czwartek, 4 grudnia 2014

XIII: Łzy kobiet, które były żywe


Dee jest smutna, kiedy nazywana jest ''Maddie'', Caroline jest zła, kiedy winicie ją o jej silną pozycję w życiu. Leandra nie jest poszkodowana. A ja jestem intrygantką i manipulantką, muszę.
Ten rozdział zaliczam do tych kulminacyjnych i swoich ulubionych. Jest prekursorem, brat szóstego. Tutaj wszystko jest ważne - zapraszam wyjątkowo gorąco.
Czarownica czarownicy, Soph - dla Ciebie!

* *** *
***

Caroline
wrzesień, 1984r.

- Oj, młoda, z tobą jednak trzeba jak z jajkiem - powiedziałam wolno i opadłam z powrotem na miękką poduszkę, przykryłam się i odwróciłam głowę w stronę swojego praktycznego dziecka.
- Nieprawda, miałam gorszy dzień - burknęła, co tylko potwierdziło moją tezę. Uniosłam lekceważąco brew i zaczęłam świdrować wzrokiem odciętą od świata Madeline, która naszła mnie dokładnie o trzeciej w nocy.
 Wpakowała się do mojego łóżka ze słowami, że nie da rady spać sama, że ma za dużo niepoukładanych i podłych myśli, w co ja byłam skłonna uwierzyć. Leżała teraz obok mnie i wyglądała jak nastroszony, młody gołąb, gdyby miała skrzydła, schowałaby głowę między nimi. Ale że ich nie posiadała, próbowała ją zakamuflować w każdy inny możliwy sposób, ukryć swoje zaczerwienione oczy i zmęczoną twarz. Nie mówiła nic, unikała mojego spojrzenia, bo bała się, że gdyby nawiązała ze mną kontakt  wzrokowy, usłyszałaby coś, czego słyszeć nie chciała. Miałam do siebie drobne pretensje, że powiedziałam jej o kilku sprawach, o których wspomniał mi Steven tamtego pamiętnego wieczoru, który jakże upojnie spędziliśmy. Rozmawialiśmy o wielu sprawach, przede wszystkim o sobie, ale naturalnie wchodziły w to i osoby trzecie, dla nas bliskie. Dla mnie ona, dla niego - on. Powiedział mi, dlaczego Perry rozstał się z tamtą panną, przynajmniej poznałam wersję, która została Tylerowi sprzedana, którą może sam po części zaobserwował. Na ile prawdziwa? Nie wiem tego, ale pewne było, że wiedziałam więcej od Dee. I nie chciałam jej w to wprowadzać, uznałam, że powinien zrobić to ktoś inny. Ale stało się, nie potrafiłam tego przed nią trzymać. Dowiedziała się na kilkanaście godzin przed tym, jak Leandra naszła nas w salonie i zastrzeliła wadliwymi słowami w nieodpowiednim czasie.
- Nie powinnam ci tego mówić, może nie nachodziłaby cię taka zjawa po nocach...
- Dobrze zrobiłaś, ja chyba powinnam wiedzieć...
- Ale nawet nie mam pewności, czy to jest prawda, Madeline!
- A dlaczego nie? Przecież to brzmi realistycznie, za bardzo nawet. Koszmar, ja...
- Cicho, już. Skończyło się, poszła sobie. Nie było jej. Nie myśl o tym, gdyby mi się śniła Cyrinda, to nie wiem... - starałam się rozplątać jej myśli i aż mnie dreszcz przeszedł. Nie wiem, co dokładnie zaszło w związku Foxe ze Stevenem, ale miałam zawroty głowy na sam widok jej twarzy. Opanowałam się jednak. - Ale mi się nie śniła, wyśniło mi się miejsce, do którego pojedziemy kiedyś. A wiesz dlaczego?
- No...
- Bo ja, kurwa, nie śpię z butelką wina i nie łykam potem tabletek nasennych, sieroto.
- Ale ja tego nie wzięłam razem, napiłam się, ale że nie mogłam spać, to po dwóch godzinach chciałam sobie pomóc, nie mogłam tak bezczynnie leżeć, bo mnie już rozsadzało...
- Nic ci to i tak nie dało dobrego. A teraz już śpij, bo ja rano muszę do pracy iść.
- No wiem, przepraszam - mruknęła. - Dobranoc. Mamo.
- Śpij, dziecko.
 Westchnęłam cicho, tamta odwróciła się do mnie plecami, ja zamknęłam oczy. A po chwili zalała mnie gwałtowna fala ciepła, jej niesforne ręce znalazły się na mnie, wtuliła się - jak małe dziecko w zmordowaną matkę.

***

- No, to jutro Hadley ma wolne, możemy oblewać do samego rana! - pisnęła Lea i wleciała do salonu z drugim talerzem wypełnionym po brzegi koślawymi kostkami żółtego sera i wyrośniętymi, zielonymi oliwkami. - Przyniosłabym jeszcze nasze czerwone wino, ale Dee było ono wczoraj bardziej potrzebne, a ja cię za to przepraszam, stara, jeszcze nie byłam wtedy swoja.
- Nie ma sprawy, ja też nie. Już nie raz o tym rozmawiałyśmy, wczoraj był ciężki dzień. - Machnęła ręką i uśmiechnęła się znacząco do dziewczyny, po czym przeniosła wzrok na mnie. - A noc jeszcze gorsza.
- Słyszałam właśnie jakieś dyskusje, ale już nie miałam siły się wpieprzać do was.
- Bym wam łby poukręcała, gdybyście się mi wszystkie zwaliły w środku nocy, słowo daję! - Zaśmiałam się i stanęłam na kanapie, przeszłam po niej do okna i zasłoniłam je brązowymi, ciężkimi storami, w między czasie zabrałam z parapetu pudełko zapałek i rzuciłam je Leandrze, która elegancko dygnęła, w ramach podziękowań. Dalej, zeskoczyłam na podłogę i wzięłam spod ściany rudą Pamelę, po czym wzniosłam ją lekko ku górze. - No, Molière może już rozpalić wszystkie świece, a ty, Wakeford, bierz swoją skrytą kochankę i klasa!
- Ej, kurwa, nic nie zapalę, aż nie przyniesiesz wisienki do naszego tortu!
- Już biegnę, złocista, nie zapomniałam!
 Śmiejąc się, pobiegłam szybko na górę, wpadłam do swojej sypialni, z której zabrałam urocze skręty, zrobione przeze mnie i Leę, podczas gdy Dee zajmowała się częścią gastronomiczną te kilka godzin wstecz. Po kolejnej próbie wspólnego życia, dziś miałyśmy sobie wszystko wynagrodzić, miało być jak dawno, dawno temu. Tylko tym razem już w wersji dla dorosłych dziewczynek. Wszystko było idealnie, wyszłam z pracy o piętnastej, to o godzinę wcześniej jak normalnie w czwartki, okazało się, że jutro rozpakowują nowe towary, więc nic tam po mnie, Leandra po mistrzowsku zrobiła jakąś prezentację na uczelni, a jeden z projektów okładki Madeline przyjął się z wielkim entuzjazmem - czy tyle powodów wystarczało na zapomnienie o wszelkich naszych troskach?
- Ja mam już wszystko, która godzina, miłe panie? - krzyknęłam i wbiegłam, razem ze swoimi robótkami, jak dzika do salonu.
- Dziewiętnasta za dziesięć, ja myślę, że można zacząć, starczy nam co najmniej do dziesiątej - odparła melodyjnie Leandra, która po raz kolejny wyszła z kuchni, tym razem z trzema kieliszkami. - Do dziesiątej rano, oczywiście.
 Niedługo po tych słowach rozwaliłyśmy się jak boginie na kanapie, fotelu, włochatym dywanie, a wokół nas nie było zupełnie nic. Ciemność, a kolorowe świeczki niesamowicie podkreślały pożądaną nicość, która już po godzinie okazała się być najpiękniejszym i najbardziej niesamowitym światem, w jakim może żyć człowiek, o jakim taki może marzyć. W powietrzu unosił się subtelny zapach naszych preparatów antystresowych, taki delikatny narkotyk był zbawieniem dla każdej z nas. Obok tego kołysał się mocny zapach alkoholu, a w ustach co jakiś czas pojawiał się i znikał posmak oliwek i innych przystawek, które uznałyśmy za stosowne. Rozmawiałyśmy o życiu, które miałyśmy i nie, a w tle czarował nas kuszący głos Jaggera z czasów ,,Tattoo You''.
- Dobra, laski, muzyka zajebista, ale jeszcze lepsza będzie na żywo! - krzyknęłam nagle i znów stanęłam na kanapie. - Wakeford, zapierałaś się, że na gitarze jednak grać umiesz, że w Anglii czasu nie traciłaś, choć Pam była tutaj.
- Pewnie, że umiem, u White'ów za ladą nie ma zbyt wielu obowiązków! - Momentalnie podniosła się z podłogi, Lea także się ożywiła, odłożyła swojego skręta do popielniczki i spojrzała na nas z marzycielskim płomieniem w oczach. Ja sama runęłam na miękki materac i zachęciłam gestem dłoni przyjaciółkę do gry.
- Ja proponuję zostać w klimacie Stonesów, poleciała z czymś takim...pojechałabym po bandzie, z uczuciem...
- Coś jak ,,Wild Horses''. - Uśmiechnęła się Lea. - Albo ,,Angie'' czy ,,Sister Morphine''...
- Siostra Morfina jest tylko i wyłącznie pozostawiona mojej Marianne! Polećmy z miłosnym dramatem, raz się żyje... - Wakeford usiadła na kanapie i wzięła na kolana swoją dziewczynkę, obdarzyła ją spojrzeniem przepełnionym fascynacją. To miał być pierwszy raz, kiedy na niej zagra. Pierwszy raz od dziesięciu lat. - Ale sama muzyka nie przejdzie, idziemy z tekstem, zacznę, a razem lecimy na drugą zwrotkę.
- Pasuje, Caroline się śmieje, więc jej też, prowadź nas!
 I poprowadziła. Zaczęła niepewnie, jakby bała się, że gitara jej nie przyjmie, ale przyjęła, i to jak. Dopełnił to wszystko jej zachrypnięty, poprawiony przez odurzający susz i kilka kropli niedrogiego trunku, głos. Kiedy poczuła to ona, poczułyśmy i my, wchodząc razem w wyznaczonym miejscu. Wszystkie stałyśmy się wtedy kompletną całością, a ja pierwszy raz w życiu poczułam się wyzwolona, niezależna i absolutnie wolna. Nie byłam zobowiązana do niczego.

