Ważną sprawą jest, iż nie potrafię nic dokładnie nakreślić, jeśli mowa o dwóch przyszłych rozdziałach, ponieważ boję się, że ich tak nie udźwignę. Chociaż, ja bym nie dała rady?
* *** *
,,You get nuthin' done
I said you could be mine -
Now holidays come and then they go
It's nothin' new today''
I said you could be mine -
Now holidays come and then they go
It's nothin' new today''
***
Steven
wrzesień 1984r.
- Postradałeś zmysły, kurwa, postradałeś zmysły... - mruknąłem sam do siebie i wysiadłem z auta, zatrzaskując za sobą drzwi. Stałem chwilę w miejscu i łączyłem wszystkie wątki, aż w końcu się ogarnąłem i ruszyłem szybko przed siebie, zrobiłem to, co zawsze. Żywioł, chyba jedyny towarzysz, który nigdy mnie jeszcze nie zostawił. Chociaż...?
Wszedłem wolno po szerokich, ciężkich kamiennych schodach, by zaraz znaleźć się już za równie masywnymi drzwiami ze szkła. Co zastałem? Potęgę, pieprzoną potęgę i prawie żadnych ludzi. Spojrzałem na wielki zegar naścienny, dwadzieścia po szóstej i już pustki? Zmarszczyłem brwi i poszedłem przed siebie, mijając masę ciężkich donic z wysokimi roślinami, jeszcze cięższych regałów z masą książek, różnych pism i w końcu dobiłem na sam koniec i do kolejnych schodów. Jako że po drodze nie minąłem nikogo, kto mógłby należeć do grupy wtajemniczonych, czyli personelu, nie było i kogo się spytać o pomoc. Już sam sobie z odnalezieniem kobiety nie radziłem? Wyszedłem na piętro, zdecydowanie bardziej zaludnione. Spojrzałem zrezygnowany przed siebie i pomyślałem, że jak widać - nie radziłem sobie. Niepozorny chłopaczek z mopem wydał mi się kimś godnym zaufania, więc do niego podszedłem, przecież margines na margines zawsze mógł liczyć.
- Młody, znasz wszystkich pracowników?
- Powinienem, a w czym mogę... - Odwrócił głowę i wlepił oczy w moją twarz, wypuszczając przy tym mopa z rąk. Wiedziałem już, że jakoś się dogadamy. - Ja cię kocham!
- Podpiszę ci się gdzieś z całą miłością, jak mi pomożesz.
- Ja pierdzielę, Steven Tyler, ale jaja!
- Błagam cię... - Na poniszczonej plakietce, skaczącej wesoło przy smyczy wystającej z kieszeni jego spodni, odczytałem, że ma na imię ''Adam''. - Błagam cię, Adam.
- Pomogę! Jezu, pomogę...skąd wiesz, jak ja...
- Plakieta przy smyczy, a teraz skup się: szukam dziewczyny. Średni wzrost, brunetka, świetne ciało. Caroline.
- Że niby Hadley?
- A pasuje do charakterystyki?
- Tak, mamy dwie Caroline tutaj, ale druga by ci raczej nie pode...
- Gdzie ona jest? Caroline Hadley.
- Na sam koniec tego piętra i w lewo, tam jest pokój dla personelu, powinna tam być i...
- Z nieba mi spadłeś, słońce, formalności załatwmy później. - Poklepałem go pośpiesznie po ramieniu i pomknąłem wskazaną mi drogą, zabierając ze sobą podniecone, zaskoczone, zdezorientowane spojrzenia kobiet i wkurwione mężczyzn, zupełnie jakby chcieli mi powiedzieć, że w myślach ich panienek przeleciałem je więcej razy od nich samych, ale co ja na to mogłem poradzić?
Zatrzymałem się przed drzwiami, o których z pewnością mówił chłopak. Obok wisiała spora rozpiska z harmonogramem pracy, tak to wyglądało. Spojrzałem na nią i momentalnie wyszukałem nazwisko, które mnie interesowało. Wychodziła o siódmej, więc zdążyłem. O siódmej też zamykali, spojrzałem na kolejny zegar; za piętnaście. Aż tyle z życia straciłem na dotarcie z dołu do pieprzonego personelu? Pokręciłem głową i bezceremonialnie wszedłem do tego niedostępnego dla zwykłych śmiertelników miejsca. Przygotowałem się na najgorsze, a zastałem tylko dwie osoby, dwie kobiety. Jedna z nich mogła być coś po pięćdziesiątce, włosy - idealny blond, nie wyglądała nawet na farbowaną. Zmierzyła mnie wzrokiem, przeniosła go potem na siedzącą obok. Znalazłem...
- Mówiłam ci, że będzie dobrze - powiedziała spokojnie i pogłaskała Ją po głowie, po czym podniosła się i zwyczajnie przeszła obok, puszczając mi przy tym dyskretne oczko. - Idę to zamykać, do jutra, Caroline, skarbie.
I wyszła.
- Steven - szepnęła, kiedy zostaliśmy sami. - Czyli jednak.
- Słowo się rzekło, powiedziałem, że wiem, gdzie pracujesz.
- Ale byłam przekonana, że...
- Pozory czasem mylą. - Uśmiechnąłem się lekko i usiadłem na kanapie obok niej. - Sądzę, że doskonale wiem, o czym myślałaś. W końcu blisko dwa tygodnie, w końcu to jebany Tyler. Wszystko to wiem. Ale pamiętam cię z tamtego dnia. Coś innego było ważne dla ciebie, co?
- Ja... Tak, inaczej trochę na ciebie spojrzałam. I nie wiem, czy dobrze zrobiłam.
- Przekonać cię? - W odpowiedzi skinęła głową, tu jeż bez zastanowienia. - Sądzę, że masz czas, więc pozwolisz się porwać na jakieś piwo, coś podobnego, hm?
