Och, jak zaczynać kolejny rok, to w wielkim stylu, taka niedyskretna uwaga, haha. Chciałabym szanownym Wam tylko przekazać, że w weekend dostaniecie moje nieskromne opinie u siebie, teraz działam tylko z pomocą telefonu i nie ręczę nawet za układ szesnastki.
Rozdział sam w sobie przyszedł mi trudno i łzawo, było gorzej jak z Dee i Joe, o dziwo. Pierwsza część wymaga maksymalnego skupienia i wyciszenia, proszę.
Oczywiście jest z dedykacją dla Lady Stardust - napiszże mi co w końcu.
* *** *
***
Steven
październik, 1984r.
- Kto? - spytałem.
- No jak to kto! Od dwóch tygodni ponad mi opowiada o tym, że byłeś u nas w pracy, że się go o mnie pytałeś, że powiedział ci, gdzie jestem. Że ci pomógł, a ty mu obiecałeś coś w zamian, a potem zapadłeś się jak kamień w wodę! I ja za to obrywam depresją szesnastolatka.
- Kurwa, ty o tym chłopaczku mówisz - zaśmiałem się i wróciłem pamięcią do podnieconego nastolatka, który rzeczywiście pomógł mi wtedy i gdyby nie on, to może nawet i nie byłoby jej teraz ze mną. - Dalej tam robi?
- Owszem, i nie planujemy go stamtąd wyrzucać. Zapieprza co prawda z mopem i miotłą całymi popołudniami, ale jest tak zdeterminowany, żeby zarobić, że aż miło patrzeć na jego zapał.
- Jeszcze będę miał okazję się odwdzięczyć, możesz mu powiedzieć, by był spokojny.
- Ja bym ci nie ufała na jego miejscu... Na swoim, zresztą, też ci nie ufam i absolutnie nie wiem, co ja robię z tobą na takiej wysokości...
- Ty sobie nawet nie zdajesz sprawy, jak wysoko naprawdę cię zabrałem - mruknąłem i nachyliłem się nad nią, całując ją. Bez wzajemności!
- Czuję zagrożenie dla swojego życia i zdrowia, proszę mnie stąd zabrać! - Pokazała mi język i zaczęła się śmiać.
- Kobiet nie zrozumiem...
- Samego siebie nie rozumiesz - odparła i zmieniła pozycję na siedzącą, przysunęła się bliżej mnie i oparła głowę o moje ramię. - Ale w sumie na jedno wychodzi.
- Dlaczego wy wszyscy się tak nade mną znęcacie? Z jednej strony Joe od samego początku zarzuca swoimi prześmiewczymi uwagami, z drugiej jest kobieta, która całkowicie przejmuje kontrolę, a ja nawet nie próbuję nic z tym zrobić, bo... - urwałem nagle. Co chciałem powiedzieć? Z czego tak nagle zdałem sobie sprawę? Czyżbym zobaczył drugie dno? Czyżbym poddał się w czymś jeszcze?... - Bo nie potrafię.
- Czego nie potrafisz...?
- Powiedz mi coś o sobie, Caroline.
- Ale... - Popatrzyła na mnie, wiedziałem, że się zgubiła. Zgubiłem się ja sam, rzadko kiedy żałowałem swoich słów, ale to był jeden z tych momentów. Nie kontrolowałem wszystkiego, co padło z moich ust. Coś mnie trafiło, musiałem zmienić temat. Jakbym zapomniał, że nie mam ze sobą typowej dziewczyny. Znów miałem przy sobie prawdziwą kobietę. Ugryzłem się w język, momentalnie zerwał się wiatr a nasze twarze zniknęły pod chmurą poszarganych, ciemnych włosów. Wzięła mnie za rękę i poprosiła, byśmy wrócili do środka. Posłuchałem jej.
***
Owinięta szczelnie kocem powlokła się w stronę największego okna na piętrze, wdrapała się na szeroki parapet, zawalony poduszkami i kilkoma powypisywanymi długopisami, których nie miałem od miesięcy okazji stamtąd zabrać. Przycisnęła czoło do szyby i obserwowała w milczeniu kołyszące się niespokojnie drzewa na zewnątrz. Nie było słychać absolutnie nic, tylko dzikie wycie wiatru, rozbijające się na ścianach domu, wszystkim, co wokół. Pomieszczenie zostało zalane krwistoczerwonym światłem słońca, co ginęło już na dobre za wierzchołkami wieżowców z migającymi monotonnie lampkami na swych szpicach. Wspomnienie tego wieczoru miało zapisać się we mnie na podle długi okres czasu, bałem się nawet, że do końca. Chciałem unikać takich momentów w swoim życiu, kojarzyło mi się to z rozpadem relacji. Skierowałem głowę w przeciwną stronę, utonąłem w żałosnym odbiciu, które czekało na mnie w szklanej tafli lustra.
Widziałem siebie i swoje zapadnięte, puste oczy, przysłonięte zmordowanymi przez ostre powietrze włosami. Zobaczyłem bladą skórę i nieprzyjemnie chude ręce. Za mną tylko oślepiający krwawy blask i wyłaniająca się z niego ucieleśniona gracja, będąca tak naprawdę znacznie dalej, jak sięgał mój wzrok. Okryta jasnym materiałem, przysłoniętym pięknymi, kasztanowymi falami. Zdrowymi, zadbanymi. Wsparłem głowę na swej suchej ręce, kryjąc dłonią usta. I po prostu zapomniałem, kim jestem. Zapomniałem o wszystkim, w co wierzyłem jeszcze niewiele ponad godzinę temu. Zapomniałem o wszystkim, co miałem zrobić, zapomniałem o potężnej wizji na całe przyszłe lata. Porwał je wiatr? Zabrała je ona i zagubienie w jej oczach. Co do tego doprowadziło, dlaczego właśnie dziś? Co planował Bóg, zsyłając do nas takie kobiety? Zamknąłem oczy, czekałem, aż słońce spadnie ostatecznie.
Nie wiem, ile czasu minęło. Może godzina, rok, dekada, całe życie. To nie było ważne. Zalała mnie fala ciepła, poczułem delikatne dłonie na swych ramionach, otworzyłem oczy i znów miałem przed sobą szkło lustra. Jak wiele się zmieniło; słońce spadło, wyglądałem równie źle jak wcześniej, ale w nędznej poświacie drobnego księżyca nie było tego tak widać. Za mną była ona, wpatrzona w ten sam punkt na czystej powierzchni przeklętego zwierciadła. Klęczała przy mnie, zaciskając swe długie palce na moich barkach. Nie chciałem tego widzieć, ale było jej źle.
