Tak jak wspominałam, przez ten i kolejny rozdział będziemy, między innymi, czytać o wojnie na umyśle Wakeford, w jeszcze następnym o jej pierwotnym finale, przejdziemy do Caroline i czegoś jeszcze bardziej zawiłego. Dostałam niedawno potężnej nowej wizji, aż mi szkoda, że muszę co najmniej miesiąc poczekać, by Wam ją pokazać, och...
Dziękuję bardzo za śliczne komentarze, wszystkie, i czekam na kolejne, haha - zapraszam.
* *** *
,,Mieszkam w wysokiej wieży otoczonej fosą
Dziękuję bardzo za śliczne komentarze, wszystkie, i czekam na kolejne, haha - zapraszam.
* *** *
,,Mieszkam w wysokiej wieży otoczonej fosą
Dee
wrzesień, 1984r.
Poprzedniego wieczora, kiedy istotnie siedzieliśmy w bliżej nieokreślonej kulinarnie restauracji, ja spytałam go o nią, po czym zalałam się od wewnątrz całym kieliszkiem czerwonego wina.
- Dlaczego chcesz to wiedzieć?
- Skoro już z nią nie jesteś, a w twoim domu są całkiem charakterystyczne pamiątki po niej, to chyba coś na rzeczy być musi...
Dłuższą chwilę milczał, patrząc na mnie spode łba, aż w końcu odparł:
- Nie mogła ze mną wytrzymać.
- Ale...
- Po prostu nie była w stanie tego wszystkiego znieść. Mnie, moich wyskoków i pracy.
- Wyskoków...
- Nie chodzi mi o zdrady, Madeline. Ale nie chcę ci mówić o tym wszystkim. Wiem, że cię to nie satysfakcjonuje, ale nie będę teraz o tym rozmawiał. Nie teraz... - Popatrzył na mnie, kręcąc niepewnie głową.
- Rozumiem. Nie mam z tym problemu, w zasadzie nie powinnam się może wtrącać. W to wszystko. - Miałam takie wrażenie, że poza nami i naszym stolikiem nie było zupełnie nic. Próżnia i w niej my. Nie spodziewałam się na pewno takiej odpowiedzi. Byłam święcie przekonana, że to on ją zostawił w jakimś niekontrolowanym odchyle. Albo że ona okazała się być jakaś fałszywa. Podejrzewałam właśnie zdradę i późniejsze próby udobruchania jej, ale na próżno. Nie sądziłam, że ten temat okaże się aż taki kulawy. Patrząc na niego, widziałam, że on ją... - Kochasz ją?
- Nie dałem rady.
I spuściłam głowę, wbijając wzrok w podłogę. Ugryzłam się z całej siły w język, potem wargi, ponieważ stanął mi przed oczami obraz, który nachodził mnie wbrew woli stanowczo za często. Usłyszałam, jakby z odległości wielu kilometrów, nasze słowa sprzed ponad tygodnia. Tak mało czasu minęło, a ja miałam wrażenie, że rok, dwa. Kolejne dziesięć.
,,- Chcesz się kochać tak bez miłości? - mruknął mi do ucha.
- Miłości nie ma... - odparłam.
- Dokładnie...''
To było koszmarne. To był najbardziej porażający dialog, jaki słyszałam, w jakim brałam udział. Powiedzieliśmy to sobie z taką banalnością, wtedy wierzyliśmy w to wszystko. A teraz zrodziło się we mnie pytanie: czy wierzymy w to i teraz? Czy ja w to wierzę? Jak można nie dawać rady kochać człowieka, z którym się żyje? Człowieka, który się o nas martwi, który nas podnosi, gdy spadliśmy? Człowieka, który chce dla nas być? Który nam chce pomóc? Jak można nie kochać człowieka, który...
,,Przepraszam, że nie potrafię cię kochać...''.
- Chodźmy stąd - powiedziałam nagle i podniosłam głowę, patrząc na bruneta, który najwyraźniej obserwował mnie cały ten czas. Bez słowa. - Proszę cię, chodźmy stąd.
- Czekałem na to - odparł od razu i wstał, ja zaraz po nim. Podał mi czarną skórę, w której przyszłam, na co uśmiechnęłam się blado.
Powiedział mi potem, że zastanawiał się chwilę nad tym, czy czasem nie jestem jedną z tych dominujących, które same chcą za siebie płacić rachunki na wyjściach z mężczyzną, po czym ja wyśmiałam go w odpowiedzi. Przyjął to z ulgą, na moje szczęście. Chodziliśmy tak, raz w milczeniu, raz rozmawiając, po tych mniej zaludnionych częściach miasta, aż dobiliśmy pod jego dom, co było z kolei niesamowite. Nie wiedziałam, co się stało, a kiedy spytałam o samochód, odpowiedział, że tym razem przynajmniej pamięta, gdzie go zostawił. Nie powiedziałam na to już nic, uznając, że mogłam się rzeczywiście spodziewać czegoś takiego.
Dalej, spędziliśmy kilka godzin w salonie, gdzie opowiedziałam mu szczegółowo o swoich wszelkich relacjach z przeszłości. Jednak zataiłam wszystko, co związane z Jasperem. Siedząc wcześniej w restauracji i dostając prosto w twarz od ciężkich słów, które kiedyś wypowiedziałam lub usłyszałam, poczułam się przez niego zawiedziona. Tak jak jeszcze nigdy. Zdałam sobie sprawę, ile razy przymknęłam na niego oko. Ile razy puściłam mimo uszu jego wywody. Ile razy mu wybaczyłam, choć tak naprawdę nie miałam żadnych powodów, by to robić. Przypomniało mi się, kiedy zniknął na prawie rok i potem nałgał prosto w oczy, że nie dostał ode mnie żadnego z listów. A nosiłam je do jego skrzynki prawie codziennie. Pukałam do drzwi mieszkania wiele razy, nigdy nikt nie odpowiedział. Nie wierzyłam, że jest puste. Zapadł się pod ziemię? Co robił? Dlaczego wrócił taki...jakby tego nie było. Momentalnie zaczęłam podejrzewać, że ja tego człowieka tak naprawdę nigdy nie poznałam. Że on ze mną tylko w coś grał, a ja się dałam w to wciągnąć. Dawno temu złożyliśmy sobie przysięgę, że nie będzie żadnych tajemnic. Nie było do osiemdziesiątego drugiego. I dopiero teraz wszystko zaczęło stawać się dla mnie takie niezrozumiałe. Dopiero teraz poczułam, że lojalność została pogrzebana, a Axon nie był tylko moim aniołem, który się zgubił...
