Oczy mi po części krwawiły, ale udało się, został jeszcze drugi taki.
Pozwolę go sobie zadedykować Parry.
* *** *
***
Dee
październik, 1984r.
16 maja 1982r.
Madeline,
Chciałbym Ci powiedzieć, żebyś już do mnie nie pisała, żebyś zniknęła w taki sposób z mojego życia. Sprawy poszły w bardzo złym kierunku i dla mnie, i dla Ciebie - to przede wszystkim. Mam dość Twojej troski, nie przychodziłabyś tu więcej, byłoby wszystkim nam lepiej i łatwiej. Tobie by stres odpadł, mnie wieczny niepokój, a Jej strach. Nie wiesz nawet, jak przeraźliwie Ona się Ciebie boi, dlatego nic o Niej nie powiem, nie Tobie. Pojawiła się nagle w moim życiu i chcę, by została w nim, ze mną, do samego końca. Boję się, że możesz mi Ją odebrać, zniszczyć to, co my razem już mamy. Zrozumiałem, że powiedziałem Ci o kilka słów za dużo i sam sobie tym zrobiłem krzywdę. Możesz to wykorzystać przeciwko mnie, wciąż słyszę Twoje ostatnie słowa, zanim wyszedłem. Coś o pękających lustrach, żebym pomyślał - pomyślałem, Wakeford. I już nigdy więcej Ci się nie pokażę na oczy, zniknę razem z Nią i będziemy szczęśliwi. Kocham Ją, pokochałem kobietę i teraz wiem to już naprawdę. Wodziłem Tobą, nigdy nic nie czułem. Byłaś dla mnie tylko jak przyjaciółka albo siostra, kłamałem Cię. Ale potrzebowałem dopiero Jej, żeby zdać sobie z tego sprawę. Chciałbym Ci powiedzieć o tym wszystkim, ale wtedy musiałbym się pokazać Ci na oczy, a za wszelką cenę chcę tego uniknąć. Chcę, byśmy o sobie zapomnieli, to wszystko i tak jest zupełnie bez żadnego sensu. Ty łazisz po chmurach i wciąż chcesz tylko jednego, a ja tylko czekam, kiedy John zobaczy, że wcale go nie potrzebujesz i nie kochasz. Ty nie potrafisz kochać nikogo. Nie umiesz się do tego przyznać. A ja to widzę. Mnie nie potrafiłeś, więc i ja nie dałem rady. Ona jest inna, różni was wszystko. I Ty chodzisz po chmurach, kiedy ja się obijam o ciemne korytarze kanałów pod miastem, Wakeford. Nie potrafię już Cię zrozumieć, nie umiałem chyba nigdy. Wiem tyle, że Ona ze mną jest i mnie kocha tak, jak zawsze tego pragnąłem. A ja kocham Ją i będziemy razem, do samego końca, rozumiesz? Mimo wszystko mam jednak nadzieję, że Ci się jakoś ułoży, może zmądrzejesz. Albo spadniesz i wtedy poczujesz, ile czasu zmarnowałaś. Nie mówiłaś mi nigdy o tym wprost, ale przecież ja wiem, o co i kogo Ci chodzi. Jesteś taka sama jak Hadley, szkoda mi Was. Marzenia nie mają sensu, stara, nigdy nie miały, w tym świecie - nie. Weź się w garść i pomyśl. Nie śnij o miłości, której nie znasz i nie rozumiesz, nie potrafisz, to ważne.
J.A.
- Skurwielu, co to z tobą zrobiło?! - ryknęłam nagle i pochyliłam się momentalnie w przód. Na ziemię runęła gruba książka, wraz z nią koc i cholerny list z kopertą, a ja wbiłam z całej siły paznokcie w wolne już kolana. - Nienawidzę cię! Sukinsynu, co ja mam przez to rozumieć?!
- Jezus Maria, Dee, co się stało?! - Słyszałam, jak zbiega z paniką po schodach i wpada do salonu. Kleknęła przy mnie i spojrzała mi w oczy. Położyła ciepłą dłoń na plecach, drugą odciągnęła moje ręce od własnej naruszonej skóry i ponowiła pytanie, już szeptem. Była przerażona.
- Podnieś z podłogi list i go przeczytaj, kurwa, przeczytaj go i postaraj się potem nie wydrapać sobie oczu, błagam cię!
W odpowiedzi skinęła tylko głową i podniosła z ziemi kartkę, usiadła z nią obok mnie i zrobiła to, o co ją poprosiłam. Zajęło jej to może z dwie minuty, ale czas ten ciągnął się niemiłosiernie. Zastanawiałam się, kim on był, kim był Jasper Jeffrey Axon. Kim była pieprzona Ona? Kogo on kochał, co naprawdę stało się w roku osiemdziesiątym drugim, kiedy zniknął mi z pola widzenia? Przypomniałam sobie kilka zdań z listów, które otrzymałyśmy pod koniec zeszłego tygodnia, tych, co wysłał pod koniec swojego nędznego życia. Wspominał o wyjątkowym zimnie, o Annie, opowiedział coś o znajomych z Cambridge. Wyjaśnił, dlaczego nie odzywał się, znów, tym razem do Caroline i Lei, które wysłały do niego wiele listów na przestrzeni ostatnich trzech miesięcy. Brak środków...? Co ciekawe, mi odpisał, kiedy streściłam mu to, co się stało po koncercie. Nie odniósł się do tego. Był sępem, on...!
- Kurwa, nie wierzę... - mruknęła i popatrzyła na mnie wielkimi oczyma. - Osiemdziesiąty drugi, to wtedy, kiedy pisałaś, że przepadł?
- W rzeczy samej, jak widać miał towarzyszkę.
- Ale jak on mógł napisać, że ty nie potrafisz...
- Kochać? Caroline, Jasper znał się najwyraźniej na miłości najlepiej - warknęłam i wygrzebałam spod kanapy paczkę papierosów, odpaliłam jednego i poczęstowałam przyjaciółkę.
- Przeczytałaś więcej jego dochodzeń w tych sprawach?
- Nie, wzięłam pierwszą kopertę, uznałam, że kiedyś musimy się za to zabrać, już z półtora tygodnia gniją w tym pudle.
- Jak wrócę, to weźmiemy się za resztę, to jest ciężki materiał, a skoro są w takiej formie, to obawiam się, że może wyjść... Że nie znałyśmy tego, co był nam przyjacielem, Dee... Zresztą - spojrzała na kartkę - nie wiem, czy potrzeba na to więcej dowodów. Nie wiem, kim był J.A.
- Nieważne, nie teraz. Nim się nie ma co przejmować, na pewno nie na taką skalę. Czy ty się nie śpieszyłaś czasem? Za dwadzieścia jest.
- Już wychodzę, muszę przywrócić sobie nastrój, jaki od rana miałam. - Wcisnęła z impetem peta w kartkę i położyła na ławie, po czym wstała i spojrzała na mnie. - Jeżeli plotki są prawdziwe, to ty też dziś znajdziesz sobie lepsze zajęcie.
- Doprawdy...? Puszczą jakiś film, którego jeszcze nie widziałam, czy...