- Powiedz mi coś... - szepnęła, jej głos rozniósł się po całym pokoju. - Ale to jest chyba najcięższy temat, jaki może się pojawić, Steven...
Przeszyła mnie zimna strzała, strzepnąłem jej dłonie z siebie i ująłem je w swoje, jakbym bał się, że może odejść. Teraz nie mogła Nie teraz, kiedy dotarła do tego, czego my wszyscy chcieliśmy uniknąć. Wszyscy chcieliśmy to zakopać głęboko pod ziemią. Miało nie istnieć. Ale zawsze wracało. Milczałem, ale ona nie była tchórzem.
- Pamiętasz, o co Madeline spytała twojego przyjaciela, zanim zacząłeś się ze mną regularnie widywać...
Jej szybki i nerwowy szept rozrywał moje nerwy, serce. Oczywiście, że pamiętałem, przecież spytała go o to, o czym nie powinno się, według nas, nigdy rozmawiać. Skinąłem tylko wolno głową.
- Ja chcę się ciebie spytać o to samo, Steven. Tylko ja już znam prawdę, chcę, byś mi się do tego przyznał. Byś przyznał się przed samym sobą. Że jesteś niewyobrażalnym głupcem...
Przewaliłem się na plecy, puszczając jej dłonie i zaciskając swe palce na kołdrze. Z całej siły. Patrzyłem tępo przed siebie, rozchyliłem usta, jakbym chciał coś powiedzieć, ale milczałem. Nie mógłbym, nie potrafiłem. Naprawdę nie potrafiłem. Jak mógłbym jej to na spokojnie odpowiedzieć? Miała mnie za straceńca, byłem w jej oczach żałosną jednostką, niewystarczająco silną, by zmierzyć się ze światem w pełni świadomości. I najgorszy był fakt, że miała rację. Mogłem skończyć z tym lata temu, ale wtedy wydało mi się tak bardzo niegroźne i naturalne. Tej nocy zobaczyłem, ile już mi odebrały. Ile przez nie przegrałem, ile straciłem. Nie ja jeden. Nazywałem je kiedyś białymi kochankami. Umiałem tylko prawić kazania przy Joe. Umiałem go tylko opieprzać za to, co robi, jak bardzo jest złe. Wypominałem mu, że przed powrotem do Aerosmith praktycznie nie miał pieniędzy, a te co były - były na minusie. Nienawidził mnie wówczas, a ja byłem pieprzonym hipokrytą. Nie widziałem swoich ran, nie widziałem szkód w sobie samym. Kochanka okazała się być zdzirą, która zmanipulowała nami wszystkimi. Zrozumiałem, że potrzebuję pomocy. Jeszcze nigdy nie było tak źle.
- Ja jestem za słaby, Caroline... - wycharkałem i odwróciłem się od niej nieświadomie, poczułem coś, czego już dawno nie było. Świat nie zaznał mojej wrażliwości. Świat mnie nie znał. Świat mnie tylko widział, chwała tym, którzy potrafili patrzyć. Tym, którzy wierzyli we mnie, nie znając mnie w taki sposób. Chwała ludziom, którzy czuli. - Ja nie jestem w stanie...
Zapomniałem, jak boli ściśnięte gardło. Zapomniałem, jak potrafią parzyć własne łzy. Tego dawno nie było. Prochy wyprały mnie z uczuć, kiedy nie było przy mnie ludzi, dla których warto było je mieć. Początek tej dekady będę przeklinał do samego końca.
- Ja chcę ci pomóc... - Głos jej się załamał, nie chciałem tego słyszeć. Pomoc równałaby się z angażem. A angaż w taką otchłań był równoznaczny z zejściem do podziemi. Podziemia niszczą, była za piękna, by upadać tak bardzo.
Ścisnąłem powieki, nie byłem wystarczająco silny, by rozmawiać. Nie o tym, nie z nią. Byłem pierdolonym tchórzem, bałem się jak nigdy. Zaczynając pracować na swoje marzenia i życie byłem gotowy rozbić ten świat, gdzie się podziało to wszystko? Zniknęło kilka lat temu, to świat rozbił mnie. Nie mogłem tego tak skończyć. Nie mogłem tu zostać. Potrzebowałem znów być silny, zrobić coś, z czego moglibyśmy być wszyscy dumni. By łzy płynęły ze szczęścia. Jak bardzo słabym trzeba być, by brać narkotyki? Jak bardzo słabym trzeba być, by okłamywać się po dwóch latach brania ich, że zawsze da się je odstawić, to nie uzależnienie? Miałem dość problemów i bez tego.
Chciałem zasnąć, zabić wszelkie żałosne myśli. Nie mogłem słuchać jej przyśpieszonego oddechu, jej roztrzęsionego głosu. Mówiła jeszcze wiele, ale nie słyszałem tego, bałem się słuchać prawdy. Leżałem spokojnie. Milczałem. Czułem na swoim boku jej dłoń. Chciałem zostać w takim stanie na zawsze, sen nie przychodził. Byłem zawieszony pomiędzy dwoma światami. Byłem tylko świadomy. Serce zabiło szybciej kiedy położyła się przy mnie, obdarowując mnie zarazem całym swym ciepłem. Którego nie powinna mi wtedy dawać, ale potrzebowałem go nienaturalnie bardzo. Potrzebowałem go całego.
Szept w nicości, w mojej świadomości; znów.