- Niby bym mogła. Skoro już tutaj jesteś, przyszedłeś...
- Do ciebie, piękna - przerwałem jej i uśmiechnąłem się z wyższością.
- W takim razie... Och, pierdolę, nie mam nic do stracenia. Pewnie, że pójdę, i tak nie ma co robić, w domu nie pogadam.
- Dom, bo zapomnę. Co z Dee? - spytałem nagle. Uznałem, że to jedyna droga, by dotrzeć do Joe'go. Musiała dostrzec w moich oczach, że pytam raczej nie bez powodu. Nie po tym wszystkim.
- Kiepsko, tak szczerze. Odkąd w piątek wróciła, zupełnie ją rozłożyło. Rozchorowała się, markotna. Leży zawinięta w kokon u siebie w sypialni albo w salonie i tylko śpi, rysuje, czyta, czasem telewizja. Warzywo - westchnęła i wstała z kanapy, podeszła do wieszaka przy drzwiach i wzięła swoją ramoneskę, narzuciła ją na siebie i dała mi ręką znak, że możemy się zbierać. Podniosłem się wolno i podszedłem do niej.
- Nic nie wiesz?
- Ona kursuje tylko od sypialni do salonu i na odwrót. Nic nie wiem. A on...?
- Nic nie wiem. Nie wiem, czy wyszedł z domu od tamtego czasu. Ironio... - Ale ja wyszedłem i jestem teraz z tobą, więc chociaż my niczego nie spierdolmy, pomyślałem i otworzyłem jej drzwi, za co obdarowała mnie uśmiechem, który widziałem na umyśle bez przerwy. Wróciła już, takiej jej chciałem.
***
Po siódmej wyszliśmy z budynku i zatrzymaliśmy się przed szklanymi drzwiami, Caroline odwróciła się zajrzała jeszcze raz do środka. Teoretycznie mieliśmy wyjść ostatni, a w środku wciąż paliły się jeszcze światła. Oparłem się o kamienny murek, postawiony przy krawędzi dla bezpieczeństwa, i odpaliłem papierosa, spoglądając na kobietę.
- Kim była ta, która z tobą siedziała?
- Mary Firby, wspominałam ci o niej chyba. To wszystko jest jej, to dzięki niej tutaj jestem, dzięki niej mam pracę i miałam gdzie mieszkać. A dzięki jej synowi udało się załatwić bilety na wasz koncert w Nowym Jorku. W zasadzie wszystko dzięki jej rodzinie się stało... Tylko nie wiem, dlaczego tam dalej siedzi, zawsze wychodzi po szesnastej. - Odwróciła się i podeszła do mnie, po czym odebrawszy mi z ręki papierosa, zaciągnęła się nim.
- Nie pochwalam...
- Przepraszam... - Wypuściła mi dym w twarz i odsunęła się z gracją. - Dokąd mnie zabierzesz? I dlaczego w ogóle?
- Bo jesteś strasznie oporna. Oporna, a za razem zrobiłaś coś, czego żadna przed tobą, jeszcze mnie... Kurwa, nie wiem sam, dlaczego. Jechałem tutaj i zastanawiałem się, co ja robię. Odpierdoliło mi, za dużo na raz się i stało i uznałem, że dość szukania nowych wra.. - Gubiłem się we własnych tłumaczeniach i czułem się tam żałośnie, równie dobrze mógłbym się rozpłakać. - Nie, dobra. Tanie pieprzenia, nie umiem się w to bawić. Spodobało mi się to, co wtedy robiliśmy. Podobało mi się, jak ze mną rozmawiałaś, jak się zachowywałaś. Sam też dużo zdziałałem przez cały ten czas, ale nic mi to nie dało. Myślałem o tobie. Księżniczko.
Upuściła na ziemię peta i przeszła po nim w swoich ciemnych botkach. Uniosła głowę i spojrzała na mnie z ciekawością. Myślała nad czymś intensywnie, posłałem jej cwaniacki uśmiech. Odwzajemniła go, po czym zbliżyła się do mnie. Nie spodziewałem się ciosu.
- A podobam ci się?
- Myślisz, że za każdą latam po pieprzonych księgarniach?
- Steven, jedno sobie zapamiętaj. Ja nie jestem każda i nigdy nią nie byłam. Ja mogę wiele i więcej, ale ja nigdy, kurwa, nie będę każdą. Ja wiem, jaką mnie widzą, ja wiem, jaką mnie odebrałeś, wiem, co zrobiłam i w jaki sposób. Był tylko jeden moment, kiedy byłam wobec ciebie uczciwa. Ja tak naprawdę nie wiem, co się teraz dzieje... Mogę być tylko odważna.
Zobaczyłem inną twarz i oblicze. Kameleon. Bolało, choć nie powinno. Nie mnie.
- Dlatego po ciebie przyjechałem - odparłem po chwili. Wydała mi się być ikoną wśród zbitej masy dziewczyn, z którymi kiedykolwiek miałem do czynienia. Może takich było więcej, pewnie, ale nie poznam każdej. Znalazła się jedna, która najwyraźniej miała do zaoferowania więcej niż się tego spodziewałem. Pierwszy raz nie wiedziałem, co i w jaki sposób należy odpowiedzieć. Zdominowano mnie. - Kurwa...zrób ze mną co chcesz! - Upadłem przed nią na kolana, a ona zaczęła się śmiać i pokręciła głową.
- Jedźmy już lepiej, bo za...
- Caroline?! - Zastygliśmy, ona i ja. Męski głos uderzył nas ze schodów, równocześnie skierowaliśmy spojrzenia w ich stronę; ukazał nam się dość wysoki chłopak, na oko nieco młodszy ode mnie.