- Nie wiedziałem, że palisz. - Wyrwał mnie z zamyślenia, zabierając ze mnie popielniczkę z petem, po czym położył swoją rękę tam, gdzie wcześniej ona stała.
- Bo nie palę.
- Teraz nie - odparł, a do mnie właśnie dotarło, że spaliśmy w jednym łóżku i na tym się skończyło. Że do niczego nie doszło. Wiem tyle, że kurczowo trzymałam się jego ręki, przez co widziałam teraz na ramieniu drobne ślady po paznokciach. Czyli jednak się da.
- To tylko w kryzysowych sytuacjach.
- Aż tak bardzo ci zrujnowałem życie?
- Oj, no nie! - Uśmiechnęłam się i popatrzyłam na niego. - Jeszcze nie... Która jest godzina?
- Po dwunastej. Dotarliśmy do tego konkretnego miejsca przed piątą, odpowiadając na kolejne pytanie.
- To w sumie szybka regeneracja. Nie szarpnąłeś się na śniadanie tym razem, co?
- Nie, ale mogę ci zaoferować w zamian coś innego... - Zaśmiał się, a ja nieświadomie położyłam swoją dłoń na jego.
- Co...o nie! Nie, nie, nie ma opcji! - I momentalnie się odsunęłam, co niewiele mi dało, ponieważ ten przyciągnął mnie do siebie. - Boli mnie głowa... - Zaczęłam się śmiać, widząc, że zaczyna składać pocałunki na mojej szyi.
- Mówiłem ci, że masz śliczny akcent?
- Ja? Dlaczego?
- Mówisz zupełnie inaczej, czasem nawet nie wiem, czy cię dobrze rozumiem. Używasz innych słów na te same rzeczy.
- A, że o to chodzi. Ja po prostu używam prawdziwego angielskiego, a nie waszego kulawego slangu. - Siadłam na nim okrakiem, pokazując mu język.
- Typowe, kurwa, angielskie myślenie! - I zrzucił mnie z siebie.
- A spieprzaj... Boże, właśnie. Ja miałam cię jeszcze o to wczoraj pytać, ale tak się rozmowa potoczyła, że uznałam...
- Teraz nie jest nostalgicznie, dajesz.
- Jak się nazywała twoja była żona? - I tak prosto z mostu.
- Kurwa, nie - jęknął i spojrzał na mnie z żalem. - Jerret. Elyssa Jerret.
- Aż tak tragicznie?
- To jest ciężko określić. Najpierw było świetnie. Była tylko ona, chciałem być z nią do samego końca. Zostawiłem dla niej Stevena. Ale potem coś się zmieniło, jak wszystko. Ona mnie ciągnęła w złą stronę, w odwecie ja ją. I znów ona, w jeszcze gorszą. Na pewnym etapie chodziło już tylko o narkotyki. A potem już o nic nie chodziło, darła się bez powodu, miała pretensje, że ja nic nie robię. A ja nie miałem siły. Aż nagle pękło i każde poszło w swoją stronę. Można powiedzieć, że przez większość czasu byłem z nią dla zasady, przyzwyczaiłem się do niej.
- I macie syna - ucięłam, zbijając go z tropu. - Który najwyraźniej jest z matką.
- Tak, ale to jest akurat...najlepsze rozwiązanie. On ją jakoś uspokoił, powiedzmy. Chociaż gdybym mógł, to bym...
- Wiem, domyślam się. - Nie chciałam się pogrążać w temacie dzieci. Popatrzyłam w okno, po czym wstałam z łóżka i do niego podeszłam. Oparłam się czołem o zimną szybę i zmrużyłam oczy.
Tutaj sytuacja była prosta, sprawa Jerret została zamknięta, wszystko jest jasne i klarowne. Powiedział mi o tym prawie bez zająknięcia. A nawet z drobną kpiną. To jasne, co z drugą? Co takiego stało się, że Billie wypaliła w nim piętno, o którym nie chce powiedzieć? Dlaczego jej nie podołał? Dlaczego on nie... Podszedł do mnie, położył mi dłonie na ramionach i spytał:
- Skąd się biorą u ciebie te wszystkie pytania i wyciszenia?
Zaćma.
,,To wina pogody. Nie zgrywa mi się w ogóle z tym, co czuję...albo właśnie się za dobrze zgrywa. Nie mam siły na takie dyskusje teraz.''
- Wydaje ci się, Anthony...
Jasper
Lało jak nigdy, kiedy wracałem z poczty, pewnego zimnego, wrześniowego popołudnia. Miałem wrażenie, że mamy środek zimy, zacząłem się w końcu zastanawiać, jak zamierzam ją przetrwać, kiedy w końcu nadejdzie. Jeszcze nigdy nie było u mnie tak krucho z kasą. Nie było mowy o normalnym ogrzewaniu, z ubraniami też nędznie. Trzy pary poprzecieranych jeansów, kilka cienkich koszulek, schodzone buty sportowe i starta skórzana kurtka, która właśnie obchodziła swoje dziesiąte urodziny. Kurwa, zajebiście. Jedyne, o co się nie martwiłem, to jedzenie. Kromka, dwie na dzień. Dwa. Więcej nie byłem w stanie przyswoić na spokojnie, czułem, że to i tak za dużo jak na mój żołądek. A przecież trzeba było mieć jakieś pieniądze na to, bez czego mój organizm już by na pewno nie przetrwał...
- Gdyby cię Leandra słyszała... - mruknąłem sam do siebie, wpychając popękane, czerwone aż, dłonie do kieszeni kurtki.
Brnąłem jak cień przez gęsto zaludnione uliczki centrum i absolutnie nikt nie zwracał na mnie uwagi. Myślami byłem już u siebie, wtulony w ścianę, za którą mieścił się piec, ogrzewający budynek, przez co zawsze ta była maksymalnie nagrzana. Miałem najmniejsze mieszkanie w kamienicy, a i tak było pierońsko zimno, aż strach mi było się zastanawiać, co mają ci biedniejsi w większych...posiadłościach. Prawda była taka, że pod względem teoretycznego utrzymania nie mogłem narzekać. Dzięki temu, że dorabiałem jako asystent mechanika, czasem jako mechanik, w zakładzie samochodowym brata Nicholasa, miałem na czynsz i inne drobiazgi. Na swoje bardziej życiowe sprawy musiałem zarabiać w ten...inny sposób. Kurwa, byłem tak nisko, że zastanawiałem się, jak to jest możliwe, że jeszcze żyję.