- Zastanawiam się, czy nie jestem głupsza od ciebie, chcąc ci pomóc w tym wszystkim. Zastanawiam się, co mnie do tego skłoniło, czasem nie wiem nawet, dlaczego dałam się wciągnąć w tą znajomość. Czasem myślę, że to jest tylko snem, a ja wciąż mam siedemnaście lat i zaraz się obudzę. Pierwszym, co zobaczę będzie ścianka pełna zdjęć moich idoli, a w tym i was. W Cambridge zostały stosy zdjęć Aerosmith, pokochałam to, co robicie, w jaki sposób gracie, zakochana jestem w każdym waszym tekście, wasza muzyka mnie koi. Chce mi się płakać, kiedy myślę nad tym, co robicie z samymi sobą. Jakbyście nie mieli świadomości, że możecie umrzeć, to was zabija, Steven. Jeśli pojawiliście się tak w życiu kogokolwiek na świecie, powinniście mieć świadomość, że nie możecie stąd odejść w wieku trzydziestu lat. Niech do was dotrze, że staliście się takimi idolami, jakich samych kiedyś mieliście i macie, jesteście wśród nich i od czternastu lat kształtujecie tysiące, może miliony, serc, umysłów i wiar, Steven. Będą powstawać zespoły, które inspirowane będą waszą muzyką i muzyką waszych idoli, nie możecie ich zostawić. Chciałabym ci powiedzieć wprost, że nie chcę, byś ty zostawił teraz mnie, bo uskrzydlają mnie twoje słowa, kierowane bezpośrednio do mnie. Ja w to jeszcze nie wierzę. Na moim miejscu mogła znaleźć się każda, ale jednak padło na mnie. Dee zawsze powtarzała, że nic nie dzieje się z przypadku i ja w to wierzę równie mocno jak ona. Moja droga poprowadziła mnie aż dotąd i nie może się urwać w tym martwym punkcie. Narkotyki doprowadziły do ruiny zbyt wiele, miałyśmy w Cambridge chłopaka, którego brałyśmy całe życie za przyjaciela, zmarł niecały miesiąc temu, przedawkował. Okazało się, że zostawił listy sprzed roku, dwóch, trzech Miesięcy, zaadresowane do nas, zostały nam one dostarczone przez Petera, pamiętasz go. Ich zawartość zrujnowała naszą dobrą nadzieję i wiarę w jego człowieczeństwo, nie znałyśmy człowieka, który deklarował się nam jako brat i przyjaciel. Jako jedyny siedział z Madeline, kiedy ja byłam tu, ona tam. Sama. I naprawdę sama była, Jasper miał tylko nadzieję, że ona zacznie brać narkotyki i będą mogli razem się na nie składać, chciał ją wykorzystać, nas wszystkie. A ona go kochała jak rodzinę, był jej ważny. Miał i przebłyski dobra, przecież załatwił jej transport do Nowego Jorku. Chociaż jeszcze nie wiem, czy i w tym nie było haka. Niemniej, Madeline pognała wtedy do Joe z czystej obawy, że i on może skończyć tak jak nasz Jasper. Chciała go ratować. I słuchając teraz, kiedy o nim opowiada, kiedy z nim gdzieś wychodzi... Ona dalej chce. On jej się nie przyznał, ale ona wie, że nie jest czysty. Tak jak ja wiem, że ty nie jesteś. Chciałabym ci pomóc tak jak ona pomaga jemu, chciałabym sama sobą ci pomagać. Zaangażowałam się w to wszystko bardziej niż planowałam, nie planowałam w ogóle. Mam świadomość tego, kim jesteś, ale to się kłóci z prawdą, jaką poznałam. Jesteś pięknym człowiekiem, Steven, ja chcę, żebyś był nim jeszcze przez wiele lat, nie możesz zostawić tego wszystkiego, co masz, nie możecie pogrzebać wielkiego imperium, które powstało dzięki wam. Zrozum, że staliście się prekursorami. Nie tylko w świecie muzyki, ale w światach poszczególnych osób na świecie. Narkotyki nie mają prawa wam tego odebrać, jesteście na nie za silni, tylko musi to do was, cholera trafić...
Czułem jak łzy płyną po mojej twarzy, przeraził mnie fakt, że gdybym spał, nie dotarłyby do mnie jej słowa. Ona była przekonana, że mówi do kogoś, kto nie będzie tego pamiętał. Sprawiałem wrażenie śpiącego. A zatem i dowiedziałem się więcej, jak powinienem. Jej ciche słowa były jak najpiękniejsza modlitwa. Chciałem jej słuchać jeszcze długo. Ale nic nie trwa wiecznie, Tyler. Dlaczego nie? My mogliśmy, zrozumiałem. Ona tego chciała. Powiedziała mi, że nie możemy przeminąć... Poruszyłem się gwałtownie, kiedy wtuliła się we mnie jeszcze mocniej. Zignorowała to, może uznała, że naturalny impuls.
- Nie chciałam nigdy być w takiej sytuacji, nigdy nie chciałam... - Płakała. Przegrałem.
Stawała się coraz bardziej niespokojna, a ja byłem zbyt sparaliżowany, by cokolwiek zrobić. Co by się stało, gdyby zobaczyła, że jej słowa nie poszły na marne, że je słyszałem? Czego naprawdę oczekiwała?
- Tylko ja nie wiem, co powinnam zrobić, by w końcu pogodzić się z faktem, że pokochałam człowieka, znów kogoś, kto jest dla mnie niebezpieczny. Nie wiem, czy jest jakikolwiek sens mówienia ci, że cię kocham, Steven... - szeptała coraz ciszej, ale tyle mi wystarczyło. Stało się. Zrujnowałem ją? Poruszyłem się, odwróciłem w jej stronę. Nie zareagowała, uciekła tylko wzrokiem. Nie chciała mnie widzieć.
- Spójrz na mnie. - Ale posłuchała. Nikt z nas nie wiedział, co się stało. To był ciężki czas. Bolało mnie, jak mnie osądziła. Zdałem sobie jednak sprawę, iż nie zrobiła tego bezpodstawnie. Potrafiłem krzywdzić, najlepiej tych, którzy byli ważni. Lecz zawsze robiłem to bezmyślnie. Nie panowałem nad tym. Potrzebowałem pomocy. Nie potrafiłem. - Zbaw mnie tej nocy. Spraw, by było w porządku.
Milczeliśmy. Nikt nie wiedział, co mówić. Nikt nie wiedział, czy słowa mają sens. Dotknąłem niepewnie jej delikatnej twarzy.
- Mój Aniele... - szepnąłem.
By przez kolejne miesiące było nad czym nam płakać.
Caroline
listopad, 1984r.
Nie wiem, ile godzin łącznie spędziłam w jego domu, ile spędziłam w jego ramionach. Nie wiem, ile spędziłam w jego umyśle, nigdy nie miałam się dowiedzieć, chyba nawet nie chciałabym. Październikowej nocy, której uzewnętrzniłam się nad wyraz bardzo, coś się w nas zmieniło. Idę o zakład, że przyczyniła się do tego bezgraniczna szczerość, jaką mu wtedy ofiarowałam, choć robiłam to na własne ryzyko. Nie planowałam mu tego mówić, miało na zawsze we mnie pozostać. Chciałam, by znał mnie jeszcze długo taką, jaką byłam, gdy przyjechał po mnie do pracy po raz pierwszy. Jaką byłam, gdy przyszedł pierwszy raz do mieszkania Leandry. Miał znać mnie wolną, zdecydowaną, silną, niezależną. Podczas gdy ja mu dałam do zrozumienia, że za lwią odwagą i kamienną twarzą kryje się obawa i kruchość. Bałam się, że stanie się to, co w związku z Paulem. I, nie ma co ukrywać, praktyczny związek z wokalistą Aerosmith wcale nie zmniejszał prawdopodobieństwa na powtórzenie tej historii, wręcz przeciwnie - żyłam na krawędzi. Ale było w tym coś pięknego. Nie zastanawiałam się głębiej nad rozpadem jego poprzednich związków. Nie chciałam się tym zadręczać. Narkotyki. Uzależnienia. Doprowadziły do upadku. A ja? Nade mną nic nie miało kontroli. Temu powinnam być wierna.