- Klucze ze sobą zabieram, gdybyś wychodziła, to i tak wystarczy drzwi po prostu zamknąć, a zamek zaskoczy. Leandra jest z Eriką, wróci jutro po południu, jak coś. - I ruszyła w stronę drzwi, zostawiając mnie ogłupiałą na kanapie.
- Caroline, to ja dziś gdzieś wychodzę?
- Mam taką nadzieję!
- Ale przecież...
Wyszła, a ja nie wiedziałam już, co z sobą zrobić. Zawiesiłam wzrok na kolorowej lampie z frędzlami, stojącej przy kanapie i zmarszczyłam brwi. Och, czyżby ona się naprawdę...
***
Leżałam na kanapie, jakby martwa, kiedy ktoś zapukał do drzwi i wytrącił mnie tym z równowagi. Tkwiłam chwilę w bezruchu, a przez moją głową przemykały wszystkie osoby, które mogłyby złożyć taką niezapowiedzianą wizytę. Starałam się nie dopuszczać do siebie pewnej opcji, ale była największa ze wszystkich i w moim stanie niemożliwa do zignorowania. Ponadto wciąż słyszałam słowa Caroline.
- Chwila - pisnęłam żałośnie i zmusiłam się do ruchu, powlokłam się w końcu w stronę drzwi.
Widok, jaki zastałam po ich otwarciu wcale mnie nie zdziwił, tak na dobrą sprawę, ale to nie zmienia faktu, że spanikowałam, a mój organizm odmówił mi posłuszeństwa. Wszystko ułożyło się w idealną i surrealistyczną całość; moja przyjaciółka regularnie była uprowadzana przez wokalistę Aerosmith, który prawdopodobnie przekonał swojego przyjaciela, by przyszedł do mnie wyrównać rachunki. A przez ostatnie dwa tygodnie mogły się one drastycznie porozrastać. Milczałam, stojąc przed nim i patrząc się centralnie przed siebie, czyli w tym przypadku - w jego szyję.
- Zanim przede mną zamkniesz z hukiem te drzwi, pozwoliłabyś mi tylko...
- Wejdź. - Bezceremonialnie się odsunęłam i po prostu wpuściłam go do środka, po czym delikatnie zamknęłam pierońskie wrota, przez które przelało się więcej osobowości, niż ktokolwiek mógł przypuszczać.
Spojrzał na mnie spokojnie, wskazałam na salon, a sama potoczyłam się do kuchni i wypiłam na raz prawie litr wody, cały dzień o tym myślałam. Stałam tam podenerwowana może z pięć minut, aż w końcu zebrałam w sobie wszystkie siły i dotarłam do, równie pierońskiej, kanapy. Usiadłam obok niego i starałam się unikać jego wzroku, czułam się jak dziecko, które zrobiło coś bardzo złego wobec swego ojca i bało się jego reakcji.
- Madeline, ja... - zaczął, a ja aż podskoczyłam. - Ja... Nie potrafię rozmawiać z ludźmi. Nigdy nie wiem, co powinienem im powiedzieć. Zwłaszcza, jeżeli zdam sobie sprawę, że oni nie są...
- Chciałabym raz w życiu nie owijać w bawełnę i rzucać najbardziej trafnymi określeniami prosto z mostu, Anthony.
- Wiem, tak było by najprościej, ale nie jestem w stanie tego tak załatwić, więc daj mi dokończyć... Nie umiem z nimi na spokojnie rozmawiać w taki sposób, jeśli zdam sobie sprawę, że oni nie są mi obojętni.
- Dlaczego nie dałeś mi nawet znaku życia przez cały ten czas... - szepnęłam i obróciłam lekko głowę w jego stronę. Nie chciałam mu okazać żadnej emocji, co zdradziłaby, jak bardzo oddziaływały na mnie tamte słowa.
Widziałam kątem oka jego przysłoniętą ciemnymi włosami twarz, umysłem widziałam to, co stało się po moim wyznaniu. Gdy zostaliśmy już sami, nie powiedzieliśmy sobie nic. Ostatnie jego słowa, które padły pod moim adresem, to moje imię. Przytulił mnie tylko, staliśmy tak blisko godzinę. Bez ruchu, milczenie, szybki oddech i łomot. Serc. Zostałam tam na noc, spaliśmy obok siebie, rano wyszłam i wróciłam na mieszkanie, a wszystko to bez słowa. Po ''Madeline'' zniknął mi na dwa tygodnie, zupełnie tak jak zniknął kiedyś dawny znajomy. ''Madeline'' ucięło wszystko, tak podejrzewałam i pogrążyłam się w żalu, prozie życia, którego nigdy realnie nie miałam. Dlatego prawie zginęłam.
- Nie dałem, bo nie potrafiłem zrozumieć tego, co się stało. Stałaś się dla mnie ucieleśnieniem wszystkich moich grzechów i całego mojego zła. Taką cię wtedy zobaczyłem, zobaczyłem w tobie męczennicę, Madeline.
- I czego chcesz? Odpokutować? Wykupić u mnie te grzechy? Po co do mnie przyszedłeś? I zrobiłeś to z własnej woli, czy ktoś cię nakłonił...
- Oni nie mają z tym nic wspólnego. Wczoraj zobaczyłem się ze Stevenem po raz pierwszy od tamtej nocy, powiedział mi o twojej przyjaciółce, powiedział mi o wszystkim, co mu powiedziała, a co się ciebie tyczyło. I brew pozorom, jeżeli ktokolwiek mógł mieć na mnie wpływ, to tylko twoja Caroline. Której nie znam, ale zrobiła ze Stevenem coś, czego już dawno nie widziałem, kilka lat.
- Caroline działa bardzo kojąco na pewne typy ludzi, czego sama jestem przykładem. Ale to nie zmienia faktu, że nie wiem dalej, czego oczekujesz.
- Niczego wobec ciebie nie oczekuję. - Przeszedł mnie potężny dreszcz, nie miałam jeszcze sytuacji, w której nie potrafiłabym przewidzieć żadnego następnego ruchu przeciwnika. Rozmówcy. Teraz tak było. - Chcę, byś na mnie spojrzała, dziś tego nie robisz. Popatrz na mnie tak jak patrzyłaś wtedy. Tak jak patrzyłaś, gdy po ciebie przyszedłem. Jak wtedy, kiedy się ze mną kochałaś.
Nie wykonałam żadnego ruchu, ogłuszyło mnie po ostatnim zdaniu, ale on nie chciał odpuścić. To on przewidział mnie, wiedział, kiedy się złamię.
- Spójrz tak, jak patrzyłaś na mnie dziesięć lat temu, kochana.
- Dlaczego ty mi to robisz... - I uniosłam swoje zagubione oczy, które momentalnie spotkały się z jego i zastały tam wrażliwość tak wielką, że aż przytłaczającą. - Kim dla ciebie jestem, my się nie znamy...