Blond włosy spięte luźno opadały na skórzaną kurtkę, a oczy niemalże świeciły. Patrzył na moje objawienie jak wilk patrzy na biedną owcę, która już nie ma co z sobą zrobić. Co ja miałem o tym wszystkim sądzić, kim on był? Ona z kolei patrzyła na niego jak na ducha, pobladła. Bała się go? Zrobił jej coś kiedyś? Skrzywdził ją? A co jeśli? Przecież ja nic nie wiedziałem, mógł być każdym, nawet jej pieprzonym mężem, który wrócił z jakiejś delegacji, przecież mogła przede mną zataić, że z kimś jest, może on miał wrócić później? A co jeśli on był...
- Co ty tu robisz? - spytała zduszonym głosem, kiedy wreszcie przy niej stanął. Zupełnie nie zwrócił na mnie uwagi.
- Przyleciałem, mama nic ci nie powiedziała?
- Jakoś nie...
- Nie cieszysz się, widzę.
- Peter, jestem w szoku. Po co żeś przyleciał? Czego tu chcesz? Zresztą, co to mnie obchodzi, Mary jest w środku, pewnie na ciebie czeka.
- Przyleciałem do was, Caroline. Do ciebie, Dee i Leandry, mam coś, co mogłoby was zainteresować. A dokładnie chodzi mi o listy zaadresowane do was, lecz nigdy nie wysłane, stosy listów. Listów od Jaspera.
- Skąd ty... - syknęła, jej oczy pociemniały. Odniosłem wrażenie, że napięła wszystkie mięśnie, jakby cudem starała się kontrolować.
- Skąd je mam? Zaproponowałem mu pracę u siebie, zgodził się, i tak się złożyło, że zostawił u mnie na zapleczu jeden ze swoich magicznych kartonów, mówiąc, że mam tego strzec jak oka w głowie do jutra. A tak się złożyło, że dla niego jutro nie nadeszło. Jak wy tego nie weźmiecie, to można równie dobrze je spalić. - Udało mi się wywnioskować, że Jasper był tym, o którym wspomniała Madeline tamtej nocy. Patrzyłem wciąż wrogo na mężczyznę, aż ten przeniósł na mnie wzrok i sam pobladł. - O ja pierdolę, ale...
- Właśnie! Peter, to jest Steven, jak byś nie poznał. - Uśmiechnęła się wrednie i wzięła mnie za rękę. Dotarł do mnie bardzo oczywisty fakt, ten cwaniak jej pragnął. Nie było mowy, bym mu ją oddał, więc podchwyciłem temat i objąłem Caroline w pasie.
- Kurwa, ale co on...
- Spotykamy się - wypaliła i wtedy chyba już nawet ja sam pobladłem. Mieliśmy komplet.
- Co proszę?!
- Widzisz, stary, nawet ja się czasem którejś spodobam - odparowałem i przyciągnąłem ją bliżej do siebie.
- Ale ona... Wy...
- O, myślałam, że ci przeszło. Chyba sam wspominałeś, że już stare dzieje? Ze mną...
- Tak, ale on jest przecież...
- On jest człowiekiem, którym ty nigdy nie będziesz, Peter - mruknęła cicho i pocałowała mnie w policzek. - Teraz wybaczysz, ale nam się śpieszy, a na ciebie mama czeka.
- Hadley, ale ja mam naprawdę ważną sprawę, chciałem to załatwić jeszcze dzisiaj!
- To jedź do dziewczyn i z nimi to omów, ja wrócę przed pierwszą! - krzyknęła, kiedy zbiegliśmy już po kamiennych schodach. Ten warczał coś jeszcze za nami, ale kogo to obchodziło. Chwyciłem ją za rękę i pobiegliśmy szybko w stronę samochodu, który okazał się być otwarty. Chwała Bogu, że okazał się być jeszcze w ogóle.
- Mamy czas do pierwszej - rzuciła, zapinając pas.
- Musimy więc się streszczać. Albo będę cię musiał znów uprowadzać.
- Podoba mi się takie ryzyko...
- Mogę w takim razie chwalić się na mieście, że się jesteś moja?
- Nie - zaśmiała się. - Jeszcze nie, muszę się trochę najpierw pobawić.
I zobaczyłem w lusterku błysk jej białych zębów, idealnie kontrastujący z czerwienią paznokci, które nagle znalazły się na moim ramieniu. Dzikie koty tu jednak nie wyginęły i mają się dobrze. Teraz to ja musiałem na siebie uważać.
Leandra
- Ja pierdolę, puściła się z Tylerem, nie wierzę... - Siedział na moim fotelu i od dwóch godzin nie był w stanie skupić się na niczym innym. Obok na kanapie siedziałam ja z Dee i spoglądałyśmy po sobie z zażenowaniem.
- Nic nie wiesz, więc się zamknij - warknęła Madeline i wzięła z ławy swój kubek z herbatą. - Powiesz nam w końcu, o co chodzi z tymi listami?
- Powiedziałem wam już. Przyniósł do mnie pudło, zostawił na zapleczu i powiedział, że jutro je weźmie z powrotem do siebie, musi coś jeszcze zrobić, a na mieszkaniu nie da rady. Ale na następny dzień był już martwy, pudło zostało. Nie wiem, co on chciał z nim zrobić, ale nie dziwię się, że nie chciał u siebie, tam na nic warunków nie było. Wiem tyle, że listy są do was, wszystkie są tak poadresowane. I wiem, że jak ich nie weźmiecie, to je wypieprzę albo spalę, bo mi to na nic, on wam pisał jakieś wywody. Do Hadley też są, ale ona...
- Dajże już spokój! - krzyknęłam i rzuciłam mu mordercze spojrzenie. - Jeszcze mówisz, że Nicholas z nim to przyniósł?
- Ta, był z nim. Poszli potem coś załatwiać na miasto, tyle ich widziałem, a raczej Axona. W ogóle mówił, że wysłał do was coś, przyszło już?
- Jeszcze nie, ale ostatnio mają problemy z naszą pocztą. Pewnie przyjdą za tydzień najdalej. Jak ty się w ogóle dowiedziałeś, że on...nie żyje?