- Twoi rodzice nadal żyją w Anglii? - Wyrwał mnie z zamyślenia, kiedy usiadł obok na kanapie i przyciągnął do siebie.
- Tak, i będą tam do końca swojego nudnego życia - odparłam po chwili, kładąc się na nim w miarę wygodnie. - A co, chcesz ich odwiedzić?
- Może jeszcze nie teraz, zastanawiałem się tylko nad jedną rzeczą.
- Postaram się rozwiać twoje wątpliwości.
- Oni cię nie wydziedziczą, jeśli jakimś sposobem dotrze do nich, z kim marnujesz swoje życie? Które i tak zmarnowałaś, przenosząc się do Stanów, oczywiście.
- Kretyn - mruknęłam i spojrzałam na niego z udawanym zażenowaniem. - Oni mnie wydziedziczyli w dniu, w którym im powiedziałam, że nie będę studiować. Ale tak ostatnio myślałam, że kiedyś ich odwiedzę, na nich tutaj nie mam co liczyć.
- Masz z nimi jakikolwiek kontakt?
- Nie. To znaczy nie, nie licząc kartek świątecznych i na urodziny. Nic poza tym, żadnych głębszych przemyśleń, listów. Nic. Są na to zbyt dumni.
- Popierdolone. - Czekałam na to podsumowanie. - Jedni ci powiedzą, że wsparcie rodziców jest nic niewarte... Ale to nieprawda. Dało mi więcej, niż podejrzewałem, że jest w stanie dać.
- Pewnie masz rację. Tylko z drugiej strony, ja nie miałam żadnych takich aspiracji, ambicji, które oni mogliby wesprzeć.
- To nie jest ważne. Miałaś być szczęśliwa, tego chciałaś. I oni powinni.
- Ty byłbyś dobrym ojcem - powiedziałam, gdyż za późno mój mózg zareagował i nie zdążyłam ugryźć swego niewdzięcznego języka. Nie chciałam tego mówić.
- Powiedz o tym mojej...byłej żonie - odparł po chwili, lustrując mnie wzrokiem. - Powiedz to matce mej córki.
- Ja czasem za dużo mówię...
Leżałam tak wtulona w niego, patrząc błędnie przed siebie. Głaskał mnie wolno po głowie, zrozumiałem w tamtym momencie władzę kotów nad światem. Było nam pięknie, w tle tylko błagające wrzaski Janis Joplin w ,,Trust Me''. Mogłam z nim tak przeleżeć do wiosny, ale okazało się to niemożliwe, ktoś zastukał do drzwi.
- Za co... - jęknął nade mną, a ja od niechcenie zwlokłam się z niego. Wstał i kulturalnie poszedł do drzwi, otworzył je niepewnie, a jego reakcja od razu pozwoliła mi się domyślić, kogo zastał. - Dlaczego ty masz takie spierdolone wyczucie czasu!
- Przeszkodziłem ci w czymś? - Padła i odpowiedź, uśmiechnęłam się sama do siebie i ruszyłam w stronę źródła rozmowy. Moim oczom ukazała się ta arogancka twarz, przysłonięta ciemnymi włosami. Kiedy mnie dostrzegł, odwzajemnił mój uśmiech i skinął lekko głową. - Nie zajmę wam całego wieczoru, spokojnie.
- Co cię sprowadza, przyjacielu?
- Trasa, przyjacielu.
- Co znów? - Westchnął i spojrzał na niego z rozpaczą. - Postawiliśmy im chyba jasno warunki, poza tym, i tak jeszcze nic nie było wtedy pod nas stricte zorganizowane.
- No właśnie niezupełnie. Nie wszystko dało się przenieść na późniejsze terminy. Podłączyli nam na support kilka innych zespołów, które uznane są za godne wypromowania, ale to akurat nieważne.
- W takim razie co z trasą?
- Dwudziesty drugi grudnia jedziemy, wracamy do praktykowania świąt w drodze. - Spojrzał na mnie, potem na Stevena. Bałam się. Skoro mieli wyjechać, to co z nami? Nasz sen dobiegał końca?
- Kurwa, naprawdę tydzień ich zbawi? Nie powiedzieli nic, dlaczego tak? Co za palant tym wyżej zarządza?
- Stary, już, spokojnie, ja nic więcej nie wiem. Tyle mi powiedzieli, tyle ja mówię tobie.
- Kiedy ci...
- Śpieszy mi się, na ten temat kiedy indziej sobie porozmawiamy.
- A coś ty taki zabiegany... - Urwał, kiedy Joe odsunął się lekko, a nam ukazała się wyjątkowo bardzo elegancka Madeline, oparta o jego czarny samochód, i patrząca gdzieś w niebo. Oderwana od rzeczywistości. - Jak widzisz, mam co robić, ty zresztą też, więc.
- Miłej zabawy. - Uśmiechnęłam się do niego, stając bliżej Stevena. - Tylko ona jutro ma być w domu przed szesnastą, to dość ważne.
- W moim będzie na pewno, dalej nic nie gwarantuję. - Pokręcił głową i zmierzył nas znów wzrokiem, po czym szturchnął niedelikatnie Stevena, a mnie ucałował w dłoń. - Udanej nocy życzę.
- No, won już, nie pozabijajcie się - mruknął mój, pozdrawiając środkowym placem oddalającego się Perry'ego. Ten zrobił to samo, a ja zdążyłam jeszcze rzucić Dee porozumiewawcze spojrzenie. Chryste, niech to się nam nigdy nie skończy...
Zostaliśmy znów sami, Steven oparł się o drzwi i popatrzył na mnie z powagą, zbijając mnie tym z tropu.
- No - zaczął w końcu, kamień z mojego serca stopniowo się osuwał - w tym roku kartki od rodziców nie będzie.
- To znaczy...?
- Słyszałaś, co powiedział. Dwudziestego drugiego jedziemy dalej wgłąb dzikiej Ameryki.
- Steven...
- Niestety nie masz wyjścia, zobaczysz trochę świata.
- Ja mam...
- Masz, jedziesz. Co byś robiła tutaj przez trzy miesiące? Sama.