- I uwierz mi na słowo, że nawet za kolejną dekadę będziemy wiedzieli o sobie tyle, co nic. Ty inaczej rozumiesz poznanie, ja też. - Przyciągnął mnie do siebie i zaczął całować, a ja się oddałam po raz kolejny, ponieważ doskonale wiedziałam, że nie ma sensu dalej się zasłaniać, że wcale nie marzyłam od tym przez prawie cały czas, kiedy go nie widziałam. Chciałam tylko tego, nie gnałam w przyszłość, chciałam z nim chwili. Tym razem to on wykonał pierwszy krok, ja nie mogłam tego zmarnować. Byłam taka zachłanna.
- Nie chcę nic słyszeć o dekadzie, nie mów mi nawet o jutrze...
Całowałam się z nim jak dzika, nawet nie wiem kiedy ściągnął ze mnie bluzkę i stanik, nie wiem, kiedy zaczęłam czuć na sobie jego ciepłe ręce. Wiem tyle, że nie było poza nim świata, chciałam tylko dostać to, o czym tak natarczywie myślałam. I chciałam, by został, ale zbyt ciężko było się do tego świadomie przyznać.
- Nie powiem już nic - szepnął, na co tylko odepchnęłam go od siebie i przygniotłam swoim spragnionym ciałem.
Byłam już w innym świecie, przeszłam na drugą stronę, miałam po raz kolejny oddać mu wszystko, co prawdziwie miałam. Siebie samą. Dlatego zrozumiałe jest, że serce podeszło mi do gardła, kiedy usłyszałam pisk otwieranych drzwi. Gdyby jeszcze to była Caroline, nic by się nie stało, zrozumiałaby bez najmniejszego problemu, wręcz przeciwnie. Ale to okazała się być Lea, jeszcze nie sama, a ze swoją dziewczyną. Gdy tylko usłyszeliśmy ich rozbawione głosy, błyskawicznie od siebie odskoczyliśmy, chociaż i tak było już za późno.
- Dee, nie przeszkadzaj sobie, ja tylko po... - Urwała, gdy zaledwie weszła do salonu i zobaczyła ten smutny obrazek, gdzie dwa nieszczęścia siedzą na kanapie, a drobniejsze z nich stara się czymś zakryć za plecami drugiego. - Myślałam, że wy...
- To jest skomplikowane, Lea - wykrztusiłam i podniosłam się, poprawiając koszulkę. - Ale nie mów nic, nic nie mów...
- Nie powiem, jestem tylko zaskoczona...
Naprawdę była, patrzyła na mnie wielkimi oczyma, potem na niego. Zaskoczona byłam też ja, teraz już jej reakcją. Zachowała się tak, jakby nie miała absolutnie nic przeciwko. Tkwiliśmy w zupełnej ciszy przez chwilę, kiedy do dołączyła do nas luba mojej przyjaciółki.
- Piękna, idziemy czy nie, bo już piętnaście minut minęło...o mój Boże Święty, nie! Nie! Nie! Lea?!
- Właśnie tego się tylko bałam - jęknęła i podeszła do blondynki. - Erika, ja ci to wszystko wytłumaczę, ale jak stąd spokojnie wyjdziemy...
- Ale to jest ON...!
- Nie ma potrzeby, my wyjdziemy - odezwał się nagle i wstał, obrzuciłam go pytającym spojrzeniem. Skinął na mnie głową. - Domyślam się, że potrzebujesz pięciu minut, więc leć, poczekam.
- Dokąd ty...
- Zobaczysz. Weźmiemy jeszcze ją. - Położył rękę na gryfie mojej Pameli, stojącej spokojnie przy kanapie. Nie powiedziałam już nic, popatrzyłam tylko na spanikowaną Leę, jej roztrzęsioną Erikę, po czym pobiegłam na górę. Ogłupiałam? Czy jeszcze nie?
Zostawiłam ich w trójkę samych na dole?
Joe
Niezręczna cisza zapadła, kiedy zostałem sam z dwoma dziewczynami, które ewidentnie nie były stąd. Spojrzałem na nie spode łba, ignorując włosy, zasłaniające mi prawie cały widok i wróciły do mnie wszystkie stałe uczucia, z którymi żyłem już od lat. Usiadłem na podłokietniku kanapy, starałem się ignorować niespokojny oddech blondynki, u której zaobserwowałem już z pięć cech charakteryzujących stan przedzawałowy.
- Idź na górę, ogarnij się, proszę - mruknęła cicho młodsza z nich i popchnęła zachęcająco swoją koleżankę w stronę schodów. Nie było łatwo.
- Dziewczyno, na twojej kanapie siedzi Joe Perry i ty mi mówisz, żeby iść na górę! Pierdolę, ja kiedyś byłam gotowa dla takiego orientację zmienić, w zasa...
- AUCOIN, na górę, już! Ani on, ani ja, nie będziemy cię reanimować, jeśli zemdlejesz!
- Jedyne, co ja mogę zrobić, to się ewentualnie gdzieś podpisać - odezwałem się nagle i niepewnie spojrzałem na kobiety.
- Nie ma na czym! - jęknęła i popatrzyła błagalnie na brunetkę, ta tylko wskazała jej palcem na schody.
- Podpisze ci się kiedy indziej, pewnie jeszcze kiedyś nas odwiedzi - powiedziała cicho młodsza i usiadła obok mnie, patrząc jak blondyna kiwa energicznie głową i kieruje się w stronę schodów, starając się opanować oddech. Kiedy zniknęła nam z pola widzenia, ta skierowała wzrok w moją stronę. - Dzięki.
- Zrobiłem coś?
- Dwie rzeczy. Pierwsza, że mam dla niej prezent na najbliższe święta i gwarancję dozgonnej miłości, druga, że Dee w końcu znajdzie się w promieniu co najmniej stu metrów od mieszkania.
- Najchętniej bym ją wziął jak najdalej od tego przeklętego miasta. Ale żaden problem, tak czy inaczej.
- Chciałabym, by była taka okazja - odparła i popatrzyła na mnie z powagą. - I chciałabym, by Caroline na niczym nie straciła.
Skupiłem na dziewczynie całą swoją uwagę i westchnąłem cicho, choć to było pozą. Początku nie przyjąłem z jasnością, dlaczego tego chciała? Odczucie, iż Nowy Jork nie jest miastem dla każdego było bardziej powszechne, niż myślałem? A może winna była tu ludzka emocjonalność? Dalej wszystko było oczywiste.
- Ja ci tego nie obiecam. Jest nieprzewidywalny, nie ocenię, czy nikt nie straci. Ale pewne masz to, że nawet jeśli, to on bardziej ucierpi, choć zda sobie z tego sprawę o wiele później. Już to przerabialiśmy.
- Nie wiem, dlaczego ja w ogóle z tobą o tym rozmawiam. Chyba się martwię. Szaleję z tego wszystkiego, one dwie mnie regularnie wkurwiają, ale z rodzeństwem tak jest zawsze. Nie chcę, by potem było źle, to wszystko.
- Komu jak komu, ale mnie tego tłumaczyć nie musisz. - Uśmiechnąłem się do niej blado i błysnęły przede mną wszystkie sytuacje, gdzie przywracałem Stevena do pionu. Twardą ręką.
- Tak myślałam właśnie...