- Hej, Axon! - Usłyszałem za sobą, kiedy skręcałem już w stronę głównych drzwi budynku, w którym znajdowało się moje odrapane mieszkanie. Wypuściłem zimną parę z ust i odwróciłem się wolno, po czym uniosłem brew.
- Czego chcesz...
- Masz chwilę? Kilka minut.
- Mam niby... - mruknąłem, chociaż nadal nie wiedziałem, czego chciał ode mnie człowiek, który niedawno powiedział mi, że nie chce mnie więcej widzieć na oczy. Człowiek, który wiedział o mnie więcej, niż ja sam. - Nie zaproszę cię do siebie z powodów zarówno osobistych, jak i oczywistych, ale możemy wejść na korytarz. - I nie czekając na odpowiedź, wepchałem na oślep klucz do zamka, przekręcając zamek i otwierając poharatane, czarne drzwi.
Weszliśmy zatem na zimny, ponury korytarz. Niby żółte ściany z odpadającym tynkiem, wąskie schody z zimnego kamienia, prowadzące do góry, stary rower - jeden, drugi, piąty - i wielkie okno, wychodzące na ogród, już nie nasz.
- Co się stało?
- Pamiętasz, kiedy wypieprzyłem cię ze swojego sklepu, kilka dni temu?
- Posypało się kilka epitetów, więc jakoś mi w głowie zapadło to zdarzenie.
- Świetnie - powiedział i usiadł na schodach, po czym kontynuował - tak się składa, że nie mam w planach cię przepraszać, bo doskonale wiemy, że nie powiedziałem ci niczego złego i niczego, co byłoby nieprawdą.
- Nie zaprzeczę - szepnąłem i zmrużyłem oczy.
- Nie brałem pod uwagę innej opcji. Ale pomyślałem, że tak naprawdę ja nie mam do ciebie żadnej osobistej urazy, gardzę tobą za to, co działo się z innymi. Z twojej winy. Ale sam mi nie zrobiłeś nic, a znam cię na tyle dobrze, że wiem, że jesteś przykładną osobą i ambitnym gościem, który tylko jest zbyt porozdzierany.
- Przerażasz mnie. Ale mów dalej...
- Musiałem ostatnio dokonać pewnych roszad wśród swojego personelu, mówiąc w skrócie. - Przejechał zapałką po ścianie, odpalając ją i przysunął do wyjętego wcześniej papierosa. Zgasił płomień, po czym rzucił patyk na wycieraczkę przy schodach, odgarnął swoje zadbane, blond włosy i wyciągnął w moją stronę paczkę z fajkami, których nie znałem, ale nie mogły należeć do najtańszych. - Częstuj się.
W odpowiedzi podszedłem bliżej i usiadłem obok niego, biorąc przy okazji papierosa i kolejną zapałkę, zrobiłem to samo, co przed chwilą on i wypuściłem ciężko dym. Milczeliśmy chwilę, Peter uśmiechał się dumnie, wydmuchując ze swoich ust zgrabne koła szarego smogu. Uznałem, że podchwycę temat, i tak nie miałem co tracić:
- Mówisz mi o tym, ponieważ?
- Zadajesz głupie pytania, Jasper.
- Nie sądzę, bym miał wiele do twojego sklepu.
- Nie masz. Ale istotnie, pasujesz tam. Z tyłu mógłbyś stać. Wiesz, że bardziej ci się to opłaci, jak praca u starszego Hopkinsa.
- Dlaczego w ogóle mi to proponujesz?
- Fascynujesz mnie. Jak widzisz, skrupulatnie śledzę sobie twoje poczynania i całkiem trafnie udało mi się rozpracować to, dlaczego taki jesteś. Chociaż wiem niewiele o tobie.
- Ta, uznajmy, że to najważniejsze wiesz - żachnąłem się po chwili i wgniotłem peta w ścianę, przeniosłem wzrok na swojego rozmówcę. - A selekcję pracowników robiłeś po co?
- Za bardzo mi się rozluźnili, szczeniaki biorą całą rękę, nie palec, Jasper. U mnie się tak nie pracuje.
- Kto wyleciał?
- Na przykład Hawk. - Uśmiechnął się do mnie, spoglądając z wyższością. A ja już się pogubiłem w tym, co się wydarzyło na przestrzeni ostatnich dwóch tygodni.
- Annie? Przecież taka miłość była...
- Miłość kończy się tam, gdzie zaczyna się podbieranie pieniędzy z kasy.
- Nie wierzę, że to robiła. Ona jest...
- Wiem, jaka ona jest, wszyscy tak o niej mówią. Na wyższej relacji już nie, może takich w swoim wieku da radę tak opierdolić, nie mnie. Już przerabiałem różne przypadki. A jeden nie chciał przerobić mnie. - Skinął znacząco głową, a ja się zaśmiałem. Istotnie, jedna nie dała mu się przetestować i chwała jej za to. Hadley. - Skąd wracałeś?
- Z poczty. Właśnie wysyłałem list do twojego niedoszłego celu, między innymi. Uznałem, że muszę sprostować sobie kilka spraw z dziewczynami.
- Do całej trójki napisałeś?
- Tak...
- No, powiem ci, że ciężkie masz życie, skoro takie trzy cię zostawiły dla Ameryki. I Bóg jeden wie, co one tam robią i z kim. Matka mi tylko dzwoniła, że Caroline jest tym, czego szukała kilkanaście lat - powiedział dumnie i wstał, wdeptując swojego peta w ziemię.
- W to akurat jestem w stanie uwierzyć.
- Mhm. Axon, zastanów się nad tym, co powiedziałem i przyjdź do mnie jutro. Do sklepu. Możesz się przydać. - Popatrzył na mnie i schylił się raz jeszcze. - I radzę ci na Hawk uważać, stara się być jeszcze bardziej wyrachowana ode mnie, ale nie wie, czym to się je. Co więcej, uważałeś ją za bliską przez wiele lat, a to ona cię poniekąd wkopała. - Kiwnął głową i wyprostował się, po czym wyszedł z budynku, zostawiając mnie samego na schodach.
