czwartek, 13 listopada 2014

~ tajemnice bolesne: Jasper Jeffrey Axon


Jeżeli chodzi o najbliższy rozkład, to przez dwa następne rozdziały będziemy słuchać o ciężkiej wojnie panny Wakeford i kilku innych sprawach, a potem skupimy się na czymś jeszcze bardziej zamieszanym. Co więcej, mam póki co zamierzone kolejne takie tajemnice i przykazania, uważam, że są dobrym rozjaśnieniem pewnych spraw.
Nie mam na celu obrażenia Waszych uczuć religijnych - uważam, że to jest niesamowite. Uważam, że to jest prawdziwe. Uważam, że warto nad tym pomyśleć. Uważam, że warto się zastanowić.

* **** *
,,It still hurts, I still weep
Over promises we keep
It still hurts, I still bleed
And the promise that we keep
Will stay forever''
***
Lata, w których jeszcze mogłem zostać każdym

 Urodziłem się na początku lutego w sześćdziesiątym pierwszym, ale prawdopodobnie już wtedy huczniej obchodzono urodziny miesiąca, niż moje. Jestem trzecim i za razem najmłodszym synem moich trudnych rodziców. Wydaje mi się, że mogę się śmiało zaliczyć do grona tych, których wychowały wilki i nie mieć sobie nic do zarzucenia. Moja matka pracowała od rana do nocy, czasem biorąc przeróżne zmiany, ojciec jeździł po całej Anglii, przez co w domu był raczej gościem, a moi bracia, Alex i Ian, nigdy nie byli za chętni do siedzeniem ze mną i zajmowaniem się tą młodą sierotą, co tylko zakłóciła ich spokój. Między nami jest dziewięć lat różnicy, oni to bliźniaki, więc już w ogóle nie pasowałem do towarzystwa. Matka siedziała ze mną w domu dwa lata, potem wróciła do roboty, zostawałem z babką, ewentualnie ze starszą od Caroline czy Wakeford, ale to już rzadziej. A kiedy skończyłem pięć lat, poszedłem do szkoły, jak angielski rząd przykazał. Chociaż te pierwsze dwa lata to były same durne męki, w zasadzie dokładnie to samo mógłbym robić w domu z babką, ale nikogo to nie obchodziło. Wychodzi na to, że rodzice mieli mnie gdzieś, tak samo jak Aleksa z Ianem, ale im to jak najbardziej leżało, a mnie babcia zastępowała całą resztę świata.
 Pomijając te wszystkie rodzinne niezgodności, były też dobre chwile. Doskonale pamiętam weekendy, kiedy mój ojciec siedział w domu, słuchając porysowanych winyli. Zawsze leżałem wtedy gdzieś w okolicach kominka i albo układałem klocki, albo skręcałem różne śmieci, wmawiając sobie, że tymi wynalazkami zmienię świat. I choć starszym pewnie wydawało się, że jestem na wschód od Edenu ze swojego świata, ja byłem zupełnie gdzie indziej. Zastanawiałem się, co takiego jest w tych ojcowskich płytach, że oddawał im się do tego stopnia. Zaczęło się, gdy miałem siedem lat. W wieku dziesięciu słuchałem już razem z nim, zbliżyliśmy do siebie jak nigdy, znalazłem swojego przyjaciela, on zmienił pozycję w pracy, by być częściej w domu, ze mną. A kiedy skończyłem lat jedenaście, kupił mi starą, używaną basówkę, której nie sposób było dobrze nastroić, ale to nie było ważne. Dla mnie istotne było tylko to, by na niej grać, Chciałem, by nastał kiedyś taki dzień, gdzie mój tata siedziałby w salonie i słuchał płyty mojego zespołu. Marzyłem, by przychodził na moje koncerty, pragnąłem, by był ze mnie taki dumny. Ja musiałem zostać muzykiem i nagrać płytę, zagrać na żywo chociażby tylko parę razy, ale to wszystko dla ojca.
 Miałem dwanaście lat, kiedy spotkałem Stephena Hilla, całkiem sprawnego gitarzystę. Grał nieco dłużej ode mnie i za każdym razem, gdy robił to przy mnie, moje oczy leżały w dwóch różnych kątach garażu. Już na kilka dni po naszym pierwszym spotkaniu uznaliśmy, że założymy wspólnie nasz pierwszy zespół, także od razu zaczęliśmy szukać kogoś na bębny i wokal. Z tym pierwszym padło na Nicholasa Hopkinsa, z drugim było gorzej, więc za śpiewanie wziął się sam Stephen, co chyba było najlepszym wyjściem. Nazwaliśmy się w trójkę The Shadows, absolutnie nie wiem, dlaczego. Jaraliśmy się wszyscy takimi zespołami jak Deep Purple czy The Doors, a oni wszyscy mieli nazwy tak banalne, że aż głupie - my też tak chcieliśmy. Od tamtej pory byliśmy trójką młodych chłopaczków, którzy chcieli podbić Wyspy, a potem resztę świata. Ja byłem motorem tego wszystkiego, ja zwoływałem próby, ja byłem liderem, byłem wszystkim, tak sobie wmawiałem. A wszystkie melodie i teksty wychodziły od Hilla. Pisał strasznie wulgarnie, używał słów, których ja nie znałem, a on nie był w stanie mi ich wytłumaczyć, chociaż wiem, że chciał i on sam wiedział, o co chodzi. Co zatem zrobiłem, by jednak zaspokoić swoją ciekawość? Poszedłem do starszych braci, którzy mieli mi to wszystko wyjaśnić.

