czwartek, 22 stycznia 2015

XVIII: Jak feniks z popiołów...


Chyba nie mam już słów.

***
Steven
marzec, 1985r.

 Miesiąc za miesiącem, dzień za dniem, koncert za koncertem, a ja wciąż z niesforną angielską damą, która dosłownie trzymała moje życie w swoich pięknych, długich palcach. Wbijała w nie swe perfekcyjnie pomalowane paznokcie, każdy w innym odcieniu, kiedy zrobiłem coś źle, kiedy byłem niebezpiecznie blisko popełnienia błędu, którego może i żałowałbym do samego końca. Była dla mnie taka dobra, czasem aż czułem się nieswojo. Ona, piękna kobieta o twarzy wiecznej dwudziestolatki. Pojawiła się jak huragan i zwabiła mnie w swe barwne szpony historiami o nieokiełznanym języku, wszystko spowiła takim pięknym mrokiem, kusicielka. Chciała mnie. Panna Hadley chciała mnie całego od zawsze, od naszego pierwszego spotkania. Ale nigdy nie powiedziałaby mi tego wprost, to jasne. Nie była z tych, nie przepadała za okazywaniem uczuć w taki sposób. Ale to wszystko było widać, kiedy zaczynało dziać się coś. Coś złego.
 Nie chcę wracać. Nie chcę wracać tam, dokąd nie chciałem jej zabierać. Miejsce, które uderzyło mnie jesiennej nocy, jeszcze w osiemdziesiątym czwartym. Ten zły czas. Pozostawiony sobie samemu i tylko lustro przede mną, a ono wyłącznie mówiło bez ogródek całą prawdę, bolesną jak zawsze. I tak sądziłem, że jestem z nim sam. Ono nie potrafiło pomagać, uświadamiało mi tylko moje koszmarne położenie. Pomyliłem się wtedy, stało się coś, czego nie przewidziałem. I nigdy bym nie przewidział, dlaczego teraz wracam do tego? Wszystko skądś się bierze, wracam, ponieważ tamto znów powróciło do mnie.
 Połowa marca tysiąc dziewięćset osiemdziesiąt pięć, niedługo moje trzydzieste siódme urodziny, koniec spektakularnego Back In The Saddle Tour. Co robił frontman giganta, jakim Aerosmith znów stawało się, jak ten feniks z popiołów? Gnił. Gnił na granicy snu, życia, prawdy, rzeczywistości - i śmierci. W żyłach moich krążyły nowe czarowne substancje, pierwsze od miesięcy. Noc ogarniała wszystko, nie było ani księżyca, ani gwiazd. Leżałem niczym nieprzytomny na łóżku i wpatrywałem się ścięty w sufit. Chciałem krzyczeć, wyć i płakać. Bo co ja, kurwa, zrobiłem? Dlaczego? Dlaczego, skoro nie miałem już od dawna z tego żadnej przyjemności? Nigdy nie miałem, to zawsze było tylko żałosną iluzją, ale myliła mnie jeszcze wtedy. Teraz nie. Więc dlaczego to ponowiłem? Patrzyłem w ciemną przestrzeń, widziałem postacie, których nie miało prawa tam być. Wirujące cienie w czarnych szatach, czyhały przy ścianach i oknach na mnie i moją straconą duszę. Na moje wspaniałe życie, które ja potrafiłem tak perfekcyjnie obracać w ruinę. Jęknąłem cicho, zobaczyłem szkaradne lustro wewnątrz swej głowy. A w nim siebie na skraju wytrzymałości. Jak można było być takim głupcem, jak można było wchodzić w świat twardych narkotyków z taką pasją. Skąd taka we mnie się wzięła te lata temu? Nie wierzę, że to już ponad dekada. Dekada, odkąd wpadłem w bagno. Białe, sproszkowane bagno. Zamiast gadów czekających na przerażone ciało, czekających by wgryźć się w sparaliżowane przez panikę mięso - czekały igły. Wielkie igły, one tylko marzyły o podaniu ofierze tej otumaniającej dawki. Jednak nie potrafiłem walczyć. Ale co się stało kilka miesięcy wstecz, że odciągnąłem się od nich na cały ten czas, co się stało...
- Przepraszam... - szepnąłem, odwracając się w przeciwną stronę i spoglądając łzawo na śpiącą obok brunetkę, niczego nieświadomą księżnę, która pojawiła się znikąd. Która uczuciem miłości trzymała mnie z dala od białej kurwy przez całą tę trasę i okres przed nią. Biała kurwa kiedyś była moją ulubioną kochanką, jako jedyna zawsze była. Gorzej, kiedy ta sama sypia z twoją żoną. Gorzej, kiedy równa z ziemią wszystko, co masz. Okazała się być nadludzko drogą kurwą. Dlaczego znów się na nią pokusiłem, mając obok kobietę, jakiej nie spotkam już nigdy więcej? Jeśli ona odejdzie, ja już nigdy nie zaznam prawdziwego ciepła i troski, taka trafia się tylko raz, teraz to wiem. Całe jej starania poszły na marne przez moją słabość.
 Zacisnąłem powieki i poruszyłem się gwałtownie, bowiem lustro wewnątrz mojej głowy ukruszyło się. Brzydka szlama, brzydka rysa. Teraz moje odbicie prezentowało się jeszcze gorzej, miałem wrażenie, że jeszcze nigdy nie byłem śmierci tak blisko. Ironio, jak to możliwe, by umierać przez narkotyki w hotelowym łóżku, leżąc przy swojej pięknej kobiecie, a samemu będąc u szczytu kariery, wbrew pozorom. Byłem taki wyczerpany, noc nie miała końca, ona... Nieznane fale rozsadzały od wewnątrz moją czaszkę, a w pamięci jakby zostało tylko jedno: tamten czas, kiedy leżałem przymierający w domu, w Nowym Jorku, a ona przy mnie, kiedy myślała, że jestem już nieobecny, a ja słuchałam. Piękna modlitwa, która okazała się być historią. Słowa jej życia, które kierowała do mnie, których nie chciała, bym usłyszał, nie tak, nie w taki sposób, nie w takiej sytuacji. Ogłuszała mnie wciąż jej deklaracja pomocy, jej smutna twarz, huk jej serca, kołaczącego niespokojnie. Jej własne rozczarowanie, kiedy powiedziała, że mnie kocha.
- Głupia, głupia... - wykrztusiłem, choć teraz nie mam pewności, czy nie tylko wewnątrz siebie. Ta poruszyła się lekko, lecz spała dalej. A ja nie wiedziałem, co będzie.
 Co zrobi, kiedy się dowie? Czy zostanie? Czy odejdzie? Czy będzie chciała mnie słuchać? Czy cokolwiek mi powie? Czy da w twarz i wykrzyczy, że zmarnowała sobie kilka miesięcy, a nawet i całe życie, na myślenie o mnie, kiedy ja jednak okazałem się być takim jak jej były, nawet gorszy? Czy będzie sama sobie pluć w brodę, że od początku wiedziała? Wiedziała, że z tego nic nie ma prawa być, ponieważ ja jestem skurwysyńskim Stevenem Tylerem, liderem Aerosmith, a ona prostą dziewczyną z jednego z ładniejszych angielskich miast, to wszystko. Nie, za nic nie mogła tak pomyśleć. Tak wiele kłamstw w tak krótkim czasie. I przez mnie. Zresztą, ja sam siebie kłamałem tyle lat i widać, jak na tym wyszedłem. Nie potrafiłem uczyć się na błędach. I może przez to mijała mi właśnie ostatnia noc z tą, którą i ja pokochałem. W końcu pokochałem tak kobietę, co dalej? Znów dostałem miedzy oczy, nowe wspomnienie. Po przedostatnim koncercie pierwszej części trasy... Siedziałem z Joe w pokoju, już nie pamiętam, czy moim, czy jego. Rozmawialiśmy o tym i tak, jak zwykliśmy to robić przez te wszystkie lata. Miłość, kobiety. Jego paranoidalny wniosek, że może nam nie dane było pokochać tak, jak dane to było innym mężczyznom. Wyśmiałem go wtedy, a dziś płakałem. Może miał rację. Ale z drugiej strony, i on miłość znalazł. Pytanie, co ta by zrobiła, gdyby on znów coś wziął. O ile już tego nie zrobił. Boże, a ty, Caroline, byłaś w Oakland tamtej nocy, której my wykłócaliśmy się o miłość. To w Oakland zobaczyłaś mnie po raz pierwszy. Westchnąłem ciężko, załamując przy tym niespokojnie oddech, znów spojrzałem po leżącej obok księżniczce. Taka dla mnie się stała, była zbyt niepokorna jak na królową. Była moja.
 I tego nie wolno było nikomu i niczemu pozwolić odmienić. Była silna, była piękna, chciała czegoś, czego żadna przed nią. Była ze mną tak zawsze, odkąd się pojawiła w moim życiu. Chciałem przez kolejne długie lata całować jej ostre usta, patrzyć w jej oczy, skrywające w sobie pokłady iskier. Mogące spalić wszystko, ile to razy ja sam przez nie nie zapłonąłem. Tamten ogień był dobry, tylko takiego potrzebowałem. Ten, co wypalał mój szkielet od wewnątrz, blokował żyły, uniemożliwiał mi wszystko... Na co był? Po co go wzniecałem? Dlaczego nie potrafiłem...