Odwzajemniła gest, chwilę po tym zeszła Madeline, wraz z nią ta roztrzęsiona kobieta. Pośpiesznie wstałem i podszedłem do swojej nieznajomej, nie chciałem zamaskowanego przerażenia w jej pięknych oczach. Wzięła niepewnie wcześniej wspomnianą gitarę i szepnęła coś przyjaciółce na ucho, po czym ruszyła w stronę drzwi, ja tylko pozdrowiłem tamte dwie i podążyłem za nią, ciesząc się, że nie zadała mi żadnych zbędnych pytań. Na które i tak nie byłbym w stanie odpowiedzieć, przecież absolutnie nie wiedziałem, co robię.
***
Patrzyłem na nią w ciszy. Znaleźliśmy się w jednym z tych miejsc, o których nie wie połowa mieszkańców Nowego Jorku, a druga jest pozbawiona życia do tego stopnia, że nie ma kiedy tu bywać. A może jest kompletnie sama. Wielu nigdy nie zapędzało się za miasto, takie strony kojarzą się z przestrzeniami dla rodzin z dziećmi, które integrują się razem podczas weekendowych pikników. Czy ludzie kiedykolwiek naprawdę wierzyli, że coś takiego ma prawo bytu w tej części Stanów i wieku? Pewnie wierzyli, może znów ja nie dostrzegałem tego, co cieszy i pragnie statystyczny mężczyzna po trzydziestce. To było częścią innego świata.
Sięgnąłem ręką po paczkę papierosów, leżących na poniszczonym drewnianym stole, na którym siedzieliśmy, otoczeni przez niedoszły las, ciemną trawę i światła metropolii, którą zostawiliśmy za sobą. Patrzyliśmy na ciemne korony, nucące z pomocą ciepłego wiatru, oświetlone przez drobny księżyc, kilka gwiazd. Odpaliłem papierosa, pomarańczowe światełko zamigotało niespokojnie na jego końcu. Zapomniałem, że istnieje taki październik. Czułem na sobie spojrzenie przepełnione fascynacją i czarem, choć wiem, że do pierwszego nigdy by mi się nie przyznała, na pewno nie po tych wszystkich słowach, które padły. Nie odpowiedziałem jej w rezultacie na tamto dramatyczne pytanie. Wypuściłem z ust dym, wolno powędrował w stronę dziewczyny, spojrzałem na nią, by zobaczyć, jak rozbija się o jej niezobowiązująco spięte włosy. Trzymała na kolanach gitarę, jeżdżąc bezwiednie palcami po gryfie.
- Graj dalej - powiedziałem, gdy wiatr ustał.
- Nie wiem już co - zaczęła i zbłądziła wzrokiem między drzewami za mną - poza tym mnie...onieśmielasz.
- To co ja mam powiedzieć?
- Powiesz mi, dlaczego siedzimy akurat tutaj - odparła, choć zmieszana. Uzyskałem to, czego chciałem, chciałem by była we wszystkim delikatna, przynajmniej wtedy. Wiedziałem, czym osłabić jej argument. Onieśmielenie?
- Po prostu nie mogę już tam wytrzymać. Osłabia mnie to miasto.
- Dla mnie ono jest za wielkie...
- Dlaczego tutaj w ogóle przyleciałaś? Teraz ty bądź szczera, Madeline. Może pierwszy i ostatni raz.
- Mówiłam ci, że dlate... - urwała i zamilkła. Dziesięć minut milczenia, westchnęła i szarpnęła delikatnie za struny, tworząc najpierw nic nie przypominającą, cichą melodię. - Bo w Cambridge bym prędzej czy później zrobiła sobie krzywdę. Zostawili mnie wszyscy, nie chciałam byś sama. Chciałam do Caroline, Lei, chciałam w końcu zobaczyć mamę i tatę, ja...
Skinąłem lekko głową głową, analizując dokładnie to, co powiedziała. Od samego początku było dla mnie jasne, że jest jej źle w tym mieście, że absolutnie nie potrafi się w nim odnaleźć. To było widać chociażby w samym jej sposobie poruszania się po nim, kiedy wracaliśmy z restauracji, te kilka tygodni wstecz. Bała się, jakby zaraz chodnik miał się pod nią zapaść, ulica rozstąpić, wieżowiec zawalić. Miała w zwyczaju kurczowo się mnie trzymać, niezależnie od sytuacji.
- ,,Storms'' . - Spojrzałem na jej palce, poruszające się z wdziękiem po gryfie. Przytaknęła cicho. - Pasuje ci.
- Tak myślisz?
- Tak widzę, Madeline.
Niedługo po tym skończyła i odłożyła gitarę za siebie. Wyjęła mi z dłoni kolejnego już papierosa i wyrzuciła go na trawę, przysunęła się bliżej do mnie, aż znalazła się w końcu na moich kolanach.
- Powiem ci więcej, trafiłam do tego miasta z myślą, że uda mi się zobaczyć cię po raz kolejny, Anthony - szepnęła, muskając ustami moją szyję. Takie stwierdzenie wypowiedziane przez nią wprost i bezpośrednio nie minęło z wiatrem, zostało we mnie i miało tak już trwać. Popatrzyłem znów w jej wielkie oczy. Błyszczące księżyce.
- Dokończmy to, co zaczęliśmy, jakkolwiek to odbierzesz...
Dalej błysnęły już tylko jej białe kły i zniknęliśmy stamtąd. Znów pochłonęły nas wielkie światła, ale tym razem nikomu to nie przeszkadzało.
* *** *
Nastało niemiłe rozluźnienie, więc poproszę znów ładnie o komentarze, za które z góry podziękuję.
Pewnie nie będę pierwsza, choć chciałabym. Minie pewnie długa chwila, zanim napiszę wszystko, co chciałabym Ci powiedzieć, potrzebuję czasu, bo serce wali mi, jak szalone, ostatni raz tak mi waliło, gdy kończyłam czytać parę dni temu "Rok 1984", żadna książka mnie tak nie złamała i nie oszukała, nie poruszyła... Do teraz. Alicjo, tu jest tak pięknie, zwlekałam wcześniej z przybyciem tutaj, żałuję, przepraszam, wybacz mi. Naprawdę żałuję, bo jeśli to nie jest najlepsze opowiadanie, jakie do tej pory czytałam, to ja już nie wiem, poddaję się. Przepraszam Ciebie i siebie za to, że mnie tutaj tak długo nie było. Och, głupia.
OdpowiedzUsuńŻeby trochę nakreślić moją obecną sytuację, siedzę przy czerwono-złotych światełkach choinki, w uszach "Big Log" Planta, przeklęte "Big Log", które właśnie nieodwracalnie stało się pieśnią przewodnią tego miejsca, w moim sercu. I tutaj proszę Cię, żebyś przeczytała jeszcze raz ten rozdział właśnie przy tym utworze, jak Ty dawniej prosiłaś mnie, to jest piękne, najpiękniejsze i serce dalej mi wali.