- Znów Greg. Klucze, miał donieść Jasperowi nowe klucze do nowego zamka, bo stary po raz kolejny się spieprzył. A że o siódmej rano drzwi zastał otwarte, to wszedł i zobaczył...trupa, znowu zobaczył trupa w tym przeklętym mieszkaniu. Historia kołem się jednak toczy... - mruknął i nalał sobie kolejny kieliszek czystej wódki.
- Znów ten zamek... - Kiedy nagle coś mi huknęło w głowie. - Ej, wolnego. Jak to ''znów''? Jaka historia kołem się toczy? Wcześniej ktoś tam umarł?
W odpowiedzi zmierzył mnie zdezorientowanym wzrokiem, potem Dee, ale ta bujała się w tył i w przód, prawie spała. Ostawił alkohol i pokręcił wolno głową.
- To pewnie dlatego nie mógł ich wysłać...
- O czym ty mówisz, Peter?
- Axon zataił przed wami kilka prawd, ja sam nie wiem, ile dokładnie. Ale prawdopodobnie wszystko pochował w tych niepozornych kopertach. - Wskazał na zielony karton w czarne grochy, stojący w przedpokoju.
- To chyba nas całkiem sporo ominęło, tylko że za to się wziąć trzeba na spokojnie, na pewno nie teraz. Dee? - Ale ona już leżała jak długa obok mnie i spała.
- Co jej?
- Wiesz, Firby, ciebie też sporo ominęło - odparłam i uśmiechnęłam się bezradnie. - Caroline nie ma, bo jest z wiesz kim.
- Dalej nie wiem, jak to się stało...?
- Tak naprawdę wszystko zaczęło się od biletów, które załatwiłeś Dee. Tyle, że ona poszła ze mną, Hadley nie było. Chwilowo.
- To jak ona się z Tylerem...?
- Ten kokon - położyłam rękę na biodrze Madeline - ten kokon rzucił klątwę sprzed dziesięciu lat. Z Bostonu. Wiesz, że tam była?
- Wiem, Caroline mi kiedyś dumnie opowiadała o tym wszystkim, co się stało...o pocałunku dla niej. Kretyna z siebie zrobiłem, załatwiając jej te wejścia... Nie pomyślałem o skutkach ubocznych.
- Nie, Firby, skutkiem ubocznym był koncert. Jej zależało tylko na backastage'u. Wiesz, kto oberwał czarem najbardziej? Nie wiesz pewnie. Perry.
- Pierdolisz...
- Tak się śmiesznie złożyło, że on jej nienawidzi tak jak ona jego, czyli bardzo, ale to ma też takie oddziaływanie, że nie mogą o sobie zapomnieć. To jest chore. A kiedy ona z nim siedziała w zamknięciu, ja zabawiłam z resztą. Steven był taki smutny, kiedy mu powiedziałam, że wolę dziewczyny, żałuj, że nie widziałeś jego miny... - Zaczęłam się śmiać na samo wspomnienie tamtych chwil. Biedny chłopiec, nic z tego, haha... - Ja z nimi posiedziałam, popiłam, pogadałam. A jak ja się napiję, zaczynam mówić dużo różnych rzeczy...i wspomniałam coś o Caroline. Nie wiem, ja tego nie pamiętam. Wiem tyle, że to głównie moja zasługa. I wiem, że wypiłam od niego więcej, więc tutaj właśnie widać, kto ma władzę.
- Dziewczyny, dziewczyny... To co, powiesz mi, że one...?...
- Nic nie powiem, to jest bardziej skomplikowane niż sama podejrzewałam, co dopiero one. Ale to silne laski, dadzą sobie radę z takimi zakałami.
- Pięknie... - jęknął i ewidentnie poczuł się pokonany. Cóż, kolejny, któremu nie przyszło być z żadną z nas. Pożądane i niedostępne, taka prawda o nas, płaczcie, panowie. - Lea, a ty...
- Pewnie, że sama tu nie gniję. Ma na imię Erika i jest najlepszą panną, jaką mogłabym sobie wymarzyć!
- W jakie JA wpadłem towarzystwo...?
- Seks, używki i rock and roll, Peter! Weź się w garść, już do mnie to nawet bardziej trafia? - Co ja powiedziałam? - Włącz The Cure, gdzieś w tym koszyku będzie kaseta, jak nie, to pod nim są winyle. Uspokoimy się, na mnie zawsze działa, kiedy mnie dziunie z roku wkurwią.
Chrystusie Niebieski, ale ja przecież mówiłam prawdę! ,,Another Day'' zawsze koi.
* *** *
Święta nie wchodzą mi w drogę, z Wami będę na bieżąco, piętnasty planowo winien być w następny czwartek, a że jest to na dzień po Wigilii
- wesołych świąt, och.
Czy Ty to widzisz, deMars? Angie komentuje Twój rozdział w dniu, w którym go dodałaś, ha! Wiesz, nigdy nie mogę zabrać się za komentowanie rozdziału u Ciebie tak od razu, ale dzisiaj, kiedy weszłam tutaj 2 minuty po dodaniu przez Ciebie rozdziału, stwierdziłam, że to przeznaczenie, więc oto jestem!
OdpowiedzUsuńAle nadal nie zmieniło się jedno -nie wiem, od czego zacząć. Więc, standardowo, idę od początku. Jestem dumna ze Stevena, wziął się za siebie, czy za Caroline, jak kto woli (XD). Tylko teraz zastanawia mnie, co wyprawiają Joe i Dee. Nie wiem, co dokładnie czują myślą, bo nie ma tutaj ich perspektywy, więc czekam na kolejne rozdziały i na jakieś wyjaśnienia!