Nie wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć. Dźwignąłem się z trudem i powlokłem się na ostatnie piętro, gdzie znajdowała się moja wieloletnia dziupla. Wtoczyłem się w końcu do środka, nie dbając o niedokładnie zamknięte drzwi i udałem się prosto do wiecznie ciepłej ściany, przy której leżał mój wielki materac, otoczony elegancko milionem różnych, ładnie ułożonych, pudeł, poduszek, doniczek z kwiatami w stanie zbliżonym do mojego. Usiadłem na nim i prześledziłem wzrokiem wszystko to, czym otaczałem się od dobrych kilku lat. W rogu wciąż stał biały bas, sprezentowany mi przez ojca. A obok drugi, czarny. Który był w stu procentach mój. Przekręciłem głowę i moim kolejnym punktem zawieszenia okazało się być, największe chyba, różowo-białe, blaknące, pudło. Podpisane: ,,czego Hadley nie może, tam Wakeford pośle - reakcja przemienna od 1960 roku'', oto cała prawda. Sięgnąłem niepewnie po nie i otworzyłem, wlepiając wzrok w dziesiątki kopert, puste pudełeczka, kilka zdjęć, jakieś koraliki, spinki, chustki, kaseta The Velvet Underground, z której dało się w miarę czysto posłuchać tylko ,,Jesus'', pozasychane pędzle...skąd to wszystko?
- Pogrążasz się coraz bardziej... - powiedziałem sam do siebie, wyjmując wszystkie koperty i zaczynając je przeglądać.
Caroline, Madeline, Hadley, Dee, Wakeford, CH, Dee Wakeford, C. Hadley, MaDeeline, Caroline vel Bowie... Osiemdziesiąty drugi, trzeci, pierwszy, siedemdziesiąty czwarty, piąty, ósmy, siódmy, dziewiąty... Wróciły do mnie niektóre fragmenty listów od Dee, których rzekomo wcale nie dostałem.
,,Nie wiem, co się z Tobą nagle stało, nie wiem, dlaczego odszedłeś ode mnie bez słowa, wiedząc, że jesteś mi tu jedyny.'' - ,,Czy aż tak zabolała cię żałosna prawda, Axon? Czy ty w ogóle się chociaż przez chwilę zastanawiałeś nad tym, co robisz?'' - ,,Nie wierzę, że tego nie czytasz. Jestem przekonana, że właśnie teraz udowadniasz, jak bardzo tchórzysz. Pierdolony tchórz. Przyznaj się choć raz do swojej głupoty. Caroline miała rację, zawsze...'' - ,,Jeszcze kiedyś będziesz do tego wracał i żałował. A mnie wtedy z Tobą nie będzie.''
Zamknąłem oczy i zobaczyłem ją znów. Zobaczyłem je wszystkie trzy. Tak, kochałem kiedyś Madeline. I wmawiałem jej to tak długo tylko po to, by zyskać ewentualną towarzyszkę w moim podziemnym świecie. Okłamywałem ją ponad pięć lat. Okłamuję ją nadal. Nie ma sensu się teraz tłumaczyć, jej, ich, tutaj już nie ma. Poza tym, poleciała do...
Poleciała do tego, z którym prowadziła w swojej głowie świętą wojnę od dekady. I tym razem zarówno ona, jak i Caroline, miały korzystać. Ja też chciałem. By się na tym przejechały. Mogły zostać tutaj.
Kreska jedna, druga i można. Tylko chcieć można.
* *** *
Jeszcze wyjdzie słońce, w górach z drewnianymi domkami, jeszcze będzie odwilż - obiecuję.
Jeszcze wyjdzie słońce, w górach z drewnianymi domkami, jeszcze będzie odwilż - Och, nawet nie wiesz ile pozytywnych wspomnień wywołało u mnie to zdanie. Od razu przypomniała mi się podróż do Czech, gdzie w górach naprawdę stały drewniane domki. Mieszkałam z bratem u Czecha, który miał małe gospodarstwo. Owieczki, kozy, kury, gołębie, świnki, koty chowające się pod dachem szopki i pies siedzący przy bramie. Deszcz.. piwo i my.. ha. Serio, jakby tam jeszcze był śnieg (ale to było lato) to wszystko by się zgadzało...
OdpowiedzUsuńAle dobra, może przejdę do rozdziału, bo tak naprawdę nikogo nie obchodzą moje przygody na Czechach.
Wiesz co Ci napiszę? Lubię Dee. Przypominam sobie, że chyba na początku jej nie lubiłam. Ale zaczęłam ją lubić. Była trochę wkurwiającą gówniarą, która mnie irytowała, a potem była za bardzo podobna do gówniary Rose, która też mnie irytuje, jak sobie wspomnę. A teraz po prostu zaczynam lubić Dee. Zaczynam liczyć ile ona ma lat i za bardzo doliczyć się nie mogę, ale chyba gdzieś jest koło mojego obecnego wieku... i może postrzegam świat podobnie jak ona, ale jednak nie na tyle podobnie, abym miała jej nie lubić. Och, już chyba kiedyś wspominałam, że ta dziewczyna jest po prostu taka magiczna... roztacza wokół siebie taką mgiełkę i tak naprawdę nigdy nie wiadomo czego można się po niej spodziewać... a może też jest bardzo prosta w obsłudze, tylko ja się tu doszukuję jakiegoś drugiego dna..