List Axona. List Axona, który autentycznie mnie zabolał, potworne ukłucie gdzieś w środku, jak on śmiał to zrobić Dee, nie wysłał, ale pomyślał, napisał, jak on śmiał jej to zrobić, mi to... Nieważne, Ty rozumiesz. Moja wszelka sympatia jego względem prysła w jednej chwili, okrutny cień, który zagubionej Księżniczce próbuje wmówić, że on wie. Cóż on może wiedzieć. Przynajmniej u pyszczka wszystko się układa, co mnie niezmiernie cieszy, a o czym teraz nie będę mówić, bo drugi idiota z dwupaku jest w tej chwili ważniejszy.
Och, nie wiem. Nie wiem, od czego zacząć, wszystko już zostało powiedziane czy wręcz przeciwnie, ale pewne kwestie trzeba przemilczeć, zostawić w spokoju, niech sobie żyją. Bałam się i martwiłam o nich, będę jeszcze nieraz najprawdopodobniej, ale teraz jestem spokojna. Jestem błogo spokojna, bo oni odnaleźli... to. Odnaleźli i tak jest dobrze, niech tak już zostanie.
Jeszcze co tylko chciałam dodać, poczułam podobieństwo między Twoją Dee a moją Sophie, ten strach, źle jej w tym mieście, ale przecież ludzie, ci ludzie, których się kurczowo trzyma...
Alicjo, dziękuję Ci. Jak chyba nigdy. Nie mogło być lepiej. Niech mi tylko przestanie tak serce walić. Dziękuję, jest wspaniale, czekam z niecierpliwością na następny ♥
Jest taka godzina, że mogę na spokojnie wrócić do komentarzy dla mnie, och. Byłam w połowie drogi do domu, kiedy zobaczyłam, że napisałaś i zrobiło mi się tak miło, że jako pierwsza. Zainteresowała mnie książka, o której wspomniałaś, w zasadzie dlatego powiedziałam Ci o ,,Alchemiku''.
UsuńPochlebiasz mi stanowczo za bardzo, a najgorsze, że ja to tak kocham. Takie słowa sprawiają mi satysfakcje, dobrze mi po nich, Chryste. Nie żałuj, nie przepraszaj - jesteś tu i obydwie się cieszymy, z tego wynika!
Jeśli chodzi o Planta, to już wiesz, co myślę o tym kawałku, cholera...
Listy Axona mają na celu pokazanie go takim, jakim był, jakim stał się przez narkotyki. Co one z nim zrobiły, ale na własne życzenie, niestety.
A Dee i Joe... Oni razem są i pod tym względem nie będę już nic mieszać. Znaleźli się, tylko potrzebują czasu, by nauczyć się mówić sobie o tej miłości wprost i to może być trudne, jeszcze...
Dziękuję Ci z całego serca za ten śliczny komentarz, Sophie ♥
W końcu przeczytałam wszystko, droga deMars.
OdpowiedzUsuńTO JEST KURWA ZAJEBISTE.
I JEST AEROSMITH. :3 I DŻO. :D
W którymś rozdziale, była rozmowa Joe ze Stevenem, co obaj się "przekomarzali". Mówili o tym jak Joe odszedl z zespołu. Steven powiedział, że Joe był pozbawiony wszelkich uczuć, a Joe powiedział, że Steven był za dumny, żeby mu powiedzieć, żeby nie odchodził. Mniej więcej tak. To było genialne XDDD
Nie wiem dlaczego, ale nie lubię Leandry. Może dlatego, że nie słucha Aero, może dlatego że jest lesbą? Nie mam pojęcia. Denerwuje mnie lekko. Na widok Joe'go Perry'ego na kanapie w moim mieszkaniu to ja bym chyba eksplodowała z radości.A ona...nic. Znaczy to był przykład.
Dee i Caroline. Od razu przypadły mi do gustu. Bardzo je lubię.
A teraz przygotuj się na opierdziel. Piła mechaniczna w ruch:
JAK
MOGŁAŚ
ZABIĆ
AXONA.
...
...
...
BĘDĘ TAK ROZPACZAĆ, JAK NAD TODDEM U ROCKY. :CCCCC
JAAAAAASPER. :CCCCCCC
Biedny chłopak. I się też pewnie trochę załamał, jak się dowiedział, że ta-dziewczyna-której-imienia-już-nie-pamiętam (Bonnie? Chyba) umarła, bo dal jej zbyt dużą dawkę.
I ten wybuch Dee na Anthony'ego. Bo Axon zginął przez dragi, a ona nie chce, by Anthony też zginąl.
A tak na marginesie to ja kocham po prostu, jak ona nazywa go Anthonym. To takie słodkie. A jemu pasuje imię Anthony. Dobrze rodzice wybrali xDD
Anthony Pereira. <3
Ach i och.
<33333333333
No i nazwijmy to "nową parą" czyli Hadley i Tyler. xD Kocham ich po prostu, kooooocham <3 Genialni są.
A teraz ten rozdział:
No kuźwa, ten list. Aż mnie w sercu zabolalo. Axon no...cholera. Cholera jasna! Jak mogłes...
Caroline, nie wydrapuj oczu! xD
A teraz moje ulubione:
ANTHONY <3333333333
Hehe, to było dobre.
Oni tu prawie bara-bara, a tu Leandra z Eriką. I Erika co? TOŻTO DŻO PERY!
Też bym miala taką reakcję, jakbym weszła do domu, a tu Joe Perry.
Czekaj, pójdę sprawdzić, może on faktycznie tam siedzi.
O BOŻE! TOŻTO DŻO PERY!
Anthony! <3
OOOOOOOOOOOOOOOOOOO! Fleetwood Mac! :3
ANTHONY! <3
No i pięknie kochana, a ja teraz chcę następny, bo wszystko nadrobiłam. :*
Weny! Cholernie dużo weny! ;D
No, jest i Joanne! Mówiłam Ci już, ile ja czasu się na Ciebie oczekałam, moja droga, haha.
UsuńRozmowa Stevena z Joe, o której wspomniałaś, była w piątym i przyznam się, że ja sama jestem z niej bardzo dumna, uważam, że zgrabnie wyszła. A Lea jest dziewczyną specyficzną i w zasadzie nie sposób może ją tak zrozumieć, widać, że jest jeszcze inna. Tutaj nie ma takich samych osób, towarzystwo osobliwości.
I zgadzam się, że Anthony jest dla Niego imieniem idealnych. Ja to tak kocham, o cholera...
Dziękuję ślicznie, dla mnie będziesz Estranged! ♥
Zacznę od tego listu dobrze? Z jednej strony chciałabym więcej tych listów...Wszystkie? Bo Axon to Axon, ale z drugiej strony to bardzo mnie zdenerwował. A może sprawił przykrość? Tylko czemu mi, skoro nie było tam nic o mnie...Ale zranił Dee. Nie rozumiem czemu on to napisał. Nie wysyłał, okej. Nie chciał aby to do niej dotarło. Ale napisał. Pomyślał. Czy to nie jest za dużo? Z jednej strony trochę już o nim tu było, a dla mnie to i tak człowiek zagadka- po prostu. Jasper mnie bardzo intryguje, chociaż obecnie jestem na niego wściekła, bo śmiał nawet to wszystko zapisać, to i tak...intryguje mnie i już. Te jego tajemnice...Dziwny z niego człowiek. Hmm...tak na prawdę to dzieciak. On był po prostu szczeniakiem, który się zgubił.