All the dreams we held so close,
seemed to all go up in smoke
Let me whisper in your ear...

 Słyszałam tę poezję tysiąc razy, nuciłam ją setki, ale nigdy jeszcze jej nie poczułam. Aż do tamtej chwili. Opuściły mnie wszystkie żale, doświadczyłam boskiego oczyszczenia i odpuszczenia grzechów. Zapomnienia. Te trzy wersy wgryzły się we mnie bardziej niż bym chciała i podejrzewała, że mogą. A zwłaszcza dwa pierwsze. Zamknęłam oczy i widziałam siebie jako nastolatkę, snującą się po Cambridge i robiącą w głowie nieodpowiedzialne rzeczy z postrzelonym wokalistą Aerosmith, Stevenem Tylerem. Marzyłam o tym całymi dniami, latami. I nie odpuściłam sobie, moje pragnienia nie poszły z dymem. Uśmiechnęłam się z satysfakcją, zagryzając wargę na koniec zwrotki. Zatęskniłam za tym mężczyzną, chciałam się z nim znów zobaczyć. Nieważne, ile przeleciał przez te kilka dni, chciałam zrobić z nim coś, o czym rodzice nigdy nie powinni się dowiedzieć. Może w ogóle nikt... Otwarłam oczy i spojrzałam na Leandrę. Leżała w fotelu i zupełnie oddała się swoim wizjom, pewnie dotknęły ją te same słowa. Ona zawsze marzyła o pannie, z którą będzie mogła chlać i latać po klubach, zarywać noce, kochać się po publicznych kiblach. Erika okazała się być taką osobą, w dodatku trafiła idealnie w gusta Lei, jeśli mowa o stylu bycia. Ta nawet przymknęła oczy na jej kolor włosów i zamiłowanie do Tej muzyki. Kultu.
 Przeniosłam wzrok na Madeline, która nadal grała, śpiewała, ale już sama. Patrzyła się na drżące struny gitary. Z lekkością ustawiała palce w różne figury na poszczególnych progach, malowała słowami. Ona też odleciała, znałam ten kierunek.


With no loving in our souls,
and no money in our coats
You can't say were satisfied

 Ja wiedziałam, że ona od zawsze chciała być wolna. Że chciała mieć niektóre moje cechy, ale to było niemożliwe. Czuła więcej niż by chciała, niż ktokolwiek raczej by chciał. Bolało ją. Pokazała mi to po raz kolejny minionej nocy. Sęk w tym, że ona nie mogła się zmienić, niemożliwe. Właśnie dlatego lgnęła do mnie jak do matki. Ja umiałam odpędzić od niej złe omeny. Wypędzić potwory spod łóżka. Zamykałam drzwi od szafy, by nic ją nie zaatakowało. Nie umiała być wolna, musiała się do kogoś przywiązać. Potrzebowała mieć ludzi. A teraz znalazła sobie jeszcze kogoś, kto...
- Ja pierdolę, kto o tej porze?! - wrzasnęła Leandra, kiedy nawiedził nas przerażający huk dzwoniącego telefonu. Dosłownie na pięć sekund po odłożeniu przez Dee gitary, w trakcie naszego wielkiego aplauzu. - Ludzie nie wiedzą, że o tej porze może ktoś jest czymś zajęty? - I zaciągnęła się swoim skarbem, w celu podkreślenia powagi sytuacji. Nikt się nie rwał do podniesienia słuchawki, więc po jakimś czasie wstałam i powlokłam się od niechcenia do ściany.
- Tak...?
- Boże...Caroline...?!... - Gdybym miała do czegoś porównać to, co usłyszałam...powiedziałabym, że to cisza przed burzą, która zabierze wiele dusz ze sobą. Grzmot. Ktoś łkał cicho, a ja nie potrafiłam zweryfikować głosu.
- Hadley, zgadza się, kto mówi? - Postarałam się zabrzmieć jak choć trochę trzeźwa osoba, ale wiem, że skutek był marny.
- Mary Firby, ja...ci muszę powiedzieć coś bardzo...ważnego...
- Stało się coś? Coś w pracy? Z tobą coś? Z mieszkaniem?
- Nie, nic z tych rzeczy... Chryste, ja nie wiem, jak powinnam... Ty... - Westchnęłam znudzona i nie powiedziałam nic, czekałam, aż starsza się wysłowi i da nam spokój. Dwudziesta pierwsza, na litość boską, a jeszcze tyle przed nami. - Nie potrafię...
- Mary, jestem zajęta, jak to nic ważnego, to za dziesięć sekund odkładam słuchaw...
- Jasper nie żyje.
 Świat się zatrząsł. Czułam jakby moje oczy wywracały się do góry. Nie czułam - nic nie czułam.
- Proszę...
- Syn do mnie dzwonił, kilka godzin temu, ale ja nie byłam w stanie ci tego...przekazać...dopiero teraz, i... - Upuściłam słuchawkę i odwróciłam się w stronę wstrzymujących oddech przyjaciółek. Czułam, że moja szczęka zaczyna drżeć, było mi gorąco, ale teraz zamarzałam.
- Caroline, co się stało? - szepnęła Lea i wyciągnęła do mnie rękę.
- Axon. - Popatrzyłam na pobladłą Madeline. - Axon nie żyje.
 Zapadła grobowa cisza. Puściłam Leandrę i podeszłam do Dee, siadając ostrożnie obok niej.
- Co ty mówisz... Kto ci to powiedział...? - zachrypiała.
- Mary, powiedziała, że Peter jej to przekazał...
- Co dokładnie jej przekazał...
- Nie wiem, nie byłam w stanie...
- Kurwa, co jej Firby powiedział?! - ryknęła i zerwała się na równe nogi, po czym zachwiała się i ukryła twarz w dłoniach. Cała się trzęsła, przeraziłam się. Przeniosłam wzrok na Leandrę, siedziała z zamkniętymi oczyma i zaciskała pięści, a po jej twarzy płynęły wolno małe łzy, oddychała ciężko i niestabilnie. - KRETYN!
- Dee, ale... - Sama zaczynałam tracić oddech, chciałam ją przytulić, ale nie byłam w stanie się podnieść, zamieniłam się w ołowianą kukłę. Czułam zimny pot na karku, nie panowałam nad swoimi rękoma, drgały, przechodziły mnie dreszcze. - On...
- On  nie umarł, on się zabił! On się zabił, popierdoleniec się zabił, wiedziałam, że tak będzie! Tyle razy wyciągaliśmy do niego pomocną dłoń, Peter przekazywał mu informacje o odwykach, on wolał się pierdolić z heroiną, kokainą, kurwa, wszystkim! A teraz nie żyje!  Mój jedyny, Jasper, mój Jasper, nasz Axon, nie żyje...
- Ma...adeli... Dee... - To nie miało sensu. Poddałam się. Zaczęłam płakać. Zalałam się łzami i z bezradności osunęłam się na dywan. Nie dbałam już o nic, nie potrafiłam sama o siebie. Leandra dalej siedziała na fotelu, płakała. Tutaj cicho, wewnątrz wiem, że popękały jej wszystkie struny głosowe.
 A Dee zaczęła się chwiejnie wycofywać z salonu.  Wpadła na ścianę. Zatrzęsła się jeszcze bardziej. Po czym wybiegła z domu. Wybiegła prosto na deszcz. Bosa, nic nie miała. A ja nie miałam siły jej zatrzymywać. Było mi tak bardzo źle. W jednej chwili zniknęło całe szczęście i klimat. Pojawiło się zagrożenie. Bałam się. Zatęskniłam - znów.