Widzę, że Dee bije się sama ze sobą. I faktycznie jest ta wojna.. Czasami mam wrażenie, że ona tak naprawdę nie wie czego chce, ale nie... To moja Madison nie wie czego chce i jawnie po niej to widać. Dee doskonale wie, ale tak naprawdę chyba nie chce się sama przed sobą do tego przyznać. Może po prostu czasami się boi? Ma jakiś tam ułożony swój świat i czasami to co naprawdę czuje przeszkadza jej w tym. Przypominam sobie ją jako gówniarę, która stroiła się dla mało znanego Aerosmith. Przypominam sobie ją jako małą dziwkę, która robiła wszystko, aby wyglądać na starszą... i tu mi pasuje ten obraz "miłości nie ma" ale tak naprawdę przecież ona wcale tak nie myśli. Dla niej miłość jest i chyba naprawdę bardzo potrzebuje tego uczucia. Inaczej nie czułaby się podle, że wtedy padały takie słowa między nią, a Joe.. chociaż tak. Ten dialog.. a jakoś nie zwróciłam na niego wcześniej uwagi, ale on coś w sobie ma. Cholera, dlaczego jesteś taka zajebista i to wymyśliłaś?! Nie lubię Cię za to wiesz? Nienawidzę Cię! Jesteś za zajebista, a ja zaczynam wpadać w kompleksy literackie, twórcze czy jakie tam, kiedy Cię czytam... serio, mam wrażenie, że mój czas minął. Ale dobra, bo znów zobaczyłam z tematu. No i jakby Dee nie pragnęła miłości, to by nie przepraszała Jaspera, że nie może go kochać. Bo przecież miłości nie ma, nie ma za co go przepraszać, a jednak wtedy to powiedziała... i pewnie nie czułaby się źle, że straciła cnotkę z Joe, czyli w sumie z obcym facetem, a teraz by nie zastanawiała się, o co tak właściwie chodzi z Bille, nie odetchnęła by z ulgą na wieść, że była żona, to już naprawdę zamknięty temat. Och, Dee, błądzisz dziewczynko, błądzisz... i tylko czekać, aż otworzą Ci się oczka i zobaczysz, że tak naprawdę kochasz i żyć nie potrafisz.. tylko zastanowić się trzeba, kto będzie obiektem tego wielkiego uczucia.
Coś Ci napiszę. Coś czego nauczyło mnie moje śmieszne życie, w moim bardziej śmiesznym świecie, z moimi śmiesznymi uczuciami. W chemicznym świecie, pachnącym szarością, Z PAPIERU MIŁOŚCIĄ. Właśnie, papieru... wiesz co Ci powiem? Życie nauczyło mnie tego, że taki osoby jak Dee, które w gruncie rzeczy mówią, że miłości nie ma, które czasami zachowuję się jak bunt byłby ich jedynym sposobem na życie. Takie osoby, które czasami być może lekko przychodzą do życia... kochają szczerze i naprawdę. Osoby, które tak naprawdę nigdy nie zaznały większego uczucia, dziewczyny, które gdzieś tam trzymają tą swoją cnotkę i nie chcą jej oddać byle komu.. takie osoby kochają na zabój. Jak już pokochają, to tak naprawdę szczerze, do końca życia. Bo na dobrą sprawę... Dee przecież mogła być z Jasperem, a tak dla zabawy, prawda? A tak aby tylko z kimś być, a jednak nie.. miała jakiegoś tam chłopaka, ale on ją zostawił, chociaż mam wrażenie, że ona nie bardzo tego żałuje... bo po prostu to jeszcze nie było to. I mam wrażenie, że Joe właśnie zaczyna być tym księciem z bajki, a Dee chyba nie chce się do tego przyznać. Osoba, na którą zawsze czekała.. osoba, którą sobie wymarzyła, z drugiej strony coś się jej tu kłóci. Joe mówi o sobie jedno, a ona nie chce go tak postrzegać, bo jak można żyć z osobą i jej nie kochać? Dobre pytanie sobie zdała, haha (Swoją drogą, jakby się spotkała z moją Madison, to ona by mogła jej to opowiedzieć. Ty! Właśnie wpadł mi do głowy pewien pomysł. Jakby wyglądało spotkanie tych dwóch dziewczynek... hm... ciekawe, ciekawe... hmm) I czasami boję się co z tej relacji wyniknie.. Dee i Joe.. ja widzę trzy opcje:
Usuń1) przyjaźń na wieki. Już bez żadnych spotkań na tle erotycznym. Ciekawość w pewnym sensie została zaspokojona, nie trzeba dalej badać drugiego osobnika.
2) Miłość. Do końca, do trumny i po.. jedno potem będzie siedzieć godzinami na cmentarzu, przy grobie drugiego. Ale oczywiście, jak będzie już bardzo stare i przeżyją ze sobą wiele lat.
3) Szybki, namiętny romans, który skończy się poturbowaniem dla obu stron.
Każda ta opcja wydaje się ciekawa i naprawdę zastanawiam się, co się takiego stanie!
No i pan Jasper, którego nie lubię, bo nazywa się jak mój przyszły syn. Pan Jasper, którego zaczynam lubić, bo to taki biedny chłopiec, którym chciałabym się zaopiekować. Jasne.. już widzę jakby to wyglądało. Patelnią przez łeb i tyle. Ogarnij się człowieku.. serio jestem aż tak wredna? No chyba. Nie wiem, co mam o nim myśleć. On jest za bardzo skomplikowany. Naprawdę. A podobno to kobiety mają złożoną psychikę. Dobra, Jaspera tworzyła kobieta, więc on też może być złożony, haha. Ale jest za bardzo złożony, a moja wiedza na temat psychiki człowieka, którą posiadam na zajęciach nie jest wystarczająca. Chociaż mam wrażenie, że brakuje mi tematów o osobowości. Tak, następne zajęcia z psychologii, a ja powiem z samego rana "Pani Aniu, o osobowości wykład proszę, bo ja muszę rozpracować Jaspera!" ha... jedno wiem na pewno - on serio czuje się bardzo samotny. On nie ma nikogo. Trzy dziewczynki mu uciekły.. trzy dziewczynki, które tak bardzo potrzebuje. Ha, Aniołki Jaspera. Ulallaa... ale serio, to tak wygląda. I on jest taki biedny. Zimno mu i czasami nie ma co jeść, chodzi w starej kurtce. Ale to akurat jest urocze. Chociaż pewnie ja bym mu tą kurtkę ukradła i by nie miał nawet w czym chodzić, ha. Mam tylko nadzieję, że przyjmie tą pracę. Może mu się jakoś status poprawi, chociaż mam wrażenie, że jemu serio nie wiele może już pomóc. Sam się sobie dziwi, jak on jeszcze żyje i ja też się dziwię. Chyba, że stanie się coś takiego, co naprawdę nim potrząśnie, tak mocno. MIŁOŚĆ... jasne, miłość na wszystko jest dobra. Lekarstwo jak nic...
Kończę te moje rozważania. Nie wiedziałam, co miałam napisać, ale chyba długi mi ten komentarz wyszedł.
Nieskładne, nieładne, ale moje zdanie.
Pozdrawiam Cię mocno..
Właśnie sobie uświadomiłam, że Slash dziś oddycha naszym brudnym polskim powietrzem...
Serio, nienawidzę Cię za ten dialog!
Ślęczę tutaj już którąś minutę i układam sobie w głowie wszystko to, co mi napisałaś, szukam w sobie sensu, jakby Ci na to ładnie odpowiedzieć, hm...