OdpowiedzUsuńJak mi napisałaś "namiętna miłość Dee i Joe" to wiedziałam, że ja to muszę skomentować od razu bo ich kocham i uwielbiam! I momentami chociaż sytuacja wcale nie była do śmiechu, bo bawi mnie ich zachowanie...To, że nie umieją sobie czegoś powiedzieć. Jak wyobrażam sobie Joe, który stara się wpaść na to jak ma przekazać to co siedzi mi w głowie, to z jednej strony jest mi go żal, a z drugiej chce mi się śmiać. Dobra, to chyba zbyt trudne, żeby zrozumieć to co mam na myśli. Cieszę się, że chwilowo relacja Steven- Caroline jest poukładana, im się układa...jakoś. Ekhem, no właśnie. Jednak i tak uważam to za dziwną, pokręconą i trudną relację. Z resztą taka sama jest relacja Joe i Dee. Chyba tak musi być. Z resztą prawda jest taka, że nigdy nie jest łatwo. I nie będzie. Ale ciekawi mnie co ty dalej z nimi zrobisz no...
Jakby Dee miała już dość chętnie pocieszę Joe w swoich ramionach, haha.
Dobra odbija mi bo już dwadzieścia minut po północy, ale jestem z siebie dumna, że napisałam to, bo wiesz jak to u mnie bywa i przepraszam za brak komentarza, ale tłumaczyłam Ci jak to tam było i jak ten blogger kochany mnie lubi. No nic.
Czekam na następny jak zawsze! Tak naprawdę przez te święta totalnie straciłam rachubę jaki mamy dzień tygodnia i zdziwiła mnie informacja o nowym rozdziale, ale to dobrze- tylko 6 dni do kolejnego haha.
Pozdrawiam cieplutko.
Jasper wyrządził wiele takich szlam i one, niestety, będą stopniowo wychodzić na powierzchnie, nikogo to nie cieszy, ja wiem. Samej jest mi ciężko pisać to wszystko, ale z drugiej strony pomysły się ze mnie aż wylewają...
UsuńSteven i Caroline są na piękny sposób postrzeleni i otwarci, jest im łatwo się porozumieć. Są idealnie zgrani, dobrze, że tak ładnie widać to wszystko, z kolei Dee i Joe się najzwyczajniej w świecie boją i to zrozumiałe, że Cię to bawi, haha. Dorośli ludzie, którzy się w zasadzie wstydzą siebie nawzajem, on ją onieśmiela. I na odwrót. U nich za to bezbłędny jest język ciała...
Dziękuję, Haniu, cieszę się, że w końcu wygrałaś z bloggerem ♥
AAAAAA, TO JUŻ DRUGI ROZDZIAŁ DEDYKOWANY DLA MNIE! *_____*
OdpowiedzUsuńjeju, aż nie wiem co mam napisać. dobra, wydaje mi się, że Jasper w tym liście trochę przesadził. z tego co pamiętam, on nie chciał, żeby Dee skończyła tak jak Berry (chciał ją uchronić przed ćpaniem, przed sobą). a teraz ją, tak delikatnie mówiąc, pojechał. że nie potrafi kochać. a ona... po prostu nie umie okazywać uczuć. wydaje mi się, że jak Dee kogoś kocha, to nikt inny nie potrafi kochać tak jak ona... właśnie tak jest z Joe, chyba tak jest... niby nie mówią sobie, że się kochają, co chwilę w ich rozmowach pojawia się "może to ostatni raz", nie chcą rozmawiać o przyszłości. ale w tym wszystkim jest taka magia, widzę w tym takie niesamowite uczucie... " Jak wtedy, kiedy się ze mną kochałaś.". to najpiękniejszy cytat w tym rozdziale. oni są tak cudowną parą...
wiesz co Ci powiem? aż tak bardzo Leandra mnie nie wkurwiła w tym rozdziale. wkurzyła mnie jedynie tekstem, że "Dee i Caroline ją wkurwiają cały czas". jasne. to ona wszystkich wkurwia.
jej dziewczyna też wydawała mi się taka wkurwiająca i tępa, ale tak sobie pomyślałam... jak ja bym zareagowała, kiedy zobaczyłam Joe siedzącego na kanapie w domu chłopaka? zawał na miejscu. o widoku Joe robiącego jajecznicę to nawet nie wspomnę... :)))))))
wiesz, na początku myślałam, że oni są w jakiejś tajnej kryjówce Joe, której nikt nie zna. nie wiem, może jakiś dach czy coś. a to, chyba las... wyobrażasz sobie, siedzisz z Joe w lesie, noc, gwiazdy, księżyc, widzicie tylko światła miasta, ale nie hałasują wam samochody... gracie na gitarze, rozmawiacie... rozmarzyłam się. i Ty też nie marz teraz, bo musisz pisać kolejny rozdział!
jest cudownie, naprawdę. jeszcze raz bardzo dziękuję za rozdział i czekam na następny! <3
Parry ♥
Weźże tę jego jajecznicę i już nie wracaj z nią do mnie, bo seryjnie będę płakać, przysięgam Ci, Parry...
UsuńIdealnie powiedziane. Dee kocha na taki sposób, że jest to trudno pojąć i jeszcze gorzej tak odwzajemnić. Ona się panicznie boi mówić z nim o przyszłości, bo jest przerażona myslą, że on może jej odejść. A z kolei i on się boi, że ta zniknie. Choć to niemożliwe.
Osobiście też uważam przytoczony cytat za bardzo trafny, haha. Och, i właśnie zastanawiałam się, co takiego mi powiesz o Lei, cholera!
I tak - rozmarzyłam się trochę ZA bardzo (rozumiesz?!) i z pisania nic nie wyszło teraz... Dziękuję ślicznie za te piękne słowa, na Ciebie mi się tak miło czeka zawsze ♥
Jestem, choć chyba nie gotowa. Znów mnie chyba rozwaliłaś, droga deMars. Na wstępie chciałabym Ci podziękować, choć pewnie podziękuję również na końcu. Kochana, zainspirowałaś mnie. Po przeczytaniu naszło mnie coś, coś czego nie umiem zdefiniować. I napisałam swój własny rozdział za jednym zamachem, jak w transie. Dzięki Tobie, Boże, dzięki Tobie.
OdpowiedzUsuńPiętnasty został przeze mnie pochłonięty wśród dźwięków Beggars Banquet, co mnie dziwnie wprowadziło w stan jeszcze dziwniejszej hipnozy. A teraz z okazji pisania tego komentarza znów puściłam ten album, ale od końca, Salt Of The Earth, o matko, ile w tym pasji.
Zupełnie jak w Twoim rozdziale, deMars. Zupełnie!
Listu bałam się, jak chyba wszyscy, choć na pewno nie aż tak jak Dee. Szczerze - ja bym nie dała rady. Usiłowałam sobie całą sytuację wyobrazić w moim własnym życiu i naprawdę, ja bym chyba spaliła ten karton. Plułabym sobie potem w brodę, to jasne, ale tak na świeżo bym nie podołała.
A co on tam napisał. Tym mnie deMars zastrzeliłaś, wiesz? Wszystkiego, ale nie tego się tam spodziewałam. Jak to nie?