***

 Otworzyłem oczy, nie wiedziałem, która godzina, ale marcowe słońce skromnie oświetlało pomieszczenie. Bóle ustały, ale cóż mi to dawało, skoro czułem się jakbym nie spał od kilku nocy. Wsparłem się ociężale na przedramionach, utkwiłem nieświadomie wzrok w siedzącej przy mnie Caroline. Dreszcz. Wiedziała. Musiała widzieć. Patrzyłem w jej szyję, szukając odwagi, by spojrzeć i w jej oczy.
- Stary kretyn - rzuciła oschle. - Myślałam, że może chociaż do powrotu wytrzymasz, ale się pomyliłam.
- Caroline...
- Nie wiedziałam, czy masz padaczkę, nie wiedziałam, co ci jest. Byłam przerażona, śmiertelnie się, Steven, bałam. A ty tylko spałeś, napruty nie wiem czym. Ty po prostu znów...
 Milczałem jak zaklęty, co innego miałem zrobić. Nie było żadnej racjonalnej odpowiedzi na jej słowa. Nie było żadnych usprawiedliwień. Nic nie było. Znów została tylko prawda. Czas płynął, a my w ciszy. Ale w końcu musiał nastać ten moment, gdzie jednak okazywałem się być mężczyzną. Jego wrakiem. Uniosłem ku niej głowę, nie patrzyła na mnie. Patrzyła na materac, gdzie porozkładane było kilka kartek, zignorowałem je i zdobyłem się na coś, co mnie wówczas zaskoczyło. Nie sądziłem, że dam radę.
- Ale...zostałaś.
- Słucham? - Momentalnie się poruszyła i spojrzała mi w twarz, zadrżała.
- Zostałaś, Caroline...
- Ale...
- Przez prawie całą noc leżałem wpatrzony w ciebie i modliłem się żarliwie, byś się ode mnie nie odwracała, choć zrobiłem coś, co już nigdy zdarzyć się nie powinno. Ale jestem zdominowany przez zbyt wiele. I nie wierzę, że mówię ci o tym w taki sposób, po tym wszystkim...
- Nie...nie rozumiem cię teraz. Teraz jeszcze bardziej cię nie rozumiem, Steven - odparła cicho i znów zaczęła błądzić wzrokiem. A ja odważyłem się na tyle, by zmienić pozycję na siedzącą. Przybliżyłem się do niej, lecz odsunęła się niepewnie. - Nie rozumiem...
- Czy nie stało się tak, jak się tego obawiałaś? Obiecałem ci coś, ale stało się, obietnica poszła się pieprzyć razem z miesiącami mojej czystości. Znów jestem tylko ćpunem. Nie potrafiłem docenić tego, co mi dałaś i dopiero teraz to... Teraz to do mnie dociera, Caroline. Na swoją obronę mogę tylko powiedzieć, że tego nie było dużo... Choć na co komu taka wiedza, tanie bajki. Kurwa. Mówiłem, że nie wiesz, co robisz. Nie pow...
- Och, zamknij się! - krzyknęła nagle, a ja pokręciłem z politowaniem głową. Dostałem w twarz. Uderzyła mnie z całej siły i z premedytacją, po czym bezwładnie opadła na biały materac, białą kołdrę i poduszki, a jej pierś falowała szybko, goniąc oddechy. - Zamknij się! To ty nic nie rozumiesz, nie ja! Ty! Nie wiem, dlaczego pierdolisz takie głupoty! Nienawidzę takich sytuacji! Czego ty chcesz, po co mi tak mówisz?! Litość chcesz wzbudzić?! W kim?! W sobie samym?! Bo we mnie na pewno nie! Obiecywałeś mi, jasne, ale chyba musiałbyś być skończonym idiotą, jeśli wierzyłbyś, że ja biorę takie obietnice do siebie! A skąd, Tyler! Ja doskonale wiedziałam od samego początku, że ty znów weźmiesz! Ale jak możesz tak do mnie mówić! Poznałeś mnie wystarczająco, myślałam!... Moje... Moje obietnice różnią się od twoich, Steven... Bo moje są składane przez w pełni zdrową osobę, nad którym nic nie ma władzy... Ja ci obiecałam, że pomogę. Że z tobą będę... Że chcę, byś z tym skończył... Ja... Ja ci to wszystko obiecałam... Bo przecież... Przecież ja cię...kocham, kretynie. Nie powinnam...ale...ale kocham... Więc doceń to... I nie pierdol mi o żadnych odejściach, niczym podobnym. To nie na tym polega. Tylko...ty musisz...sam wziąć się znów...w garść... I nie ulegać... I ty wiesz o tym wszystkim...
- Caroline...
- Kurwa, ty się po prostu nad sobą zastanów i odpowiedz sam sobie na pytanie, jak bardzo ważne jest dla ciebie życie, które zakopałeś w tym gównie, co się nim faszerujesz! - Zerwała się i zgarnęła wszystkie kartki z łóżka, po czym wybiegła z pokoju, trzaskając z hukiem drzwiami. Zostawiła mnie samego. Zostawiła ze mną bardzo ważne słowa. Po chwili ja sam się podniosłem i podszedłem do okna, oparłem czołem o szybę i skupiłem na prawie niewidocznym własnym odbiciu w tafli szkła.
- Ile dla ciebie znaczy życie, Tallarico?
 Ciężko powiedzieć.
- Ile dla ciebie znaczy życie bez tej kobiety?
 Teraz już nic. 
 Tkwiłem w bezruchu. Może minuty, a może godziny. Nawet sam ze sobą nie potrafiłem szczerze porozmawiać o własnym życiu. A ona...
- I dlatego weźmiesz się w garść. Tylko... 