UsuńDee, bardzo ładnie o niej napisałaś - i samą prawdę. Ona doskonale wie, czego chce, ale jej problemem jest to, że nie może się z tym pogodzić, nie chce, boi się, jest bardzo przerażona. Wie, albo czuje, że chyba napotkała się na kogoś, w kim zakochała się, kogo...kocha. Ale wie o poziomie tej osoby, wie, że nie jest takim zwyczajnym mężczyzną. I tego się tak panna Wakeford boi. Jaspera nigdy nie kochała, nawet nie wiem, czy kiedykolwiek chciała, z kolei on...
Z kolei on w niej zadurzony był tylko przez chwilę, prochy wyprały mu mózg. Czekam, aż jego przypadek będzie gdzieś omawiany, haha! I cóż więcej...stanie się coś, co naprawdę nim potrząśnie. Porządnie.
Nie nienawidź mnie, Kochana! Kto raz był na szczycie, ten tam pozostanie, problem mają Ci, którzy Cię nie dostrzegają, czego ja nie rozumiem...
Ach, ten dialog mnie samą boli, powiem szczerze. Diabeł go może za mnie pisał. A Dee ma teraz blisko dwadzieścia cztery lata - dziękuję ślicznie, Rose ♥
Cześć, Alicjo.
OdpowiedzUsuńOd razu Ci powiem, że jeśli chodzi o Another Day [...] to skomentuję jutro, dobrze? Ale to, że jutro komentarz nie oznacza, że nie mogę Ci już teraz podziękować. Bardzo, bardzo, ale to bardzo dziękuję Ci za podziękowania (cóż, dziękować za podziękowania - dziwnie brzmi, ale trudno)! ♥ Jednak teraz już przejdę do tego rozdziału, jedenastego.
Nie mam pojęcia od czego zacząć, ale ostatnio, kiedy zaczynam dokładnie lecieć po kolei, komentarz wychodzi mi lepiej, ale wątpię, aby wyszło. Trudno, spróbuję. A więc, od początku, samego dokładnego początku i po kolei - W pierwszej scenie pojawili się Madeline i Nasz Złoty Joe Perry. Złoty od tej pysznej jajecznicy, której tym razem nie zrobił. Ach, pecha miała tego dnia dziewczyna, ale zamiast jedzenia przyrządzonego przez Boskiego Perry'ego przeprowadzona została rozmowa. Najpierw na temat Billie, który oczywiście muszę poruszyć! A jak inaczej. Joe ją kochał... Kocha. No, ale w końcu co się dziwić, to jego żona. I nie Elyssa, nie ta druga. To była Billie, ta ważniejsza, ta kochana. Ale niestety Ta Ważniejsza nie wytrzymała, odeszła i koniec. Nie dziwię się jej, ja również bym nie wytrzymała gdyby mój mąż (ha, ja nie będę mieć męża, bo to on by ze mną nie wytrzymał. Jestem przegrana) był tą osobą, jaką jest Joe. Co z tego, że on w głowie nie ma dziwek? Ma pracę, która do normalnych nie należy, bo czy prawie każdy człowiek jest takim Perry'm? Nie. Czy w okół każdego faceta latają wszędzie kobiety, bądź jeszcze dziewczyny? Nie. Dlatego nie dziwię się, że ona nie wytrzymała, tak po prostu miało być, tutaj.
A potem przenieśliśmy się do Jaspera. I podczas tych jego wędrówek do domu spotkał Petera. Mojego ukochanego Petera Firby'ego! Tak, tak, ja bardzo kocham tego mężczyznę i mówię to szczerze, bardzo. Nawet dla mnie byłoby lepiej, żeby Caroline właśnie z nim była, ha. Para idealna... Sama nie wiem za co lubię Firby'ego, ale przeważnie osoby, które są trochę wredne dla głównych bohaterów, są przeze mnie kochane. Okropnie kochane, a Peter najbardziej. No, ale przejdźmy do tego, dlaczego Pan Firby przyszedł do Pana Axona. Praca. Peter. Chciał. Zaproponować. Jasper'owi. Pracę. Jasper'owi. Axon'owi. Jasper. On. Jemu. To było dziwne, no, ale sam Peter jest dziwną osobą. Ale mam nadzieję, że Jasper przyjmie tą propozycję, może być ciekawie.
A teraz, Alicjo, żegnam się, bo... Bo nie wiem o czym pisać, dlatego wybacz, ale nie chcę Ci tu żadnych głupot wypisywać.
Rozdziału wspaniały, i jak wiesz, czekam na następny.
Dobra, po pierwsze - nie ma za co dziękować (tak się przynajmniej mówi, haha!). Nie, mam na myśli to, że byłaś jedną z tych nielicznych, które tak mi komentowały i utwierdzały w tym, że pokazywanie na pewną skalę tego, co robię jest dobre i to jest dla mnie ważne!
UsuńPo drugie - wprowadzenie aż takiego wątku samej osoby Billie nie jest przypadkowe, jak pewnie wszyscy się domyślamy. Po trzecie - wiedziałam, że Peter Ci się spodoba, powiem więcej, długo zastanawiałam się, czy jakoś nie skleić z Caroline i w sumie...nic nie powiem, ale on zagości tu na dłużej. Po czwarte - Joe jest wycofany, tak naprawdę z byciem gwiazdą ma tu (i raczej ogólnie) tyle, że gra na prowadzącej w Aerosmith. A Steven chce na spokojnie, tylko jemu to gorzej wychodzi, jak wiesz, haha.
Dziękuję Ci bardzo, jak wiesz! ♥
Jak zwykle nie wiem jak zacząć, choć i tak się rozpiszę. Czy kogoś to jeszcze dziwi?
OdpowiedzUsuńAch, deMars, więc tak... Poryczałam się.
Ja sama w to nie wierzyłam, po prostu nagle się zorientowałam, że mi łzy ciurkiem spływają po twarzy. Dziwne to było, osobliwe... Niesamowite. Ogólnie moment kulminacyjny kotłujących się we mnie emocji, taka chwila, że coś we mnie pękło nastąpiła pod koniec pierwszego fragmentu z Dee, ale też serce mi lekko zaświrowało jak przeczytałam 'Jasper'. I no... Doszło do tego Dream On, bo od kilku dnia męczę pierwszą płytą Aerosmith. W sumie chyba jest płytą, która najwięcej razy wylądowała w moim odtwarzaczu, ha! Jest idealna... Ale no, nie o tym.