Kulisy niedoszłej sławy

 Nigdy nie zastanawiałem, co takiego robi Alex z Ianem całymi dniami. Ja miałem swoich dwóch przyjaciół i oni byli mi wszystkim, łatwiej było gadać z nimi, niż z dwudziestojednoletnimi braćmi. Dnia dwunastego czerwca siedemdziesiątego trzeciego roku, udałem się pod szkołę, do której chodzili bliźniacy. I której jakoś nie mogli skończyć. W zasadzie nie wiedziałem, co oni tam jeszcze robili, skoro zarówno jeden, jak i drugi, pracował.
 Ale okazało się, że oni tam wcale nie chodzili się uczyć. Siedzieli zawsze kilkadziesiąt metrów za nią, w takim zaułku, z grupą znajomych i robili coś, czego nie byłem w stanie zrozumieć. Pamiętam, kiedy zobaczyłem ich tam po raz pierwszy, głupi dwunastolatek. Przez dziesięć minut czaiłem się za rogiem, aż nagle któryś z tych ludzi mnie zauważył.
- Ian, chyba nowego będziemy mieli!  - krzyknęła jedna dziewczyna, po czym zaczęła się śmiać, a za nią cała reszta. Przeraziłem się, wyglądała jak śmierć. Była strasznie blada, miała rzadkie, skołtunione, kasztanowe włosy, przysłaniające zapadnięte oczy. Serce podeszło mi do gardła, kiedy wstała i podeszła do mnie, wzięła mnie za rękę i wciągnęła w towarzystwo. Stałem na środku, otaczały mnie jakieś stare, puste kontenery, stojące pod ścianami zniszczonych domów, czekających na odnowienie. A wszędzie tam, obok nich, na tych pudłach, siedzieli ludzie, było ich z dziesięciu. Wśród nich Alex i Ian, oni jako jedyni się nie śmiali. Patrzyli po sobie z...jakąś dziwną emocją.
- Ja do braci... - szepnąłem, tłumiąc łzy.
- Na pewno ich tu masz?
- Ma, Vera, ma. Nas ma. - Poczułem, że jeden położył mi rękę na prawym ramieniu, drugi na lewym. Przestałem się bać. - To jest Jasper, nasz młody. Przyszły najlepszy basista Wielkiej Brytanii - powiedział Ian, zalała mnie fala ciepła.
- Jak uroczo, przyszła gwiazda! A próbował już tego, co w sławie najlepsze?
- Nie, i tego nie zrobi.
- O czym ona mówi? - spytałem i uniosłem głowę ku górze, do braci.
- O niczym, co jest ci potrzebne.
- Darujcie sobie, święci się znaleźli! - syknęła Vera i uśmiechnęła się do mnie, mrużąc oczy. W odpowiedzi pokręciłem przecząco głową, choć w głębi duszy bardzo chciałem wiedzieć, o czym ona mówiła, a czego oni tak nie chcieli słuchać.
 Wtedy Alex kazał mi iść te dziesięć minut dalej i zaczekać na nich pod bramą szkoły, której nie skończyli, jak wydedukowałem. Posłuchałem się go, niedługo potem dołączyli do mnie i wróciliśmy razem do domu. Po raz pierwszy w życiu poczułem, że mam rodzeństwo, któremu na mnie zależy. Nie drążyłem przy nich tematu podchwyconego przez Verę, rozmawialiśmy o czymś zupełnie innym, śmialiśmy, patrząc na zachód czerwonego słońca.
 Jednak nic nie obeszło się bez echa. Dwa miesiące później spotkałem na mieście tę okropną dziewczynę i spytałem, o czym mówiła tamtego dnia. A ona mi odpowiedziała, że pokaże mi, jeśli z nią pójdę, że zabierze mnie do innego świata. Oczarowała mnie tym mówieniem i poszedłem. I ona dała mi wtedy coś, czego nie znałem. Siedzieliśmy w jednej z piwnic miejscowych bloków. Było pięknie, czułem się niesamowicie. Wróciłem do siebie, było cudownie. A potem się skończyło, płakałem, potrzebowałem tamtej ulgi. Powiedziałem o wszystkim braciom, oni sami prawie zaczęli płakać, a ja nie wiedziałem, co zrobiłem. Powiedzieli, że nigdy więcej. Powiedzieli mi wszystko o Verze, miała tylko piętnaście lat, a ja jej dawałem dwadzieścia z hakiem. Dowiedziałem się, co mi zrobiła, byłem przerażony, nie chciałem. Zrozumiałem, że tak nie można. Że umrę. A oni się ucieszyli, że tego więcej nie zrobię.
 Ale tydzień później i tak polazłem tam znów. A pół roku później ojciec leżał chory w szpitalu. Ja z braćmi i resztą tam, za ich szkołą. I nie byłem najmłodszy. Była jedenastoletnia Katy. A rok później ojciec leżał martwy na cmentarzu, zginął w wypadku samochodowym. Pieprzone tiry. A ja nadal siedziałem tam z braćmi i resztą. Paliliśmy tanie fajki, piliśmy tańsze wino, wciągaliśmy tanie prochy, oni wstrzykiwali sobie coś droższego. Uznałem, że ja tutaj zostanę. Zespołu chwilowo też nie było, Nicholas i Stephen czasem z nami siedzieli, ale nie brali nic. Byliśmy gwiazdami, które nigdy nie miały być sławne. Ojca nie było. A skoro nie było ojca, nie miałem po co grać, matkę to waliło. Za tamtym liceum miałem wszystko. I tylko trzynaście lat. Razem z ojcem zaszło moje słońce. Ono nie było czerwone, nikt się już nie śmiał.