Caroline

 - Te listy się nie kończą, Dee - szepnęłam, siedząc głęboko w fotelu i paląc swój obiad, papierosa Perry'ego. Lustrowałam wzrokiem rozłożoną na kanapie przyjaciółkę, czytającą jeden z tych pierońskich listów autorstwa J. Axona. Kimkolwiek on był... - Nie kończą się, stają się coraz gorsze... Pierdolone ćpuny...
- Na pewno nie chcesz o tym porozmawiać? - spytała mnie ze smutkiem w głosie. Pokręciłam szybko przecząco głową i kazałam jej kontynuować lekturę, która tylko bardziej mnie rozszczepiła wewnętrznie. Rozdarła. Zastanawiałam się, dlaczego w ogóle czytałyśmy te wszystkie oskarżenia, skoro nie było tam nic godnego uwagi, a same raniące słowa. Może chciałyśmy poznać grunt, po którym stąpał u schyłku swojego życia. Może byłyśmy ciekawskie. A może wszystko naraz. Patrzyłam tępo przed siebie, kiedy ona znów się odezwała. - Ale ja nie mogę się skupić, kiedy wiem, co się stało. Caroline, skoro on wziął, to znaczy, że...
- Joe nie wydaje mi się być aż takim palantem. Gdyby ciebie nie było, pewnie by wziął. Ale on jest trochę bardziej dojrzały od swojego złotego przyjaciela i to widać.
- Może powinnaś z nim porozmawiać...
- Ze Stevenem? Już mu powiedziałam wszystko, co powinien ode mnie usłyszeć. Im dłużej nad tym myślę, tym bardziej zdaję sobie sprawę, że on chyba ma rację, powinnam go zostawić. - Zaciągnęłam się papierosem. Wypuszczałam wolno dym, aż westchnęłam, zaśmiałam się z goryczą. - Ale kim ja bym, kurwa, była, gdybym go tak zostawiła. To brzmi śmiesznie, ale on naprawdę mnie kocha. A ja kocham jego. I nie potrafię go zostawić, czegokolwiek by tu nie zrobił. To znaczy...z sobą nie zrobił. Nie potrafię patrzyć, jak umiera. A ja obok. Obiecałam mu, że pomogę. A on... Ja mu tego nigdy nie powiedziałam, ale... Ja...
- Nie ma nic śmiesznego w tym, że go kochasz. Tym bardziej w tym, że on ciebie.
- Źle powiedziałam, wiem, Dee. Ja wiem. Chodzi mi o to, że...ja nadal jestem... Nie potrafię mu chyba w pełni zaufać. Boję się. Powiedziałam mu, co o tym wszystkim myślę, zanim przyszłam do ciebie. Powiedziałam mu w najbardziej zimny i nieprzyjemny sposób. I ciężko, bardzo, przeszło mi to przez gardło. Nie chciałam, tak naprawdę potrzebowałam go przytulić, powiedzieć, że...że...siła...i... - Odzywały się we mnie wszystkie możliwe emocje, sama nad sobą zaczynałam tracić kontrolę, wszystko się chwiało, cały mój świat. Byłam zdeterminowana i z zimną krwią, ale wystarczyła jedna myśl, bym stała się zagubioną dziewczynką na skraju rozpaczy.
- Wiesz, że oni to robią wbrew sobie... Że mają dość... Ale jak karma, zło wraca. Trzeba by ich od tego odciąć na dobre, na długi czas. A tutaj, na trasie, nie ma opcji, by uniknąć narkotyków...
- Wszędzie są... - westchnęłam cicho i zgasiłam kolejnego już papierosa. - Jak wrócimy, to go odetnę... Niech o nich zapomni na zawsze. Ale niech nie zapomina o tym, co mu, nam, im wszystkim, zrobiły. Aż chciałabym cię spytać, co ty być zrobiła, gdyby wyszło, że Joe...
- Błagam, nie... - pisnęła i zmierzyła mnie przerażonym spojrzeniem. Zamilkłam. - W szczegóły wdamy się kiedy indziej. Skoro na teraz miałaś coś do tego listu...
 Wróciła raz jeszcze do pisma, a ja znów zaczęłam niespokojnie oddychać. Nie wiedziałam, czym bardziej się przejmować, czy mężczyzną, którego szalenie pokochałam, a który został doszczętnie zmanipulowane przez największe zło Tego świata i świata w ogóle, czy przejmować się słowami spisanymi kiedyś przez już nieboszczyka, co stał się nim przez dokładnie to samo zło, z którym będę wraz ze Stevenem walczyć. Mój bez używek był człowiekiem bardzo bezpośrednim. Jasper stawał się taki dopiero pod ich wpływem. I potrafił przez to ranić w najbardziej czułych punktach, potrafił rozbijać nawet najsilniejszych. W liście z września osiemdziesiąt dwa opisał pokrótce Madeline i mnie. Twierdził, że nie będę chciana przez żadnego, ponieważ jestem zbyt pewna siebie, mam wygórowane wymagania, nie doceniam tego, co mam, nie znam języka kultury, że bawię się mężczyznami jak dziecko zabawkami i kiedyś odwróci się to przeciwko mnie. Że bawię się i Dee. Nazwał mnie dziwką, kłamliwą zdzirą i tym skończył pierwszą część.  A jeśli mowa o...
- Myślałam, że wiarołomna zdrada z jego strony miała miejsce już dawno - zaczęła i popatrzyła na mnie - ale jak widać pomyliłam się znów.
- Ale patrz, ilu rzeczy się dowiedziałaś...
- Dziwka, zdzira, kłamca, szmata i wadliwa. Pewnie o kilku zapomniałam. Nie sądziłam, że...że uzależnienie może...aż tak...
- Nie wolno zwalić ci wszystkiego na uzależnienie. On musiał to mieć w pewnym stopniu zakorzenione w mózgu i bez tego. Przez niego przemawiała zazdrość, on był tak strasznie zazdrosny, skoro powstawały z tego takie teksty, Dee. On był niesprawny psychicznie, śmiem twierdzić. To było widać jeszcze w Cambridge.
- ,,Wakeford, wielkie szczęście świat spotkało. Jesteś ostatnia ze swojej linii, która potrafi być taką niewdzięcznicą i zapatrzoną w siebie krętaczką. Chwała, że geny dalej przekazane przez ciebie nie będą'' - przeczytała wolno, podnosząc się do pozycji siedzącej. - To akurat zabolało,  mimo wszystko.
- Domyśliłam się. Nie sądziłam, że ma dla nas taką wiązankę... Ale... To jest to, o co chciałam się ciebie spytać, już kiedyś. Czy ty mu o tym powiedziałaś?
- Nie.
- Wiesz, że cię nie minie, a odwlekać w nieskończoność nie możesz...
- Wiem. Wiem, ale nie mam po co mu teraz o tym mówić. Nie powiem nic, dopóki on nie będzie...chciał.
- Boisz się?
- Krępuję - mruknęła i popatrzyła na mnie z ukosa. - Krępuję się tego... Ten temat mnie odstrasza. I zawsze przychodzą te złe myśli.
- Ej, młoda, wyrzuć je z głowy... - Wstałam i przesiadłam się na kanapę, położyłam rękę na ramieniu przyjaciółki. - Tak jak ja nie zostawię Stevena, tak ty nie zostaniesz sama przez coś takiego.
- Nie chciałabym, by coś się przez to zmieniło, nic poza tym.
- To jest inteligenty mężczyzna. I na pewno nic się nie zmieni. A nawet jeśli, to nie na gorsze. Na pewno zdaje sobie sprawę, że takie sytuacje są jak cios, że ciężko o tym mówić, przyznawać się. Kobiecie. - Uśmiechnęłam się do niej blado, oparła głowię o moją rękę.
 Zamilkła, zapatrzona przed siebie. Aż wróciła znów.
- Powiem: Kochanie, byłabym zbyt idealna, gdybym mogła ci jeszcze urodzić dziecko...
- Otóż to, Dee, dokładnie. Nie da się mieć wszystkiego. A dobrze wiemy, że on i tak już chyba za dużo otrzymał.
- Chyba nie tylko on - odparowała, po czym ziewnęła cicho, co było absolutnie kojące w tamtej chwili. - Zdecydowanie za bardzo im się poszczęściło, Caroline...
 Nie wiem, kiedy zasnęła. Wiem, że musiałam ostrożnie wstać, by jej nie obudzić, a wychodząc z pokoju wpadłam na Joe'go, który najwyraźniej nie mógł być świadomy ani tego, co działo się w głowie jego kobiety, co działo się w moim sercu, a co zrobił z kolei jego brat. Rzadko kiedy dopisywał mu tak dobry nastrój. Nie warto było tego psuć, każdy ma prawo być szczęśliwym. Szkoda tylko, że niektórzy to prawo łamali. Szkoda, że obrywało znacznie więcej osób. Idąc korytarzem, zmięłam w kulkę refleksje Axona i celnie rzuciłam nimi do kosza. Wszystko wraca na swoje miejsce.
 O jeden kamień mniej na sercu, kiedy wróciłam do siebie i zastałam śpiącego Stevena w towarzystwie kilku zabazgranych kartek, porozrzucanych długopisów. Może tragedii nie było...? Podeszłam cicho do łóżka i wzięłam najmniej pokreślony kawałek papieru, po czym odrzuciłam go szybko. Nie chciałam jednak tego czytać. Przypomniałam sobie o czymś. ,,Zbaw mnie tej nocy. Spraw, by było w porządku. Mój Aniele...'' - nie...!
 Nie powinnam chłonąć cudzych słów bez pytania. Chociaż poczułam się... Och, Steven. 