Wiesz, jako że w tym roku szczególnie czekam na święta, sama nie wiem dlaczego, może dlatego, że w zeszłym roku całe Boże Narodzenie byłam jakaś struta, i nie poczułam całej tej 'atmosfery'. A teraz już mam od tygodnia same takie Gwiazdkowe myśli, jakkolwiek to brzmi. Zmierzam do tego, że - powiesiłam sobie w pokoju lampki. I to jest takie cudowne, ja słucham ostatnio do pierwszej muzyki, noc w noc, i się gapię na te lampki. A wczoraj do tego doszedł Twój rozdział, co mnie po prostu rozwaliło. Nałożyło się na siebie to wszystko. Dream On, światełka, herbata i Twój geniusz w postaci powyżej. Kocham to, kocham Ciebie, Alicjo.
Teraz dalej, teraz Wakeford, Perry, łóżko, i brak miłości. Ach... Co ja mam powiedzieć, co? Joe jest ucieleśnieniem wrażliwego faceta, ale takiego wyjątkowego, on się z tym nie kryje i ja... Ja go za to uwielbiam, chyba jest trzecią moją ulubioną postacią w całym opowiadaniu, z Leą wygrywa. Jego wymigiwanie się od odpowiedzi odnośnie Billie mnie na równi: fascynuje, irytuje, i rozczula. Fascynuje, bo jest dziwne, choć nie do końca. Ja się sama pogubię w tym co napiszę, ale inaczej chyba nie potrafię. Jasno, wyraźnie i dużymi literami - niestety pojęć tych zastosować nie potrafię, ha! O matko, do rzeczy:
On żywi do niej wciąż uczucie, choć tak naprawdę wiele ich podzieliło, jak sądzę. Żywi, NIE kryje się z tym, ale jednocześnie jest w tych sprawach tajemniczy. Nie chce powiedzieć, bo na moje oko, nie życzy sobie, żeby ktokolwiek o tym wiedział. Choć pewna nie jestem... Może po prostu czuje się zobowiązany wobec Billie. Ciężko go rozgryźć w tym temacie. I to mnie z kolei denerwuje! Bo mimo usilnych starań Madeline, mało wiemy o tej relacji Joe z blondynką. A Dee chyba jest dobra w dążeniu do celu, więc skoro ona na razie nie jest w stanie... to ja nie wiem kto jest. A tak bardzo rozczula mnie właśnie ta uczuciowość, te ewentualne wyrzuty sumienia wobec Billie, to ukrywanie się. Nie wierzę, że to napiszę, ale - słodkie to.
Ach, a Dee? A Dee się fascynuje w tym człowieku, ona się w nim nie kocha, w moim odczuciu. Chłonie go, chce wiedzieć jak najwięcej, ale jednocześnie - "nie ma miłości". Więc wypytuje go, może i dobrze, może i źle... W końcu siada na nim okrakiem, coś się rozluźnia, ale coś się też napina, mam na myśli oczywiście atmosferę, żeby nie było... I ja sama nie wiem co ja mam o tym sądzić, wiesz? Wydaje mi się. że to są ludzie za oporni, za bardzo osobliwi, żeby móc kochać się nawzajem. I dlatego taka ciekawa jestem ich dalszej relacji.
Axon, och, mój Axon. Ja się nie łudzę, nie łudziłam, że to anioł. No, może na początku postrzegałam go jako wcielone dobro, tylko nieco zagubione. Cóż, moje nastawienie się nieco zmieniło, po wprowadzeniu wątku panny Fox, ale... I tak jestem zakochana w jego osobie. Tak...
Peter Firby. Och, ja myślałam, że jego rola się skończyła po tym, jak nagadał Jasperowi prosto w twarz, jakie to zbrodnie ma na karku, jakim to jest skończonym durniem, niezasługujący na nic poza ogólnoludzką pogardą. Myślałam, że chodziło tylko o wprowadzenie, nas, czytelników w sprawę Berry, a tu się okazuje, że nie, że młody Firby ma coś jeszcze do zaoferowania. Pracę, chyba opłacalną dla Axona. Chyba - na pewno. Mimo tego, nie wiem sama czy on ją przyjmie, czy ma na to ochotę. Petera nie polubię, nie lubiłam od samego początku, kiedy to był tak bezgranicznie zakochany w Hadley, kiedy było tylko o tym wspomniane. Działa mi gość na nerwy, trochę jest za idealny, za bardzo sztucznie wytworny, za dużo ma w sobie uczucia wyższości. I poczułam dziwną solidarność z Annie, kiedy to okazało się, że Hawks wykradała pieniądze. To i tak jest moralnie poprawniejsze, niż dawanie innemu człowiekowi do zrozumienia, jak wielkim jest życiowym zerem. W moim odczuciu. Wszystko jest w moim odczuciu, ja to interpretuje bardzo osobiście, wiesz. Nie lubię Petera, Annie też, ale jak dla mnie mogłaby kraść. Żeby mu zetrzeć uśmiech z twarzy, tylko dlatego.
UsuńListy, kartki, kasety, pudełko pełne skarbów. Sentymenty jednym słowem fizyczny zapis wspomnień. Cała ta korespondencja z Dee, która rzekomo całkowicie zaginęła pomiędzy nadawcą, a odbiorcą. Kogo on oszukiwał, jak kłamał, że nic nie dostał? Nie miał kogo, przecież nie Wakeford...
A co do Dee... Ja nie wiem, nie wiem co myśleć o tym 'czymś' co czuł, czuje i będzie czuć Jasper do Madeline. Pomieszane, trochę naciągane, trochę złe może, desperackie. Coś... co nie miało szans się wypełnić. I nie będzie miało.
Rozdział XX, również wypełniony wspomnieniami na Another [...] przeczytałam, co do komentarza to nie wiem jak wyjdzie, bo jestem padnięta na tą chwilę, a płyta Stonesów w połączeniu z miękkim łóżkiem mnie kusi nieco... Trochę bardzo.
Ale dobra, nie gadam już nie na temat, choć i tak będę to robić, jak wiesz.
Miałam się jeszcze zapytać - ile przewidujesz rozdziałów Until [...]? Może gdzieś pisałaś, ale mi umknęło... Pytam się, bo muszę się już psychicznie przygotowywać, bo jak skończyłam dzisiaj czytać XX to byłam w szoku, i dziwnie się poczułam czytając Twój dopisek. O matko...