Teraz, znów, przejdę do jednej z osób, o których najbardziej lubię pisać – do STEVENA. Pewnie już się domyśliłaś, ale to nic. XD Tyler jest w tym rozdziale... słodki...? Może nie do końca słodki, chociaż tak, ale, coś podobnego... O, mam! Steven jest w powyższym rozdziale bardzo uroczy. Uroczy i czarujący. W momencie, właściwie to fragmencie, w którym spotkał tego chłopaka, zaczęłam się uśmiechać do telefonu jak głupia. Przynajmniej tak myślałam, bo, jak się później okazało, jak głupia uśmiechać musiałam się wtedy, kiedy Tyler padł na kolana przed Caroline (uwielbiam Caroline. Dee też, ale skupię się na Caroline, bo o drugiej z pań nie za dużo jest w rozdziale). Ta scena była najpiękniejsza i najbardziej urokliwa, spośród wszystkich scen z rozdziału! Zaraz po niej, czai się ta, w której „byli parą”. To też było uuurocze.
Caroline ciągle, umiejętnie, uwodzi Stevena, który, czy tego chce, czy nie, poddaje się jej wdziękowi, kobiecości, w pewnym sensie hardości, po prostu jej całej. I chyba już z tego nie wyjdzie, bo Caroline osiągnęła to, do czego dążyła od wielu lat, ma Tylera w garści! I nie, ja wcale nie jestem o nią zazdrosna. XD
Niewysłane listy od Jaspera? Nie do końca wiem, o co w tym chodziło, a chcę, dlatego tutaj też, czekam na wyjaśnienia.
Weny! I wesołych świąt dla Ciebie!
Sprawa ma się tak, że Jasper zostawił po sobie potężne spustoszenie, które jakkolwiek by na to nie spojrzeć, będzie się ciągnęło za dziewczynami do samego końcu, czyli w okolice czterdziestego rozdziału (jeśli będę się trzymała rozpiski, haha).
UsuńA Steven jest tutaj uroczy, tak dobrze pisało mi się jego perspektywę, że chciałam ją nawet przedłużyć do samego końca, ale na to jeszcze będą okazje, nawet niedługo. Caroline uwodzi go niemiłosiernie, powiem więcej - wodzi nim. A co z tego wyjdzie, to wszyscy wiemy, pytanie brzmi: jak wyjdzie.
Dziękuję Ci bardzo, cieszę się, że tak szybko! ♥
Cześć, Alicjo.
OdpowiedzUsuńBoże, to był idealny rozdział według mnie. Miałam pisać coś u siebie, ale zrezygnowałam z tego i postanowiłam napisać komentarz u Ciebie, całe szczęście. Już wczoraj planowałam, że będzie on głównie na temat PEWNEJ OSOBY. W tym oto rozdziale pojawił się mój ulubiony bohater opowiadania. Jedyny w swoim rodzaju - Peter Firby. Kocham go całym sercem, bardziej nawet od Stevena tu. Także, komentarz będzie główne o Peterze, ha. Ale mogłaś się już domyślić... Zacznę, już lepiej pisać na temat, od początku. Jak się uda.
Mieliśmy perspektywę mojego ukochanego (ale nie tak jak Firby...) Stevena, w której on nam nic nie wyjaśnia ani nie myśli tak jak ja chcę. On powinien tam gadać o tym jak to kocha Caroline! Och, przecież on już to wiedzieć powinien, inaczej być nie może. Przecież to on ma tutaj uczucia wyznać jej, bo tak chcę. Teraz. Już. Natychmiast...! Tak ma być. Przyjechał po Hadley nie wiedząc co robi. Urocze. Był taki niedowartościowany, jak zawsze, że normalnie miałam ochotę wpaść tam i coś mu zrobić. Ale jemu już odpierdala, jak to sam powiedział. Przyjechał po nią! To jest to, do cholery. Jesteśmy wszyscy na bardzo dobrej drodze, Alicjo. Ja, Steven i Caroline. Tak, tak, ja również. W końcu moje marzenie się spełni i Hadley będzie z Tylerem, jeśli już tak nazwiskami.
Ale potem mamy o wiele lepszą część rozdziału. Nagle zostawiłam w spokoju i Caroline i Stevena, a zajęłam się kimś innym. Kimś o wiele lepszym jak dla mnie. Kimś najlepszym, pozwolę sobie zaszaleć. Bo ja kocham szaleć, tak samo jak kocham Petera. I on sobie przyjechał. Nie tak po prostu, nie do mnie jak się niestety okazało... Przywiózł ze sobą niewysłane listy pana Axona, którego już z nami nie ma z czym nie mogę się pogodzić. I je przywiózł, spotkał swą Caroline (Peter, chłopie, nie interesuj się nią, nie warto. Tu masz lepszą! XD), no i ta jego Caroline powiedziała mu, że jest z panem Tylerem, bo jej się nudziło. Bo jest wredna. Bo musi nękać akurat JEGO. Mojego Peterka. No i mój biedny Peterek trafia do Leandry, która mu wszystko tłumaczy, i oczywiście Madeline, która Caroline bronić musi. lubię Hadley, ale tak szczerze to ona naprawdę puściła się z Tylerem, wiec niech Dee nie naskakuje na niego. Cicho, to nie dlatego, że go uwielbiam, po prostu mnie to zdenerwowało.
Teraz ja już kończę, Alicjo, bo trzeba lecieć do innych. Do czwartku!
Publikując to, pomyślałam właśnie, że Tobie on szczególnie do gustu przypadnie, ponieważ Peter, haha. Generalnie jeśli o niego chodzi, to przewinie się jeszcze parę razy, choć jest tu głównie łącznikiem i intrygantem.
UsuńCaroline i Steven są do siebie bardzo podobni, w zasadzie nietrudno było się zorientować, że oni są tu skonstruowani tak jak Dee i Joe, moje przebiegłe zagranie. I zaczęło się pomiędzy nimi jak się zaczęło, Madeline naskoczyła tutaj tak na Petera z dwóch głównych powodów: pierwszy taki, że schorowana i przemęczona samym słuchaniem, a drugi - że sama postąpiła podobnie, ale nie chciała tego tak nazywać. Dziewczyny idą podobnymi ścieżkami, choć wiele je różni, wbrew pozorom.