* *** *
Naprawdę nie mam słów.

12 komentarzy:

  1. Wybacz, ale tytuł skojarzył mi się z zeszłoroczną Eurowizją i z pierwszym miejscem w tym śmiesznym konkursie... ale dobra, już się zamykam.

    Raczej nie zamykam się tak ogólnie, ale na tamten temat.
    Och, siedzę i myślę, myślę i siedzę i zastanawiam się co mam takiego napisać. Kolejny rozdział, który najchętniej zostawiłabym bez komentarza, aby nie zniszczyć tej magicznej chwili. W opowiadaniu zaczyna się robić wiosennie, a u mnie zimowo. Doczekaliśmy się na Zachodzie śniegu, ha. Ale dobra, bo zaczynam odbiegać od tematu i to bardzo. Boże, na naprawdę nie wiem co mam tu napisać. Obawiam się, że za parę godzin, czy nawet dni też nie będę wiedziała. A może być jeszcze gorzej, bo zapomnę parę rzeczy i będzie... dupa. Wiem, wiem przynudzam. Pewnie nawet nie chce Ci się już czytać tego komentarza. Nie dziwię się.

    Napiszę, że... mam wrażenie, że to jest najlepszy rozdział na tym blogu. Tak, jak dla mnie przebił wszystkie poprzednie rozdziały, które mówiłam, że są najlepszy. Przebił nawet rozdział z wyznaniem Dee, rozdział z moją Madison... no po prostu, ja ten rozdział będę pamiętała bardzo długo. Oj, naprawdę... I może nie zalazłam się łzami, kiedy to czytałam. Dziwne, zawsze zalewam się łzami, a raczej zazwyczaj, kiedy czytam to opowiadanie, a teraz nie... ale powiem coś innego. Spadłam z krzesła. I to prawie dosłownie, bo tak odjechałam od biurka, że poleciłam, haha. Zatraciłam się w słowach Stevena. Ja nie wiem jak Ty, Alu, to zrobiłaś... naprawdę, siedzę i staram się rozpracować, jakim cudem, ale nie wiem... i pewnie nigdy się nie dowiem. Analizuję tylko fakty, które wyglądają tak, że jesteś młodsza ode mnie, jesteś tak samo głupia jeśli chodzi o życie jak ja i tak samo mało wiesz o życiu co ja... A wyszło w tym momencie, że wiesz o wiele więcej niż może nam się wydawać. I to wszystko jest takie prawdziwe, takie realistyczne... I kiedyś już pisałam, że zastanawiam się, dlaczego udaje nam się często napisać coś prawdziwego o sprawach, o których tak naprawdę nie mamy pojęcia i nigdy nie będziemy mieć... to jest wręcz fascynujące.
    Jedyny wniosek jaki tu się wysuwa, to że narkotyki są okropne. Nie wiem, czy miałaś kiedykolwiek z nimi styczność w swoim życiu, czy to był tylko jakiś tam odległy temat na kartach książek, na stronach na blogach, w słowach wywiadów i tak dalej. Przyznam się, że ja miałam styczność. Osoba z mojej rodziny lubiła sobie poszaleć. Pamiętam, jak pierwszy raz poczułam dym od skręta, chociaż panuje opinia, że to nie jest żaden narkotyk. Dla mnie to są głupie bajeczki. Ale każdy może mieć swoje zdanie. Tak, pamiętam jak policja wpadła na chatę i robiła rewizję w znalezieniu czegoś cięższego, a ja z Pawłem chowałam niewielkie torebki. Wszystko, aby chronić tego ćpuna (nie Pawła). Pamiętam te wszystkie rozróby, te awantury, wybijanie szyb w domu i tak dalej.... I mimo, że tego już nie ma od ponad dwóch lat, to jednak wszystko zostaje w pamięci. I za każdym razem, kiedy czytam o narkotykach, to w jakiś sposób do mnie to wraca. Być może dlatego moja Madison jest nastawiona tak do tego świata, a nie, że jest cudownie i fajnie. Och i sama nie wiem, dlaczego piszę to wszystko właśnie Tobie, do tego na blogu. Dziwnie się z tym czuję, ale chyba miałam tylko okazję, aby się wygadać, sama nie wiem...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale wracając, Steven, narkotyki i walka ze sobą samym. Tak naprawdę nie wiem co się działo w głowie tego mojego domowego ćpuna, bo nigdy nam tego nie powiedział. Chociaż mam wrażenie, że działo się coś podobnego co działo się w głowie Jaspera. Właśnie... Steven, a Jasper. Jeden i drugi uzależniony, a zobaczmy jaka między nimi jest różnica. Ogromna... mogę nawet powiedzieć, że jest przepaść, której tak naprawdę nie da się ominąć, czy też przeskoczyć. I tak sobie myślę, że Dee ma świętą rację. Jasper taki był zanim zaczął brać. I tu nawet jest potwierdzenie w postaci Stevena. To nie jest tak, że narkotyki wyżerają mózg... chociaż jak myślę sobie o Adlerze to myślę, że tak jest. Ale Adler może tez miał najebane w głowie od urodzenia, a potem dostał