Dziewczyny z towarzystwa, które były żywe

 Czasem jest tak, że chłopaki do danego wieku brzydzą się dziewczyn, a potem jest im wstyd przy kolegach pokazać, że je lubią, nie chcą im dokuczać. Ja nigdy nie miałem tego problemu, może przez to, że w zasadzie od zawsze w moim życiu były trzy takie, z którymi się dosłownie nienawidziłem, ale doskonale wiem, że jedno za drugie mogłoby w ogień skoczyć. Przynajmniej do pewnego momentu... Trzy brunetki i ja jeden, głupi blondynek wśród nich. 
 Caroline Susan Hadley, starsza ode mnie o cztery lata, słynąca z tego, że godzinami przesiadywała przed uniwersytetem w Cambridge, ale nawet nie myślała, by się tam kiedykolwiek uczyć. Znana z tego, że zawsze wyglądała na dwa razy młodszą, niż w rzeczywistości. Znana z tego, że jej ulubionym zajęciem było chodzenie na mentalne randki z Davidem Bowie. Znana z tego, że odrabiała ze mnę lekcje i dostawała za to kasę. Znana z tego, że śmiała się z każdej reaktywacji mojego zespołu, kij, że za każdym razem miał inny skład i nazwę. Znana z tego, że skradła serce dzianych Firby'ch, a przede wszystkim ich syna, łebskiego Petera. Znana z tego, że łapała wszystkie możliwe okazje w każdy możliwy sposób, dzięki czemu pod koniec lat siedemdziesiątych wyleciała do Stanów, by pracować tam, w Nowym Jorku, w potężnym centrum kultury Mary Firby.
 Zarywałem do niej kilka razy, ale już bardziej dla żartów, doskonale wiedziałem, że nie mam szans. Ona jako jedyna zawsze mówiła mi prosto w twarz, jak jest. Jako jedyna mówiła mi, że umrę, jeśli nie skończę brać. Miałem trzynaście lat, kiedy dała mi jasno do zrozumienia, że z moim obecnym położeniem nie ma szans na karierę i skończę jako tani sprzedawca w taniej smażalni ryb. Mówiła, jak bardzo odrażająca jest moja biała skóra, widoczne żyły, wory pod oczami, siano, zamiast włosów. Brak mięsa, brak mięśni. Skóra na kościach. A ja miałem świadomość tego wszystkiego. Było mi ciężko grać, nie miałem siły. Caroline doskonale zdawała sobie z tego sprawę, wiem, że tak naprawdę nie winiła o to mnie, a moją matkę za brak odpowiedzialności, ale nigdy by się do tego nie przyznała, nie ona. Nie mnie. Ale wystarczyła mi tylko jedna rozmowa. Nie miała do kogo przyjść, więc przyszła do mnie, siedzieliśmy w garażu, w starym aucie ojca. Ja, lat piętnaście, ona - dziewiętnaście.
- Axon, chciałbyś cofnąć czas?
- Po co?
- Wcześniej znaleźć wspólny język z ojcem, wcześniej zacząć grać, nie dać się tamtej ćpunce od twoich braci. W ogóle, to ja całe życie ich winiłam, że ci dali dragi.
- Nie, to nie oni. Oni mnie bronili jak mogli, a ja sam nic...nic nie zrobiłem. I chyba bym nie cofnął. Tata i tak by zginął, przed tym bym go nie uchronił. I tak rzuciłbym w cholerę ten pieprzony bas i, prędzej czy później, się od czegoś uzależnił. Nie dla mnie bycie muzykiem.
- Jasper, ja...ja ci wiele razy to powtarzałam, ale...to było w przypływie agresji, ty chyba wiesz...?
- Wiem. Wiem, Caroline. Nie w tym problem. Ja po prostu jestem za słaby na to. Nie miałem żadnej motywacji, poza nim. Chciałem grać tylko dla niego. 
- On byłby z ciebie dumny.
- Nie powiedziałby mi i tak, czy mu się podoba. W cholerę z tym wszystkim...
- A ja bym cofnęła czas, Jasper...

 Druga była Leandra Molière, francuska księżniczka z mojego rocznika, zostawiła Anglię wraz z rodzicami i z nadejściem nowej dekady. W siedemdziesiątym już jej tutaj nie było. W zasadzie nigdy nie miałem okazji jej poznać tak osobiście, stawiała mi zawsze opory, bała się mnie. Raz, że byłem o wiele wyższy, dwa, że byłem chłopakiem. Ją to przerosło. Tak naprawdę nigdy nie rozmawiała ze mną bezpośrednio, zawsze była przy tym Caroline, albo ostatnia z mojego wianuszka kobiet. Lea z natury była bardzo nieśmiała i wolała latać za żabami w trawie, niż słuchać, co nieambitny ja miałem do powiedzenia. A chciałem z nią rozmawiać. Była urocza, pyzata buźka, pomierzwione, brązowe włosy, wielkie oczy. Taką ją zapamiętałem. A potem poleciała, odcięliśmy się od siebie na cztery lata, lecz kiedy w siedemdziesiątym czwartym ktoś do niej poleciał, potem wrócił, porwał zupełnie Hadley - napisałem pierwszy w życiu list. Do Leandry. I tak oto zaczęła się nasza prawdziwa znajomość, trwająca do dziś, powiedzmy. Jej nawet nigdy nie opowiadałem o swojej zaprzepaszczonej karierze muzycznej, bo ją takie rzeczy nie interesowały. Za to napisałem jej o wszystkich swych problemach. Zdawałem jej szczegółowe relacje z Cambridge, pisaliśmy do siebie listy nawet i na kilka kartek. Korzystałem z okazji, że była dziewczyną i wiedziała więcej o dziewczynach. Wypytywałem ją o tamtą dwójkę, za co czasem obrywałem całymi akapitami wymownych wiązanek. Ale to nie zmienia faktu, że mam wszystkie nasze listy. Dwieście na pewno.

27 listopada 1982r.
 Nie wiem, co ja Ci mam jeszcze pisać, kretynie. Od lat zasypujesz mnie jednym i tym samym, a ja już...nie wiem, co radzić. Jasper, Ty doskonale wiesz, że jesteś w koszmarnym dole. Ale za nic nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego Ty jeszcze przejmujesz się problemami jakiegoś innego ćpuna, nie wiem, czemu mi tak nad tym rozpaczasz. W takim świecie przedawkowania są normalne, nikogo nie obchodzi, że miała tylko dziewiętnaście lat. Brała i przegięła, najgorsze jest to, że mogłeś być na jej miejscu. Nie myśl o tym, o niej i o idiocie, który jej podał ostatnią dawkę. On też powinien już być trupem, Jasper. Wciągnął w to niewinną laskę i ona teraz nie żyje, podczas gdy ten sukinsyn nadal daje sobie w żyłę i jest pewnie przeszczęśliwy. Błagam, nie myśl o tym. Ciesz się, że żyjesz Ty i...że możesz jeszcze...coś z tym...zrobić. A mówię to tylko dlatego, że jesteś naprawdę świetnym facetem. Tylko się zgubiłeś, bo nie miałeś co z sobą zrobić jako dzieciak. Jest mi Cię żal, wiesz? Chciałabym, byś z tego wyszedł. Nie przejmuj się jakimś narkomanem-mordercą. Jeszcze takich młodych... Nie przejmuj się, on sam tak skończy. Życzę mu, by jeszcze gorzej. Niech cierpi. Sam. Nie przejmuj się. Gdybym była inna, to bym się w Tobie zakochała. Jako w partnerze. 
Nie przejmuj się, Jasper!
Lea.