Dzięki za śliczny komentarz, zmieniaj nazwisko na ''Firby'' XD ♥
Alicjo, Ty mi powiedz, jak to się stało, że tutaj cztery komentarze? Sądziłam, że ostatnia przyjdę, dzisiaj sobie zaplanowałam spokojny wieczór tutaj(zaraz po sprzątaniu, a nie mówiłam..?) i jestem przerażona. Jak to tak, gdzie oni wszyscy, czy ludzie oślepli i nie widzą tego piękna?
OdpowiedzUsuńAlicjo. Steven. Kurwa mać. Ja go uwielbiam, uwielbiam słuchać hałasu w jego głowie, a Ty tutaj ten hałas tak idealnie odtwarzasz, w moim przekonaniu, że praktycznie bez przerwy się uśmiecham, jak idiota, jak Pyszczek no. "Kurwa...zrób ze mną co chcesz!" - umarłam, drodzy państwo, mnie już nie ma, zniknęłam, ziemia mnie wchłonęła, nie. No nie. Alicjo, dlaczego Ty mi to robisz? Caroline jest wielka. Jest wspaniała i wielbię ją. Teraz już zupełnie nie wiem, czy wolę ją, czy ten kokon(uroczy poniekąd!). Jak dorosnę, chcę być Caroline, haha.
Tylko owy kokon i ten drugi idiota z dwupaku, co z nimi? Chcę ich więcej tutaj!
Poza tym, czekam tak niecierpliwie na zawartość listów Jaspera oooooooraaaaaaaaz na tajemnice Leandry. Uwielbiam ją. Cudna dziewczyna.
Pozdrawiam Cię, do następnego ♥
A Petera w ogóle nie jest mi szkoda.
Och, sama jestem lekko rozczarowana, że w tym tygodniu tak marnie idzie z komentarzami, ale mam nadzieję, że to się nadrobi.
UsuńPowiem Ci, że cytat, który przytoczyłaś, pojawił się w mojej wizji spontanicznie, ale absolutnie nie żałuję, to jasne! On i Caroline tworzą bardzo silny duet, to się im opłaci.
DRUGI IDIOTA Z DWUPAKU WYGRAŁ WSZYSTKO, LEŻĘ I NIE ODDYCHAM. Tyle w temacie, KOCHAM TO.
A co do reszty, wszystko będzie, Leandra ma przygotowane tajemnice światła, zaspoileruję.
Dziękuję ślicznie, czekaj na mnie jutro, Zosiu ♥
Witam Cię, Złociutka, ponownie! <3
OdpowiedzUsuńOch, komentarz ode mnie pojawiłby się wcześniej, ale... chyba wszyscy znamy wady bloggera. Teraz mogę przejść do treści właściwej, bez zbędnych przemów.
A więc - Steven. Steven Tyler. Uwielbiam go tutaj. Uwielbiam jego przemyślenia, przeżycia... wszystko. Stworzyłaś go idealnego, naprawdę. Jest cudownie, rzeczywiście cudownie. Kochana, co Ty ze mną robisz?! Przez Ciebie uśmiecham się od przeczytania rozdziału, a minęło już trochę czasu... Połączyłaś dwie, tak cudowne, osoby, nie dziwić się. Steven ujął mnie tu całym sobą i chwała mu za to! Przekonał mnie do siebie całkowicie przyjazdem do Pięknej, jak on ją nazwał, tak świetnym przekomarzaniem się z nią, kochanym cwaniactwem. Ty... Ty mnie uratowałaś, dëMärs, naprawdę.
Och, no i pojawił się szanowany pan Firby, którego potraktowano bardzo dobrze, który przywiózł listy od mojego ukochanego Axona, który jest niemożliwie zazdrosny, którego Caroline zwodzi za nos. Wraz z Tylerem, dodać trzeba. I znowu gubię się między dziewczynami. Znowu.
Również czekam na listy od Jaspera oraz tajemnice światła.
Przepraszam za jakość tych komentarzy, wybacz! Dziękuję za cierpliwość!
Pozdrawiam i także życzę wesołych! <3
Aaaaaach, bym piszczała, gdybym sama w domu była, haha!
UsuńJest mi koszmarnie ciężko ze Stevenem, ale uspokoiłaś mnie, jak mam być szczera. Cudownie, że się udało, że tak go odebrałaś. Jestem spokojna.
Kocham Twoje komentarze, nie wiem, co powinnam Ci takiego o nich powiedzieć, ale są piękne. Nieważne, jak długie, ważne, co w nich zawierasz. Ja wierzę w sens tego, co robię dzięki Tobie. I to jest świetne.
Dziękuję, Kochana ♥
zapomniałam ostatnio napisać, jaki piękny nagłówek! :*
OdpowiedzUsuńajj, taki piękny dzień, niedziela, kawa i Twój rozdział. jeju, ja w ogóle nie mogę się zdecydować. Caroline i Steven czy Dee i Joe. Dee i Joe czy Caroline i Steven. ja co rozdział chyba wolę ich na zmianę. Dee i Joe za ten ciągły pesymizm, za to ponuractwo, zamknięcie w sobie, sam seks, który potem jednak przeradza się w coś więcej. i przede wszystkim za ostatnią scenę, kiedy zapłakana Madeline wykrzyczała Joe, że nie chce żeby skończył tak jak Jasper. a z drugiej strony... Caroline i Steven... tacy pozytywni, roześmiani, teksty Stevena są bezbłędne. poświęca się i jedzie do księgarni, potem to upadanie na kolana! jeju, muszę podzielić moją miłość między te dwie pary.