dodatkową dechą w przedszkolu... Hm.. Jasper, ja znam jego historię życia. Przez chwilę mu współczułam, byłam jakby w nim zakochana (jak to brzmi, dobra, oczarował mnie swoimi imionami) ale przeszło mi. Może wkurza mnie to, że tak myśli o dziewczynach, bo nie ma żadnego prawa tak myśleć. A nie myśli, bo nie ma już gnoja. Myślał tak i nie miał prawda. I tak, on musiał... to musiało w nim siedzieć od dziecka. A jego życie od dziecka nie było łatwe, chociaż nie oszukujmy się - Tragedii nie było i zawsze może być gorzej. Wiesz? Ja wysnułam jeden wniosek z zajęć z psychologii, o wychowaniu dziecka i tak dalej. Psychopatów tworzy społeczeństwo. Oczywiście są czynniki genetyczne, które mogą wpływać na fakt, że człowiek może być psychopatą. To jest tak, że dziecko psychopaty ma większe predyspozycje do tego, aby zostać psychopatą, ale nie musi. Dziecko, które rodzi się w rodzinie wolnej od psychopatów też może nim zostać. Bo to wszystko zależy od tego w jakim jesteśmy środowisku i co takiego przeżywamy. Od pierwszych chwil życia, od poczęcia. Może wydawać się to dziwne, ale okres życia płodowego jest dla dziecka bardzo ważny. Wtedy już mogą zajść nieodwracalne zmiany, których nie da się tak po prostu naprawić. Płód wie, czy mama go kocha, czy mam go chce, czy ma miejsce na tym świecie, czy może tez mama, jego cały świat myśli sobie, że ma ochotę go zabić. Ono to wie... i teraz wyobraźmy sobie, że żyjemy w świecie, który mówi nam "zniszczę cię, zdechnij" niefajnie. A dziecko, płód... można powiedzieć, że nieświadoma istotka to czuje. A potem przychodzi pierwszy rok życia, który jest tylko trochę mniej ważny od tego w łonie matki. (Boże, tak sobie myślę teraz, że dziecko Madison miało ciężkie życie płodowe, naprawdę...) W pierwszym roku dziecko uczy się, a może bardziej trafne określenie jest, poznaje wszystkie uczucia, a w tym miłość. Wiadomo, że miłości nie da się nauczyć. Ją trzeba poznać i poczuć, doznać... Jest taka fajna reklama teraz w tv. Już zapomniałam czego, chyba jakiś pieluszek, albo czegoś innego dla dzieci, ale są tam słowa "Miłość okazywana od dziecka zostaje z nami na zawsze" i to są święte słowa. Tak właśnie jest. To jest święta, niepowtarzalna prawda. Można powiedzieć nawet, że boskie prawo, którego my nie możemy przekraczać. Wyznacznik, którym powinni kierować się dorośli jeśli chodzi o dzieci... Ale dobra, bo pewnie zastanawiasz się o co mi chodzi z tym całym pierdoleniem. Zaraz znów będzie, że się wymądrzam, czy coś, ha. (kochane anonimy) Chodzi mi Japsera. On nie miał tej miłości od dziecka. Być może też od życia płodowego. Wszystko możliwe. I nie kochał. Nikogo, oprócz siebie. Kochał tylko siebie i chciał cały świat dla siebie. (wiem, była ta jego Nimfa, ale jej w gruncie rzeczy też nie kochał. Tak mi się wydaje, ale mogę się mylić)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cóż, Jasper był psychopatą. I tak, najczęściej psychopata kojarzy nam się z człowiekiem, który biega z siekierą po ulicy i z pasją odcina ludziom różne członki ciała. Albo zachowuje się w jakiś inny krwawy, morderczy sposób. No tak, to też jest psychopata. Ale psychopatą może też być normalny, spokojny, człowiek, który nikogo siekierą nie zarżnie (nie wiem, czy rozumiesz o co mi chodzi, ale mam nadzieję, że tak) I Jasper niewątpliwe tym psychopatą był. Ale co gorsze... to mu zrobili wszyscy dookoła, a on naprawdę nie miał za wiele do powiedzenia. Zrobiła mu to matka, bracia, po części też dziewczyny, na które tak się pluł w tych listach. Można powiedzieć, że Dee i Caroline są same sobie winne tych słów, które teraz są do nich kierowane. Chociaż jak dla mnie wcale nie powinny tego czytać, bo nie warto. Jaspera już nie ma i tak naprawdę nic się już nie zmieni. Czasami lepiej żyć w słodkiej iluzji, w której wydaje się, że coś jest takie, a nie inne. Czasami tak jest po prostu łatwiej. Prawda bywa okrutna, prawda jest zła. Nie zawsze trzeba znać prawdę, a jak sobie myślę o Dee, to ona teraz naprawdę nie powinna zajmować się tym gnojem, bo po prostu nie warto szargać sobie nerwów. Carolina z resztą też. Widać jakie ona ma teraz problemy. Do kosza z tym Jasperem i tyle.