- To znaczy, że Dee...
- Myślisz, że Joe by ją tu zostawił?
- Ale Lea...
- Pierdoli mnie to, jest duża i odpowiedzialna, poradzi sobie, ty jesteś duża, ale nieodpowiedzialna, potrzebujesz kogoś, kto się tobą zajmie. Mnie. - Chwycił mnie za rękę i przyciągnął do siebie, znów.
- Jesteś niezrównoważony... - Pokręciłam z przerażeniem głową. Co nie zmienia faktu, że byłam kurewsko podekscytowana.
- Nie, skarbie. Ja nie jestem niezrównoważony. Jest gorzej. Zakochałem się. W tobie, na twoje nieszczęście. - Wpił się w moje usta.
Nie miałam już ni pytań, ni wątpliwości. Miał mnie. Mamo, zdobyłam serce idola, nie skreślaj mnie za to...
* *** *
Słowem zakończenia pragnę Wam powiedzieć, iż mam nadzieję, że miło zaczęłyście ten rok. Chciałabym życzyć wszystkiego dobrego. Chciałabym, byście dalej trwały tu ze mną, i ja chcę trwać z Wami. Tu jest tak pięknie.
Szczęśliwego Nowego Roku, moje kochane panie ♥
Powinnam znowu przeprosić za ostatni brak komentarza, ale może lepiej będzie jak to przemilczę...
OdpowiedzUsuńTak bardzo chciało mi się płakać gdy czytałam fragment, gdzie Caroline powiedziała Stevenowi wszystko co czuje i powiedziała mu, że go kocha...chociaż szczerze mówiąc to cały czas mi się chciało wyć i nie wiem z czego to wynika.
Głównie poruszanym tematem de facto jest owe uzależnienie. Jak oglądałam ostatnio biografię Gunsów to miałam łzy w oczach kiedy był fragment, gdzie było powiedziane, że przez dragi ma teraz problemy z mową, ale bardzo zabolał mnie moment kiedy powiedział, że tak bardzo dumny jest z tego, że mógł z nimi grać, że są świetnie i dlatego tak strasznie się czuł, gdy wyrzucili go z zespołu, gdy został sam, bo oni odeszli. I chyba dlatego też ogółem chce mi się płakać bo dragi na prawdę tyle niszczą i tyle mogły już zniszczyć.
Ale wracając do całej tej sytuacji, to dalej będę główkować nad ich relacją. Wiem póki co, że jest skomplikowana i to jak, bo z jednej strony padły już te dwa magiczne słowa, z drugiej jeszcze nie, ale czy to kwestia czasu?
Powiem Ci jeszcze, że nie wiem jak to jest, ale ja zawsze czuję się źle gdy czytam fragmenty w którym wspomniana jest Leandra. " Pierdoli mnie to, jest duża i odpowiedzialna, poradzi sobie."
Na pewno sobie poradzi? Nie wiem czemu, ale na jej miejscu czułabym się strasznie, ale chyba po prostu nie jestem do niej ani trochę podobna. Nieważne.
Co ja mam Ci tu więcej pisać? Że mnie wzruszasz jak zawsze? Wiesz...czasami jak czytam jak dobre opowiadania to mam ochotę zebrać wszystko to co napisałam do kupy i usunąć z internetu, a resztę po prostu spalić. Popadam w kompleksy? Chyba tak haha.
Do następnego kochana! Życzę dużo weny i już czekam ♥
E tam, Leandrze smutno nie jest i nie będzie, ponieważ żyje w absolutnie innym świecie i ma zupełnie inną mentalność od Dee i Caroline. Będzie sama z Eriką, wszystko się elegancko rozwinie, haha.
UsuńJa sama się popłakałam, pisząc ten monolog panny Hadley. Nie sądziłam, że aż tak się...rozwinie. Zupełnie jak ich relacja. Nazwijmy to związkiem, cholera.
Dzięki śliczne, Haniu ♥
Cześć Alicjo.
OdpowiedzUsuńW tym momencie powinnaś bić mi brawo, bo ja się jeszcze nie pozbierałam po nocy sylwestrowej. Naprawdę, takiego czegoś to jeszcze chyba nigdy nie przeżyłam i przez chwilę poczułam się jak Madison, która za bardzo nie wie, dlaczego żyje w takim świecie i spędza czas właśnie z takimi ludźmi, ha. Ale dobra, bo to jest mało ważne. Napisałaś przed rozdziałem, że on wymaga skupienia i w sumie bałam się, że już nie dam rady, ale jakoś przebrnęłam i chyba wszystko udało mi się zrozumieć. Piszę chyba, bo nie jestem pewna. Ach, mam tu zapowiedź spotkania naszych dziewczynek. A naprawdę nie mogę się tego doczekać i cieszę się na to jak mała dziewczynka. Jakieś takie emocje mną targają, ha.
Ale może przejdę do rozdziału.
Mam wrażenie, że ta rozmowa i słowa Caroliny, których Steven chyba nie miał usłyszeć były takim kamieniem milowym w ich relacjach. Ona powiedziała naprawdę wiele ważnych spraw i w sumie mam wrażenie, że tak pierwszy raz otworzyła się i powiedziała co takiego myśli. Jak już wcześniej wspominałam, to mam ją za taką suczkę. Twarda, czasami zimna sztuka. O tak, ona po prostu taka jest, ale też bardzo sobie to cenię. Chyba nawet trochę zazdroszczę, bo też zawsze taka chciałam być, ale no kurde, nie ten charakter mama dała. Trudno. Jednak wracając, bo zaczynam już pływać po tematach. Jest suczką, ale w tym momencie pokazała taką swoją bardziej uczuciową stronę, a mogę nawet powiedzieć, że bardzo uczuciową. No i dała do zrozumienia Stevenowi, że naprawdę jej zależy na jego osobie. Powiedziała, że kocha. Chociaż nie wywołało to u mnie takiego szoku, jak Dee przyleciała do Joe i powiedziała mu to samo. (Ale pewnie dlatego, że w drugim wypadku było to jednak w bardziej dramatycznych okolicznościach) a może też byłam tu na to nastawiona... Hm, chociaż mam wrażenie, że sam Steven też jakoś większym szokiem się nie oblał na te słowa i jakby po prostu wiedział, albo tylko domyślał się, że tak jest i czekał na to wyzwanie. Och, ta scenka naprawdę była taka urocza. Alicjo, ja mam jakąś słabość do mężczyzn, którzy tak po prostu ulegają kobiecie, w sensie, że zaczynają przed nią płakać, stają się nagle małymi chłopcami, którzy potrzebują schronienia. Cóż, moje koleżanki mówią, ze facet to ma być facet i musi być męski, ale ja jednak myślę sobie, że chodzi o coś innego. Jak facet jest w stanie otworzyć się tak przed kobietą, że nie wstydzi się uczuć, to znaczy, że dzieje się między nimi coś dobrego. Chociaż ja sama wiem mało o takich relacjach. Ba, mogę powiedzieć, że nie wiem nic... chyba to są tylko moje głupie wyobrażenia, marzenia, które nigdy nie zostaną spełnione, ale cóż... Chociaż mogę napisać, że w tym momencie cenię Stevena, że po prostu nie zwiał i tak dalej. Przecież mógł się różnie zachować, bo to jednak facet i chciałabym powiedzieć, że to taki facet, ale sam fakt bycia TYM Stevenem chyba nie ma tu za wiele do rzeczy. A i w sumie mi się wyjaśniło o co tak właściwie chodzi Carolinie. O Stevena czy o Stevena faceta z pozycją i kasą, haha. Chyba się cieszę, że jednak o Stevena... i mam taką nadzieję, że to nie jest żadna zmyłka czy coś, bo będę naprawdę zła.