Ach, kochana, najukochańsza, dziękuję za ten rozdział, za moje własne łzy, płynące dzięki Tobie wśród lampek i słodkich dźwięków Dream On grubo po północy. Jestem wdzięczna, po prostu ♥
Hugs, Rocky.
Wiesz co...sprawa Dee i Joe'go wydaje się może istotnie być trudną, ale kiedy przyjdzie co do czego, to wszystko będzie jasne i klarowne. Chociaż to i tak zamotane, ale nie tak jak relacja Tyler - Hadley, to na pewno, haha.
UsuńA dalej, będziesz się jeszcze musiała pomęczyć, skoro Petera nie lubisz, ponieważ chłopak odegra dosyć znaczącą rolę jeszcze!
Rozdziały, cóż, nie wiem. To opowiadanie ma bardzo rozbudowaną akcję, ciężko mi przewidzieć. Na ile mi natchnienie i chęci pozwolą.
Dziękuję, Kochana, nie ma za co ♥
nie, nie, nie... czy ja dobrze zrozumiałam? "Tak, kochałem kiedyś Madeline. I wmawiałem jej to tak długo tylko po to, by zyskać ewentualną towarzyszkę w moim podziemnym świecie.". czy Jasper nie kochał Madeline tak, jak ja cały czas myślałam? tak jak ja chciałam, żeby ją kochał? tylko szukał osoby, z którą by ćpał, dzięki której nie byłby samotny w tym wszystkim? może jeszcze zarabiałaby dla niego? nie wiem co mam teraz sądzić, bo Jasper był chyba moją ulubioną postacią... ale jest nią nadal. nie oszukujmy się. jest ćpunem. a tacy ludzie właśnie tacy są... gdyby nie był uzależniony, byłby zupełnie inny, wiem to. chce mi się teraz płakać, czytając w jakim jest stanie. żadnych ubrań, nie jest w stanie nic jest, śpi na materacu, przytula się do ściany, bo nie stać go nawet na ogrzewanie. ale pójdzie się puszczać za prochy... jedyne, co właściwie ma, to pudło z listami... dziewczyn nie ma ich przy nim, ma tylko listy i jakieś pamiątki... ehh. jestem ciekawa, co wysłał im w listach. mam nadzieję, że w kolejnych rozdziałach dziewczyny odczytają te listy od Jaspera. miło w ogóle, że Firby zaproponował mu pracę. chociaż teraz się zastanawiam czy to nie jest jakiś podstęp. niby tłumaczył, że nic do niego nie ma, ale dziwne to dla mnie, że tak mu wygarnął, a teraz proponuje pracę.
OdpowiedzUsuńJoe i Dee to najlepsza para! cholera, oni nie są parą, ale oni tak idealnie mi do siebie pasują. Steven i Caroline są tacy weseli i w ogóle, a Dee i Joe wydają się trochę takimi ponurakami, którzy opowiadają o tych wszystkich najgorszych przeżyciach, miłość jest ohydna i tak dalej. ale i tak ich uwielbiam :)
czeeeeeekam na nowy oczywiście! duuuużo weny i zapraszam na nowy na: http://all-roads-lead-to-hollywood.blogspot.com/ ♥
Istotnie, kochana Patty, jesteś jedyną osobą, która tak jawnie zauważyła, co się stało i działo pomiędzy Madeline a Jasperem. Ona go kochała, ale jako brata, on ją kochał - ale tylko dla własnej potrzeby. Jedyne, co mogę tutaj powiedzieć, to tyle, że Jasper jeszcze szczęście zazna, załóżmy...och.
UsuńA co do tych ''par'' - zgadzam się z Tobą, jak najbardziej!
Dziękuję Ci, czekaj na mnie ♥
Nie jestem w stanie przewidzieć czy Dee będzie z Joe, czy Joe będzie z Dee, co z Caroline, Stevenem...to chyba nie jest takie proste jak nam się wydaje, prawda? A Jaspera mi jest szkoda, myślałam jeszcze dlugo, że on może do dziewczyn pojedzie, albo w ogóle gdzieś, ale chyba jednak nie...nie wiem co z nim zrobisz, jejku.
OdpowiedzUsuńCzekam na następny, deMars <3
Ależ ja sama nie jestem jeszcze w stanie tak przewidzieć, jak to się wszystko zwiąże i rozwiąże. Ale mogę tyle powiedzieć, że Jasper do Ameryki nie dobije, niestety.
UsuńDziękuję!
W końcu jestem i przepraszam na kolanach za takie opóźnienie, ale z pewnych przyczyn nie mogłam skomentować wcześniej. Przepraszam. Ale już jestem i postaram się jakoś skomentować... Tylko od czego zacząć? Może zacznę od Dee i Joe, bo później się pogubię. XD Zresztą muszę się streszczać, bo pozostało już tylko 12% baterii! Właściwie to 11... Kontynuując, napisałam wcześniej (wczoraj) prawie cały komentarz, zapisałam w notatkach i nie ma go nigdzie. Został tylko początek, który pisałam na Twoim blogu, nie w notatkach. No ale miałam przecież pisać o Joe i Dee! Jeśli o nich chodzi, to w zasadzie niczego nie mogę być pewna. Nic nie wiem. Jaką rolę, jeśli w ogóle jakąś odegra jeszcze (?) Billie? Czy Dee kocha Joe? Nie! Kocha go. Czy Dee przyzna się przed samą sobą do tego? Jeśli tak, to jak zareaguje Joe? Czy będzie potrafił zapomnieć o Billie? Czy Dee będzie w stanie znieść sposób życia u boku gwiazdy - i to nie byle jakiej gwiazdy, bo gwiazdy rocka! Chociaż właściwie to, odniosłam wrażenie że zawsze tego chciała...? Nie, ja nie jestem w stanie w chociażby jakimś mikro procencie przewidzieć dalszych losów tego opowiadania. Ale to chyba dobrze! XD Kurcze. Napisałabym coś jeszcze, ale nie mogę wytrzymać tej niepewności! Czekam, aż napiszę ten komentarz, bo chcę się w końcu zabrać za czytanie kolejnego rozdziału. Okej, więc ja to już dodaję, czytam rozdział, ogarniam chemię i biorę się za komentowanie! Więc wrócę za kilka godzin! XD
OdpowiedzUsuń