    No i Steven... kurde, ja nie wiem, który już raz dochodzę do jego postaci, a coś dojść nie mogę, bo ciągle zbaczam z tej drogi moich krętych myśli, które w żaden sposób nie chcą się uporządkować. Steven psychopatą nie jest. Chyba... chociaż on może sam tak o sobie myśli, a raczej na pewno. Na pewno to ma obniżoną samoocenę, co może wydawać się dziwne, ale tak jest. Ma się za śmiecia, ma się za nic nie warte gówno, które Carolina powinna zostawić, bo z tego już nic nie będzie. Obiecał jej, ale się nie udało. Nic dziwnego, że się nie udało. Nigdy się nie udaje. I to jest właśnie taka przykra prawda. Smutne jest to, że narkotyki tak władają światem człowieka, że tak naprawdę około 2 % na dobre wychodzi z nałogu. A żeby znaleźć się w tych % to trzeba naprawdę przejść ciężka drogę, która trwa przecież całe pieprzone życie. Przekichane. No i Steven ma jeszcze daleką drogę, aby tam być, bardzo daleką, ale jest już połowa sukcesu, że on po prostu chce. Ma jakąś motywację, wolę walki i swój cel, który nazywa się Carolina. Chociaż boi się, że ona odejdzie. Może strach też jakąś motywacją. Chociaż czasami lepiej robić coś z woli walki, a nie ze strachu. I myślę sobie, że mimo tego, iż Carolina powiedziała te wszystkie przejmujące słowa, to tak naprawdę dla Stevena jest to tylko chwila przekonania, że ona zostanie i nigdzie się nie ruszy, mimo wszystko. Myślę sobie, że strach, że ona odejdzie będzie z nim bardzo długo, a mogę nawet pomyśleć sobie, że na zawsze. Strach przed tym, że się rozsypie i ponownie będzie leżał w łóżku i zastanawiał się nad tym co się takiego stało, dlaczego się podał i nie dał rady. Boże, to naprawdę musi być okropne uczucie, ech. Bezsilność, z którą nie da się nic zrobić. Taka beznadzieja, która ogarnia człowieka całego. Tak, Caroline mówi, że będzie walczyć i tak dalej. Nie wiem na ile ona jest silna, ale tak sobie myślę, że przecież też jest tylko człowiekiem i po prostu może w pewnym momencie się poddać, bo nie wytrzyma. Nikt nie jest ze stali. Zawsze mówię, że miłość to wredne uczucie. Ha, może dlatego trzymam się od niego z dala. Ale też mam wrażenie, że miłość tragiczna, a tą miłość mogę taką nazwać, jest też najpiękniejszym rodzajem miłości, która może się wydarzyć kobiecie i mężczyźnie. Chociaż ja jestem niepoprawną romantyczką, to może dlatego pragnę kochać tragicznie. Tak, sama sobie robić krzywdę. Zabawne, bardzo, ha. Ale nie o mnie... kurde, zgubiłam wątek.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiesz dobrze, że moja Madison jest mi bardzo bliska. Ostatnio mam wrażenie, że żyje z nią razem. Miałaś kiedyś takie odczucia względem jakiś swoich bohaterów? I teraz tak sobie myślę i analizuję fakty z życia Madison, z życia Dziewczyn. I wiesz? Tak sobie myślę, że Madison ma naprawdę jeszcze bardzo długa drogę, aby tak kochać. Tak silnie, tak bezwarunkowo i tak prawdziwie. Można nawet powiedzieć, że do tej pory ona w sumie nikogo nie kochała. Tak, to będzie dobre określenie. Wydawało jej się, ale nie... i nawet chyba nikomu w swoim życiu nie powiedziała takich słów, które nie raz powiedziała Dee czy Carolina. Mogłam bym powiedzieć, że to jest już po prostu jakiś wyższy poziom miłości czy coś. I chyba taka miłość nie trafia się każdemu za każdym razem. Tak, tak na pewno jest. Jakby tak nie było, to by nie było tyle rozwodów i rozstań. Alu, czasami przeraża mnie to co się dzieje w świecie, w którym żyję. Ja i moje otoczenie jesteśmy już na takim etapie, że zakładamy rodziny i rodzą nam się dzieci. I przerażające jest to ile jest rozstań wokół. Tak po prostu... Nie ważne, że mają dziecko, że mają wspólne mieszkanie. Coś nie pasowało, nara. Za jakiś czas inna miłość, która jest tak samo wielka jak ta poprzednia. Chyba tak naprawdę nie widziałam jeszcze takiej pary, która by się kochała tak prawdziwie i tak głęboko, że ta miłość jest w stanie przenosić góry. Rozwalić każdy mur i po prostu trwać. A może taka miłość już nie istnieje. Sama nie wiem. Może dziś już nie. W opowiadaniu jest 85 rok. Może wtedy jeszcze istniała. Dziś mam wrażenie, że taka miłość zdarza się tylko w książkach i filmach. Być może taka książka jak "Gwiazd naszych wina" której ja nie rozumiem, nie rusza mnie, odnosi taki sukces. Bo opowiada o czymś czego już nie ma. Być może dlatego film "Szkoła uczuć" jest takim... nie wiem jak to nazwać, ale w sumie chyba ważnym filmem, bo też mówi o czymś co już zanikło. O czymś czego my, dziś nie potrafimy odtworzyć. I mam wrażenie, że też jest tak tu, w tym opowiadaniu, na tym blogu. Piszesz o czymś czego tak naprawdę już nie ma, o czymś, o czym każdy z nas zapomniał w tym świecie, w którym ważny jest status na facebooku. Ha, wyobraź sobie teraz, że dajesz swoim bohaterom internet i facebooka, czy inny porta. Co prawda dostaną go i tak za jakiś czas, ale będą już innymi ludźmi. Wyobraź sobie te wpisy... aż teraz wydaje się być to śmieszne, ale... tak mamy w tych czasach. Świat nas niszczy. Zupełnie jak narkotyki ćpunów. Odbiera nam całą radość z życia, a my sami tak naprawdę za jakiś czas będziemy nikim...