"o ja pierdolę, ale..." - reakcja Petera była bezcenna! w ogóle ta scena, jak próbował robić jakieś wyrzuty Caroline, a ona tak przylgnęła do Stevena! zawsze zresztą myślałam, że Peter to jakiś taki najzwyklejszy facet, a teraz czytam, "związane blond włosy opadające na skórzaną kurtkę"... wyczuwam ideał...
sytuacja z Jasperem zaczyna się robić trochę... przerażająca. wychodzi na jaw, jakie miał tajemnice, to pudło z listami, kolejny trup w tym samym mieszkaniu, zamek... właśnie, nie wiem tylko o co chodzi z tym zamkiem.
no i oczywiście pod koniec rozdziału musiałam się zdenerwować, bo co? bo Leanda. JEEEEEEEEZU... "[...] dadzą sobie radę z takimi zakałami", " Steven był taki smutny, kiedy mu powiedziałam, że wolę dziewczyny, żałuj, że nie widziałeś jego miny... - Zaczęłam się śmiać na samo wspomnienie tamtych chwil. Biedny chłopiec, nic z tego, haha...", "[...] to głównie moja zasługa. I wiem, że wypiłam od niego więcej, więc tutaj właśnie widać, kto ma władzę", "Pożądane i niedostępne, taka prawda o nas, płaczcie, panowie". z każdym rozdziałem coraz bardziej jej nie lubię, coraz bardziej. jeju, Alicja, zabij ją. trzeba było oszczędzić Jaspera, którego kochał prawie każdy, a pozbyć się tej ździry!
ohh, dobra, trochę się wyżyłam pod koniec. więc życzę dużo weny i szybkiego napisania kolejnego rozdziału! <3
pozdrawiam, Parry ♥
PARRY, ile ja w Tobie widzę nienawiści, aż jestem zaskoczona! Leandra, taka niepozorna, nikomu krzywdy nie zrobiła, a Ty jej aż tak źle życzysz, haha?! Nie zabiję jej, nic z tych rzeczy, ale z czasem odsunie się na dalszy tor, niestety będziecie się musiały razem pomęczyć jeszcze.
UsuńOpis Joe i Dee mnie powalił na kolana, uwielbiam to, jak ich odbierasz. W ogóle odbierasz tych bohaterów tak, jak ja bym tego chciała, za co dziękuję. Te dwie pary są swoimi zupełnymi przeciwieństwami, biały i czarny, trafne spostrzeżenie.
I za nagłówek dziękuję, za wszystko dziękuję, uwielbiam ♥
Parry zaprasza na nowy :* http://all-roads-lead-to-hollywood.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńJako iż przed chwilą chamsko opublikowałam rozdział nie komentując wcześniej u Ciebie, przybywam w podskokach, o tak! I wybacz, że tak późno, ale ja tryskam taką energią dzięki tej przerwie świątecznej, że ciągle coś robię, ciągle gdzieś jestem i... Czasu brak, ale jakimś cudem i wreszcie w pozytywnym znaczeniu. Ah, nieważne!
OdpowiedzUsuńNa końcu zapomnę o tym wspomnieć, więc teraz będzie lepiej: osz kurde, jak tu pięknie. Wiesz, że jesteś mistrzynią tworzenia klimatu, hm? Na to się składa wszystko, wszystko co tu jest, co ma się przed nosem i to, co można sobie wyobrazić dzięki słowom jakie piszesz. Przeszłaś z czerwieni i turkusów na malinowe róże (albo i nie malinowe, ja się nie znam, ostatnio dowiedziałam się, że jest coś takiego jak angielski róż, ale i tak nie wiem jaki to), budyniowe trochę, o. Śliczne. I tło. I ta gra kolorami tam z boku, wiesz, że ja Cię uwielbiam, bo to jest... Twoje? Bo ten szablon sam w sobie zawiera Ciebie, jesteś w nim, cudnie, mogę się tym zachwycać do końca życia, wierz mi, ah!
Ale może konkretniej do rozdziału. Steven... Wreszcie? Z jednej strony stęskniłam się za nim tutaj, a z drugiej tak bardzo wciągnęłaś mnie w relację Joe i Dee, że mam ochotę chłonąć o tej parze więcej i więcej. Jednak tutaj mamy coś zupełnie odwrotnego, to co łączy Tylera i Hadley. To jest o wiele bardziej namacalne, mimo WSZYSTKO. Bo się do siebie uśmiechają, bo on przychodzi do jej pracy... Cholera, no, a ta sytuacja ze 'spotykaniem się' i Peterem mnie urzekła bardzo. Oni są dla siebie. Tak ewidentnie, że ewidentniej chyba się nie da, ja mam takie wrażenie, i... Tutaj lubiłam Caroline. Gubię się co prawda wciąż w jej osobie, ale tu była naprawdę kimś, komu mogłabym przybić piątkę i powiedzieć 'dobra robota!'.
A Steven był przewidywalny, ktoś taki jak ona nie mógł wylecieć mu z pamięci, to oczywiste. Jego zirytowanie na podnieconego chłopaka, normalka, ah.
'Ja nie jestem każda', hm, to był taki sprawdzian może, żeby upewnić Stevena, że nie jest dziewczyną, tylko jest Caroline. Nie laską, a kobietą. On to widzi, ona wie, że widzi. Rokuję im dobrze, ah.
Peter Firby... Tak. Że nie lubię, to jasne chyba. Choć w sumie to nie wiem. Satysfakcjonuję mnie wyobrażenie jego miny, kiedy zobaczył wiadomą parę w tej, a nie innej sytuacji, w tej a nie innej relacji, pozycji, nie wiem.... stanie. Najbardziej u tego człowieka nie znoszę uśmiechu triumfu. Dziękuję, że ktoś nie dopuścił by się pojawił.