Ja w to nie wierzę, cholera, on ją kochał. Tak! Tylko przestał, ale był moment, w którym ją kochał, tak normalnie i prawdziwie, tak jak potem kochał Fox. To była Dee, ona przecież nie mogła być niekochana, bo ona tego potrzebuje. Nie wiem co ja mam powiedzieć o tym liście, nie wiem naprawdę. Ja myślę, że jednak on nie bez powodu był niewysłany, oh.
I wtedy, kiedy już byłam przekonana, że ja leżę już martwa, a Ty stoisz nade mną z karabinem, zaczęłaś do mnie strzelać dalej, kocham Cię za to, deMars, że Ty jak rozwalasz, to już po całej pieprzonej całości.
Joe był kimś, kogo ona w tamtym momencie potrzebowała a całej rozciągłości, co do tego byłam przekonana, ale nie wiedziałam co się będzie działo, kiedy on się już zjawi. Zjawi, ze słowami, że zanim ona zatrzaśnie drzwi, to... Ah, co za skrucha panie Perry.
What the hell is going on? - zaśpiewał mi właśnie Jagger, a mi się wydaje, że całkiem adekwatnie. Zaczęli się pochłaniać, całować, poznawać kolejny raz, niemo tłumacząc sobie wszystko,a tu nagle wpieprza Lea z Eriką, o matko. Jak tylko to się stało, to mnie ścisnęło. Co się stanie, co się stanie...?
W sumie - przewidywalnie. ON, och, NA KANAPIE! Kto by zareagował inaczej, ale z drugiej strony... Irytujące to było, musiało być, i pełna podziwu jestem, że Joe zdał się na gest odesłania Dee na górę i pozostania z tymi dwoma. Och, trzema, Pamela przecież, ale ona na szczęście milcząca, haha.
Spokój Leandry mnie jak zwykle rozczulił, uwielbiam tą dziewczynę (choć widzę z komentarza powyżej, że różne są zdania na jej temat), jej spokojne słowa odnośnie prezentu na święta i dozgonnej miłości, to jest takie szczere, ja ją naprawdę kocham, a w tym rozdziale w tym krótkim fragmencie mnie utwierdziła w moim przekonaniu.
Ostatni fragment, to było coś, co musiało się zdarzyć, żeby cokolwiek wróciło do normy, chwila we dwójkę, samemu, bez świadków. Pam jako świadek, że wszystko jest w porządku, a zarazem jako towarzyszka tej chwili...
Ach, i skończyli, co zaczęli, Ty również, ZABIŁAŚ MNIE BARDZO MOCNO. DOBITNIE, KOCHANA.
Manipulantko, znów, o!
Kocham Cię, dziękuję za to, i... Znów się boję następnego. Bo znów zabijesz mnie, tak jak teraz...
Och, ♥.
Hugs, Rocky.
Czekałam na Twój komentarz, odkąd się dowiedziałam, że potrzebujesz ochłonąć, haha, znów czuję się z siebie zadowolona i dumna.
UsuńI tak, jak chyba wspomniałam w jakimś komentarzu powyżej, Jasper pisał listy dość rujnujące, nikt się ich aż takich nie spodziewał. Sama się nie spodziewałam, że wyjdą tak bardzo drastycznie. Podczas gdy sprawa panny Fox zostanie wyjaśniona raz na zawsze i amen.
Moja urocza dwójka ponuraków, Dee i Joe. Zastanawiałam się ostatnio, jak poprowadzić ich przez to dziwne życie i wymyśliłam. Ja nie będę nic mieszać, będę ich zabierać w takie klimatyczne miejsca, na jakie sobie zasłużyli. Boże, kocham ich...haha!
Dziękuję Ci ślicznie, Rocky, zawsze na Ciebie wyczekuję, cieszę się, że zainspirowałam ♥
OdpowiedzUsuńCześć, Alicjo.
Nie mam dzisiaj nastroju na komentarze, na nic. Taki zastój, nigdy tak jeszcze nie było. Ale już zaczynam, nie martw się...
Pierwsze o czym napiszę to list Jaspera, który mnie zdenerwował w pewnym sensie. Naprawdę, tak jakby straciłam sympatię do Axona, choć aż tak bardzo go nie uwielbiałam. Lubiłam go, o. Nie była to taka super-ekstra miłość jak w przypadku Petera mojego kochanego. Ja się czasem zastanawiam jak można go nie lubić, no ja nie wiem! A kochać to już w ogóle... Ale to nie o tym, o Peterze porozmawiamy kiedy indziej, okazja będzie, na pewno. Teraz pisać miałam i liście Japsera, o którym mogę powiedzieć - do widzenia, Jasper. Nie przepadam za Dee, ale to było okropne. - Tyle. Wiem, wiem, rozpisałam się. Ja zawsze to robię. Ale nie będę tylko o tym pisać, bo nie chcę pisać z wkurwieniem komentarza. Przejdę dlatego do bardziej przyjemnego tematu, tak, wreszcie. Chciałam to zrobić już od pewnego czasu. Ale nie byłabym sobą, gdybym nie zrobiła tego od nowego akapitu, choć już ładnie przeszłam w tym -
Dee i Joe. Przylazł do niej i liczył na wybaczenie. Dostał je, co było dla mnie zbyt łaskawe ze strony (z uwagi na to, iż nie wolno mi jej tak nazywać, nazwę ją tak) Maddie. Jestem usatysfakcjonowana. A teraz przejdę dalej - no oczywiście, że to musiało się tak skończyć. Przecież to ONI. Ale stało się coś niespodziewanego, ja się nawet tego nie spodziewałam. Tak, bo ja jestem, kurwa, wróżką. Do akcji wkroczyły nagle Leandra i Erika. Dopiero wtedy zaczęło się dziać. No kto by nie zaczął piszczeć na widok Joe'ego? No nikt. Każdy by piszczał. Dlatego rozumiem Erikę, bardzo. Przecież codziennie nie widzi się w domu swojej dziewczyny Joe Perry'ego, prawda? Ja jeszcze nie weszłam do kogoś, a tam Joe. Nigdy mi się to nie zdarzyło, a Tobie?
No ale nasza zakochana para ulotniła się z domu i... i ja mogę powiedzieć tylko jedno - chcę ich razem. Inaczej nie przyjmuję, bo jak to? To inaczej nie może być.
Teraz, kochana Alicjo, nadszedł ten moment, w którym przepraszam Cię za jakość komentarza, bo tego to już naprawdę jest niska. Bardzo. Ale czasu nie ma, i jak mówiłam na początku, chęci. Niczego nie ma. Ale widzimy się u Ciebie już w następny czwartek, zależy jak pójdzie, może piątek. ♥
No, zaskoczyłaś mnie, jeśli dalej mamy sobie tak szczerze rozmawiać, haha. Wszystkim, kompletnie.
UsuńZaczynając od Jaspera, sądziłam, że pozostanie w stanie nienaruszonym, ale list zrobił swoje z nami wszystkimi, ze mną włącznie. A Peterem się jeszcze nacieszysz, tak myślę, spokojnie.