    Ja pierdole. Za bardzo popłynęłam. Wybacz.
    Alu, pozwolisz, że ja naprawdę wydrukuję sobie ten rozdział? Wiesz, ochrona praw autorskich i tak dalej. Wolę się upewnić, czy na pewno mogę to zrobić. Mówię poważnie.
    I chyba tyle. Nie wiem co mogę jeszcze dodać.
    Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział.

    Ps: Ostatnio zdałam sobie sprawę z tego, że czwartkowe dnie są jednym wielkim oczekiwaniem na Twój rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Długo nad odpowiedzą myślałam, jak doskonale sama wiesz, ale nie wymyśliłam nic ciekawego. Nawet nie przeczytałam tego komentarza drugi raz, jedyne co, to wtedy. W piątek. On jest niesamowity, ale ja nie chcę czytać go drugi raz, nie potrafię jakby.
      Jestem...urzeczona tym wszystkim, Twoim odbiorem tego, co ja chciałam przekazać.
      ,,(...) o sprawach, o których tak naprawdę nie mamy pojęcia i nigdy nie będziemy mieć... (...)'' - nie, Rose. Tutaj muszę się z Tobą nie zgodzić. Ja mam pojęcie, o czym piszę. Mam pojęcie tego wszystkiego. A będę mieć jeszcze większe. Największa enigma mojego życia, przyznam się, do której dążę od lat i będę, do skutku. Ale nie będę się nad tym rozdrabniać.
      Nie umiem, po prostu nie potrafię się dobrze do tego odnieść. Jestem trochę zaszokowana tym wszystkim... Zwłaszcza końcówką, ale to jasne. Dziwnie mi tak, haha. Wydrukuj go, jeśli chcesz. Tylko wydaje mi się, że gdzieś we fragmencie Stevena napisałam czasownik w formie żeńskiej, lecz nie jestem teraz w stanie go odnaleźć, haha.
      Nie wiem, jak ja powinnam to zakończyć. Po prostu Ci dziękuję ♥

      Usuń
  5. chyba mogę napisać tylko to, co sama napisałaś: naprawdę nie mam słów.
    naprawdę nie wiem, co mogę napisać, ale chce teraz, póki emocje są świeże. pochłonęłam rozdział jednym tchem. jest piękny, a zarazem... straszny, smutny... uwielbiam takie uczucie, że nie chcę czytać o czyimś cierpieniu, bólu, nie chcę tego, ale mimo wszystko to pochłaniam, chcę tego więcej...
    życie ludzi, którzy muszą się męczyć z narkomanami jest straszne. to okropne, co muszą przeżywać tacy ludzie. ja sama zresztą byłam w takiej sytuacji, nie warto nawet o tym opowiadać. tacy ludzie są strasznie zakłamani, myślą tylko o jednym, są bardzo zmienni... ich zachowanie czasami może przerazić. narkotyki naprawdę potrafią zmienić człowieka, Jasper to dobry tego przykład. zawsze mi się wydawało, że jest strasznie zagubiony i samotny. w scenach kiedy się pojawiał odnosiłam wrażenie, że jest strasznie wrażliwy, że potrzebuje miłości, przyjaźni, kogoś bliskiego przy sobie. myślałam sobie czas: "biedny chłopak, nie ma kompletnie nic, ma tylko przyjaciółki, ale jedyne co może to pisać z nimi listy". i wyszło na jaw, jak było naprawdę. Caroline dziwką, zdzirą, nikt jej nie będzie chciał? pokochał ją Steven Tyler. nigdy nie było sytuacji, że się puszczała czy coś w tym stylu. tak samo jak Dee, jak się zakocha, to nie odpuści. widać to w tej sytuacji ze Stevenem. chcę mu tak bardzo pomóc. jest gotowa znieść wszystko, żeby skończył brać. według mnie to jest prawdziwa miłość i oddanie, nikt tak nie zrobi dla osoby, która nie jest dla niej nie wiadomo jak ważna.
    "Chwała, że geny dalej przekazane przez ciebie nie będą"... to też mnie dosyć ruszyło... nawet przez myśl by mi nie przeszło, że Dee nie może mieć dzieci... ale można sobie tylko wyobrazić, jak mogła się poczuć kiedy to przeczytała, od kogoś kogo uważała za przyjaciela. biedna dziewczyna. jeśli nie chciałaby mieć dzieci z Joe to jeszcze nic, a tak... może jednak chciałaby w przyszłości mieć własne i taka wiadomość naprawdę może dobić. tak bardzo mi jej szkoda.
    a to cudowne miejsce, gdzie dziewczyny chcą się wybrać, żeby oderwać panów od narkotyków to Arizona? ahh, ta Arizona... taka cudowna, tak bardzo potrafi zmienić życie na lepsze :')))

    cudowny rozdział, jak już mówiłam. mam nadzieję, że kolejny nie będzie taki smutny! ♥
    zapraszam do mnie na nowy: http://all-roads-lead-to-hollywood.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też uważam, że ten brak słów jest bardzo trafny, Parry.
      Nie umiem coś się zabrać za te komentarze, są równie ciężkie jak i sam rozdział. Steven zrobił co zrobił, ale nie jest żadną tajemnicą, że ja wszystko to naprawię już niedługo. Jaspera prawdziwą twarz już wszyscy poznaliśmy, wiemy, że poniekąd to też nie jest jego winą, bo jednak drobnych problemów z głową nie zawdzięczał sam sobie, chociaż...
      Lea kiedyś wspomniała o ciąży, Dee się zdenerwowała. Czyżby jasne już było, dlaczego...
      I tak, to jest właśnie Arizona.
      Dziękuję, kochana, w czwartek najpóźniej się pojawię! ♥