 I została ostania. Madeline Felicia Wakeford. Dee była dziewczyną, która jako jedyna ze mną siedziała. Która nie mieszała mnie z błotem, która nie uciekła mi tak za granicę. Zaczęliśmy rozmawiać zaraz po wylocie Leandry. Stała się moją siostrą, kiedy miałem dziesięć lat, ona jedenaście. Była dziewczyną, z którą rozmawiałem o wszystkim. Była dziewczyną, z którą plewiłem ogródki u sąsiadów, też za pieniądze. Była dziewczyną, z którą mogłem się napić, zapalić coś, zioło, papierosy. Była dziewczyną, której czasem płakałem na ramieniu, czasem ona mnie. Była dziewczyną, która wraz z Hadley podbiła całe Cambridge swoim indywidualizmem. Była dziewczyną, która mogłaby zostać i siostrą Wierności. Przez czternaście lat pisała z Leandrą tylko listy, praktycznie. Przez sześć lat pisała tylko listy ze swoją największą miłością, matką nawet, Caroline. I przez wszystkie inne lata była ze mną, to ja znikałem, jak już. Była dziewczyną, która siedziała całymi dniami na rynku artystów, sprzedając swoje abstrakcje nawiedzonym fanatykom, dla których była objawieniem. Była dziewczyną, która pragnęła z całego serca być znów ze swoimi przyjaciółkami, a zwłaszcza z tą jedną. Była dziewczyną, która nie jadła czasem cały dzień, by zaoszczędzić kasę na bilet. Była dziewczyną, która...
 Była kobietą, której jako pierwszej powiedziałem ,,kocham cię'', choć wiedziałem, że ona mnie nie i nigdy nie będzie. W zasadzie bałem się, że mogłaby mnie kochać. Popełniłaby błąd. Była kobietą, która kochała się we wszystkich Stonesach. Była kobietą, która w wieku czternastu lat przechytrzyła pięciu gości z Aerosmith, bo nie poskąpiono jej urody, dojrzałości i inteligencji. Igrała z czasem. Każdy okrzyknął ją siedemnastką. Była kobietą, która po latach w końcu poleciała do Nowego Jorku, zabierając ze sobą dwa bilety na backstage Aerosmith, drugi dla Hadley. Była kobietą, która odprawiła Stevena Tylera na rzecz zobaczenia się znów z Anthony'm, który jej nienawidził, a ona sobie go tak zapamiętała. Była kobietą, która pokochała go fizycznie tylko dlatego, że potrzebowała się w czymś kompletnie zatracić choć raz.
 Była kobietą, która dla wielu mogłaby się wydać uszkodzona.
 Była tą, której chciałem podać twardy narkotyk, będąc w pełni świadomości. Bo samego nie było już mnie stać na niego. A w dwójkę zawsze łatwiej. I właśnie dlatego ona nie mogła mnie kochać w ten sposób. Gdyby to robiła, wzięłaby. A jak bym jej powiedział później, że jej nie kocham? Chociaż może wtedy nie miałoby to dla niej znaczenia. Ja jej nie kochałem.
- Tylko nie patrz mi w lustra, Jasper. Jeszcze pękną... Lepiej już idź. Idź i...pomyśl.

Nimfa, której odebrałem wolność

 Poszedłem bez słowa i pomyślałem. Byłem zły na Dee. Byłem zły, że nie dała się wciągnąć do mojego świata. Naprawdę byłem na nią o to zły. Poszedłem i zniknąłem jej z pola widzenia na osiem miesięcy. Nie znała naszych narkomańskich spelun. Pisała tylko do mnie listy. Napisała mi masę listów, a ja na żaden nie odpowiedziałem. Powiedziałem jej potem, że nic do mnie nie przyszło. Wiem, że widziała moje kłamstwa. Ale nie wierciła mi dziury w brzuchu. Milczała. Nasza relacja zmieniła się bezpowrotnie.
 Zniknąłem w osiemdziesiątym drugim, na początku lutego. W przerwach od trucia się, pomagałem. Dziewiątego lutego byłem wraz z Gregiem Dawsonem na obrzeżach miasta, gdzie pomagaliśmy w przeprowadzce jego ojcu. Kiedy kończyliśmy nosić ostatnie meble, Greg poszedł do starszego, a ja stanąłem oparty ścianę jego eleganckiego domku i zapaliłem papierosa. Właśnie wtedy podeszła do mnie dziewczyna średniego wzrostu. Jaśniutka szatynka, czerwone usta i szaro-niebieskie oczy. Drobniutkie stworzenie.
- Ma pan może ognia? 
- Mam. - Uśmiechnąłem się, podając jej pudełko z zapałkami. - Ale takie damy nie powinny palić.
- Pewnie chcą się przypodobać takim jak ty...
- Tak sądzisz?
- Ja tak robię! Berry Fox...
- Miło. - Zaśmiałem się i ucałowałem jej dłoń, na co ona sama zaczęła się śmiać. Słysząc to, poczułem się jakbym znów miał siedem lat. Zrobiło mi się tak ciepło, nie mogłem tego zostawić od tak. - Jasper Axon.
- Masz śliczne nazwisko. Mieszkasz tu?
- Nie, ja w centrum.
- Cudownie się składa! - pisnęła. - Jestem tu od pewnego czasu, ale nigdy nie miałam okazji być w centrum... - Schowała ręce do kieszeni czarnego płaszcza i spojrzała w liche płatki śniegu, lecące, dla zimowej zasady, z nieba. - Może byś mnie oprowadził? Jasper?
 Wiedziałem od początku, że to się nie skończy dobrze. Ale i tak się zgodziłem. Była taka szczęśliwa, taka promienna. Powiedziałem jej, że przyjadę jutro o czternastej pod dom ojca Grega i zostanę jej przewodnikiem. W odpowiedzi rzuciła mi się na szyję i śmiejąc się, pobiegła gdzieś dalej, do siebie.
 Patrząc za nią, pomyślałem, że może właśnie spotkałem piękną Nimfę, która miała cudownie pomóc mi podnieść się z dna. Pomyliłem się do tego stopnia, że to ja byłem anonimowym narkomanem z listu Leandry. Tak bardzo się pomyliłem...

* *** *
Sądzę, że tutaj naprawdę warto podzielić się ze mną Waszymi spostrzeżeniami.