I chciałabym coś tu napisać jeszcze o Stevenie. W sumie to by wypadało. O jego uczuciach i tak dalej, ale sama nie wiem co mam o tym myśleć. Mam wrażenie, że on walczy sam ze sobą i zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że jednak coś w jego życiu jest nie tak. Chociaż przez cały czas jest pokazany tak jakby tego problemu nie było. Umiejętnie to zrobiłaś. On jest ćpunem, a tak naprawdę tego nie widać, bo chyba przez całe opowiadanie nie było żadnej sytuacji, w której można byłoby to zauważyć. Albo ja jakoś przeoczyłam. To też jest całkiem możliwe. Och, dlatego jakoś dziwnie mi wyobrazić go sobie jako ćpuna, bo dla mnie, w gruncie rzeczy nim nie jest. I te słowa Caroliny tak bardzo mi do tego nie pasują, bo to wszystko jest tak bardzo skrywane pod osłoną całej otoczki, że tak naprawdę wszystko jest w porządku (Czy ja nie zaczynam bredzić bez sensu?)
Chociaż mam nadzieję, że Steven zacznie się ogarniać i zrobi to właśnie do Caroliny. Chyba już tak to w życiu jest z tymi ćpunami i alkoholikami, że jeśli chcą się ogarnąć, to tak naprawdę muszą mieć dla kogo. Wiadomo, że to nie jest łatwe, długa droga przez mękę, która nie kończy się zawsze sukcesem. W sumie, to zawsze mnie wkurza jak na blogach jest to pokazywane. Odwyk domowy, parę dni męczarni, a potem bum i wszyscy są szczęśliwi bo nie ćpają. A wiadomo, że tak nie jest. W sumie też mnie wkurza, że tak naprawdę nie jest pokazana brutalność tego świata, że tak wcale kolorowo nie było, że to jedno wielkie bagno. No może nam się tak wydaje, nie... my tak po prostu chcemy to widzieć, bo ciężko chyba jest się nam przyznać do tego, że z naszymi idolami było naprawdę coś nie tak i źle i oni sami o tym powtarzali i nadal mówią. Ale cóż poradzić. W końcu to tylko blogowe opowiadania, chociaż jak mój przyjaciel, student socjologii zaczął się nad tym zastanawiać to wysnuł bardzo ciekawe wnioski, ha. Ale chyba znów zeszłam z tematu i tak naprawdę nie pamiętam co takiego pisałam wcześniej. A chyba coś o tym, że Steven musi mieć kogoś, dla kogo by mógł wyjść z tego nałogu. No tak. Carolina. Tylko wiem, że ta osoba, dla której się wychodzi musi być na tyle silna, aby poprowadzić tą osobę. Zastanawiam się czy ona da radę i naprawdę uleczy jego świat i tak sobie myślę, że da radę. To już bardziej martwię się o Joe i Dee, bo tu może być trochę bardziej pod górkę.
OdpowiedzUsuńI powiem coś jeszcze. Ostatnie zdanie. "Mamo zdobyłam serce idola. Nie skreślaj mnie za to" Powiem tak, że... wryło mnie po prostu w fotel. Zakończyłam czytać, myślałam sobie przed końcem co takiego napisać i nagle to zdanie. Miałam wrażenie, że coś na mnie spadło. Coś bardzo ciężkiego, a ja nie potrafię się spod tego czegoś wygrzebać. Po prostu mam wrażenie, że w tym zdaniu jest zawarte całe życie Caroliny. Wszystko. Każda jej kłótnia z rodzicami, każde jej marzenie i tak naprawdę tęsknota za rodziną. Może ona sprawia wrażenie takiej, co tak naprawdę ma rodzinę gdzieś. Nie myśli o nich. Czuje się teraz wolna i prawdziwa, bo uciekła z tego zaściankowego świata, w którym musiała żyć ze swoją matką, która jej nie rozumiała. Ale to zdanie. Pokazało mi, że ona naprawdę bardzo liczy się ze zdaniem matki i tak naprawdę bardzo za nią tęskni. Chyba bardziej niż jej samej się wydaje. Mam wrażenie, że jakby ją zobaczyła i tak szczerze sobie pogadała, to po prostu wpadłaby z płaczem w jej ramiona i zaczęła za wszystko przepraszać, chociaż tak naprawdę nie ma za bardzo za co. Och, nie wiem czy się mylę, czy może nie...
Chyba muszę kończyć, bo zaraz zacznie się wojna o laptopa.
Alicjo, jesteś cudowna, wiesz o tym, nie?
Pozdrawiam cieplutko! :*
Odpowiadam z telefonu i pewnie ominę najważniejsze sprawy, uwaga: po pierwsze, jestem nadal dumna, haha. W zasadzie ja sama się jeszcze nie pozbierałam...
UsuńA co do rozdziału, tak jak powiedziałam Hani, nie sądziłam, że tak się rozwinę z monologiem Caroline, poszalałam z nim. Według niej, on nigdy nie miał usłyszeć co najmniej połowy. Bo bała się, że to wykorzystać by mógł, ona się go boi, ale pokochała, z czym nie może się pogodzić.
Tak swoją drogą, uwielbiamy ten sam typ mężczyzny, ach...
I co do tych pieronskich narkotyków - oni wszyscy będą walczyć. Bo to już jest ten etat, kiedy nikt ich nie chce. Wszyscy nienawidzą. Wiedzą, że one rujnują więcej, niż myślano. Będzie dobrze, co tu wiele mówić.