Listy od Jaspera, ja się ich boję deMars. Boję się ich, tak jak one też się wewnętrznie boją, nie wiem czy wszystkie, ale Dee na pewno. Jest to zwyczajnie lub nie straszne i ciężkie. Ja nie byłabym w stanie na nie patrzeć, czytać, czuć obecności Axona. On nie żyje, pomocy.
Czy... Czy my będziemy znać treść tych listów? Nie wiem, jak ja mam się przygotować na następny rozdział. Czy ja mam z uśmiechem i słoikiem śledzi pod pachą zasiąść przed komputerem, czy może lepiej w nocy przy zapalonych świątecznych lampkach i ciepłej herbacie wśród dźwięku kropli na szybie?
Boję się tych listów...
Alicjo, ja przepraszam za długość komentarza.
Jestem niedobra, nie powiesz, że nie.
Do zobaczenia, ah, i wesołych świąt, cholera.
Może Ci się trafi Perry z kokardą...?
Hugs, Rocky.
Wy jesteście koszmarem, wszystkie mnie takimi życzeniami chcecie zniszczyć, cholery, WYJDŹCIE, haha!
UsuńAle po kolei, bardzo dziękuję za takie śliczne skomentowanie samego szablonu, bawiłam się z tym nagłówkiem z trzy godziny i w końcu znalazłam pomysł, dobrze, że zostaje to docenione, jejku.
Sama się teraz powtórzę, że Steven i Caroline są dla siebie stworzeni (dosłownie) i razem pokażą jeszcze pazur nie raz, nie dwa, ja mam wszystko elegancko wyliczone. Dee i Joe też sobie ładnie dadzą radę, mimo swej posępności, a co do listów - lepiej Ci będzie przy świecach i deszczem, pierwszy list jest już w następnym rozdziale.
Dziękuję ślicznie, Rocky, jeszcze dziś winnam Cię odwiedzić ♥
Cześć, cześć.
OdpowiedzUsuńJak obiecałam, jestem. Ale na razie pod tym rozdziałem. Tak szczerze, to dochodzę do wniosku, ze ja naprawdę nie lubię świąt. Za dużo ludzi w domu, za mało przestrzeni dla siebie, za mało ciszy i spokoju. Niech to wszystko się już skończy i wraca moja samotnia, abym mogła jęczeć, że boję się spać i muszę mieć wszystko światła zapalone, ha. Ale dobra, bo przecież nie o tym. Ja nie wiem, dlaczego zawsze muszę tak zaczynać te komentarze. Takie pierdolenie bez sensu. Po Axlu to widocznie mam.. za dużo rzeczy po nim mam. Stop! Rozdział.
Tak sobie czytam i myślę, co tu napisać. Hm, powiedziałabym, że to taki rozdział przejściowy, który zapowiada co się stanie dalej. Mam rację? W sumie pewnie dalej coś się stanie z tymi listami, bo ja naprawdę zaczynam się bać co tam ten Jasper (nie lubię jak mi się imiona na czerwono podkreślają) wykombinował i napisał. W sumie, to przecież on może być, raczej był zdolny do wszystkiego. Aczkolwiek nagłe pojawienie się Petera, bo wyskoczył jak Filip z konopi (ciekawe, czy indyjskiej, nie? Boże, Rose o czym ty myślisz!) i jeszcze się bulwersuje, że Carolina sobie kogoś znalazła. No ja nie wiem, to ona tam miała siedzieć sama i czekać na zbawienie w postaci Petera? Idiota. Ale faceci są idiotami. Chociaż... słowa Caroliny, że Peter nigdy nie będzie kimś takim jak Steven... wiesz, to można dwojako rozumieć. Nigdy nie będzie takim człowiekiem jak Steven, bez otoczki sławy itp.. Albo nigdy nie będzie taki jak Steven, czyli sława, kasa itp... i teraz to ja się naprawdę zastanawiam co ona miała na myśli, chociaż jak tak powiedziała biednemu Peterowi, to być może to drugie... Chociaż mam wrażenie, że Carolina w sumie jest do tego zdolna. Nie wiem, czy pisałam to wcześniej, ale ona to taka trochę suczka. W sumie jej nie obrażając, ale chodzi mi, że twarda sztuka... właśnie, z byle kim nie pójdzie, czy się nie puści jak to sam określił Peter. A właśnie, może tylko się puściła. Z resztą kto to wie.
Chciałabym coś więcej napisać o Dee (znów mam na czerwono imię, ja mam jakąś fobię na to.. serio) ale w sumie to nie wiele mogę, tylko tyle, że jest mi jej naprawdę szkoda. W sumie to ja jestem ciekawa co tam się wydarzyło po tych słowach, co było dalej... bo jak na razie to mam pokazany tragiczny obrazek, którym zaczynam się martwić. Ona chyba zaczyna walczyć sama ze sobą, a tą walkę jest najciężej wygrać. Boże, a jeszcze Jasper jej dowali, bo pewnie tak będzie. Coś musi być z tymi listami, a jak każda z nich ma list do siebie... ech, aż naprawdę zaczynam się tego bać.
Cóż, uciekam, Alu.
Jutro jestem pod najnowszym.
Pa :*
Podoba mi się określenie Caroline mianem ''suczki'', ono jest jak najbardziej trafne, ale w jej przypadku: w pozytywnym znaczeniu, haha. A co do bycia Stevenem, masz rację. To można było dwojako zrozumieć i w tym sedno sprawy. To jest dość kontrowersyjne, bo można pomyśleć, że ona się z nim zżyła tylko ze względu na kasę, a to nieprawda.
UsuńCo do listów, dowiesz się zatem wszystkiego jutro, w zasadzie, to już dzisiaj. One nie są miłe, na pewno większość nie jest. Nie pomogą na pewno Dee, która istotnie walczy sama z sobą, ale ostatecznie wyjdzie z tego raczej z klasą, haha, przecież to moja Wakeford.
Dziękuję ślicznie, Rose ♥