21 komentarzy:


  1. Dokładnie 12 minut temu skończyłam czytać ten rozdział. I od tylu właśnie minut zastanawiam się, jak zacząć komentarz? Ha, właśnie go zaczęłam, ale nie wiem jak mam się odnieść to do treści. Kochana, powtarzam się, ale cholera, taka prawda: zbiłaś z nóg. Przyszłam sobie ze szkoły, wstawiłam standardowo wodę na herbatę, czekam, usiadłam... Patrzę, dodałaś nowy, i jak mi mignęło nazwisko Jasper Axon, to... rzuciłam się na ten rozdział, o ile się w ogóle da. Wodę musiałam ostatecznie gotować dwa razy - po pierwszym nie byłam w stanie się oderwać od ekranu telefonu. Byłam wtedy gdzieś indziej, niż na stołku we własnej kuchni, i bardzo Ci dziękuję za to.
    Jak zapewne się zdążyłaś zorientować, staram się 'iść' przez komentarze chronologicznie, choć raczej większość osób tak robi. No nieważne. Dzieciństwo, bo to najwcześniej, oczywiste.
    Chyba całkiem normalnym jest, że pałam skrajnym brakiem sympatii do matki Jaspera. Zrobić sobie dziecko, a raczej trójkę, z własnej, jak sądzę, nieprzymuszonej woli, a potem tak jakby zapomnieć o tworze własnej miłości? Gdzie sens, gdzie logika? Gdzie uczucia, gdzie wyrzuty sumienia? W tej kobiecie się chyba za bardzo tego nie dałabym razy doszukać, mimo, że tak naprawdę bardzo niewiele tu o niej. Ale co się dziwić, że niewiele, jak Jasper ją ledwo znał?
    Pan Axon też na początku jakoś mnie nie porwał, bo też miał złe kontakty z synami, albo i lepiej: nie miał ich w ogóle. Tylko, że u niego przesądził jeden mały czynnik, przesądził, czy go lubię, czy raczej nie. Owym czynnikiem, o ile można tak to w ogóle nazwać, była oczywiście jego zauważalna, bardzo, miłość do muzyki, do obdartych winyli, do tych słodkich dźwięków, jakie płyną z adaptera.
    Wiesz, Alicjo, mój własny tata ma adapter i całkiem sporo czarnych płyt, głównie polskiej muzyki, Mech, Perfect, IRA, ale dość niedawno, ja wiem, z miesiąc temu, wygrzebałam winyl The Rolling Stones. Nic konkretnego - składanka, największe hity jakiś tam lat. No to nie byłabym sobą, gdybym nie poleciała do taty ze świecącymi się oczami, i nie błagała go, żeby mi pomógł odpalić to spore ustrojstwo. I jak już zaczęłam słuchać, jak Gimme Shelter już leciał, z tej starej, wielkiej płyty o rozpadającym się opakowaniu, to ja... Ja też się rozpadłam, na milion kawałeczków, słuchanie tej płyty mi się wyryje w pamięci, ja to wiem. Ja, małe, głupie dziecko dwudziestego pierwszego wieku, a wsłuchuję się legendę ubiegłej epoki, i to na oryginalnie wielgachnej płycie, gdzieś, w szarym mieście, w centralnej Polsce. Niby nic, a tak wiele, prawda?
    Dobra, rozpisałam się nie na temat, ale pewnie nadrobię to gadaniem bardziej odpowiednim. Obstawiam, że przewidziałaś, iż mogę się tu rozgadać z wiadomych powodów.
    Ogólnie w swej pewnie mało interesującej opowieści dążyłam do tego, że całą sobą rozumiem, czemu te płyty ojca tak młodego Axona zaintrygowały, czemu właściwie zaczął ich słuchać razem z nim. Właściwie może wtedy nie było tak ja teraz, że miało się wrażenie, że te albumy są zabytkowe wręcz, tak jak mi się wydawało, ale chodzi mi o brzmienie. Wiesz, niby gorsze, ale, jakoś się jednak tak dzieje, że lepsze.
    I ta relacja, która połączyła małego i dużego Axona, wydaje mi się czymś silnym, trwałym. Bo takie na pozór proste rzeczy zbliżają, ja to wiem. Więc sobie oni razem słuchali, razem chyba snuli te marzenia, że Jasper osiągnie w branży muzycznej sukces. I ten bas, i to wszystko, polubiłam tego ojca, naprawdę. Nie powiem, że chciałabym takiego, bo poniekąd takiego mam, haha :) Ale nieważne, nieważne...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zespół był czymś w sumie oczywistym, bo to chyba pierwszy krok do rozpoczęcia kariery, no bo jaki inny? Fajnie, tak naprawdę z wyraźną przyjemnością opisywał to Jasper, to mnie urzekło, aż chciałabym tam być, siedzieć z nimi na próbie na jakimś wzmacniaczu, podawać z uśmiechem colę, jak się zmęczą, czy coś. Młodzieńcze marzenia chodź na chwilę zyskiwały przełożenie na prawdziwe życie, co prawda w formacie niewielkim, ale zawsze. Wiesz, trochę to naiwne, ale kto o tym nie marzy - ja też chcę zespół. Ja to rozumiem, bardzo. O Boże, ja na razie mam wrażenie, że jestem do Jaspera podobna, naprawdę. Ale do chyba tylko do tego czasu, do osiągnięcia przez niego lat 11, jeśli dobrze pamiętam.
      Potem się posypało.
      Dobra, może tak: ja nie obwiniam Very, tak szczerzę powiedziawszy. W tym jej namawianiu, widziałam nutkę desperacji, nie wiem czy słusznie i prawdziwie. Chyba zdawała sobie sprawę, że ona w wieku piętnastu lat jest przegrana, a przecież... Nie musiało tak być, że ona była, TYLKO ona taką przegraną. Na moje oko, to chciała kogoś wziąć, i wciągnąć, żeby ukryć jakieś wyrzuty sumienia, które zaczęły się pojawiać w głębi jej przeżartym nałogiem duszy. Swoją drogą - Ian i Alex, zaskoczyli mnie. Jaspera chyba też, bo tak nagle okazali, że jednak brata kochają, że ogóle jest ich bratem. I to też było piękne, no jakby nie patrzeć. Tylko, że... Dało to niewiele, mimo ich przekonania, że młody jednak nie weźmie. Och, ale byłoby ZBYT pięknie, nie? Zawsze tak jest.
      I wciągnął się, ku rozpaczy pewnie nie tylko Iana, Alexa, Lei, Dee, Caroline... Ku rozpaczy, moja droga deMars, mojej. Mojej i pewnie sporej ilości tu obecnych, jak myślę. I po raz drugi Ci tu za to podziękuję, bo te emocje są nie do opisania (choć ja i tak piszę komentarz, który, jak sądzę, będę zmuszona rozdzielić na dwie części, cóż za ironia).
      Teraz może przejdę, po tych życiowych dramatach, do dramatów również życiowych, ale i bardziej duchowych, choć może nie do końca.
      Mimo wszystko, mimo całej mojej miłości do Dee, i w ogóle uczucia, jakie żywił do Wakeford Jasper, dosłownie się rozpłynęłam, kiedy Axon mówił o Leandrze. Ja sama nie wiem czemu, mnie od początku łapały za serce te ich listy, te wymiany szczerych słów na odległość, mimo, że... Mieli się przez tyle lat obok siebie, przecież. Cóż, lepiej późno niż wcale, tak myślę, tak... Ona zawsze była tą z boku nieco, trochę też w innym jakby świecie. Ganiała za żabami, no właśnie. A potem okazało się, że ona wyciąga tą chyba najbardziej pomocną dłoń do Jaspera, mimo... Wszystko. Mimo, że tyle czasu wcale nie byli ze sobą blisko. To jest tak absolutnie niesamowite, co się stało z ich relacją, jaką rewolucję przeszła, że ktoś bardziej ode mnie miękki pewnie zalewałby się przy tym łzami, jednocześnie się uśmiechając.
      Caroline właśnie tutaj była ukazana z tej strony, przez którą na początku wydawało mi się, że jej nie lubię. Taka jakaś zbyt szczera, mimo, że tą cechę się na ogół ceni przecież. Zbyt mocno sprowadzająca człowieka na ziemię w sumie nie wiadomo czemu. Przecież chyba go lubiła, tego Axona, przecież siedziała z nim w tym aucie, gadała, żaliła się, że bierze, że... No tak. Ha, zżerał ją żal? Że nie mogła nic zrobić z tym, że ten świetny na ogół chłopak się stacza na dno? ta Caroline, ta Caroline Hadley, no kto by pomyślał. Zresztą... Ja sama nie wiem. Może ona jednak go nie lubiła, może uważała za kompletny margines. A może jedno i drugie.

      Usuń
    2. Dee, no właśnie ona, teraz na nią przyszedł czas, na kobietę, której pierwszy raz powiedział 'kocham cię', jak to zgrabnie ujęłaś. Jakby Axon to mówił, to wyobrażam sobie jak emocje zagrałyby jego twarzą, jak wieli zapał by mu towarzyszył. Ta dziewczyna, była naprawdę jego, tak mi się zdaje, jedynym przyjacielem, jakiego miał. Jaką. Sam powiedział, napisał wspomniał... Że raz ona jemu, raz on jej się w ubranie wypłakał, po głowie pogładził. I po raz kolejny kuje mnie, że ona nawet nie pomyślała o Jasperze, kiedy szła do łóżka z Joe. Boli, trochę, ale i tak ją uwielbiam, za całą resztę.
      I, cholera, Chwała Bogu, jeśli takowy istnieje, że jej nie wciągnął. Nie chcę nawet myśleć, jak mogłaby się skończyć ewentualna 'przygoda' Dee z dragami. A co jeśli skończyłaby jak... Nie. Nie chcę myśleć.
      No i zaczęłam temat poniekąd, zaczęłam o Berry Fox. I już Cię, moja droga deMars nienawidzę, w całej swej miłości, jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało. W kilku krótkich wypowiedziach uświadomiłaś wszystkim, jak bardzo Berry była ciepła. Wesoła, otwarta... Choć tak sobie teraz myślę, że ta otwartość właśnie, ją zgubiła. Co ją podkusiło, tą drobną duszyczkę, żeby podchodzić do Axona? No dobra, dobra, wyglądał dość ciekawie chłopak. Ale tak od razu się z nim umawiać... Ja... Tak mi jej żal.
      I żal mi też Axona, choć czuję się, jakbym żałowała mordercy. Eh, tak poniekąd jest... No właśnie, celowo nie wspomniałam wcześniej o liście Lei. Celowo, bo tak naprawdę nie wiem co mam o tym powiedzieć, to mnie trochę dobija, bo to zajebiście ważna kwestia.
      Kurde, cała ta nienawiść, jaką przekazała w swych słowach Leandra do tegoż mordercy, była wręcz namacalna. Wręcz...! Nie, nie wręcz. Ona była, była, BYŁA. Autentycznie chciała się wyżyć na tej osobie, zmieszać ją z błotem, nie wiem, nawet zabić, ha! Ironia?
      I te słowa na końcu... Że mogłaby go pokochać, to było takie... Wiesz, w momencie, kiedy dotarło do mnie, że wyzywając tego mordercę, a potem mówiąc o Jasperze jako o kimś, kogo mogła kochać, mówiła nieświadomie o tej samej osobie, zrobiło mi się tak bardzo smutno, tak bardzo... Nie wiem jak to określić.
      Axon jest postacią, którą pokochałam, mimo wszystko. Mimo wszystko...
      Kochana, po prostu idealnie, ja... Jestem zaczarowana Twoją opowieścią, dosłownie, właśnie tak.
      Więc: kocham, całuję, pozdrawiam ♥

      Hugs, Rocky.

      PS Musiałam wkleić komentarz do Worda, haha, żeby go podzielić i… prawie trzy strony XD.

      Usuń
    3. Nie wiem, co ja Ci powinnam powiedzieć. Kochana, potrzebowałam kilku godzin na ułożenie sobie w głowie dobrej odpowiedzi, ale to nie jest miejsce na takie refleksje.
      Ja nie chcę nikomu oczu mydlić, nie będę ukrywać, że Jasper był postacią stworzoną tylko i wyłącznie do tego, by stało się z nim tak - nie inaczej. I choć większości z Was on się wydał być poszkodowanym, oszukanym i biednym barankiem, wcale tak nie było. On jest manipulantem i osiągnął w tym poziom bardzo zbliżony do pewnej innej osoby, ale to wszystko się jeszcze rozjaśni.
      Podczas gdy sama Berry była właśnie taka, jaką ją odebrałaś. I udało Ci się ją rozpracować. Zresztą, z takim charakterem, jaki miala, to jasne.
      Dziękuję Ci bardzo, Kochana, za taki wyczerpujący i potężny komentarz! ♥