Dziękuję z całego serca za ten śliczny komentarz, tak mi się aż ciepło zrobiło, kiedy czytałam go na mrozie, haha. Dziękuję ♥
Wybacz, że teraz dopiero tu jestem, chciałam przyjść zaraz, jak tylko zobaczyłam moją ulubioną buźkę na zdjęciu pod linkiem, ale takie małe coś mi czas pożerało, więc jestem dopiero teraz. Ale jestem.
OdpowiedzUsuńDobrze, to od razu może zaznaczę, że pyszczek mój, więc do tego rozdziału bardzo emocjonalnie podeszłam, parę nieartykułowanych dźwięków, pisków było, czerwone policzki - są, trzęsące się dłonie - są, szczęśliwe serce - jest. Mogę przejść dalej.
O, jeszcze tylko nasza gra, było mi trudno coś znaleźć, bo długą chwilę trwałam w ciszy, nikogo w domu nawet nie ma, chciałam słyszeć jego głos, gdy wszystko mówił(i słyszałam wyraźnie, och), ale w końcu ktoś się pojawił i wiem, nudna z nimi jestem, ale chyba tylko to mi tutaj pasowało, jako ścieżka dźwiękowa, Ten Years Gone moich Led Zeppelin. Nie mam pojęcia dlaczego,ale coś poczułam. Może Tobie też się uda.
Nie ma nic wspanialszego, niż odwzajemniona miłość, radosne historie, już pal licho przeklęte narkotyki, oni mają siebie. Mają siebie, odnaleźli się, on ją odnalazł i może być tylko lepiej. Będzie tylko lepiej, bo... Bo ja tak chcę, o. Pęknę na pół, jeśli coś im się nie uda. Alicjo, ufam Ci, nie pozwól mi pęknąć.
Nie wiem, co o tym człowieku pisać. To jest wszystko, to jest życie, życie, którego nie mam, jest tylko on, przecież wiesz. On jest tutaj taki, jakim go sobie zawsze wyobrażałam, dokładnie taki. Jest coś dziwnego w tym miejscu, ono oddycha, jest boleśnie prawdziwe i ja... Czy to łzy w oczach, o nie. Ta, co nigdy nie płacze, śmieszne. Ale jest dobrze. Jest przecież dobrze, oni są szczęśliwi, drudzy oni są szczęśliwi, ja jestem szczęśliwa. Wszystko jest w porządku. Mogę być spokojna, tak sądzę. Nie pozwól mi pęknąć, proszę.
Chyba zbyt chaotycznie wyszło, chyba nie wiem, ostrzegałam, że będzie emocjonalnie. Dziękuję Ci za ten rozdział tak cholernie, cholernie mocno. Albo i jeszcze mocniej. Chyba nie wiem. Uciekam już, bo i tak nic mądrego nie powiem. Dziękuję raz jeszcze ♥
"Chwała ludziom, którzy czuli"
Jestem dumna z tego, co napisałaś, bo względem emocji jest bardzo adekwatne do tego, co zostało pokazane w rozdziale. I ja nie chcę, byś pękła, nie chcę pęknąć sama...oni będą razem. Gorzej, lepiej, ale będą, tutaj inaczej nie potrafię. Kochają się, my ich i koniec, co tu mieszać.
UsuńZeppelinów z szesnastką posłucham, tytuł sam w sobie bardzo mi spasował, mhm.
Dziękuję bardzo, chciałam to przeczytać, zawsze czekam, Zosiu. Uwielbiam ♥
Jestem.
OdpowiedzUsuńCóż to za Adaś? Adaś to takie slodkie imię xD
Nie wiem jak mam skomentować ten rozdział.
Ale bardzo mi się podoba.
Tak, Steven sam siebie nie rozumie, a co dopiero kobiet. Ale nie ćpaj. Zerwij z tym, dasz radę.
Joe bierze Dee, a Steven niech weźmie Caroline.
Taaaak, też chcę zdobyć serce idola.
sorry za taki komentarz z dupy, bo jest dupny.
Ale rozdział zajebisty.
PS. Kiedy następny? :D
Adaś jest tym uroczym chłopakiem sprzed dwóch rozdziałów, który zjawił poniekąd Stevena, haha.
UsuńTo jasne, że z Tylerem będzie ciężko. Taki człowiek, co zrobimy. Zaufaj mi, że będzie dobrze, dziękuję bardzo, Asiu!
A następny w czwartek albo piątek, jak mi zdrowie da, ech.
nienawidzę Cię Alicjo, wiesz o tym? leci świetny film, a ja zamiast oglądać, czytam rozdział :)))
OdpowiedzUsuńcholera, uwielbiam Stevena, jeszcze bardziej! zgadnij za co. że zabiera Carolinę i Dee w trasę, a na pytanie, co z Leą, odpowiedział: "pierdoli mnie to" ♥ no skarb po prostu.
jego dialogi z Joe są bezbłędne, a najlepszym tekstem tego rozdziału jest chyba "No, won już, nie pozabijajcie się". ja osobiście muszę powiedzieć, że podziwiam takich ludzi jak np. Joe Perry i Steven Tyler, Dave Mustaine i David Ellefson, James Hetfield i Lars Ulrich i tak dalej można wymieniać i wymieniać, którzy grają w jednym zespole jakieś 30 lat, przyjaźnią się tyle czasu, mają za sobą tyle ekscesów, narkotyki, dzielenie się dziewczynami, przecież oni chyba spędzają razem więcej czasu niż ze swoimi żonami, haha! że oni wszyscy się jeszcze nie pozabijali, podziwiam.
wracając jeszcze do tematu narkotyków, bo on tu główną rolę odgrywał, nie wiem czy miałabym tyle siły co u Ciebie właśnie Caroline czy Dee, a u mnie Devon i James. żeby być bez przerwy przy osobie, która potrzebuje pomocy, a jednak... nie chce jej, lub po prostu nie potrafi przyjąć. naprawdę trzeba się poświęcić, mieć tyle cierpliwości... i przede wszystkim bardzo kochać tę osobę. wiem, że Dee kocha tak jak nikt inny, a co z Caroline? pewnie jest to samo. mam nadzieję, że uda się jej ze Stevenem. w końcu kto chciałby, żeby Aerosmith się stoczyło? nikt. ten jej "monolog", to wszystko co przekazała Stevenowi było piękne, a jednocześnie takie smutne i prawdziwe... wydaje mi się, że jeśli dziewczyny będą z nimi na trasie, to chłopakom nic nie grozi. a nie, będzie grozić, jak przyłapią ich na ćpaniu albo flirtowaniu z fankami, haha, chociaż obydwoje są w nie tak zapatrzeni, że inne panienki nie będą ich interesować.