      Usuń
  6. Ja też nie mam słów.
    I zupełnie nie wiem, od czego mam zacząć, bo stało się wiele, za dużo, jak dla mnie, ja tyle nie udźwignę. Byłam tu wczoraj, przedwczoraj - byłam i nie miałam pojęcia, co zrobić, do teraz nie wiem, przygnieciona zostałam takim pokładem emocji, że trudno mi się ich pozbyć przez słowa tylko. Odbierz to jako komplement, proszę. Ogromny komplement.
    Zło, ono się wszędzie pojawi, w Tym świecie już w ogóle, on jest rządzony przez nie, z ilu zrobiło niewolników swoich, ilu zabrało, ilu zabrać próbowało, zło. I jeszcze... Steven. Czyli temat, do którego podchodzę bardzo emocjonalnie, sama wiesz przecież. Steven plus narkotyki, kolejny temat, który kiedyś tak mi bliski był i który opanował jeden z moich światów, którego wciąż z Olivią się pozbyć nie mogę. Czytając ten rozdział, opowieść Stevena, nie potrafiłam uciec przed porównaniami z tym, co się działo w jaskini potwora. Zaczyna się pięknie, niewinnie, "to było mało i nic nie znaczyło", a potem potwór okazuje się być znacznie większy, zaciska zęby na żyłach, wciąga głębiej i głębiej. I nie ma ucieczki. Ale Steven ma ucieczkę, ma Caroline, księżniczkę! Liczę na nią, wiem, że da radę nawet z takim okazem, jak Tallarico. Kto, jak nie ona.
    Listy przemilczę. Przemilczę, bo tylko kląć być mogła, a jak się pisze, to nie wychodzi takie przeklinanie najładniej, prawda? Przemilczę. Milczenie też swoje mówi.
    Tylko mi przykro, cholernie, że Dee. I tutaj nie liczę na żaden cud, cudu chyba nie będzie. Przykro mi. Bardzo. I gorącemu latynosowi też na pewno będzie. A ja tego nie chcę. Każdy ma prawo być szczęśliwym. Też bym chciała, więc czekam niecierpliwie na następny, żeby było lepiej.
    Uwielbiam nawet mimo smutku, czekam, no ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nikt z nas nie ma słów, Zosiu.
      Chyba sama zdaję sobie sprawę z dramatu sytuacji. Wszystko się tak jakby złamało, w jednej chwili, z jednego, głupiego ruchu Stevena...
      O listach szkoda gadać, mnie samą męczy pisanie o nich, także wiem, ech. A sprawa z Dee...to jest jedna z niewielu rzeczy, które miałam ustalone od samego początku, wiesz... Tylko ten Twój latynos ratuje nam sytuację, dziękuję ♥♥

      Usuń
  7. Masz prawo mnie udusić przy pierwszej najbliższej okazji...Ale najpierw jak się w końcu uda nam spotkać, daj się mocno wyściskać, a potem duś. Albo duś w uścisku.
    Przepraszam, że tak długo nie komentowałam. Ty wiesz, że ja tu zawsze jestem i wszystko czytam i przeżywam i żyję tym opowiadaniem- przestać nie mogę. Ale ostatnie trzy tygodnie to jakaś masakra. Najpierw miałam mnóstwo sprawdzianów, kolejny tydzień non stop próby i dwa występy a teraz choroba i mogłoby się wydawać, że się lenię, ale ja nada przy książkach. Wczoraj/dzisiaj spałam chyba ze trzy godziny wszystko na rzecz beznadziejnego i nieprzydatnego przedmiotu jakim jest PP. Ale nie o tym. Mam nadzieję, że mi to wybaczysz. Chciałam Ci jeszcze strasznie podziękować za wcześniejszą dedykację, której się totalnie nie spodziewałam...A rozdział który był mi dedykowany był idealnie dobrany. Aż nie mogłam w to uwierzyć. Los tak chciał? Nie wiem, ale dziękuję pięknie. Nawet nie wiesz jaka przyjemność mi tym sprawiłaś.
    A przechodząc do tego rozdziału...Bardzo mnie zasmucił. Nie wiem czemu, ale zawsze jak rozmawiam z kimś o narkotykach to robię się bardzo spięta, zestresowana i od razu mi smutno. Wiadomo, ktoś rzuci coś w żartach, wszyscy się śmieję...Ale gdy wynika bardziej poważna rozmowa, gdy mam mówić o ludziach zaangażowanych w to, gdy czytam o tym, to jest mi tak źle...Po prostu. I w tym przypadku to byłam taka wściekła na Stevena, chociaż może nie do końca na niego...Na sam fakt. I to wyznanie Caroline, które mnie dobiło. Jak czytałam całą pierwszą część miałam zaszklone oczy, nawet teraz mam.
    No i Dee...oh, już rozumiem dlaczego tak bardzo wkurzyła się wtedy gdy mówiły o ciąży. Już rozumiem...Kochana Dee...
    Nie wiem co Ci mam napisać. Twój "brak słów" jest w stanie chyba idealnie podsumować ten rozdział. No nic...Tyle ode mnie. Wiesz, że Cię uwielbiam prawda? Nie mogę się doczekać następnego- jakimś cudem udało mi się skomentować przed nim.
    Pozdrawiam ciepło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo, ile ja się wyczekałam, haha.
      Raz jeszcze powiem, że o tej dedykacji dla Ciebie myślałam od dłuższego czasu, ale nie wiem sama, co mnie naszło, żeby akurat poświęcić Ci tak tamten rozdział, hm. Niemniej, nie ma za co, powiem z grzeczności!
      A tutaj słów dalej nie mam - ja też. To mówi już samo przez się, można się załamać tym, co zrobił Steven, w jaki sposób, okolicznościach. Cholera.
      Dziękuję, Haniu ♥

      Usuń
  8. Nadszedł czas na Twoje dwa rozdziały, droga Alicjo.
    Oj, Stevenku, Stevenku. Biedaku...
    37 już? Sto lat.
    Biale sproszkowane bagno...rzuć to w cholerę! Masz Caroline, rzuć 'białą kurwę". Daaasz radę, wierzę w Ciebie Steven.
    No i brawo, panie Tyler. Wieeeeeelkie brawa. Zostawiła Cię. Było nie ćpać.
    Caroline Ci wybaczy, wiem to. Tylko musisz wziąć się w garść, bo skoro życie bez niej nie ma dla Ciebie znaczenia...
    A ja dalej boleję nad Axonem...
    Dee, nie bój się. Chociaż mam wrażenie, że Joe też wziął/weźmie...w końcu to rockman, prawda?
    Nazwał ją tak? Seeeeerio? Kuźwa...
    DeMars. Bardzo Cię przepraszam za ten beznadziejny komentarz. Chcialam to porządnie skomentować, ale ja nigdy nie wiem co napisać na takie refleksje, jakie były w tym rozdziale. Po prostu nie mam slów. Rozdział jest genialny. Szkoda tylko, że nie potrafię go skomentować, tak jak powinnam i w takiej dlugości, jak ty komentujesz u mnie.
    Przepraszam za tego śmiecia, którego właśnie publikuje. :/

    OdpowiedzUsuń

Wystarczy Twój jeden komentarz, by gdzieś na świecie uśmiechnęła się deMars. Śmiało :')