      Usuń
  2. Przeczytałam, dziś wyjątkowo punktualnie. :) Ha, przeczytałam i w sumie... mam w głowie pustkę. Może źle to ujęłam. W głowie mam, dzięki Tobie, kilka ważnych tematów do obgadania, tylko nie mam pojęcia, w jakie ubrać to słowa. Zacznę więc może standardowo, czyli od tego jak wielki masz talent oraz jak świetnie piszesz, bo układasz literkę po literkę w sposób, że tworzą one pięknie opisaną całość, której treść, niestety, niekoniecznie jest taka jak słowa. Bo nie jest. Z racji dziwnego stanu, w jakim się teraz znajduję, zacznę najprościej: od początku do końca. Zaczynajmy.
    Szczerze mówiąc, całkiem inaczej wyobrażałam sobie dzieciństwo Axona i, w sumie, dzięki dzisiejszemu rozdziałowi, posprzątałam w pokoju dla taty, także... haha. A tak serio to po raz kolejny zauważyłam, jak świetnych mam rodziców oraz ile im zawdzięczam, zwłaszcza po cichych dwóch tygodniach z moim rodzicielem. Tak, ach, no i znowu słuchałam z nim jakichś starych singli, bo... Jasper. Boże, znowu odchodzę od tematu. Przepraszam. Zdecydowanie współczuję młodych lat Axonowi. Szczególną niechęcią pałam do jego matki, no bo... No, bo jak można traktować w taki sposób własne dzieci?! Nie, nie jestem obrońcą zwierząt ani roślin. I nie rozumiem ludzi, którzy zajmują się tymi rzeczami, będącymi jakimiś pierdołami w porównaniu z zaniedbywaniem dziecka. Wróć. Jasper z pewnością nie miał łatwo, ba, miał cholernie trudno i chyba to go zgubiło w późniejszych latach... Natomiast jego ojciec z początku również nie przypadł mi do gustu, ale potem... Potem diametralnie zmienił się mój pogląd na tego mężczyznę! Ha, strasznie go polubił, bo te czarne płyty, wspólne marzenia, wiara w przyszłość... Młody musiał czuć się wyjątkowo, bo jednak ktoś, kto wydawał się praktycznie obcy, okazał się go kochać. I chciałabym, żeby taki stan rzeczy pozostał już do Jasperowego końca, ale nie byłoby w tym niczego intrygującego, a bez tego to nie miałoby sensu, prawda? Ech, i ci szałowi bracia... Śmiało mogę Ci wyznać, że ich nie lubię ani na początku, ani na końcu. Znam kilkoro bliźniąt i wydają mi się właśnie takimi zadufanymi w sobie ludźmi i, nie wiem, może przełożyło się to także tutaj. Mimo mojej postawy zaimponowali mi, kiedy wzięli pod swoje skrzydła młodszego brata, nie chcieli, żeby zniszczył sobie życie przez drągi i BUM! znowu ktoś go kocha.
    Kolejną kwestią jest Vera, którą, może to nienormalne, ha, na pewno, polubiłam. Odczytałam ją jako zagubioną dziewczynę, biedną, histerycznie się śmiejąca na widok młodej, nie skażonej ofiary, czyli Jaspera, szukającą ratunku... Pocieszenia w tym, że nie byłaby jedyną młódką siedzącą w tym gównie. Wiedziałam, że chłopak do niej wróci. Kto by nie wrócił? Każdego zżerałaby ciekawość, każdy chciałby poznać tę dziwną dziewczynę... Pomimo tego, że w kręciła Axona w kłopoty, darzę ją pokrętną sympatią, zmieszaną z nienawiścią.
    Oj, i fragment, który podobał mi się najbardziej, czyli opisy dotyczące dziewczyn.
    Caroline... Wiesz, że dotychczas za nią nie przepadałam? Naprawdę! Ale teraz... Teraz mnie zastanawia. Podoba mi się bezpośredniość i szczerość. Faktycznie, czasami mogą być one uciążliwe, ale... Ta surowa prawda jest, według mnie, najlepszych zjawiskiem, jakie może spotkać człowieka w położeniu Axona. Bardzo dobrze, że powiedziała o skórze, o żyłach, o włosach, o wszystkim! Świetnie! Wyznawała to twardo i poważnie, tylko, że w tej martwocie uczuć, gdzieś wyzierała troska, tak myślę. Bo gdyby nie, to chyba nie przyszłaby do niego Wtedy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Leę polubiłam już dawno. Nieśmiała, pyzata buźka... "Zawsze stawiała mi opory". Bo był wyższym chłopakiem. To urocze, haha. Automatycznie wlazł mi na twarz szeroki uśmiech. :) Ta dwójka nie dostrzegała, a raczej jedna strona tego nie chciała, kiedy byli obok siebie, dopiero listyich do siebie zbliżyły i... fajnie. Ale, wiesz, kiedy czytałam list od niej to... zrobiło mi się tak cholernie dziwnie, po prostu. Prostota i wyznanie, że mogłaby... Tyle, że była Leą. Kurcze, czytając najpierw te oskarżające słowa... A potem zdania o miłości. Dziewczyna zrobiła to po mistrzowsku, trafiła w czuły punkt. Na pewno czuł się okropnie. I dobrze. Dobrze w tamtej chwili.
      No i oczywiście Dee. Chyba jedyna, chcąca go słuchać i z nim rozmawiać. Wspaniała przyjaciółka. Taka... na dobre i na złe, zawzięta, wierna, cudowna... Mogła bym wymieniać godzinami, bo szczerze uwielbiam jej postać. Kobieta, która jest w tym opowiadaniu najbardziej klasyczną, a dziś już niespotykaną, damą, bo zachowuje się właśnie tak -z zasadami. I bardzo dobrze. Zajebiście, że go zdenerwowała i poszedł...
      Poszedł pod dom Grega, gdzie była Nimfa. Och, dëMärs, Berry przypomina mi jedną dziewczynę z mojej klasy, ba, jest jedną z bliższych osób, wiadomo, siedzenie na każdej lekcji w jednej ławce jednoczy ludzi, haha. Znam ją już praktycznie 12 lat i... i jest właśnie taką panną Fox. Dzieckiem, cieszącym się ze wszystkiego. Słodkim, uroczym, uśmiechniętym dzieciątkiem słońca. Ta, Hania wręcz unosi się ponad wszystkimi, dzięki swej lekkości ducha i radości. Zamiast jakiejś dziewczyny ze zdjęcia, Berry jest dla mnie właśnie nią i trochę to dziwne. Najśmieszniejszym jest to, że ten optymizm i otwartość zawiodły ją do Axon. Ale tego złego, nie dobrego Axona. Żal mi jej, po prostu żal.
      Ech, nie zabijaj mnie za te wypociny... Kochana, nic więcej nie jestem w stanie napisać, bo... Bo Ty zrobiła to cudownie. Uwielbiam Cię.
      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Boże, Ty mnie dogłębnie poruszyłaś tym, co napisałaś o sobie i swoim tacie. Czuję się dumna z Ciebie i z siebie też, że stało się coś takiego... Och, Suicide. Pięknie mi to wszystko podsumowałaś, czytam te komentarze, czytam Twój, i czytam to, co...ja bym chciała usłyszeć, w większości.
      Tak jak wspominałam w odpowiedzi dla Rocky - Axon jest taki, nie inny, bo ja mam w tym swój interes, który ma na celu coś uświadomić. Ale przeraża mnie takie wszechobecne i ślepe uwielbienie do niego...
      Podczas gdy Berry jest właśnie taka, jaką ją przedstawiłaś. Możesz ode mnie pozdrowić swoją Hanię, moja droga, Dziękuję Ci bardzo i do jutra, u Ciebie, haha ♥