Joe

- Powiedziałeś już, że zmieniamy daty trasy?
- Jakoś jeszcze się zbieram... W ogóle, dlaczego ty nie możesz tego zrobić?
- Zapierdolą nas za to, wiesz jakie będzie zamieszanie? - spytałem raczej retorycznie, ignorując jego żal, i zapaliłem papierosa. Ten popatrzył na mnie i uśmiechnął się beztrosko, na co ja machnąłem lekceważąco ręką. Były już gorsze akcje. - W sumie, to lepiej jeśli zespół wyjdzie później, ale cały, niż wcześniej, ale w trakcie któryś z członków spadnie z hukiem ze sceny.
- Znowu zaczynasz?
- Ja nic nie mówię.
- Nie, ty pierdolisz, Perry, raz, może dwa, spadłem, fakt, i wielki szum o to. Ale tobie by się nie zliczyło tych wpadek, to w dół, to wzmacniasz, to niedopięte, to, kurwa, coś jeszcze! - warknął i zabrał mi papierosa, wrzucając go do szklanki. Spojrzałem na niego z politowaniem i pokręciłem głową. - Starczy ci. Koniec tego na dziś, są ważniejsze sprawy... Mam zamiar znaleźć swoją boginkę na dniach.
- No proszę. Boginkę? - Położyłem nogi na ławie i bez protestu zszedłem na nowy temat. Wszystko lepsze od tej nieszczęsnej trasy. - Jakaś nowa...czekaj, Beth? - Zaśmiałem się.
- Kurwa, się ciebie żarty dzisiaj trzymają. Nie, nie Beth. O tym nie rozmawiamy. Myślę o tej lasce, z którą widziałem się kilka dni temu.
- Spodobało ci się aż tak?
- Ona mi się spodobała. Seks seksem, ale coś w sobie miała. Dobrze mi było od samego patrzenia na nią.
- No to nie można zaprzepaścić takiej okazji, coś poza tym pamiętasz? - Uśmiechnąłem się wrednie i wziąłem leżącą na stoliku paczkę papierosów, zapaliłem kolejnego.
- Co tobie dzisiaj odwaliło? Wstanę i wyjdę zaraz.
- Szkoda by było...
- Zamknij się. Wyobraź sobie, że zapamiętałem wszystko. Caroline, wziąłem ją jako dwudziestkę, wyszło, że ma dwadzieścia siedem, niesamowite, jak te kobiety manipulują nami i czasem.
- Mhm, zdecydowanie. Nie cieszyłbym się tak na twoim miejscu, wychodzi, że po nocy z tobą jej przybyło siedem lat.
- Ile wypiłeś zanim przyszedłem, kurwa, co się z tobą dzieje! - Spojrzał na mnie, a ja zacząłem się śmiać z jego głupoty, co odbiło się i na nim. Klasyka, jak zawsze siedzieliśmy w nocy przy whisky i fajkach, rozmawialiśmy o kobietach i śmialiśmy się z rzeczy, nad którymi powinno się płakać. Nie rozumieliśmy świata. Przerwało nam gwałtowne stukanie do drzwi, co Steven zgrabnie wykorzystał. - Widzisz, przyleciała do ciebie pierdolnięta panienka, z którą się kiedyś musiałeś zabawić, więc ty ją przyjmiesz, a ja wyjdę, bo z tobą się dzisiaj nie da.
- Cicho, siedzisz, załatwię to. - Opanowałem się i wstałem, po czym poszedłem do drzwi frontowych.
 I zobaczyłem zmorę, zobaczyłam wrak. Nie spodziewałem się tego nawet w najgorszych snach. Zobaczyłem ją, bladą, przemoczoną i rozmazaną. Stała chwiejnie przed moimi drzwiami, kuląc się wciąż z zimna i dysząc ciężko. Z zadartą głową, patrzyła na mnie tak, jakbym był czemuś winien. Przeraziło mnie to.
- Wpuść mnie... - wycharkała w końcu. Bez słowa się odsunąłem i wpuściłem ją do środka. Oparła się o zamknięte już drzwi i wtedy zobaczyłem, że wciąż płacze.
- ...co ci jest?
- Mnie nic!
- Madeline...
- Błagam, bądź ze mną choć raz, pierwszy, może ostatni, ale bądź ze mną w stu procentach szczery! - Chwyciła mnie za ramiona i popchnęła, cofaliśmy się tak, aż dotarliśmy do salonu, w którym czekał równie przerażony Steven. - Proszę...
- Madeline, ale co się, do cholery, stało!
- Powiedz mi, czy bierzesz te zasrane narkotyki! Czy dalej bierzesz!
- Skąd ty...
- Powiedziała mi! Caroline! Steven! - Wskazała ręką na Tylera. - Wtedy, kiedy on ją zabrał, kiedy była u niego, rozmawiali, on jej powiedział o tobie i Billie, powiedział wszystko, co wiedział! Powiedział jej, dlaczego cię zostawiła! Bo brałeś! Bo wpychałeś w siebie syf i łgałeś jej w żywe oczy, że jest dobrze, że nie bierzesz, że ją kochasz, by została, by uwierzyła! Wierzyła! Nic nie zrobiłeś! Zdominowały cię! - krzyczała, w pewnym momencie zaczęła już ryczeć, nie rozumiałem jej słów. Trzęsła się tak, jakby sama była na głodzie, oczy zachodziły jej bez przerwy łzami, które w końcu płynęły potokiem po twarzy. Rzuciłem przyjacielowi mordercze spojrzenie. Zdradził mnie?
- Tak, tak było. Dlatego mnie zostawiła, oszukiwałem ją, bo jestem kretynem, nie umiem nic docenić. Straciłem ją już dawno temu, byłem idiotą! Ale co to ma do rzeczy?!
- Dosłownie przed chwilą się dowiedziałam, że mój przyjaciel, brat, nie żyje przez to gówno! Nie doceniał życia, nie korzystał z pomocy, nie chciał! Nie dbał o nic, zapomniał, że ludziom zależy! Kochałam go!
- Madeline, przykro mi... - rzuciłem od niechcenia i popatrzyłem na nią. Zastanawiałem się kiedyś, czy ona nie ma problemów psychicznych. Te myśli wróciły. - Ale dalej nie wiem, dlaczego mi to mówisz.
- Naprawdę jesteś aż tak durny?!
- O co ci chodzi, kobieto!
- Kochałam go! Był dla mnie ważny! Straciłam go przez dragi! Zabrały mi go...! - Kręciłem z politowaniem głową, odsunąłem się gwałtownie od niej. Wtedy popatrzyła na mnie z przerażeniem i sama zrobiła krok w tył. Niewiele mnie dzieliło od wyrzucenia jej za drzwi. - Nie wierzę, że jesteś aż tak ślepy, by nie zauważyć, że się o ciebie martwię! Że mi zależy! Nie widzisz, jak na ciebie patrzę! Nie słyszysz, jak z tobą rozmawiam! Nie czujesz, jak przy tobie oddycham! Nie rozumiesz, że się w tobie zakochałam, sukinsynu! - Odwróciła się w stronę Stevena, ryknęła znów. - Choć ty bądź mężczyzną, Tyler!
  Eksplozja; milczenie. Steven kulawo wypadł z domu, posyłając mi zaszokowane spojrzenie. Zostaliśmy sami. Nie patrzyła na mnie, stała zgarbiona w miejscu. A ja po raz kolejny zdałem sobie sprawę, że najgorsze, co mnie w życiu spotkało, to łzy kobiety.
- Madeline...
 Kobiety, która płacze przeze mnie. Bo zawiodłem. Znów.


* *** *
W dalszym ciągu pytam, czy Państwo by chcieli przeczytać tu o czymś konkretnym.
Proszę o komentarze, dziękuję Wam bardzo.

24 komentarze:

  1. O Matko.
    Witam, Kochana. Nie bez przyczyny zaczęłam od tych słów. Dziwnym jest, że w ogóle coś piszę. Ach, mam w głowie pustkę... Winną temu jesteś Ty. Rozdział przeleciał mi przed oczami szybko, aż zdumiejąco, zbyt szybko.
    Może zacznę... Nie, polecę po kolei, od początku. To będzie chyba najbardziej rozsądna decyzja.
    Pierwszy fragment, czyli matczyna rozmowa Caroline z Madeline. Podobnie, jak Perry, zastanawiam się czasem, czy ona nie ma problemów psychicznych, ale potem dochodzę do wniosku, że każdy z nas ma coś z głową, czyż nie? No cóż, dialog czytałam z lekkim uśmiechem na ustach, słowa podziałały kojąco na moje zchorowane ciało, tak myślę. A panna Wakeford ponownie mnie ograła, ponownie pokazuje kolejną ze swych zdumiewających odsłon.
    Dalej: ta cudowna wizja, potem tak brutalnie zniszczona. I tutaj, dëMärs, odczuwam najwięcej niepewności, niezdecydowania co do skomentowania... tego wszystkiego. Perfekcyjnie to wszystko ujęłaś. Czy da się lepiej? Chyba nie. Wielkie przygotowania, radość, życzliwość... Ja to widziałam. Tutaj każdą scenę mam dokładnie wyreżyserowaną w głowie. Dziękuję Ci za to niezmiernie. Nie wiem, czy takie przyjaźnie istnieją, czy są na świecie tak zżyci ze sobą ludzie. Ale jeśli tak, to ja osobiście takim ludziom zazdroszczę. Do tego wszystkiego doszła jeszcze "Angie", śpiewałam razem z Nimi, wspólnie cieszyłam się wraz z Nimi. Cała "środkowa" część wlewała we mnie fale ciepła, jak Caroline podczas uścisku z jej "dzieckiem", do czasu...
    Aż cholerny telefon się nie rozdzwonił. Podzielałam początkową agresję i irytację Leandry. Jeden niespodziewany dzwonek zburzył dotychczasową harmonię. Ech, ja od początku, gdy tylko przeczytałam nazwisko Firby, wiedziałam, że chodzi o Jaspera. Z każdym kolejnym słowem zatracałam się w jakimś chorym żalu. Mimo tej pewności, nadal nie mogłam uwierzyć. I płacz dziewcząt, mój wewnętrzny płacz. Ale przede wszystkim płacz Dee. Bo Axon nie żyje...
    Na końcu rozbroiłaś mnie totalnie. Najpierw rozmowa Stevena i Joe'go - tak melancholijna, zwyczajna, braterska... Nic wielkiego. Póki Ktoś nie zapukał do drzwi. I ostatnie rzeczy... Niby tak oczywiste, wiadome, a jednak tak zaskakujące. Kochana, podziwiam Cię za cały ten rozdział.
    Jesteś moim Bogiem. Ty nie piszesz, Ty czarujesz. Dziękuję Ci za to cudo, że mogłam je przeczytać, a zarazem przepraszam za jakość tego komentarza- chora jestem, gorączka widocznie mi nie służy.
    Całuję, czekam na kolejny!
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałam...och, nie. Boże, tak czytam ten komentarz i czuję się dumna, szczęśliwa. Udało się, mam wrażenie, że rzeczywiście już dawno nie napisałam rozdziału tak dobrego. Pożegnaliśmy się z Jasperem, a powitaliśmy już jawnie pewne uczucie, które tylko czekało, by w końcu eksplodować. Uznało ten moment za właściwy, chyba trafiło...
      To ja dziękuję za te słowa, zależało mi. Dziękuję, sama zdycham! ♥

      Usuń
  2. Czym sobie zasłużyłam na zadedykowanie(przepiękne, ach) tak wspaniałego rozdziału? Wspaniałego, rozrywającego, wzruszającego, wciągającego... Zabójczego.
    Zabójczego, jak 'umilczacze wolno płynącego czasu', ma być cudownie, ma być błogo, ma być kolorowo i magicznie, ten cholerny czas beztroski, radosny, ale nie obejrzysz się, jak zaczną ten czas zabierać, niemiłosiernie skracać, wciągać go przez nos, rozpuszczać w krwi. Ilu już zabrały, ilu zabiorą, dlaczego Jaspera, dlaczego Axona, którego tak uwielbiałam, solidarność basistów chyba, nie wiem. Ja... Ja naprawdę nie wiem. Zasłużył, zasłużył na taki koniec(o ile to koniec, o ile biegnąca przez ocean informacja była prawdziwa, któż może odgadnąć, czym nas zaskoczysz...), jednak nie zasłużył, on powinien... Powinien przejrzeć na oczy, odgarnąć z nich morderczy śnieg i zobaczyć. Ale nie zobaczył. I nie zobaczy(chociaż...).
    Za to Dee widzi, ona widzi wiele, zbyt wiele, cierpi przez to, coś we mnie się poruszyło, gdy to przeczytałam, coś zaczęło rzucać się w klatce, uderzać o metalowe pręty, Ty wiesz, Ty zrozumiesz. Dee widzi, Dee czuje, Dee wie, Dee chce, Dee nie może. Zaraz, ale ona przecież, one, wszystko mogą. Dlaczego nie to?
    Ukochany duet, przy papierosach i whisky, z dala od świata. Aż świat im się na głowę nie zwala, jeszcze w jakim spektakularnym, wielkim stylu. Kobiety im ten świat zwalają, kobiety, im, nie na odwrót! O co chodzi, o co chodzi... Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, może chodzić tylko o jedno. Lecz nie tutaj. Tutaj jest więcej i głębiej, jest uczucie, którego ten przystojny idiota tego nie widzi, jak on może, zawiódł. Ale to da się naprawić przecież, da się i trzeba to naprawić, bo odrzucić taką kobietę grzechem jest, a on już ich zbyt wiele posiada na swoim koncie(właśnie, ja czekam na moment, gdy chwycisz w dłonie "Rocks" i dowiesz się, o przemyśleniach szanownego Anthony'ego na temat grzechu, jakim jest masturbacja, więcej nie powiem, ha).
    A Stevena kocham, jeśli jeszcze nie wiesz, ten pyszczek zawsze potrafi rozpuścić moje serce, każdy ma swoje słabości.
    Ogarnia mnie dziwne przeczucie, że stanie się coś, czego nikt nie przewidzi i tylko tego pragnę, nieważne o czym, ale pisz, ja wszystko przeczytam.
    Dziękuję, zaczarowałaś ten rozdział, dziękuję ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty masz w łeb za spoilerowanie mi Tośko-książki, która już jest w drodze, gwarantuję Ci, że masz za to ode mnie łeb, mwah!
      Ale pomijając to... Jasper naprawdę nam odleciał, z własnej winy, jak sama zauważyłaś. Owszem, zasłużył. Skończył tak jak kończy co drugi z nich, miał szanse - nie to nie. Podczas gdy Dee jest taka...och, ona po prostu wolną być nie potrafi, nie tak. Ja rozumiem, Ty również.
      I za to jest dedykacja, między innymi, uwielbiam Cię, ten komentarz, to wszystko. Dziękuję, o Boziu ♥

      Usuń
  3. Witaj, Alicjo.
    Przybyła Faith, a Ty wiesz, że Faith komentarzy pisać nie potrafi. Nawet dobrze, że już o tym wiesz i że tą nienawiść do mnie jakoś ukrywasz, ale dzisiaj może obędzie się bez takiego zbędnego gadania (które już trwa, ale cicho). Dziwne w ogóle jest to, że piszę ten komentarz tego samego dnia, w którym dodałaś rozdział. Normalnie jak w trakcie wakacji, ha. Porzuciłam chemię i jestem. Jestem i zamierzam coś tu napisać i już do tego przejść, naprawdę.
    Zacznę od początku, żeby wybuchnąć w środku, albo pod koniec. Wiesz, nie mogę Cię tak atakować z samego początku, bo cię odrzuci. Caroline ta 'matka' Madeline powiedziała swemu dziecko, że mężczyzna, na którym zależy temu dziecku ćpa i to właśnie dlatego Billie go zostawiła. Pogratulować możemy tylko i wyłącznie Stevenowi, i to naprawdę pogratulować, szczerze, bo dzięki niemu prawda wyszła na jaw, choć można się było tego domyśleć. Ale Dee już wie, wie nie tylko o tym, bo dowiedziała się również o innej sprawie. Mniej przyjemnej sprawie, tak samo mniej przyjemnej jak ta wiadomość z rana, że czekają mnie trzy lekcje chemii dnia jutrzejszego. Ale jednak chemia a to czego się dowiedziały to dwie różne rzeczy, choć dla mnie obydwie tragiczne. Chemia trochę bardziej z powodu testu, na który nic nie umiem, ale cicho. Wmawiajmy wszystkim, że jednak umiem. Tak będzie lepiej. Ale wracając do tematu dziewczyn - o pewnej uwadze Leandry już się nie pamięta, i dobrze, nawet bardzo. Dzień upłynął im miło, do czasu aż dowiedziały się o sprawie, która i mną wstrząsnęła (wiadomość z ostatniej chwili - nie potrafię posługiwać się klawiaturą). Jasper Axon, ten Jasper Axon, nie żyje. Ja do tej chwili zastanawiam się czy to prawda. Nadal mam nadzieję, że mój ukochany Peter pomylił się, stwierdził za szybko. Ale z drugiej strony, to raczej gdyby to pewne nie było, nie dzwoniliby. Więc informacja potwierdzona - Axon nie żyje.
    I Dee... Dee go kochała i po prostu nie wytrzymała. Rozumiem ją. Pobiegła do tego szurniętego Perry'ego i powiedziała mu co się stało. Powiedziała, że się o niego martwi. Że jej zależy. Zależy jej. A on gówno zrobił. Nic. Nawet się nie przejął. I w tamtej chwili, jak i w tej, kiedy to czytałam byłam po prostu na niego wściekła, bo jak można być aż tak głupim? Ale wybaczam mu, jest facetem. I na dodatek to Joe Perry, na niego nie można się gniewać. W końcu on też coś czuje, prawda? Musi. Ja mu każę. Ja wszystkim tu każę wyznać sobie uczucia i mieć wszystko z głowy.
    A teraz Alicjo pożegnam się z Tobą, bo naprawdę nie potrafię pisać. Wybacz za ten koszmarny komentarz, który sensu pewnie nie ma. Idę już, nie zawracam Ci głowy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czarujący avatar, tak w pierwszej kolejności! A w drugiej - och, zaskoczyłaś mnie. Najbardziej mnie zaskoczyłaś samą końcówką tego komentarza, ale to zaraz.
      Uwaga Lei przeszła w niepamięć, ponieważ zostanie jeszcze wyjaśniona, choć na innej płaszczyźnie. A Jasper nie żyje, to jest pewne. Stało się. Ale Twój ukochany Peter wkroczy niebawem do akcji i trochę namiesza.
      Finał Twój mnie zaskoczył! Joe nie widział, bo...on chyba bał się zobaczyć. Potrzebował dostać bardzo mocno w głowę, by do niego dotarło, co się stało. Co zrobił.
      Cieszę się, że dla mnie chemię porzuciłaś, dziękuję ♥

      Usuń
  4. Droga Mars!
    Mam małą przerwe od nauki. Boże.
    Dlatego skomentuje!
    Co mogę powiedziec..jak dowiedziałam się, żę Jasper nie żyje dusiłam się płaczem.
    Wspomnienia z moim najlepszym przyjacielem wróciły. Teraz siedze i nie mogę się pozbierać.
    Nie lubię tematu narkotyków.
    To coś okropnego. Na samą myśl o tym..och.
    Przepraszam, że wyżalam Ci się tu, ale jest to temat mi dobrze znany.(NIESTETY)
    Rozumiem zachowanie Dee, a Joe? Hmm. CZY TO KOMPLETNY IDIOTA? Och, nic nie zrozumiał. Faceci.
    Car i Nasz kochany Pan Tyler. Wydają mi się być, że ta dwójka to wybuchowa para. Kocham wątki o nich.
    Ale coż.
    Bardziej utożsamiam się z Dee, jej nastoletnim życiem, kim jest..
    Och, rozpędziłam się.
    Na koniec:
    Ten rozdział wywołał u mnie wspomnienia, te dobre jak i coż złe
    O i Joe mnie zdenerwował.
    A Car lubię bardzo, a bardzo.
    Lea.. Nie wiem, jakoś jest mi obojętna.
    Czekam na więcej. Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Udało mi się przywołać nawet i anonimowe komentarze, to jest cudowne. Ale z drugiej strony, szkoda mi, że nie wiem, kim jesteś. Ale wiem, że bardzo ładnie czujesz to, co ja przekazuję. Też nie lubię tego tematu, Caroline i Tyler istotnie są mieszkanką BARDZO wybuchową, a Joe...Joe musi się nauczyć obserwować to, co wydało się nieosiągalne.
      Dziękuję Ci ♥

      Usuń
  5. Londyn, 5 grudnia 1976

    deMars!

    Przeczytałam po dwóch dniach a nie po dwóch tygodniach, jestem z siebie dumna. Przynajmniej komentarz się zmieści XD

    ''Nicość, która już po godzinie okazała się być najpiękniejszym i najbardziej niesamowitym światem, w jakim może żyć człowiek, o jakim taki może marzyć.'' - wow, so true.

    ''Poczułam się wyzwolona, niezależna i absolutnie wolna. Nie byłam zobowiązana do niczego.'' - jakie to musi być fajne uczucie, no nie?

    ''Czuła więcej niż by chciała'' – ah, jak dobrze ja to znam... w pewnym momencie udawanie, że ma się wszystko gdzieś, staje się już zbyt trudne...
    Wybacz, to nie jest miejsce na pisanie o mnie, tylko o tobie. A raczej o twoim rozdziale.

    JASPER NIE ŻYJE?! JASPER NIE ŻYJE?! CO DO CHOLERY?!?!
    NIE, NIE MÓJ JASPER!!! MÓJ JASPER......!!
    A ja miałam nadzieję, że.....
    Rany, nie będę się rozpisywać, dobrze wiesz, na co miałam nadzieję, pisałam o tym w ostatnim komentarzu.......
    JAK MOGŁAŚ!?!?!?!....

    Ta scena, jak one śpiewają, a potem płaczą... to jest najbardziej mistrzowska scena w tym opowiadaniu. Wydrukowałabym sobie ją, oprawiłabym w ramkę i powiesiłabym na ścianie, gdybym tylko miała miejsce na którejkolwiek ścianie w moim pokoju.
    Naprawdę. Wow.

    ''Śmialiśmy się z rzeczy, nad którymi powinno się płakać. Nie rozumieliśmy świata.'' - rany, to zupełnie jak ja! Też tak robię, tylko że sama, bo nie mam z kim...

    Pytasz, czy chciałabym przeczytać o czymś konkretnym?! Chciałam przeczytać o tym, jak Jasperowi w końcu wychodzi w życiu! Jak wszystko się dobrze kończy! Ale, cholera, nie skończyło się dobrze!
    I co...?!

    Wstawiaj następny jak najszybciej, czekam!
    Kathi Veill

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zniszczę Ci teraz życie i powiem, że Jasper został wymyślony przeze mnie tylko po to, by umrzeć w najmniej oczekiwanym momencie, zaćpać się, haha.
      Ja też się śmieję z tego, z czego nie powinnam, na pocieszenie Ci powiem. I niestety nie spełnię już Twojej prośby dotyczącej Axona!
      Dziękuję za komentarz ♥

      Usuń
  6. No dobra. Jakoś sobie wszystko przez noc poukładałam, chociaż dalej nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. Jak już wcześniej wspomniałam, to mnie po prostu zabiłaś tym rozdziałem. Zastrzeliłaś na samym początku i już od pierwszych chwil chciało mi się ryczeć, czułam się wzruszona i targały mną przeróżne emocje, których teraz nawet nie potrafię opisać. Ale jak Ci już wspomniałam, to naprawdę podziwiam Cię za takie odważne kroki i za taką chęć wzbudzania emocji. Odwaga w tym fachu jest najważniejsza. Aby coś przełamać i dowalić tak, aby czytelnik nie mógł się pozbierać! I właśnie Tobie, Alicjo wychodzi to idealnie. Podziwiam. Kłaniam się nisko i stópki pragnę całować.

    Postaram się jakoś odnieść do treści, chociaż za bardzo nie wiem co mam takiego napisać. W sumie to przez cały dzień myślałam nad tym komentarzem. Nawet przyjaciółce opowiadałam o tym, co mnie wczoraj w fotel wbiło, że się pozbierać nie mogę. Nie ma to jak siedzieć przy piwie w pubie pod nazwą "Czar PRL", słuchać muzyki per lata 70/80 w klimatycznym otoczeniu i rozmawiać o opowiadaniu, ha!
    Dee i Caroline.. Wiesz? Jak one sobie tak razem leżały, jak Caroline w sumie tak opiekowała się Dee, to po prostu w tym momencie już coś we mnie pękło. Tak więź między nimi jest niesamowita, jest magiczna (z resztą wszystko co związane z Dee jest magiczne) po prostu piękna. Widać, że one nie tyle co się przyjaźnią, to po prostu się kochają i nie ma co tu temu zaprzeczać. Tak naprawdę rozumieją się bez słów. Nie trzeba nic mówić, nie trzeba nawet na siebie patrzeć, a one dobrze wiedzą co takiego druga sobie myśli. I tak sobie zdałam sprawę z tego, że przecież znają się tyle lat. Dee była małą dziewczynką, kiedy Caroline była w jej życiu. Była jeszcze dzieckiem i wtedy też była taka ważna. A dziś mamy już dwie dorosłe kobiety, po różnych przejściach, a między nimi nic się w sumie nie zmieniło. Mogę powiedzieć, że ta więź nawet dojrzała... one nie mogą bez siebie żyć. Może świat się zawalić, ale one muszą cały czas mieć siebie przy sobie. Czy to nie jest piękne? Cóż, może ja bym tak na to wszystko nie reagowała, takich emocji by to we mnie nie wzbudzało, jakbym sama takiego czegoś nie przeżyła. A po prostu przeżyłam. Moja Caroline ma na imię Karolina (cóż za zbieg okoliczności) potocznie zwana Carlie... ha, i co prawda nie ma już Jej w moim marnym życiu nędzarza, ale była dla mnie naprawdę ważna. Kiedy czytałam ten moment, ten sam początek, to zobaczyłam mnie i Carlie. Nas... chociaż nigdy nie leżałyśmy razem na jednym łóżku i ona mnie nie pocieszała, ja ją... ale było tysiące innych sytuacji, w których bywało bardzo podobnie. Cóż, jakoś tak w momencie zrobiło mi się smutno, że tak naprawdę wszystko się skończyło. Nie ma tego. Karolina dziś ma swoje życia, a ja nawet nie wiem, co się u Niej takiego dzieje i chyba nawet nie chcę wiedzieć. Mówię znajomym, że tak naprawdę czuję się bez Niej lepiej, kiedy jeszcze rok temu nie wyobrażałam sobie życia bez Carlie... Och, przywołałaś do mnie wszystkie wspomnienia. Obudziłaś we mnie wszystkie emocje związane z tym "związkiem" Chyba powinnaś mi powiedzieć, że biorę to opowiadanie za bardzo do siebie, ale tak jest. Ja doskonale o tym wiem i nic na to nie poradzę!

    No i dalsza cześć. Ten wspaniały wieczorek dziewczyn, w którym wszystko wydawało się być takie proste, naturalne.. I to też we mnie zbudziło tyle emocji. Te wszystkie opisy. Dobra, ponownie szybko sobie je przeleciałam, aby przypomnieć sobie co tam takiego było i mam po prostu dreszcze. Cóż, jakbym miała tatuaże, to bym napisała, że mam ciary na dziarach, jak to zwykła mówić Agnieszka Chylińska, ale mogę jedynie powiedzieć, że mi włosy na ramionach dęba stają... Jednak może przestańmy zastanawiać się nad moimi szczegółami anatomicznymi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy Dee siedziała sobie z Pam i sobie tak po prostu grała śpiewała, kiedy Caroline opisywała jak widzi w tym momencie świat, to ja po prostu dopłynęłam. Miałam wrażenie, że tak naprawdę siedzę razem z nimi w pokoju, opieram się o ścianę, mam przy sobie szklankę z brązowym trunkiem, w dłoni papieros i słucham tej cichej melodii, która wypełnia mnie całą. Postrzegam wszystko dokładnie tak samo jak Caroline... tak naprawdę nie ma tu nic dodać, nic ująć. Dla mnie ten fragment jest po prostu mistrzowski.. jest cudowny. Och, wiesz, że czasami zdarzają się takie teksty, że pamięta się je do końca życia. Do ostatnich swoich chwil. Może nawet potem nie pamięta się za bardzo skąd to się wzięło, kto to napisał, ale pamięta się ten tekst. Słowo w słowo... Alicjo, ja Ci powiem, że ja właśnie do końca swoich dni zapamiętam ten fragment i już zawsze będzie gdzieś tam ze mną... I kto mi powie, że nie biorę tego opowiadania za bardzo do siebie?
      Sielanka była, pięknie było, ale wszystko szlag trafił, bo Jasper postanowił zejść z tego świata. Boże! Czytałam to i kiedy doszłam do tego momentu powiedziałam na cały głos "KURWA!" aż się moja mama poderwała z drugiego pokoju co się takiego stało. Musiałam wymyślać jakieś głupie wymówki. Na szczęście wykręciłam się tą akcją, że podobno Axl Rose nie żyje, haha... ale wracając do Jaspera. No nie, nie wyobrażam sobie tego opowiadania bez Axona. No po prostu tego nie widzę. Ja naprawdę nie wiem, jak dalej to wszystko się potoczy, co dalej się stanie. Chociaż życie zawsze biegnie dalej. Jedni ludzi przychodzą na ten świat, inni z niego odchodzą... i tak naprawdę my, którzy tu zostajemy musimy żyć dalej. Ale często jest pytanie, jak dalej żyć? Ja tam nie wiem jak mam dalej żyć po śmierci Jaspera. Czuję się z nim emocjonalnie związana. Czuję się jakbyś właśnie mi zabiła kumpla! Serio... w ogóle się tego nie spodziewałam.. Nic.. oczywiście, że każdy z nas wiedział, że z nim jest źle, ale miałam nadzieję, że jakoś się ogarnie, że z tego wyjdzie, że jeszcze ułoży sobie życie a tu bum. Koniec.. nie ma człowieka.. nie ma już żadnych planów i nadziei, po prostu się skończyło. I naprawdę nie widzę tego życia bez niego.. mam wrażenie, że to opowiadanie nagle stało się takie puste. Chociaż wiem, że Ty dasz radę tą pustkę wypełnić. Ale mi jest tak bardzo smutno, jest mi źle.. mam ochotę go opłakiwać. Agr, Rose, ogarnij się!

      I w sumie nie dziwię się Dee, że tak właśnie się zachowała. W sumie, pewnie na jej miejscu postąpiłabym tak samo.. To naprawdę był dla niej szok, z którym nie potrafi sobie poradzić. Ale przez to wszystko chyba też sobie coś uświadomiła. Kim tak naprawdę jest dla niej Joe. W końcu dopuściła do siebie tą myśl, że może być inaczej, że miłość tak naprawdę istnieje i to wszystko dzieje się w tej chwili, właśnie z nim. Czasami potrzebujemy takiego wstrząsu, aby coś zrobić. Niestety tak jest, że jest po prostu coś za coś... i szkoda mi Dee, bo jeśli ona była zagubiona to mam wrażenie, że teraz pogubiła się jeszcze bardziej i chyba kompletnie nie będzie wiedziała, co zrobić ze swoimi emocjami i uczuciami. Powiedziała Joe coś bardzo ważne. Coś co takie osoby jak ona nie mówią byle komu, coś co tak naprawdę jest gwarancją i teraz zastanawiam się, czy nie będzie tego żałowała za jakiś czas. W sumie znając ją, to może tak będzie. Ale też zależy od tego jak się Joe zachowa, bo w sumie są dwa wyjścia. Może powiedzieć, że zaczyna czuć to samo, a może powiedzieć, że Dee jest śmieszna i ma spadać na drzewo. Och, naprawdę nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć. Za dużo słów, za dużo wydarzeń, za dużo myśli i emocji. Zmiażdżyłaś mnie...

      Usuń
    2. I naprawdę ten komentarz nie oddaje całej istoty moich uczuć, które w sobie mam po przeczytaniu. Nie potrafię tego wszystkiego wyrazić. Mam ochotę Cię za to wyściskać, bo zrobiłaś mi po prostu dobrze (jakkolwiek dziwnie to brzmi) wczoraj wspomniałam Ci o Kate Rose, że była takim moim kamieniem milowym jeśli chodzi o pisanie. Ale muszę Ci przyznać, że Ty też nim jesteś, właśnie z tym opowiadaniem. Jesteś jedną z trzech osób, dla których nadal tu siedzę, nadal tu jestem, nadal czytam.. piszę i się użeram z głupimi anonimami. Nie wyobrażam sobie tego całego świata bez Ciebie, Alicjo.
      Po prostu dziękuję Ci, że tu jesteś, że piszesz tego bloga.
      Dziękuję, że wpadłaś na taki cudowny pomysł i mimo wszystko miałaś ochotę się nim podzielić.
      Dziękuję za każdą łzę wzruszenia... i każdą emocję, każdy dreszcz.
      Pamiętaj, cudowna z Ciebie osóbka... naprawdę, nie kłamię.
      Pozdrawiam Cię cieplutko. :*

      Usuń
    3. Wiesz co...kurwa, siedzę i już mija chyba dziesiąta minuta, jak nie oddycham. Niesamowite. Boże...podbiłaś moje serce tym komentarzem z kilku powodów: raz, że odbierasz to wszystko bardzo emocjonalnie, co na pewno ułatwia Ci jego odbiór, ponieważ ja sama je tak piszę, tutaj emocję rządzą. Dwa: rozumiem perfekcyjnie relację Dee i Caroline. Och, nie mówiłam Ci nigdy, jak bardzo jestem zafascynowana Twoją relacją z Karoliną, sposób, w jaki teraz o niej piszesz mnie po prostu otumania, to wydaje mi się być takie niesamowite...i nie dziwię się, że zobaczyłaś siebie i ją na miejscu moich dziewczyn. Ja siebie też tak widzę, kiedy...piszę. Trzy: Jasper...jak wspominałam w odpowiedzi dla Kathi, stworzyłam jego postać tylko po ty, by ją stąd tak odebrać. Był mi potrzebny do poruszenia i zamieszania, to źle brzmi, ja wiem. Cztery: marzy mi się tyle czasu już taki wieczór, jaki tu opisałam. Cholera, to jest to, wystarczyłaby mi tylko jedna dziewczyna, ale taki odlot byłby zbawienny.
      I pięć: Madeline...tak, śmierć Axona zwolniła w niej wszystkie blokady. Uświadomiła jej, kogo zabrały narkotyki i kogo jeszcze mogą jej zabrać, działa pod wpływem potężnego impulsu. Boże, zakochała się w Anthonym. I pewnie gdyby ona tego nie powiedziała pierwsza, nikt by tego nie powiedział.
      Rose...na końcu przeczytałam wszystko to, co kiedykolwiek chciałam przeczytać. Pragnęłam takich słów i uznania, jestem trochę zachłanna i rządna uznania, zdaję sobie z tego sprawę. Wiele dziewczyn ma Cię tu za swoją idolkę, ja nie. Ja mam Ciebie i Reverie. Wasze teksty mnie wciągnęły tutaj najmocniej i nie widzę swojej blogosfery bez Was. Tchnęłyście coś we mnie, za to dziękuję. Nie mam w Was idolek tutaj, mam Was - po prostu. I jest jeszcze Soph, którą za słowa kocham, bo po prostu je rozumiem jak swoje.
      Cieszę się, że napisałaś mi o tym wszystkim, o mnie...czuję się spełniona. Czuję, że mi się udało. Długo zwlekałam z Until the Rain [...]. Ale wiem, że dobrze zrobiłam, publikując je.
      Jest idealnie, Rose Kochana, dziękuję Ci wielce. Też bym Cię wyściskała! ♥

      Usuń
  7. Ja od 13 próbuję dojrzeć tu do stanu, w którym mogłabym napisać tu komentarz. I wiem, że nie będzie on taki jak bym chciała, bo nie dam rady tego opisać. Wiesz, wczoraj naprawdę przeczytałam ten rozdział, mimo że zmęczenie dawało mi się wyraźnie we znaki, głowę miałam już przegrzaną po całym tygodniu, ale jeszcze dofaszerowałam się tą emocjonalną bombą i znów muszę użyć tego określenia - zbiło mnie z nóg. Jak dotarłam do TEGO momentu, to mnie wywaliło do góry nogami, po prostu tak w brzuchu ścisnęło, że nie czytałam przez kilka chwil dalszego ciągu, nie chciałam widzieć tej rozpaczy, nie chciałam, żeby to w ogóle okazało się prawdą.
    A teraz siedzę, słucham Dżemu, co już mnie wewnętrznie rozpruwa, ale nie tylko to. Boję się tego rozdziału, tak jak boję się łez, które płyną mi po twarzy niemal zawsze kiedy słyszę głos Ryśka, boję się komentować, boję się, że zaraz padnę przed tym ekranem, ja jestem przerażona. Bo ja się zaraz poryczę, to jest pewne. Wczoraj przy czytaniu się nie poryczałam, byłam w szoku, a teraz... Teraz jestem w ciemnej dupie.
    Zacznę od tego, że poczułam się 'w klimacie' już po tych czterech wersach nad rozdziałem. Ah, i jeszcze...: ja po prostu nie lubię Caroline, ja wiem, że jest silna, ale jej nie lubię, naprawdę, a Lea... Lea jest poszkodowana. Wybacz - muszę. Wybacz, że nie odbieram tego tak jakbyś chciała, ale niestety, tak jest, a ja nie będę w bawełnę owijać, nie będę zmyślać, będę szczera - mi jest jej wciąż żal, było przynajmniej po XII. A Dee to Dee, tu nie mam żadnych wątpliwości, i cieszę się, że to nie przeze mnie jest smutna.
    A Ty, Alicjo? Ty jesteś manipulantką, jesteś, z tym się zgadzam najmocniej i najbardziej. I kocham Cię za to, i nienawidzę.
    Przez Twój dopisek na górze, wiedziałam, że te skręty, że to winko, 'Angie' (szkoda, że jednak nie Wild Horses, bo wtedy bym się poryczała na sto procent... i tak mnie to ruszyło, oh jak bardzo, oh Stonesi...), że Pamela, że przekąski, że oliwki, że ser... Że to wszystko to jedna wielka cisza przed burzą. Sielanka, o matko, to nigdy się wbrew pozorom nie kończy dobrze, a przynajmniej bardzo rzadko. Ale jednocześnie dałam się ponieść tej lekkości, tym emocjom panującym w powietrzu, naprawdę. Wyobraziłam sobie je, tą ciemnowłosą trójkę wśród blasku świec i czułam ten dym, zapach... A potem wszystko pękło, nienawidzę Cię za to.
    Nie. Ja czekałam na ten moment, aż ktoś nagle wpadnie do domu, zapuka, zadzwoni, wpadnie przez okno, ja sama nie wiem! Ale to... Musiało się stać, i mimo że na to czekałam, to się bałam, po prostu. To musi być coś jak skok na bungee - chcesz, ale nie chcesz. Już wtedy byłam rozwalona w środku, już wtedy.
    A potem dostałam pięścią w brzuch, kocham Cię deMars.
    "- Jasper nie żyje."
    I... I co ja mam dalej powiedzieć? Że oczy mi się powiększyły do rozmiarów talerzy, że nie mogłam dalej czytać przez kilkadziesiąt sekund, że wszystko się dla mnie obróciło o 360 stopni?
    Nie... Nie wiem jak. Nie wiem co... Nic nie wiem, ale on nie żyje.
    Caroline, przecież ona go traktowała jako takiego młodszego, głupiego, kochanego chłopaka, który tak naprawdę nic nie wie, ale jest i za to się go ceni. Za ta głupotę, za to siedzenie razem w samochodzie, o matko. Niby nikt, a tak wiele znaczy, ja mam chyba takich kilku ludzi, z którymi mam podobną relację, tak mi się wydaje i jak tak myślę, że... Caroline... Matko, to musi być straszne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lea. A jeszcze chwile temu czytaliśmy o tym, że mogłaby się w nim zakochać, że tak naprawdę już go kocha. Mnie to wtedy tak złapało za serce, i tak jak złapało, tak teraz bierze i ściska do bólu. Żadnego listu już więcej, w żadną stronę. Ałć.
      A Dee... Dee ja chyba... Dee ja rozumiem tak... Nie wiem co ja mam powiedzieć. Ona, to już go autentycznie kochała, to oczywiste, wykrzyczała to przecież Joe w twarz, przecież powiedziała mu, że to był jej przyjaciel, którego darzyła miłością i... A on umarł.
      Nie wiem co mam powiedzieć o Perry'm. Trochę mnie zirytował, ja nie zaprzeczę, bo jednak wydaje mi się, że on nie ma Madeline w poważaniu, jemu na niej zależy, choć... Nie wiem do końca czy kocha. Nie wiem. Ale teraz już wie, że ona jego tak, i wie również, że kochała Jaspera, i...
      Stop. To co piszę nie ma sensu, ja... Alicjo, kocham Cię.
      I jej łzy, o matko, ja nie wiem jak Joe się czuł, ale chyba okropnie, bo tak naprawdę nie wiedział co robić, a jednak wiedział. Chodziło przecież o narkotyki, ale jak to rzucić, co, Perry?
      DeMars, dziękuję Ci ze wszystkich sił, bo... Bo to piękne jest. Mimo... Mimo TEGO.
      Manipulantko ♥

      Hugs, Rocky.

      Usuń
    2. Nie mogę Wam narzucić swych wizji i prawd, choć czasem bym bardzo chciała, chociaż to by było złe, każdy widzi po swojemu.
      Jasper musiał umrzeć, nieważne jak bardzo tego nie...chcieliście. Mnie osobiście jego postać drażniła, prawdopodobnie stworzyłam go takiego tylko po to, by nie mieć do siebie żalu po odebraniu go.
      Podczas gdy Joe rzeczywiście...on...do niego to nie docierało tak samo jak do Dee. Perry musiałby chyba stracić Stevena poprzez narkotyki, by zdać sobie sprawę z tego cholernego niebezpieczeństwa. Szczęście w nieszczęściu.
      Dziękuję, kochana Rocky, za taki piękny komentarz! ♥

      Usuń
  8. chciałam odpisywać na listy, ale doszłam do wniosku, że nie chce mi się pisać i odpiszę jutro. weszłam na bloga, żeby przeczytać nowy rozdział i... czuję się dziwnie, kompletnie rozjebana. ale chyba w tym pozytywnym sensie. jest późno, ale chcę napisać komentarz, póki emocje są świeże. i tak zresztą pewnie będę miała problem z zaśnięciem.
    nie wiem, czy powinnam Ci napisać, że to Twój najlepszy rozdział, bo według mnie wszystkie wcześniejsze były również bardzo dobre i świetnie przygotowane. jeju...
    zabiłaś Jaspera. zabiłaś go. moją ulubioną postać. a ja byłam pewna, że on się ogarnie, że sobie poradzi... że poukłada sobie to wszystko, w końcu przyjmie pomoc... a on się zabił. może to faktycznie było już dla niego za dużo... teraz by się to zgadzało, wysłał te listy do dziewczyn, które pewnie zaraz do nich dojdą, wyjaśnił im pewne sprawy i... no właśnie. ale ta sprawa jest bardzo dziwna... chodzi o Firby'ego. proponował mu tą pracę, już wtedy było to według mnie podejrzane. teraz od niego wszyscy wiedzą, że on nie żyje. skąd to wiedział? Jasper pracował u niego, zaćpał się w pracy, Firby był u niego w mieszkaniu? teraz naszła mnie myśl... jasna cholera, może on żyje? tylko Firby chce jakoś uchronić dziewczyny, żeby przestały się z nim kontaktować, ale to byłoby dosyć brutalne...
    no i przede wszystkim - narracja Joe. Steven jednak się przyznał, że dalej ciągnie go do Caroline. już myślałam, że dla niego to był tylko seks. i ta sytuacja z Joe i Dee. nie wiem co mam myśleć. tak bardzo mnie to ruszyło... w końcu się wydało. w końcu Dee się przyznała, że coś do niego czuje, że jej zależy. a obydwoje tak się upierali, że nie ma miłości... skoro nie uratowała Jaspera, może pomóc Joe. i wydaje mi się, że teraz się nie podda, będzie robiła wszystko, żeby z tym skończył. Dee na początku opowiadania była robiona na taką sukę, ale z każdym rozdziałem ona stawała się coraz bardziej delikatna, wrażliwa, teraz uczuciowa... jej. czuję taki niedosyt, chcę więcej!

    pisz, pisz, pisz! dużo weny kochana!

    Parry ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O trzeciej w nocy komentarze pisać...
      Haha, nie, ale wracając - Peter nie jest tu niczego winien, owszem, wyszło i sam się przyznał, że jest osóbką wyrachowaną, ale nie zrobił tak naprawdę niczego złego. Cieszę się, że zwróciłaś uwagę na wysłane przez Jaspera listy, to bardzo ważne elementy.
      I Dee...ja sama zdałam sobie sprawę z jej charakterku w pierwszych rozdziałach, może mnie to nie ruszyło, bo znalazłam przyszłość...
      Och, a przecież miłości nie ma...!
      Dziękuję, Parry ♥

      Usuń
  9. I co teraz będzie?
    Od kilku dni w kółko czytam ten rozdział i nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Czuję się dziwnie. Jakby czegoś mi brakowało. Może po napisaniu komentarza w końcu się otrząsne, bo to naprawdę poważnie mną wstrząsnęło. Ale koniec o mnie. Tylko od czego mam zacząć? Tutaj tyle się wydarzyło... Postaram się to jakoś ogarnąć, ale z góry przepraszam, jeśli w komentarzu pojawi się coś dziwnego, bo wydaje mi się, że tak będzie.
    Początek rozdziału stworzył taki cudowny klimat. W ogóle całe to opowiadanie, od samego początku, utrzymane było, tfu, jest, utrzymane w swoim własnym, niepowtarzalnym, pięknym, klimacie. Wszystko tak idealnie ze sobą współgra, każdy fragment idealnie komponuje się z kolejnym. Kiedy to czytałam, doszłam do wniosku, że ja im w pewnym sensie zazdroszczę. Nie chodzi mi tu o Stevena, Joe, o ten ich upór w dążeniu do spełnienia marzeń. Chodzi mi o tę ich wspaniałą relację. To, jak doskonale rozumieją się nawzajem. I ten ich, niedoszły (do tego zaraz dojadę, najpierw to dokończę, bo inaczej z komentarza nic nie wyjdzie) wspólny wieczór. Też bym tak chciała. Siedzieć w bladym świetle świeczek (pominę już to wino, małoletnia jestem XD), śpiewać, wspominać. To coś cudownego. Podświadomie chyba zawsze właśnie chciałam zobaczyć Caroline i Dee w takiej scenie. Więc ten fragment czytałam z uśmiechem!
    Skoro już jestem przy tym, to dziękuję Ci za Angie! Utożsamiam się z tym utworem, więc klimat jeszcze wspanialszy! XD Tak tak, Angie dziękuje za Angie. Ale owszem, kiedy słyszę te dźwięki, jestem w niebie.
    Teraz już mogę. Śmierć Jaspera była ostatnią "rzeczą", jaką mogłabym się teraz spodziewać. To stało się tak nagle... Nie pisałam tego wcześniej, ale zastanawiałam się od pewnego czasu, jaką rolę dalej mógłby on pełnić tutaj. Ale szukałam roli, nie śmierci! I jestem na niego zła!
    Wiesz, że jakieś dwie godziny przed przeczytaniem przeze mnie rozdziału uczestniczyłam w rozmowie, której tematem była śmierć? Jedyny wniosek był taki, że śmierć każdy musi przeżyć, ale to nic, liczy się, że w ogóle o tym rozmawiałam.
    Cześć teoretyczna jest. Teraz mogę opisać, jak wyglądało to w praktyce.
    Fizycznie reagować na TO zaczęłam dopiero po przeczytaniu całego rozdziału, tj. krzyczeć, rzucać poduszkami i skakać po całym pokoju, przeklinając dragi.
    Kiedy skończyłam, nie wiedziałam nic. Poczułam pustkę. I zadałam sobie, nadal zadaję, pytanie, które jest pierwszymi słowami mojego komentarza: CO TERAZ?
    Nawet nie zdałam sobie sprawy, kiedy tak bardzo związałam sieuz Jasperem. Nigdy jakoś szczególnie nie zwracałam uwagi ns jego postać, ale polubiłam go. Nawet bardzo. A teraz jego nie ma.
    Dee. Kochała go. Może nawet dalej kocha i jest na niego zła. Może trochę też na samą siebie? Może jest na siebie zła, bo nie zdołała odpędzić go od tego. Od tego, co go zabiło i zabiło też pewną cząstkę jej samej. Straciła przyjaciela i może stracić mężczyznę, którego kocha. W jej zachowaniu nie było absolutnie nic dziwnego. Wręcz przeciwnie. A na Joe jestem zdenerwowana (btw. To nie wiem, jak on teraz postąpi, więc już tylko odliczam dni do kolejnego). Może po prostu taki jest, ale to, jak się zachował, było trochę... Niemiłe. Ale on chyba nie może inaczej. Może on op prostu od zawsze taki był? Ludzie się nie zmieniają, nie tak.
    Dziękuję, Alicjo (mogę?) i czekam na czwartek!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytam tak te komentarze i myślę, co powinnam zrobić, by napisać rozdział, który również wywoła podobne emocje. Wyszło spontanicznie, to zależy od tego, jak ja to czuję, haha.
      Och, dziękuję Ci tak bardzo. Znów wspomnę, że ja sama pragnę takiego wieczoru, czekam i czekam, doczekać się coś nie mogę... Jasper, gdyby został, nie zrobiłby już zupełnie nic, zabiłby się świadomie pewnie. Nie wiem, co lepsze, Boże.
      Pisząc o Anthony'm - sama byłam zła. Tak naprawdę to on powinien pokazać Madeline prawdę, ale wyszło jak wyszło, wizja się zmieniła. Popracujemy nad nim, ha!
      Dzięki ślicznie, Angie! I pewnie, że możesz ♥

      Usuń
  10. Tak, tak obiecywałam poprawę miliard razy i co? No i tak to się właśnie u mnie kończy.
    Chciałam Ci tylko napisać,że zawsze tu wpadam i przykro mi, że nie zawsze komentuję no ale pewnie sama rozumiesz...Szkoła i te inne. Wiedz, że kocham to co piszesz i jestem totalnie uzależniona od tego opowiadania i chciałabym, żeby trwało wiecznie. W I E C Z N I E. A nawet jak nie to żyję nadzieją, że jeśli się skończy to pojawi się kolejne, bo masz talent kochana i piszesz pięknie.
    Szczerze mówiąc jestem wstrząśnięta tym rozdziałem, tym co W KOŃCU powiedziała Dee. Tym, że Jasper nie żyje...bo uwielbiałam go! I nie ma go i mi tak bardzo przykro, ale z drugiej strony...to było wiadomo, on się sam na to pisał. Poszedł na ten układ. Pasowało mu to. Ale ja chciałabym, żeby to jednak nie była prawda. Jakaś pomyłka. Żart albo cokolwiek innego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, zaskoczyłaś mnie tutaj, myślałam, że już nic się nie pojawi, haha.
      Cóż, tak być musiało i nic z tym teraz nie zrobimy, wizja. Dziękuję ślicznie, Haniu ♥

      Usuń
    2. Będę się pojawiać ale...z lekkim poślizgiem :)

      Usuń

Wystarczy Twój jeden komentarz, by gdzieś na świecie uśmiechnęła się deMars. Śmiało :')