczenia, a mogę nawet powiedzieć, że bardzo duże znaczenie i ja to zaznaczę u siebie w opowiadaniu, kiedy nagle Mad przypomni sobie słowa Dee, odpowiedź na pytanie, jak to jest... Ale to się wydarzy już u mnie, więc nie ma sensu, abym się rozwodziła nad tym tu i teraz. Zastanawiam się natomiast jakie znaczenie to spotkanie miało dla Dee. Czy było to tylko chwilowe zderzenie się z pewną wariatką, która wydała się być podobna, a przecież tak naprawdę jest całkiem inna, a następnie wyjadą z Seattle i nie było sprawy, czy może coś więcej. Czytałam sobie ten rozdział i tak sobie zdałam sprawę z ego, że Dee nie podeszła do tego tak emocjonalnie. W sumie wykorzystała Madison tylko po to, aby ta zaprowadziła ją do hotelu. I teraz zastanawiam się też nad tym jakby Madison nie musiała odprowadzać jej w bezpieczne miejsce, to czy w ogóle Dee miała ochotę spędzić z nią trochę czasu. Podeszła do tego tak trochę stradlinowsko (cokolwiek ma to oznaczać, ha) Chociaż... sama nie wiem, bo w końcu ten plakat.. Dee jest za bardzo skomplikowana i w sumie ciężko jest ją rozgryźć. Nawet teraz za bardzo nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć, ale chyba też nie mam co się zastanowić. Wiadomo, że nie wszystko musi być jasne i niektóre sprawy mogą zostać po prostu tajemnicą. A może kiedyś się dowiem jakie to znaczenie miało dla Dee, może nie na tym blogu, a na swoim, ha.
    A tak w ogóle, to ciekawy pomysł, aby łączyć dwa niezależne od siebie opowiadania, dwóch niezależnych od siebie autorek, opowiadania o całkiem innej tematyce, z całkiem innej historii w jedno... zobacz, wystarczy tylko jeden wspólny element. Tak naprawdę nie potrzeba wiele, haha. I chyba jesteśmy pierwsze, które takie coś zrobiły! I być może ostatnie, ha.

    I chciałabym jeszcze napisać coś o Carolinie, ale jakoś nie mogę się na niej skupić, bo cała reszta przyćmiewa mi jej sprawę. Powiem tylko tyle, że rozśmieszyła mnie końcówka jej fragmentu. Kiedy ona zaczynała odpływać we swoich myślach, już znajdowała się gdzieś na innym poziomie świadomości w swoim gadaniu i nagle takie zejście na ziemię słowami, żeby Dee się nie zgubiła. Powiem Ci, że to nawet zabawnie wyszło.

    I chyba będę kończyła ten komentarz.
    Jeszcze raz dziękuję Ci za współpracę. Było naprawdę miło.
    Pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciężko mi odpowiadać na to, haha, chociaż bardzo podoba mi się sposób, w jaki odebrałaś ten nasz piękny rozdział. W sumie rzeczywiście miałaś pełne prawo do zobaczenia naszego postrzegania Twojej Madison. A na pewno mojego, gdyż dziwnym trafem Dee myśli troszkę podobnie do mnie, hm...
      Jejku, zrobiłyśmy naprawdę coś nowego, Rose, i koniecznie trzeba będzie to powtórzyć!
      A jeśli mowa o to, jak Madeline odebrała spotkanie z Mad - u mnie też będzie jeszcze wspomniane, w swoim czasie wszystko, haha.
      Dziękuję ślicznie ♥

      Usuń
  5. Wiesz co? Nie ogarniam tego rozdziału.
    Daj mi momencik, przeczytam go jeszcze raz.
    Okej, już.
    Anthony będzie mylił struny? Toż to niemożliwe. Anthony taki idealny, och tak, moje dzieci będą mieć imiona Anthony, Jeffrey i Jimmy.
    aaaa. to jest Madison i Susie z opowiadania Rose. Rozumieć.
    Jak to? Jak to? jak można nie słuchać Aero? To jeden z najlepszych zespołów, ikona,noo haloo!
    Nie no, wiadomo- można nie słuchać. Ale jak? XD
    Hm, podobne do siebie. Dee i Mad. Cholernie podobne. Rozwaliło mnie to, jak Dee powiedziała, że pół nocy slyszy to, co Steven robi za ścianą xDD Wolę nie wiedzieć co on tam robi. Haha.
    I związana z prowadzącym, mmmmm. Joe to jak był młody to takie "ciacho" było. Znaczy on nadal jest takie "ciacho", ale wtedy był taki ładniejszy. Ehh, wisi na mojej ścianie, nad moją głową jak śpię, wraz z Jimmym Page'em. Jeszcze do kompletu brakuje mi Izzy'ego, bo drukarka, złe urządzenie mi drukuje przerywane na zielono.
    Ale bym chciała któregoś z nich poznać, oj tak. Moim marzeniem jest, że jak być może pojadę do Anglii w wakacje to chciałabym iść jakąś ulicą a tu Joe Perry i Steven Tyler. Jezu, to dopiero by było...<3
    Dobra, Asia, wracaj na Ziemię, komentować ten zacny rozdzial...
    Już, już, ale tam jest tak zajebiście...
    Tak, chłopak Mad to Sambora! Zaaaaawsze i wszędzie.
    I idziemy na Aero!
    Taki z dupy komentarz, wybacz.
    Rozdzial zajebisty i ten pomysł takiego jakby połączenie Ciebie i Rose, Dee i Mad bardzo mi się podobał.
    Weny :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję mimo wszystko, Asiu, cenię sobie na swój sposób każdy komentarz.
      I bardzo trafnie powiedziane, że to wszystko, co się stało, jest poniekąd połączeniem mnie i Rosie, naszych dziewczynek.

      Usuń

Wystarczy Twój jeden komentarz, by gdzieś na świecie uśmiechnęła się deMars. Śmiało :')