Dee jednak będzie smutna, ale mniejsza z tym, bo ma tego swojego nieszczęsnego Anthony'ego. I mieć będzie. Cieszę się niezmiernie, że ich razem, cholera, chcesz!
I tak na marginesie, ja już się przyzwyczaiłam, że wchodzę do domu a tam Joe XD Dziękuję bardzo, do następnego, pewnie! ♥
Jak obiecałam. Jestem.
OdpowiedzUsuńI mam łzy. Doprowadziłaś mnie do płaczu. A idź, Ty niedobra kobieto. Jak śmiesz doprowadzać do takiego stanu takie biedne stworzenie jak Rose... weź, ja jestem za wrażliwa na takie rzeczy, a Ty jesteś zła i niedobra, bo się nade mną znęcasz uczuciowo. Tyle mam do powiedzenia, o! Podam Cię do sądu niczym Lars i tyle będziesz miała z tego, Alicjo!
Wkurzyłam się na Jaspera. No tak, on mnie od początku wkurzył, ale potem nagle przestał, a jednak na koniec mnie wkurzył i chyba już tak zostanie. W sumie, to zawsze był z niego taki wkurwiający dzieciak, który chyba trochę za dużo chciał od życia, a nie wiele potrafił z nim zrobić tak mi się wydaje. Mogę powiedzieć, że - Napisał co wiedział i padł trupem - W sensie dosłownym można nawet rzecz. Chociaż, mam wrażenie, że tak naprawdę mało wiedział. Mało wiedział o Dee i mogło by się wydawać, że znał ją na wylot, a ona jego, to tak naprawdę nie wiedzieli o sobie nic. I w sumie to wydaje się być takie przykre. Chamsko napisał jej, że ona nie potrafi nikogo kochać, że nie jest zdolna do miłości... no tak, po prostu powierzchownie ją oceniał, nie zagłębiał się w to co naprawdę siedziało jej w sercu. A taki przyjaciel to tylko o kant dupy roztrzaskać. Więcej z nim problemów niż to wszystko jest warte. On mnie serio wkurzał. I dobrze, że umarł. A taka szuja to jednak była. Zastanawiam się czy właśnie on wiedział coś o miłości. Miał tą swoją Nimfę, ale w sumie.. i co z tego? Nic. taką miłość to można sobie naprawdę wsadzić. I ja tu rozumiem oburzenie Dee, bo jest jak najbardziej na miejscu. W sumie pomyślałam sobie to samo po przeczytaniu tego listu co Dee potem powiedziała. I chyba nie ma co się tu rozwodzić na ten temat.
No dobra, dowiedziałam się co się takiego stało po tym wyznaniu Dee... Alicjo, ja Cię naprawdę nienawidzę! Opisujesz jakieś moje najbardziej skrywane fantazje.. dobra, w sumie dalsza część tego rozdziału jest moim cichym pragnieniem (i jeszcze się dot ego przyznaję) i tu nawet nie chodzi o to, że Joe.. bo ja tam w swoim życiu nie chcę nikogo sławnego czy coś. A broń mnie Boże od takiego Joe... chodzi po prostu o sam fakt uczucia czy jak to tam nazwać. Ja chyba jednak jestem postacią tragiczną. Serio, ale myślę sobie, że jak kochać to właśnie w taki sposób, bo tak normalnie to przecież jest nudno... a zawsze coś się dzieje. Wiem, jestem nienormalna, bo która normalna dziewczyna chce cierpieć z powodu miłości? Bożee... ale dobra, bo ja tu zaczynam pisać o sobie. I nie wiem jak to zrobiłaś, ale właśnie wykreowałaś Joe'go na mój ideał mężczyzny. Takiego faceta szukam, ale znaleźć go nie mogę. Dlaczego? Ba, wiem! Bo nie istnieje, bu... (Kurwa, Rose przestań gadać o sobie) I ja nie wiem co mam myśleć o tym wszystkim, bo to wszystko było piękne i tyle. Płaczę. Ja nie wiem jak mogłaś mi to zrobić.
No tak. Erika. Biedna Erika. Aż takie silne emocje. Ale dobra, w sumie to musiała się kiedyś dowiedzieć prawdy, bo nawet ciężko było to wszystko ukryć. Ale zachowała się jak taka typowa fanka, która zaczyna sikać w majtki jak widzi swojego idola. O, nawet powiedziała, że byłaby zdolna zmienić orientację... Hm.. Joe jest bardziej seksowny od Lei? Haha, dobra. Jakoś tak dziwnie to brzmi, ale na to wychodzi... O mamuniu. (Nie, nie mamuniu, bo mamunia siedzi mi tu i coś gada o filmie. Ja nie wiem, jak nie ścierki o to jakieś filmy) Ale dobra, bo chociaż trochę tak ożywiła ten rozdział ta nasza biedna, zestresowana, ze szokiem w gaciach (przepraszam) Erika. I cóż mogę tu więcej napisać.
UsuńDobra, może nie będę pisała już nic więcej, bo w sumie nie wychodzi z tego nic dobrego. A powiem Ci tylko tyle, że w pewnym momencie, jak sobie czytałam przez łzy o Joe i Dee to nasunął mi się cytat "Nie pytaj mnie o jutro, to za tysiąc lat" swoją drogą, to on jest naprawdę piękny. (Cytat, a nie Joe... no dobra, Joe może trochę też, ale jednak chyba nie mój typ) Czy ja przypadkiem nie zaczynam pisać głupot? Alicjo, musisz mi wybaczyć. Ojciec mnie upił... i tak się kończy siedzenie z nim na strychu.
Serio, kończę ten komentarz.
Alicjo, szukaj sobie dobrego prawnika. Naprawdę.
Kocham :************
Ooo, i będę mogła spokojnie pójść w końcu spać, haha. Chryste, nie. Jak pozytywnie.
UsuńUchwyciłaś bardzo trafnie Jaspera, chciałabym Ci powiedzieć. Rzeczywiście, napisał, co wiedział - czyli nic konkretnego, narkotyki wyprały mu mózg - i padł trupem. Lepiej dla wszystkich? Niewykluczone. (Też mnie wkurwiają podkreślone imiona, ugh.)
A jeśli mowa o Joe... Jego postać tutaj jest inspirowana tym, jakim człowiekiem jest naprawdę, a do tego dochodzą tylko poszczególne reakcje, które mogą i powinny wpasować się w mój obrót akcji. Taki Perry jest mi ideałem, co ja będę ukrywać. On i Billie są dla mnie królewską parą rock 'n' rolla, zaraz po Richardsie i Patti Hansen, poezja... Moi mężczyźni, haha. A te wszystkie sceny wychodzą mi z głowy (więc o czym ja muszę myśleć? Haha!).
Zbieram na prawnika, jakoś sobie poradzę...hej, Anthony mnie obroni, no przecież...! Czyżbym i ja się upiła? Na strychu siedzę.
Dziękuję z całego serca, Rose - CZEKAŁAM ♥
http://all-roads-lead-to-hollywood.blogspot.com/ zapraszam na rozdział z niespodzianką dla Ciebie, Alicjo! ♥ http://all-roads-lead-to-hollywood.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń