piątek, 28 listopada 2014

XII: Wszyscy pomrą


Od dziś do niedzieli skomentuję wszelkie zaległości, jakie sobie zebrałam przez ten tydzień, to raz. A dwa, spytano mnie, ile rozdziałów Until the Rain [...] planuję - nie wiem. Piszę to opowiadanie z potężnym uczuciem, mam je bardzo rozbudowane w głowie. Liczę, że wierni ze mną zostaną do końca, kiedykolwiek on by nie był. 
Zapraszam na trzecią część albumu i zwróćcie wyjątkowo uwagę na trzy wersy pod spodem. 

* *** *
***

Leandra
wrzesień, 1984r.

 Urokliwa środa, wstałam z łóżka i chcąc wyjść ze swojej sypialni, przywaliłam z impetem nogą w niedosunięty taboret od mojej pseudo toaletki.
- Kurwa, kurwa... - syknęłam, zagryzając zęby. Kulawo dobiłam do drzwi, ściągnęłam z klamki za dużą, różową bluzę i naciągnęłam ją na siebie, po czym wypełzłam z pokoju i skierowałam się w stronę schodów, podkurczając co chwilę poszkodowaną nogę.
 Największym szokiem było dla mnie to, że z dołu już słyszałam śmiechy i rozmowy, a to musiało znaczyć, że dziewczyny są w pełnej gotowości. W takim razie, która godzina musiała być i dlaczego one już żyły? Zeszłam wolno po gschodach i wkroczyłam w przejście między salonem a kuchnią, to historyczne miejsce, w którym kilka dni temu pojawili się ludzie, co kradną nastoletnie i młodzieńcze, kobiece sny, umysły, co zbierają ze sceny setki staników, co szastają kasą na lewo i prawo, co chcą chować się przed panienkami mającymi mokro na samo wspomnienie ich imion...i w końcu ci, co tak bez dwóch zdań porwali moją Caroline i Dee, znikając z nimi na dwa dni i blisko dwie noce, a mnie zostawiając samą. Prawie, po nich przyszła Erika. Boże, moja ukochana nie mogła się za nic dowiedzieć o tym, co działo się w tym mieszkaniu, oszalałaby. Najwidoczniej miałam słabości do ludzi uganiających się za takimi skurwielami, czasem byłam o nią zazdrosna. Absurdalne, żebym ja przez jakichś gości rwała sobie włosy z głowy...
- Pani Domu wstała! - Pierwsze, co doszło do moich uszu zaraz po wejściu do salonu. Ziewnęłam z ignorancją i zmierzyłam wzrokiem Caroline, śmiejącą się na kanapie, potem Dee, zwijającą się ze śmiechu na fotelu.
- Co was tak bawi? - spytałam i usiadłam obok Caroline, wlepiając w nią wzrok. Po chwili jednak skupiłam się na stojącej na ławie, nietkniętej kawie i skorzystałam z okazji, biorąc filiżankę do rąk. Upiłam łyk i skrzywiłam się lekko na myśl, że będzie z mlekiem - pomyliłam się, tylko jak to możliwe, że... - Która z was się na czarną przerzuciła?
- Żadna, tylko mleka nie ma, trzeba będzie kupić - odparła w końcu Dee, która wstała i poszła do kuchni, zostawiając nas dwie same. Wbiłam znów spojrzenie w Hadley, właśnie doszła do siebie, mniej więcej, i powtórzyłam pytanie.
- Nic nas nie bawi, od rana powstają różne teorie, wizje, plany i ambicje... - Uśmiechnęła się i beztrosko wzruszyła ramionami, co mnie uspokoiło. Tęskniłam za taką Caroline, ostatnio praca i nagłe wizyty ją bardzo rozstroiły...
- Od rana? To która jest teraz?
- Zaraz dwunasta, w zasadzie pewnie już jest. Znowu się zasiedziałaś na mieście. 
- Erika zna więcej klubów niż wam się wydaje! Ty nawet nie wiesz, ile czasu schodzi na taki jeden, a dobry, rekonesans!
- Oj, no w to nie wątpię. - Pokiwała ze zrozumieniem głową i położyła nogi na stole.
- A ty czasem nie zbierasz się do pracy?
- Środa jest!
- No...aha, na czternastą, przepraszam i zwracam honor. - Mrugnęłam do niej i oparłam się luźno o czarne, włochate poduchy za mną. Popatrzyłam w okno i poukładałam ostatnie zdarzenia: coś za spokojnie było na przestrzeni minionych dwóch dni. Coś nie tak? - Nie planujesz w najbliższej przyszłości czasem jakiegoś...spotkania? 
- Co masz na myśli?
- Wiesz, ja tam nic nie mówię, nie mam nic na myśli, ale w zasadzie do tej pory nie dowiedziałam się od ciebie, jak tam było z twoim barwnym, nowym, znajomym... 
- Nie powiesz mi chyba, że cię to interesuje aż tak? - powiedziała z kpiną i zarzuciła dumnie włosami, po czym mrugnęła znacząco do Wakeford, która właśnie weszła do salonu, niosąc talerz i parujący kubek. Uśmiechnęła się do nas i w ciszy usiadła na swoim fotelu, bacznie nas obserwując.
- No wiesz, ja lubię rewelacje, ale jeśli to jest tak bardzo delikatny temat, zrozumiem... Ty też żeś mi się nie chwaliła, Dee. A ty, Hadley...
- A mamy się czym chwalić...?
- Mamy ci opowiedzieć szczegółowo o tym, jak mężczyzna z kobietą robią sobie nawzajem dobrze? - spytała nagle Madeline i przesiadła się razem ze swoją kanapką do nas, wtulając się w ścisku do Caroline, która dała mi ruchem głowy do zrozumienia, że mogłabym zająć mniej miejsca, gdybym chciała.
- Może nie aż tak dokładnie... - Westchnęłam głośno i przesunęłam się bliżej podłokietnika - istotnie, zrobiło się o wiele luźniej. Zmierzyłam sztucznie zażenowanym wzrokiem dwie dziewczyny, które momentalnie znów zaczęły się śmiać.
 Patrzyłam na nie, takie rozbawione, i zaczęłam się zastanawiać, czy one - w rzeczy samej - siedzą tak po nocach w moim salonie, albo okupują o trzeciej nad ranem moją lodówkę, i napieprzają do siebie nawzajem o tym, która co robiła w łóżku z ikonami naszej amerykańskiej, jak i światowej, sceny muzycznej. I potem dotarło do mnie, że one miały na sto procent takie akcje już lata temu, ale wtedy działo się to tylko w ich głowach. Jak bardzo niemożliwe to wszystko było, czy ja czasem nie stałam się wytworem ich wyobraźni, czy ja naprawdę z nimi byłam? One ze mną? Kiedy ich dzikie wizje stały się rzeczywistością? Jak one tego dokonały? I jeszcze jedno: jak długo ten sen potrwa? Jeśli już się skończył? Co z nimi? Zapomną? Zapomną, od tak, o czymś takim? Znałam moje dziewczyny, doskonale wiem, że nie zatrzymali się na łóżku, poza tym, widziałam to po nich. Oczy im świeciły, intensywnie rozważały każde słowo, jakie o nich wypowiadały do mnie. I ja już sama nie wiedziałam, co o tym myśleć. Co powinnam myśleć o tych mężczyznach. Dziesięć lat temu najchętniej zmiotłabym ich z powierzchni planety. Byłam zazdrosna. A teraz? Rozmawiałam z nimi, miałam durną satysfakcję, że głupie pindy z uczelni się zesrają, kiedy im o tym opowiem. I rzeczywiście tak się stało, widziałam ich zawistne ślepka, widziałam mój dumny uśmiech, odbijający się w nich. Triumfowałam i zamierzałam do końca swojej edukacji, może życia. Miałam haka na trzy czwarte lasek świata. 
 Moje myśli odbiegały coraz dalej i dalej, tym oto sposobem, ale kiedy skupiłam się znów na swoich dziewczynach, mój wzrok utkwił na kanapce Dee. Tuńczyk i majonez, przekręciłam lekko głowę, po czym zaczęłam:
- Wiesz co, Wakeford...
- Słucham cię.
- Gdybym była wredna, to bym spytała, czy jesteś w ciąży.
 I już w trakcie kończenia swojej wypowiedzi, zaczęłam się zastanawiać, co ja właśnie robię, dlaczego tak robię. Przecież nie byłam wredna, przecież bym przeżyła bez tej uwagi. Wiedziałam, że poruszy ona zarówno Dee, jak i Caroline. Może po prostu miałam do tej dwójki jakiś...żal.
- Całe szczęście, że nie jesteś... - syknęła Caroline i pochyliła się do przodu, celując we mnie szpilami. Prosto z oczu.
- Dobrze, że mi o tym powiedziałaś. - Madeline wstała i odrzuciła talerz na kanapę, po czym ruszyła szybko w stronę drzwi frontowych, wepchała nogi w swoje zamszowe skarby na platformie i spojrzała na mnie raz jeszcze. - Gdybym nie była wredna, to odpowiedziałabym ci w jakiś zabawny sposób i czekała, aż razem zaniesiemy się śmiechem. Ale niestety, jestem wredna.
 I wyszła, zamykając cichutko drzwi, zostawiając mnie samą z Hadley. Przeniosłam na nią wzrok i otwarłam usta, nie mówiąc przez chwilę nic.
- Bardziej taktowne byłoby mi spytać o to ciebie. Jak już. Nie wiem, co mi odpierdoliło, Caroline. Nie wiem, co ja powiedziałam.
- Taktowne, Leandra. Kurwa, w czymś takim nigdy nie będzie taktu. 
- Ale ona, wy...
- Komu jak komu, ale tobie nie wypada. Dość - warknęła i wstała, po czym naciągnęła na siebie czarny sweter, poobcierane kowbojki z brązowej skóry i wyszła. Zostawiając mnie samą. Z wczorajszym winem i najnowszym albumem Scorpionsów. ,,Big City Nights'' nie chciało ze mną współpracować. Nawet tacy panowie?

Dee

 Wszystko już załatwiłam, mijała kolejna godzina poza domem, nie chciałam do niego wracać. W ogóle nie chciałam być w tym mieście, zmiażdżył mnie już jego ogrom, prędkość, potęga. Wyszłam po dwunastej, pojechałam na czuja na obrzeża, tam przeszłam się spokojnie do domu rodziców, zostawiłam mamie moje rysunki na, potencjalne, przyszłe okładki i wróciłam do centrum najszybciej jak się dało. Nie czułam tej potrzeby rozmowy z matką o ciężkim problemie, spotykającym czasem dziewczyny, kobiety. Och, problemie...? - pokręciłam pretensjonalnie głową i usiadłam na pierwszej lepszej ławce przy wyjątkowo spokojnej uliczce, chodniku. Uciekłam i z centrum, nie da się tam wytrzymać, z jednego końca miasta dobiłam do drugiego. I doskonale wiedziałam, gdzie jestem. Byłam tu ostatnio, ale w nocy i nie sama. A teraz siedziałam sama, patrząc wielkimi oczyma w czerwone słońce, chowające się powoli i nagle zamarzyłam o miejscu, w którym mogłabym widzieć to wszystko, ale wśród ciszy, wśród zielonych, żywych ścian. Potrzebowałam się uspokoić, zostawić to miasto w cholerę i...
- Billie... - powiedziałam, kiedy tylko zorientowałam się, że przede mną przeszła kobieta, która nie mogła być kimś innym. Odniosłam wrażenie, że tę twarz poznam już wszędzie, ten żywy kolor prawdziwego blondu, naturalną urodę. Poza tym, samo miejsce naszego spotkania wiele by wyjaśniło.
- Ja? - Odwróciła się momentalnie w moją stronę i przyjrzała mi się niepewnie, przekręcając lekko głowę.
- Ty jesteś Billie...?
- Stało się coś? - Podeszła do mnie i po chwili ostrożnie usiadła obok. Ona... Patrzyłyśmy się tak w siebie z wielką uwagą i skupieniem, a ja poczułam, jakby rzeczywiście coś się stało. Przyglądała mi się z troską, jak małej dziewczynce, która zgubiła się w wielkim mieście i trafiła w okolice, przed którą ją ostrzegano...hej, ale czy właśnie tak nie było naprawdę?
- Ja... To znaczy... Nie wiem, Boże, zawracam ci głowę, to było głupie, że cię zawołałam, absolutnie nic nie mam do powiedzenia, ale...
- Zadam ci jedno pytanie i pociągniemy cię tym za język, widzę, że coś ode mnie chcesz. - Uśmiechnęła się blado, a ja pokiwałam wolno głową. - Skąd wiesz, jak mam na imię i dlaczego się mnie boisz?
- Tak naprawdę, to wiem od... To znaczy, A...
- Tak myślałam, że jesteś tą dziewczyną - przerwała.
- Słucham?
- Wiesz, to jest rzeczywiście ciężko powiedzieć, o tym rozmawiać. Ale ja właśnie od niego wracam i pytałam o ciebie, chociaż nie wiedziałam, kim jesteś - powiedziała spokojnie i przysunęła się w moją stronę. Przerosła mnie sytuacja, nie wierzyłam w nią, to się nie mogło dziać. Zobaczyła, że już mam ochotę zalać ją falą pytań i kontynuowała - widziałam w tanim brukowcu zdjęcie tej okolicy, jego domu i brunetki, która raczej szybko się stamtąd ulatnia. Co prawda idzie w przeciwną stronę, widać ją od tyłu.
- Ale dlaczego o mnie pytałaś?
- Spotykaliśmy się, wiesz o tym. Coś ponad rok. Ile razy się z nim widziałaś?
- Tak naprawdę to...trzy. W czym pierwszy był dziesięć lat temu. 
- Ale... Zresztą, nie. To najwyżej później. Pytałaś o mnie? - Przeraziłam się, nie byłam w stanie początkowo zrozumieć tego, co do mnie mówiła. Uznałam, że popłynę z prądem. Skinęłam tylko głową, zrobiła to samo. - Powiedział ci, dlaczego się rozstaliśmy?
- Powiedział mi, że... W zasadzie mi nic nie powiedział, zamknął się przede mną. Powiedział, że nie dał rady cię kochać. A że ty nie podołałaś, nie wytrzymałaś. Ale nie wiem, co się naprawdę stało. Chyba tak powinno zostać. 
- Powiem ci. On robi z tego tajemnice, bo jest cholernie dumny. Nie chce, by go pouczano. Nie chce, by mu wypominano to, co kiedykolwiek zrobił źle, a zrobił. Miał nie brać, kurwa, miał przestać brać. I deklarował się bez przerwy, że już, że odwyk, że koniec z tym. I poszli sobie grupowo na odwyk. Ale potem pojechali dalej w trasę i odwyk poszedł się pieprzyć. Nic z tego nie zostało, ja też nie. Nie wytrzymałam. On ma dziecko z byłą żoną, ja mam dziecko z poprzedniego związku, chciałam, by miało ojca. Tylko nie mogłam już znieść, że Joe sam potrzebuje matki, a ja nie wyrobię z wychowaniem jeszcze trzydziestoletniego, zagubionego chłopaka. Który sam się pcha w problemy i nieszczególnie chce z nich wychodzić. On mówił, że mnie kocha. Ja mówiłam. Ale w pewnym momencie już się nie dało, po prostu. Znów przekonywał, ale to były takie puste słowa. Znów o dziecku opowiadał, on z jednej strony chce być ojcem, ale kto wychowa jego samego? W tym jest problem.
 I zamilkła, znów zaczęłyśmy się w siebie tak patrzyć. Starałam się zrozumieć to wszystko, co mi powiedziała, ale nagle wydało się tak odległe. Chciałam spytać, czy dalej bierze, czy się nawrócił, ale uznałam, że on i tak by jej powiedział, że nie. Wiedziałam jedno, ich uczucie tragicznie wygasło, a ona był tak bardzo silną jednostką, z niespotykanym dla mnie temperamentem.
- Dlaczego tam teraz byłaś? - spytałam.
- Po resztę rzeczy. Chciałam już zabrać stamtąd wszystko, co zostawiłam. Niech sobie radzi. Albo weźmie się naprawdę w garść, albo się pogrąży do reszty. Nie mam pojęcia, co zrobi. Byłam dla niego za silna i jasno postawiłam swoje oczekiwania. Czuję się dumna, że należę do mniejszości, gdzie kobieta zostawiła znanego partnera. Chociaż chciałam, by było inaczej...
- Dużo stracił - odparłam po chwili. - Jestem zaskoczona tym, co usłyszałam. Jesteś piękna i taka...odmienna.
- Właśnie ja nie jestem odmienna. Jestem normalna i może w tym problem. Ja jestem normalna, przez to inna, dla niego. Czasem myślę na bardzo swój sposób. Nie rozumiałam go już. Zmienił się. Uznałam, że ja jeszcze będę naprawdę kochać. Potrzebuję stabilizacji, normalnego życia, w tym problem.
- Naprawdę kochać...
- Jak masz na imię?
- Madeline.
- Kochasz kogoś? Mężczyznę? - Chryste...
- Ja...chyba nie. Nie sądzę - wydukałam i popatrzyłam na nią wielkimi oczyma. - Nie wiem, czy potrafię...
- Chyba mnie kłamiesz.
- Dlaczego?
- Żyłam z kłamcą na tyle długo, że jestem w stanie rozpoznać, kiedy ktoś mnie oszukuje. On też mi dziś powiedział, że nie szuka kobiety. Powiedział mi, że nie da rady. Że na dłuższą metę nie. A potem skojarzyłam to wszystko ze zdjęciem. Patrz, jaki zbieg okoliczności.
- Nic już nie powiem... - Pokręciłam wolno głową. Ona uśmiechnęła się i odgarnęła włosy, po czym wstała i pochyliła się raz jeszcze do mnie. Ugryzłam się w język.
- Możesz go ratować, zanim wszyscy pomrą, Madeline.
- Tobie zależy, Billie...
- Ja już powiedziałam swoje ostatnie słowo, wyszłam i zamknęłam drzwi. Mi zależało kiedyś, kiedy to jeszcze miało sens.
- Co się tutaj dzieje - szepnęłam i wstałam, tylko po to, by ja przytulić. Potrzebowałam tego, ja tak rozpaczliwie potrzebowałam ludzi.
 Zaraz po tym się rozstałyśmy. Zaraz po tym ruszyłam wolno w stronę centrum, chwiejąc się lekko na wysokich platformach. Wyczołgałam się jakby z potężnego huraganu, nie wiem, czy ja to przeżyłam naprawdę. Chyba nie. Urojenia. Wsłuchując się w dzwonienie ocierających się o siebie bransoletek i co chwilę zdmuchując włosy opadłe mi na twarz, zdałam sobie sprawę z przerażających faktów: wyrwałam się do miasta, w którym kompletnie nie mogę się odnaleźć.
 I zrozumiałam, że kroczę drogą, z której ja nie będę już umiała zawrócić.

Steven

- Co ty jesteś taki struty, człowieku? - spytałem, kiedy tylko Joe stanął w progu mojego domu. Muszę przyznać, że jak zawsze docierał do mnie o godzinę dłużej, niż ja do niego, to tym razem pobił samego siebie, dwie godziny.
- Ja? Struty? - Popatrzył na mnie z martwym wyrzutem i bezceremonialnie przepchnął się obok, wchodząc do środka, dalej do salonu. Pieprznął niezdarnie kurtkę na kanapę i bezwładnie na nią runął, po czym odpalił papierosa i kompletnie odpadł.
- Może się napijesz?
- Skoro prosisz. Kim była blondyna, uciekająca, jakby w popłochu, z twojego domu?
- Kurwa, myślałem, że jej nie zauważysz - mruknąłem, wyciągając whisky z lodówki. - Beth, piękna Beth, którą wyrzuciłem stąd na zbity pysk.
- Doprawdy? A cóż cię tak sprowokowało? - Uśmiechnął się cwaniacko, kiedy usiadłem obok i postawiłem przed nim butelkę, dwa szkła. - Nie zdała egzaminu?
- Nie wkurwiaj mnie nawet. Ale nie, nie zdała. Zresztą, ja nie sprowadzałem cię tutaj w charakterze księdza, nie będę ci się spowiadał. Zajebista myśl mnie naszła. A nawet dwie.
- Wal.
- Nie będziemy tej trasy w grudniu kontynuowali - rzuciłem prosto z mostu. Wiedziałem, że go to nie zaskoczy, sądzę, że to przewidywał. Chociaż taka akcja z naszej strony mogła być co najmniej niepoważna.
- Czyli jednak, ale ja nie mam nic przeciwko, lepiej będzie od stycznia zacząć. Bardzo się terminy nie przesuną, tydzień, może z hakiem.
- Cudownie jest z tobą uzgadniać kwestie organizacyjne, więc idąc dalej: myślałem nad kolejnym albumem.
- To się szybko zebrałeś, raz mnie zaskoczyłeś. - Naprawdę...?
- Powiem więcej, nawet już mam kawałek, który go otworzy. - Patrzył na mnie z lekkim strachem, nie wiedział, czego się tym razem spodziewać. I słusznie, chciałem go tu złapać. Byłem ciekaw reakcji. - ,,Let The Music Do The Talking''.
- Kurwa, ale to jest moje! - Zaśmiał się i wypuścił mi papierosowy dym prosto w twarz, uspokoiłem się. Może jednak nie było z nim aż tak źle, jak to wyglądało.
- Oczywiście, że twoje, ale po dłuższej analizie uznałem, że jest za dobre, by było tylko twoje!
- Pierdol się!
- Wiem, że napisałeś ten kawałek z myślą o swoim macierzystym zespole, więc ty mi nawet teraz nie pierdol, że go nie zagrasz tam, skąd naprawdę pochodzisz, tam, gdzie żyjesz, stary.
 Patrzyłem na niego z powagą, a on wyczuł, że tak też mówię. Zależało mi na tym cholernym zespole, myślałem o naszej przyszłości i zależało mi na nim samym. Dzieliło nas prawie wszystko, a jednak okrzyknąłem go swoim bratem. Był moim przyjacielem. Ciągnęliśmy nasze dziecko za skrzydła tak długo i z takim uporem, że udało nam się spełnić wszystkie młodzieńcze marzenia. To dlatego czuliśmy się wszyscy obco, kiedy na początku tej dekady zostaliśmy porozdzielani na swoje własne, pozorowane i sztuczne, życzenia.  Ale wiedziałem, że żaden z nas nigdy nie odpuści, że każdy tylko czeka, kiedy znów się zejdziemy. Chciałem znów wzbić się na szczyt. Chciałem, by było jak dawniej. By było lepiej, tak jak wtedy, kiedy nie było jeszcze...
- Bierzesz.
- Co? - Obruszył się nagle.
- Tak myślałem. - Szach.
- Chyba mnie nie będziesz pouczał.
- Nie jestem tutaj autorytetem. Ale bym chciał. Kurwa, nas to mogło zniszczyć pod każdym względem, nie rozumiesz tego? Do końca trasy, wiesz, co się dzieje, kiedy wyłazi się naprutym na scenę, wiesz, gdzie wtedy lądujesz. Nieświadomie.
- Nie da się od tak wyjść z tego gówna, Steven. Nie da się. Tych, co nas słuchają...i tak znaczną część z nich pierdoli, czy bierzemy. Bylebyśmy grali.
- Właśnie! A nie będziemy, jak zapomnimy o problemie. Dla kog... - Moje myśli poleciały nagle te kilka dni wstecz. Zobaczyłem uśmiech, zadziorne spojrzenie, prowokacje w geście i słowie, potem łzy, i... - dla kogoś trzeba to rzucić. Wiesz, co się dzieje, kiedy bierzesz, a nie jesteś sam. Doskonale o tym wiemy, ja, my... Kiedy ktoś dba...
- Nie ma dla kogo, kurwa, nie ma.
- Raz zachowaj się jak żywy człowiek, nie jego cień! Pomyśl o innych. Anthony.
 Zakrztusił się resztką whisky i odrzucił szklankę na ławę.
- Coś ty powiedział? - Zaskoczyło. Tak też myślałem.
 Szach mat.


* *** *
A może jest wątek, o którym Wy chcielibyście przeczytać?
Zostańcie ze mną, proszę.

22 komentarze:

  1. A jest, jest.. ja bym sobie chętnie poczytała coś więcej o Erice. Wiem, że się jej uczepiłam, ale jakoś mnie tak fascynuje. To jak już jest takie pytanie, to Rose mówi, że chciałby coś oczkami Ericki, albo jakieś jej wspomnienia czy coś...

    A teraz przejdę do rozdziału i chyba będę trochę wredna, bo napiszę, że jakoś niezbyt mi się podobał. Ech, nie lubię pisać w sumie takich komentarzy, bo zawsze mam potem wrażenie, że robię jakąś krzywdę autorowi, ale ja chcę być po prostu szczera, a pozostawienie bez echa to też jednak nie jest nic fajnego.
    Może na początek napiszę, że nie zrozumiałam o co Dee obraziła się tak z tą ciążą. Może ja coś pominęłam, może o czymś zapomniałam, może naprawdę czegoś nie rozumiem, ale jak dla mnie to słowa Lei wcale aż takie złe nie były. W sumie to przecież nic takiego jej nie powiedziała, a tu nagle zrobiła się taka afera. Jeśli coś było wcześniej na rzeczy, a ja nie pamiętam, to po prostu przepraszam, ale zdarzają mi się już luki w pamięci. Za dużo grzanego wina, ha. Hm, ale jakoś tak zrobiło mi się szkoda Lei. Dobra ja lubię Dee, już nie raz o tym pisałam, ale ona też mnie często denerwuje co też o tym pisałam. Ale Lea wydaje mi się być najbardziej spoko dziewczyną z tego całego towarzystwa i czasami jakby naprawdę nie pasowała. Może po prostu dlatego, że jest normalna. Nie żyje jakimiś większymi ideologicznymi marzeniami (jeśli w ogóle takie coś istnieje) tylko normalnym życiem i też nie za bardzo ogarnia dlaczego jej przyjaciółki aż tak sikają na to wszystko. I to mi się w niej podoba. Może dlatego, że ja w gruncie rzeczy zachowuję się tak samo. Nie jarają mnie takie sprawy, mam je gdzieś, a patrzę na kumpele i zastanawiam się o co chodzi.
    No dobra, a teraz napiszę o tym, dlaczego ten rozdział mi się nie podobał. Całe spotkanie z Bille wydało mi się być takie naciągane... jakoś czar mi prysł, bo po prostu coś przestało mi tu pasować. No nie wiem, ale jak dla mnie to po prostu nie zaskoczyło. Dziewczyna siedzi sobie na jakimś miejscu i nagle spotyka byłą laskę faceta, z którą tak chciała pogadać.. zaczepia ją wołając imię, a ta nagle się do niej przysiada i tak po prostu sobie gadają... Chociaż powiem Ci, że może cała scenka była magiczna. Bo w pewnym momencie miałam wrażenie, że Bille tak naprawdę jest jakimś duchem, który nagle się pojawił, powiedział coś mądrego, a następnie zniknął. I może bardziej by mi to zaskoczyło w głowie jakby właśnie to było wyobrażenie Dee, ale tu.. no nie wiem. Mało realne mi się to wydało. (Odezwała się ta co pisze realne wydarzenia. Tyle sklepów monopolowych w Los Angeles, a Axl musiał siedzieć akurat pod tym, w którym Mad kupiła papierosy, pfff)
    No i na koniec chłopaki, a może bardziej panowie. Chociaż sama nie wiem, co mam myśleć o ich dojrzałości. Dobra, chłopaki... Chociaż Joe zaczyna mi się wydawać być taką trochę ciotą (i nie chodzi mi tu o orientację) o jakby to powiedziała moja koleżanka z ławki "Joe, ty ciapciaku!" Serio, ja mam wrażenie, że on tylko siedzi i się nad sobą użala i że mu tak źle w tym życiu i że w sumie nic nie ma sensu, a biedny Steven musi tego wszystkiego słuchać i chyba mu uszy zaczynają więdnąć. Ale w gruncie rzeczy to lubię ich rozmowy, bo są.. takie proste. No siedzi sobie dwóch chłopa przy piwku i tak po prostu sobie rozmawiają. Bez żadnych jakiś udziwnień. To akurat jest takie naturalne.

    No dobra, spadam już, bo chyba wyczerpałam swój temat.
    Co złego to nie ja i pamiętaj, że i tak jesteś świetną pisarką!
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze raz, z telefonem się nie da współpracować. Po kolei.
      Reakcja Dee i Caroline okaże się być, przynajmniej dla mnie, zrozumiała, Lea tego tak nie czuje poprzez swoją...odmienność.
      ZGADZAM SIĘ Z FAŁSZEM. Rzygałam, pisząc ten fragment. Po prostu chciało mi się płakać, ale sumienie za bardzo mnie bolało. Kobiety jednak miały prawo na siebie tak wpaść, ponieważ działo się to blisko domu Perry'ego, to jeszcze jest naturalne. Sama ich rozmowa mogła tak wyjść, bo temat jest nadal gorący i nie ma jednej wersji. Sama nie wiem, czy Dee naprawdę Billie spotkała...rozważam to. Ale było potrzebne.
      A Joe póki co jest sierotą. Nie moze być sam.
      Dziękuję za obiektywną opinię, Kochana - chcę tylko takich. Dzięki ;*

      Usuń
  2. Tak. Ja również nie rozumiem o co chodzi z Dee i ciążą, ale z pewnością w przyszłości to zrozumiem. Póki co...czarna dziura. To wyglądało tu nawet śmiesznie. Tak jakby Dee obraziła się za nic.
    Zacznę od Leandry, której mi było teraz szkoda, bo była taka sama. Odcięta. Były one dwie, razem+Leandra. Nie były we trzy. Zrobiło mi się przykro, bo pałam do niej sympatią a dziewczyny zachowują się wrednie wobec niej. Czy tylko mi się to wydaje? Może wydaje. Ale Caroline i Dee zachwycają się chłopakami, a ona biedna nie może ogarnąć o co im chodzi. W tym momencie Dee mnie zdenerwowała. Czasami czuję, że lubi być w centrum uwagi. Lubi jak mówi się o niej i gdy zwraca się uwagę TYLKO na nią. Może i coś sobie zmyślam, ale czasem tak odczuwam.
    A teraz Dee i Billie...Zdziwiło mnie to spotkanie, bo w końcu to raczej nie jest codzienna sytuacja, a jednak się wydarzyła. Ta rozmowa była taka specyficzna. Billie powiedziała mądrość życiową i zniknęła zostawiając Dee samą z tym wszystkim. No i na koniec Joe i Steven. Uwielbiam te momenty gdy są tylko we dwójkę. No uwielbiam ich razem! Oj Joe nie mów, że nie ma dla kogo, bo w przyszłości z pewnością będzie to Dee.
    Zawsze wstawiasz rozdział w czwartki, teraz był to piątek, ale mniejsza o to. Jak myślę, że muszę czekać tydzień to się denerwuję, bo ja chcę teraz zaraz już! Z jednej strony jestem cierpliwa, ale z drugiej...chyba nie haha. No ale co mi pozostaje zrobić? Wytrwam do czwartku!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak wspominałam - ciąża jeszcze się ''wyda''. Dee jest osobą, która lubi być w pewien sposób oblegana, już pokazała to kilka razy. Lubi być, po prostu. Taka jest, prawie jak...no, haha.
      Sprawa Billie i Dee dla mnie samej nie jest w pełni jasna, ale to wszystko się ustabilizuje.
      Dziękuję! ♥

      Usuń
  3. Nie wiem co się naprawdę stało z Dee, jak siedziała na ławce. Z jednej strony sama się zastanawia czy to dzieje się naprawdę a z drugiej w sumie czemu nie. Przecież blondynka mogła rzeczywiscie wracać od swojego byłego z resztą rzeczy. Ich rozmowa wyszła bardzo spontanicznie, w sumie...mogłabym tak porozmawiać n którąś z nich :D a jak to nieprawda to Maddie albo coś brała albo ma poronione sny. A jeśli ona ma dziecko z kimś innym, nie z Joe? Dlatego ja tak wzmianka o ciązy uraziła?
    Czekam jeszcze na Stevena z Caroline, przecież widać jak ją do niego i na odwrót ciągnie do siebie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Studiuję wciąż ten rozdział, komentarz Rose i Hani, aż w końcu dochodzę do wniosku, że to wszystko wydarzyło się przede wszystkim w głowie Madeline. Masz rację, że sama cały czas się zastanawiała. Czuła może, że to nieprawda. A z ciązą wszystko się wyda.
      Ze Stevenem i Caroline jeszcze będzie, spokojnie. I dziękuję Ci!

      Usuń
  4. Czytałam przy śniadaniu, chyba jedno z lepszych śniadań w moim w życiu, dzięki Tobie, z tego wyszło. Lubię być sama w domu, i w ciszy jeść sobie jajko na twardo, ale jeszcze lepiej jeść z Leą, z Dee, ze Steven'em. Ah, nawet moje zdenerwowanie na owo jajko, które musiało, cholera, pęknąć w trakcie gotowania, się ulotniło. DeMars, ja znów nie wiem co powiedzieć i - oczywiście! - znów się rozpiszę.
    Zacznę od dosłownie pierwszych słów rozdziału. Ja tego nie cierpię, a często tak mam, biedna Lea, biedna ja. Wstaję, i trzask, nogą, palcem, biodrem, łokciem, tyłkiem w łóżko, szafkę, klamkę, kran, ostatnio wywaliłam nawet ręką w lampę, bo koordynacja moich ruchów jest ograniczona dziesięć sekund po pobudce i coś mi nie wyszło wyciszanie budzika, ah. Nieważne, tak se gadam, wracam do Lei. Biedna, kulawa, schodzi, widzi tą dwójkę, jak się chichrają nie wiadomo z czego. Mnie to znów trochę denerwuje, że ta Leandra tak zawsze odstaje. Chyba inny ma zupełnie język swój wewnętrzny niż dziewczyny, ona tego nie rozumie. Znaczy to, że nie rozumie ich fascynacji facetami, to wiadomo, że nie. Ale ogólnie ona ma jakieś inne podejście do życia, jest w ogóle świadoma jakaś bardziej co się dzieje. Jest taką realistko-pesymistką, wredną-niewredną. A dziewczyny, znaczy Dee i Caroline, to żyją sobie trochę poza granicami świata. Trochę błądzą, ale jednak wiedzą czego chcą. To jest takie dziwne. Dążę do tego, że Lea tam nie pasuje, a ja mam na dodatek wrażenie, że nie rzadko ona tam jest tylko po to, żeby mieszkanie było na kogoś zapisane, żeby ktoś kłopotał się rachunkami. Denerwuje mnie to, a najbardziej Hadley. Ja już mam i będę miała do niej uraz. Jedyne, co kocham z nią związane, to ta pamiętna rozmowa ze Stevenem. Ona była wtedy taka, no, intrygująca. Ale na ogół w moim odczuciu jest po prostu irytująca. Jak dla mnie to z tym komentarzem o ciąży, to nie było o co robić afery, powiedzmy sobie szczerze, gdyby to wyszło z ust Caroline, a nie Lei, to byłoby, potoczyłoby się zupełnie inaczej. Wyczuwam dyskryminację, ale przesadzam. Lubię Leandrę po prostu, bo wie kim jest.
    Przechodzę dalej, popijając doskonałą kawę, którą własnoręcznie doprawiłam przyprawami korzennymi, a co, pochwalę się! Billie i Dee, Dee i Billie. Ja chciałam tego spotkania, chciałam. A teraz nie bardzo wiem, co ja mam w ogóle napisać, jakie ja mam wyrazić zdanie. Okej, może tak - Billie jest niesamowita. To jest kolejna kobieta, która wie, czego chce. Wiedziała, że chce odejść od Joe, bo chce w życiu jeszcze kogoś kochać. I o to chodzi, dokładnie o to. Wakeford... Jest trochę rozbita, jak nie ona. Ta rozmowa z chyba miała według blondynki trochę Dee pomóc, ale ja coś to inaczej widzę. Za przeproszeniem, Madeline troszkę się znalazła w ciemnej dupie, o właśnie. Bo co teraz? Nasłuchała się o dragach Perry'ego, o nieodpowiedzialności Perry'ego, o niesłowności Perry'ego i o niańczeniu Perry'ego. A widać, że jednocześnie ją do niego ciągnie. Zresztą jego do niej też, jak mi się wydaje. Ah... Z jednej: potwierdzone informacje, że z Joe ciężko idzie wytrzymać, a z drugiej - jednak polazła na tą dzielnicę, jednak coś tam coś z nim... Co zrobi, co zrobi Madeline Dee Wakeford?
    Steven ma rację, mój Steven wie. Kocha brata, kocha przyjaciela, kocha Joe, to się liczy. Prawdę mu mówi, taką zupełną... Ja nie będę pisać, że mam nadzieję, że Joe pójdzie na odwyk, bo mimo, że nie chcę, żeby ćpał, to mam wrażenie, że coś by się zmieniło, i nie wiem czy dobrze. Cholera, nie zwracaj na to uwagi, ale takie mam odczucie, a ja mam czasem odczucia z kosmosu, w ogóle nie wiadomo jak i dlaczego. Wracając - Steven jest złoty, o. I nie wiem co o nim więcej. Sprytny może, bo tak ładnie ukuł Joe tak głęboko: 'Anthony'. Ależ to było zręczne, haha!
    Alicjo, rozdział jak zawsze, jak za każdym czwartkiem, choć w piątek, cudny, i się kłaniam niziutko, ah. Kocham, pozdrawiam, i miłego weekendu! ♥

    Hugs, Rocky.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Caroline jest kobietą, która lubi rzucać kontrowersyjnymi słowami i czynami, Stevenowi w pamięci najbardziej się zapisała właśnie jej prowokacja. Ona jest dla Dee matką, siostrą przyjaciółką i w ogóle światem, młodsza by się zabiła, gdyby nie ona. Podczas gdy Leandra jest inna, ale w tym przypadku to nie ona jest z innego świata. Nie rozumiem tego żalu.
      ''Anthony'' jest kluczem do wielu bram, haha. Dziękuję! ♥

      Usuń
  5. Boże i od czego ja mam tu zacząć, może od tego, że cienko ze mną, bo jednym pączkiem się najadłam, cienki ze mnie zawodnik wiem ;___;
    Najlepiej się rozmawia przy pączkach, więc jak Dee i Caroline będą się dzielić swoimi przemyśleniami to najlepiej przy pączkach, a nie przy kanapce z tuńczykiem (chociaż to też lubię) i by się obeszło wtedy bez komentarzy o ciąży, czyli pączki górą! ;__;
    Ale to takie moje przemyślenia, ale ja wiem, że się ze mną zgodzisz ;__;
    Co do tych dwóch dam, widać jak blisko są ze sobą skoro wymieniają się jaką część kamasutry przerobili ze swoimi... no właśnie... idolami/rockowymi miłościami/nowymi znajomymi. BOŻE ONE DĄŻYŁY DO TEGO OD ZAWSZE I SPEŁNIŁY TO. To takie piękne ;_______; też bym tak chciała ;__;
    Co do Leandry, to chyba się trochę zapędziła. Wydawało mi się, że chciała dogryźć im za to, że ją zostawiły na dwa dni. Się trochę zachowuje tak jakby chciała je zostawić tylko przy sobie. Nie podoba jej się ich zachowanie, a one tylko spełniają marzenia! Na jej miejscu bym startowała do Debbie Harry, a nie siedziała i głędziła jak stara baba.
    Dee i Billie. Jakie spotkanie. I tu zdałam sobie sprawę, że Billie chciała tylko normalności, stabilności, ale niestety źle trafiła. Weszła nie do tego świata. Niestety. Do tego świata nadaje się ktoś inny. Ktoś kto kocha pączki i gitarzystę. (och, znowu te pączki).
    Steven, dobrze robisz (nie w tym sensie, dobra chociaż w tym też, ale cii), że wyrzucasz blondynę. Pamiętaj! Szczęście dają tylko brunetki! I oczywiście jak się rzuca dragi, to dla kogoś, dla kogoś wyjątkowego i o kim wtedy pan Tyler pomyślał? O Caroline! Bingo! Czyli jednak to spotkanie nie przeszło tak bez echa! Mamy cię panie Tyler! A tak w ogóle, to czemu Joe nie jest na tyle dobry, aby wymyślić coś zajebistego? xDD Cóż za ego xD
    Anthony - czuły punkt pana zjawy. Antoś, Antek, Tosiek. Pięknie :')))
    Dobra, ja się zabieram za drugiego pączusia ;__; a Tobie życzę weny i żeby Gołomp już nie straszył Twoich koleżanek!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powtórzę się: pączki przejmują komentarz!
      Boże, ja ten komentarz uwielbiam, bo jest najbardziej trafnym podsumowaniem tego wszystkiego, to jest smutne, że wszyscy od razu wstawiają się za Leandrą i sądzą, że dziewczyny się wkurwiły tylko dlatego, że to ona powiedziała. Otóż nie, ale my to wiemy, haha. I na jej miejscu też bym mogła do Debbie startować...
      Joe raz coś dobrze wymyślił, więc Steven nie zmarnuje takiej okazji! Wykorzysta nam Tośka!
      Dziękuję ♥

      Usuń
  6. Rozumiem Leandrę, to jej zachowanie. W końcu dzieje się coś dziwnego, coś co raczej nie ma prawa się dziać. Może Dee, i Caroline spełniły marzenia, ale w tym momencie to Lea mi bardziej przypasowała. Halo, to się przecież źle skończy. A na dodatek Leandra jest... Jest brana tak jakby za gorszą. Bądźmy szczerzy, Caroline i Madeline są takimi kochanymi przyjaciółeczkami, że aż zaczęło mnie to irytować, a Lea? A Lea jest tam nie potrzebna, im nie jest potrzebna. Tak, jestem pewna, ze gdyby Caroline powiedziała o tej ciąży Dee, to nic by się nie stało. Ale powiedziała to Leandra, ta inna, ta która nie ma tych samych zainteresowań, więc od razu jest gorszą osobą. Przepraszam bardzo, ale odnoszę takie wrażenie. I dlatego nie rozumiem osób, które mają coś do Lea'i po tym rozdziale. Ona miała prawo czuć się źle z tego powodu, iż zostawiły ją, ale (jeśli ja potrafię czytać i wszystko pamiętam) nie wspomniała o tym. Może i miała do nich żal, fakt, ale miała do tego prawo! Po dłuższym zastanowieniu najbardziej lubię właśnie Leandrę z dziewczyn. Niestety, Dee jest na samym końcu. Tak, tak, ja się zastanawiałam i użyłam do tego mózgu, szok, ja wiem.
    Chciałam powiedzieć coś na temat rozmowy Madeline i Billie, ale kiedy już chciałam to zrobić, okazało się, że był to tylko wytwór jej wyobraźni. Trudno, i tak coś napiszę, żebyś dłużej czytała ten beznadziejny komentarz, którego kompletnie nie potrafię napisać. Dee siedziała sobie na tej super-ekstra (wybacz) ławeczce i tak nagle w jej mózgu zrodziła się wizja spotkania z Billie. Jak dla mnie lepiej by było, gdyby to się naprawdę wydarzyło, choć byłoby to wtedy trochę mało prawdopodobne, ale po prostu miałabym się o czym dłużej rozpisać. Oczywiście, aby popsuć Ci dzień, bo ja wprost uwielbiam zawodzić swoimi komentarzami. Tak. Ale wracając do rozpoczętego tematu - Rozmawiały ze sobą. Nie ważne, że po prostu Madeline miała jakieś schizy, ważne, że coś się tam działo i, że Billie coś powiedziała, ha. Ale i tak wszyscy wiemy jak to powinno się skończyć... Dee uświadomi sobie, że kocha Joe'ego i będą razem żyli długo i szczęśliwie. No bo jak inaczej?
    Potem mój (jakże inteligentny...) mąż Steven trafnie stwierdził, iż Anthony ćpa. A na dodatek powiedział, ze ma dla kogo przestać! Steven, Ty geniuszu! Normalnie jakiś medal Ci dam, chłopie, bo mnie normalnie zaskakujesz dzisiaj. I to jest prawda, obydwoje mają dla kogo się zmienić. Tylko czy pan Perry uświadomi to sobie? W końcu nie jest taki błyskotliwy jak Steven, oj nie...
    Alicjo, muszę już lecieć, i teraz powiedzieć Ci 'do widzenia', a nawet na początku się z Tobą nie przywitałam. Chamstwo się szerzy. Albo jakby powiedział mój dziadek na mnie - chamskie nasienie.
    Dziękuję Ci, za ten rozdział i Chamskie Nasienie się żegna. Do czwartku!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja już na temat Leandry nie będę się wypowiadać, z błędu zostaniecie wyprowadzeni w swoim czasie, haha. Ale co do Dee i Billie - owszem, to wytwór jej schorowanej wyobraźni, ale no komentowanie realnego zjawiska jeszcze będziesz miała okazję, obiecuję Ci to, moja droga!
      Nie ma za co dziękować, ja dziękuję i do...do dzisiaj nawet, u Ciebie! ♥

      Usuń
  7. Witam! Ech, ostatnio nie mogę za Tobą nadążyć, kochana, haha. I jeszcze dzisiaj dodam od siebie tylko kilka marnych słów. Przepraszam, mam zbyt dużo zaległości. No dobra, stopy grzeje mi listopadowe słońce, a w brzuchu rozpływa się pyszny sok truskawkowy, więc jedziemy...
    Mam do skomentowania dwa rozdziały, a streścić się muszę. Bardziej podobał mi się poprzedni niż ten, powyżej. Nie wiem, nie będę się jakoś specjalnie rozpisywać na temat tamtego. Powiem tylko, że Dee i Joe są cholernie elektryzującą parą, że wydają mi się doskonale złączeni; ich spotkania, rozmowy, gesty- potrafię się rozpłynąć, gdy czytam o ich specyficznej delikatności. Ach, natomiast Jasper... Wspominałaś, iż chcesz pokazać go w innym świetle, nie jako pociesznego chłopca. Ostatnio Ci się udało, trochę zmalał w moich oczach, a teraz? Znowu widzę w nim zagubionego chłopca. Mam nadzieję, że Ci to nie ubliży. Zresztą, chyba nie potrafiłabym go tak po prostu odrzucić.
    Jednak jeżeli chodzi o rozdział XII...? Hm, jest fajnie napisany, podoba mi się, ale... Dobrze, najbardziej chodzi mi właśnie o rozmowę Madeline z Billie! Przyznaję! Wydaje mi się być tak za bardzo oczywista, była Joego jest taka uległa, wylewna... Nawet przesadnie wylewna, tak myślę. Na szczęście widzę w komentarzach powyżej, że to tylko wytwór jej chorej wyobraźni. Na szczęście, bo... Bo tak. A jeżeli chodzi o Leandrę... Jezu, jaka ta Dee dumna, haha. Uwielbiam tę dziewczynę, natomiast tutaj naprawdę mnie rozbawiła. A Lea nic złego nie powiedziała. Leandra różni się od reszty dziewczyn, jest po proatu inna, jakby... nie pasuje. Ale to już Ci mówiłam, prawda? Na koniec: rozmowa Stevena i Perry'ego. I tutaj kończę, bo w sumie nie wiem, co mam na temat do napisania.
    Cóż, dëMärs, jak zwykle pięknie, mimo wszystko. Weny i pozdrawiam! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć, Kochana. Ja osobiście uważam, że dwunasty jest najsłabszy ze wszystkich, ale potrzebowałam tych wszystkich zlepków do stworzenia trzynastego, który - również moim zdaniem - będzie, jest najlepszym.
      Dziękuję bardzo! ♥

      Usuń
  8. JESTEM!
    Jestem, przeczytałam, pochłonęłam, pożarłam wszystko jednym tchem praktycznie, umrę jutro przez Ciebie i będę spać na ławkach, ale trudno, było warto, oj Alicjo, było! Przepraszam od razu za wszystkie dziwne, nieposkładane myśli, taka godzina, jednak czuję, że muszę ślad po sobie zostawić, ten pierwszy, za nim będą kolejne, ja już nie odpuszczę, bo chcę więcej, więcej, więcej.
    Oczarowało mnie to zupełnie, kompletnie, gdzieś tu zaginęłam i nie wiem, czy wrócę, nie wiem, czy chcę, bo jest... Przepięknie. Jest przepięknie, prawdziwie. Właśnie, prawdziwie.
    Dee i Caroline oficjalnie zostały jednymi z moich ukochanych bohaterek, bo one wiedzą, czego chcą, wiedzą, jak chcą to osiągnąć i do swojego celu dążą uparcie(czy ja to skądś kojarzę?), nie dadzą sobą pomiatać, to nie te kobiety, które wystarczy objąć, szepnąć parę słówek i już ma się je w garści, o nie. One są silne, są pewne, są... razem. I chyba w tej kombinacji, w tym duecie cała siła tkwi, jedna popycha drugą, bez siebie ani rusz i to kolejna piękna rzecz, Ty nie wiesz, ile razy ja tu piszczałam z radości, gdy rzucały się sobie w ramiona, gdy te cholerne pączki jadły, gdy planowały to wszystko, co udało im się osiągnąć. To jest piękne, kto by tak nie chciał? Ja bym tak z nimi chciała, och...
    Ale mamy jeszcze drugi duet. Ach, ten drugi duet, co się tak czubi, jednak... Żyć bez siebie nie mogą, dwie połówki, bracia, bliźniaki w dodatku! My ich tutaj chyba wszyscy lubimy(ba, kochamy), wszyscy chcą wiadomo czego, ale ha! Nie ma tak łatwo, witamy panów w prawdziwym życiu, tutaj tak kolorowo nie jest, "Cześć, mała, jestem..." i sprawa załatwiona.
    Prawdziwe życie. Alicjo, Ty tutaj stworzyłaś prawdziwe życie i może gdzieś(nie wiem, inna rzeczywistość) to się działo, bo jak to tak, żeby się nie działo.
    To jest... Piękne i prawdziwe, i nie wiem już sama. Chyba pójdę spać, co innego mogę zrobić, skoro następnego rozdziału na razie nie ma? Nie wiem. Dziękuję. Bardzo mocno, z całego serca. Spodziewaj się mnie tu jeszcze, jak obiecałam ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, Boziu...czekałam tutaj na Ciebie od samego początku. W zasadzie było mi przykro, że Cię tutaj nie było ze mną od samego początku.
      A postawy dziewcząt chyba masz prawo skądś kojarzyć...haha! Pewnie, one są silne. One są świetne, ja też je kocham, powiem szczerze.
      Czekam na Ciebie tak jak czekałam te trzy miesiące, uwielbiam, dziękuję ♥

      Usuń
  9. jeju, myślałam, że w 3. części albumu na czwartym zdjęciu ta dziewczyna po prawej stronie to Ty! ♥

    Boże, znowu Leandra. znowu mnie irytuje. chyba nigdy się do niej nie przyzwyczaję. niby lesbijka, a z daleka widać ten jej ból dupy... "Rozmawiałam z nimi, miałam durną satysfakcję, że głupie pindy z uczelni się zesrają, kiedy im o tym opowiem. I rzeczywiście tak się stało, widziałam ich zawistne ślepka, widziałam mój dumny uśmiech, odbijający się w nich. Triumfowałam[...]". jak ja nie lubię takich ludzi, ugh. gdyby nie Dee i Caroline to Steven i Joe nie mieliby pojęcia o tym, że ona istnieje.
    mam wrażenie, że Steven i Joe nie do końca poważnie traktują Caroline i Madeline... od Stevena wychodzi jakaś laska, Joe twierdzi, że nie ma dla kogo skończyć brać... właśnie, najpierw Jasper, teraz się okazuje, że jeszcze Joe. myślałam w sumie, że jednak się z tym uporał, a tutaj... że Billie odeszła, bo miała po prostu dosyć, że ciągle jeździ w trasy, za bardzo angażuje się w muzykę, może ją zdradził. a jednak chodziło o to co zawsze... mam nadzieję, że obydwoje się ogarną jakoś, a ta trasa co ma się zacząć w styczniu nie przysporzy im nowych problemów... wiadomo co się tam dzieje...

    ale mi narobiłaś ochoty na tuńczyka! <3

    czekam na nowy, duużo weny! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aj, mnie tak ładnie komplementujesz ostatnio!
      Och, jesteś jedną z bardzo nielicznej grupy osób, która perfekcyjnie odbiera prawdziwe osobowości bohaterów i właśnie dlatego wyczekuję tak z niecierpliwością na nowy komentarz od Ciebie, haha. Jedyne, co mogę powiedzieć...cóż, panowie nauczą się jeszcze szacunku. Wszyscy się czegoś nauczą.
      Będzie dobrze, kiedyś się uda.
      Dziękuję, Kochana Parry ♥

      Usuń
  10. Cześć. Dzisiaj dałam radę w końcu wszystko przeczytać. http://kathi-veill.blogspot.com/2014/12/until-rain-po-raz-drugi.html

    OdpowiedzUsuń
  11. Ostatnio pisałam, że niczego nie wiem, niczego nie mogę przewidzieć. I wiesz co? Z każdym rozdziałem jestem coraz mniej pewna... Wszystkiego. Co tydzień czytam u Ciebie rozdział, co tydzień nie mam pojęcia, co mam napisać i co tydzień moje postrzeganie czy to postaci, czy to wydarzeń zmienia się o 180° (w końcu znalazłam ten symbol w telefonie! XD). Zacznę od początku (znowu nie potrzebnie to piszę, ale to z przyzwyczajenia xD). Leandra. Też wydaje mi się, że jest takim trzecim kołem u wozu, czuje się może niepotrzebna, zapomniana. Lubię ją, ale chyba niesłusznie, bo... Co ona zrobi? Poczytałam komentarze i Twoje odpowiedzi na nie i teraz jestem przekonana, że w końcu stanie się coś, co zniechęci nas wszystkich no niej, czy coś takiego. A co to standardowo -nie mam pojęcia! Chyba się już przyzwyczaiłaś? xD Angie nigdy nic nie wie, takie już jej przeznaczenie. XDDD Dobrze, kontynuując, to co do "rozmowy" Billie i Dee, to... To zapomniałam, co chciałam napisać. Nigdy więcej Patricka na tapecie!
    Kiedy patrzę w te jego piękne oczy, o wszystkim zapominam. xD Nadal nie przypomniałam sobie, o co chodziło mi tam wyżej, ale zastąpię to czymś innym. Napiszę coś o Billie. Doskonale ją rozumiem. Odeszła od Joe, rozstali się, bo miała tego dosyć. Według mnie i tak wiele wytrzymała, ale w końcu nadszedł ten moment, kiedy powiedziała sobie STOP. Nie chcę takiego życia, nie chcę, żeby mój mąż, czy tam partner, chodził ciągle naćpany. Może samym tym, że odeszła chociaż trochę wstrząsnęła Joe? Chociaż w sumie to nie wiem. I tutaj przechodzę do kolejnej części, właściwie to końcówki, kiedy to Steven rozmawiał z Joe. Sceny, kiedy Tyler i Perry rozmawiają ze sobą są jednymi z moich ulubionych tutaj. Nie chodzi mi o sam rozdział, a o całe opowiadanie. Kiedy rozmawiają, widać to, jak się rozumieją nawzajem, to, jak się znają, że jednym spojrzeniem potrafią odczytać wszystko to, co myśli drugi, albo to, co stara się ukryć. Uwielbiam, kiedy ktoś zwraca się do Joe -Anthony. To tak, jakby nie mówił do
    faceta, którego kocha "trzy czwarte lasek świata", tylko do tego jakby to nazwać prawdziwego (?) Joe. Ale czy Joe nie jest zawsze "prawdziwy"...? Nie. To nie temat na teraz. (rozważę to dokładnie za kilka rozdziałów xD). Teraz idę nafaszerować się lekami przeciwbólowymi... Weny i do następnego!
    Pieprzony telefon.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuję się usatysfakcjonowana, gdy mam świadomość, iż te rozdziały tak na niektórych działają, wiesz? Czekałam na Twoje słowa, też czekam zawsze.
      Ciężko mi czasem pisać rozmowy Joe i Stevena, ale jestem z nich w zasadzie zawsze zadowolona, haha. A sam Perry ze Billie tęskni jak tęskni, dobija go świadomość, że kochał ją i skrzywdził, mając nadzieję, że ta nic nie zrobi.
      Dziękuję, kochana Angie, czekam na Twój rozdział! ♥

      Usuń
  12. Kochana deMars, w weekend będę nadrabiać Twoje blogi, obiecuję! :D

    OdpowiedzUsuń

Wystarczy Twój jeden komentarz, by gdzieś na świecie uśmiechnęła się deMars. Śmiało :')