sprawa z Jasperem... cholera, jak to wszystko się pokomlikowało. wcześniej sądziłam, że naprawdę jest zakochany w Dee. później myślałam, że urwał z nią ten kontakt po tym, bo nie chciał żeby była przy ćpunie, bał się, że ją straci, tak samo jak Berry. a teraz się okazuje, że on tylko czekał na to, żeby ona ćpała razem z nim, żeby pewnie jeszcze razem z nim zarabiała w ten syfiasty sposób na to. chciał po prostu przyjaciółkę na haju... cholera, naprawdę jest mi go szkoda i bardzo go lubiłam, ale Jasper... :(
już nie mogę doczekać się ich wspólnej trasy. teraz się obawiam właśnie, że chłopcy coś mogą odwalić i dziewczyny mogą się zawieść, ale mam nadzieję, że nic strasznego się nie wydarzy. jak któreś z nich się rozstanie to chyba się załamię.
wiesz, w środku rozdziału zaczęłam się zastanawiać, dlaczego Steven (bo Joe to wiadomo, ponurak) nie powiedział Caroline, że ją kocha, skoro cały czas zachowują się jak para, jak zakochani nastolatkowie. no i doczekałam się, na końcu rozdziału: "zakochałem się, na Twoje nieszczęście" ♥
kochana, pisz dalej, no i przede wszystkim - wszystkiego dobrego w 2015! ♥
Ja właśnie tak sobie pomyślałam, Parry, że Ty na pewno nie będziesz miała za złe Stevenowi, jeśli tak o Leandrze powie, haha!
UsuńW zasadzie nie wiem, co ja bym mogła jeszcze dopowiedzieć. Rozumiesz te rozdziały idealnie, tak jak ja i jeszcze jedna osóbka, co wydaje mi się aż niesamowite, jejku. Jeśli chodzi o trasę - wszystko będzie ładnie i dobrze, gdzie ja bym to zepsuła!
Dzięki wielkie, życzę Ci tego samego, kochana, oczywiście ♥
Przepraszam, że jestem tak późno, a tak jeśli miałabym być zupełnie szczera - przepraszam, że jestem w ogóle. Bo nie wiem co napisać, nie wiem po co ja tutaj... ehhh.
OdpowiedzUsuńMam poważny kryzys w moim ekhem, 'życiu' na bloggerze, wiem, że Ty też kiedyś chyba coś takiego miałaś, mylę się? Znaczy ja będę pisać (mhm, coś wczoraj nie było rozdziału, brawo Rocky), ale... Nie, nie, nie. Nieważne, cholera, nie po to tu jestem. Nie czytaj tego.
Chyba przestałam umieć pisać ładne komentarze, haha, albo nigdy nie były ładne, to chyba bardziej prawdopodobne. Nic mi się nie nasuwa, mimo że siedemnasty to jest... kurczę, emocjonalna bomba, naprawdę, po raz kolejny mnie zwaliłaś z nóg. I ja dziękuję, cholera, deMars, ja w tym momencie bardzo Ci dziękuję, za Twoje całe opowiadanie. Opowiadania. Jesteś niesamowita, mówię samą prawdę, teraz nie wyobrażam sobie przynajmniej raz w tygodniu nic Twojego nie przeczytać, mimo że robię to z takim paskudnym opóźnieniem. Weszło mi to w rutynę. To czekanie, czytanie, a potem... No niby komentowanie, ale coś ostatnio mi marnie idzie. Przepraszam raz jeszcze.
Caroline... Przeczytałam w którejś z Twoich odpowiedzi, chyba, że powiedziała w Tym natłoku słów przynajmniej o połowę więcej, niż by tego chciała. Ja się właśnie w połowie mniej więcej zorientowałam, że ona mówi, bo ją zmusza coś spoza. Zmusza jakieś takie ciśnienie, ale z wnętrza, zawiało czymś poetyckim, hahaha. To co powiedziała było niesamowite. Tak szczere, tak dogłębne, że... gdybym była Stevenem, to pokazałabym z bliska jej swoje łzy. Gdybym była nią... nie, nie, to nie jest do wyobrażenia, nie umiałabym być Hadley jakkolwiek to brzmi. Ona za bardzo mnie czasem zadziwia.
A jako, że jestem małą, głupią Rocky, kiedy to przeczytałam, zrobiło mi się tak autentycznie mocno smutno, że... że przeczytałam wszystko do końca, usiadłam na łóżku i zaczęłam słuchać Deep Purple. Dodam, że była prawie trzecia w nocy. Dziwnie to przeżyłam, ale naprawdę przeżyłam, ja tego nie... nie przeBYŁAM tak... ot tak, tak po prostu. Przeżyłam. Poważnie.
Ja mam przez ostatnie kilka dni jakiś... Jakiś taki ciąg wspomnień, które odżywają w mojej głowie, coś co na pozór było sobie gdzieś na samym dnie, i nagle przez przypadek wróciły. Tak sobie teraz myślę, choć nie wiem czemu to robię, że jak będę za powiedzmy dziesięć lat wspominać moją, ekhem, działalność Tutaj, w tym magicznym miejscu, gdzie kończy się 'podręcznikowe' znaczenie internetu, a zaczyna to właśnie magiczne, to Twój blog(i) będę wspominać ze szczególną wrażliwością i tęsknotą. Mówię to absolutnie, stuprocentowo szczerze. Bardzo lubię to miejsce w całym moim własnym wirtualnym światku, że tak to, cholera, ujmę. Coś dziwne dziś porównania mnie nawiedzają, i myśli, i... skończę już. Czekam, na ciąg dalszy, bo gdzie jak gdzie, ale Tu będę zawsze, Alicjo.
Hugs, Rocky.
W pierwszej kolejności powiem, że ten komentarz mi wiele uświadomił. Raz: że ją już nawet nie wyczekuję tak samej treści komentarza, a osoby, która mi go zostawia. Dwa: że za dziesięć lat ja wciąż bym chciała tak pisać...
UsuńCaroline jest specyfikiem, nie sądzę, by ktokolwiek poza nią potrafiłby tak być, haha. Ona i Steven istotnie zostali dla siebie stworzeni, a że mieli to szczęście, że na siebie wpadli - wyszło jak wyszło.
Dziękuję Ci, Haniu, bardzo za ten komentarz. Powiedziałaś mi coś, co ja aż niezdrowo bardzo chciałam usłyszeć. Końcówka...och. Trzymaj się, dziękuję ♥