      Usuń
  3. Najchętniej napisałam bym: ...
    Bo mnie po prostu zatkało... i w sumie, nie wiem, co mam napisać. Ale przecież już nie będę taka wredna. Warto się podzielić komentarzem, tylko trzeba go wymyślić.. Chyba mam za duży mętlik w głowie i jakoś nie ogarniam, a tanie wino mi w tym nie pomaga. (Kurde, w tym momencie czuję się jak moja Madison)

    Na wstępie mojego listu do wiernych (wali mi na głowę) napiszę, iż podoba mi się taki pomysł i fakt określania tego. Nie obraziłaś moich uczuć religijnych, bo w sumie ich nie mam, ale dobra.. chyba nigdy bym nie wpadła, że można sobie to tak wziąć i wykorzystać do takiego czegoś i w sumie zastanawiam się, jak to będzie dalej, bo... wizja dość ciekawa. I powiem jeszcze, że bardzo podobały mi się te podtytuły, bo one były takie... nie umiem opisać jakie, ale po prostu ja lubię jakieś takie klimaty. Ale to chyba nawet widać po moich notkach autorskich, czy też odpowiedziach na tym nudnym portalu ask.fm... kurde, pierdolę o sobie. Stop. Wracam do rozdziału.

    Jasper Jeffrey Axon - POWIEDZ MI, DLACZEGO UŻYŁAŚ MOICH DWÓCH UKOCHANYCH IMION MĘSKICH W JĘZYKU ANGIELSKIM. PRZECIEŻ MÓJ SYN BĘDZIE MIAŁ TAK NA IMIĘ! Mam nadzieję, że nie poznam żadnego Axona, bo wtedy będzie jakoś dziwnie się czuła, kiedy będę nazywała tak dziecko, bo wspomnę sobie Twoje opowiadanie. Bo na pewno zostanie we mnie gdzieś na dłużej, a może na zawsze. Napisałaś na początku, że warto się nad tym wszystkim zastanowić, a ja ciągle się zastanawiam i do końca moich dni będę...Tragedia, nie?
    Ale chyba pierdolę od rzeczy. Powiem tak.. Jasper nie miał łatwego życia. W sumie od początku naznaczony i urodzony z łatką - stracony - a to takie dość smutne. Pokazałaś tu naprawdę bardzo prawdziwą rzecz. To jak z dziecka, które ma głowę pełne marzeń, dziecka, które pragnie aby przypodobać się rodzicowi (a wiesz, to jest bardzo prawdziwe, bo ja chodzę do takiej mądrej szkoły i uczę się o dzieciach i ja o tym miałam na zajęciach, że tak naprawdę jest. To jest prawda.. tak twierdzi taki np.. Piaget. Taki psycholog, który napisał dużo mądrych książek) i nagle braknie tego rodzica i dziecko powoli zaczyna się staczać, bo traci sens. A Jasper był takim fajnym chłopcem. Wyobraziłam sobie go jak układał klocki i tak sobie pomyślałam, że ... no żal mi go tak samo jak jest żal Lei (czy jak to odmienić) A potem wszystko się zawaliło. Ale ja jestem zła na jego braci! Ja jestem bardzo zła! Ja chcę im kudły wyrwać.. (o ile mieli kudły, przecież mogli być początkiem skinów i mieć łyse pały.. w sensie, że głowy. Wiesz, bez żadnych skojarzeń) No dobra, Jasper znalazł się w złym miejscu, w złym czasie. Dobra, oni na początku powiedzieli, że to złe, że tak nie można, a on niby to zrozumiał.. a chuj, a potem pozwalali mu tam siedzieć. No sorry, to było dziecko, a oni na to przywalali! I dobra, Jasper może sobie mówi, że to nie jest ich wina, ale to jest ich jebana wina ! Bo co... ojciec w szpitalu, chyba wiedzieli jaki ważny był dla Jaspera, a ci siedzą i ćpają.. ojciec nie żyje, a tu tak samo.. i co pokazują młodszemu bratu? No tak, właśnie tak sobie radź z problemami. Siedzimy tu wszyscy i umieramy... Bożeeeeeeeeee! Dobra, Jasper przepraszam, że powiedziałam kiedyś, że cie nie lubię, bo nie lubię takich gówniarzy. Miałeś chyba trzynaście lat.. Nie wiedziałam, że masz takie pojebane rodzeństwo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I powiem jeszcze, że zajebiście jest tu opisana Dee.. serio, tak.. magicznie.. chociaż jakoś mi się kłóci z tym, że to Berry nazwał nimfą, bo w sumie cały czas opisywał tak Dee.. całkiem inaczej niż opisał Caroline, czy Leę. Tą drugą to w sumie prawie wcale, ale nie ważne. Dee opisał jako.. jakby ona była jakimś tam ideałem, którego nie może doścignąć. To było wręcz takie poetyckie. Jakby miał pisać o niej piosenki i śpiewać pod oknem (serio..?) i tak dalej.. Ale chuj, mi tu ta Berry nie pasuje, bo ona mi burzy całą koncepcję tego wszystkiego.. Będę wredna i powiem, że dobrze, że umarła. I nie będę jej przepraszała, jak się dowiem czegoś o niej. Z resztą to laska, a ja dla lasek zawsze jestem wredna, haha.

      I nie wiem, co mogę tu jeszcze napisać. To chyba najgłupszy komentarz jaki Ci napisałam.
      Tak, za dużo wina.
      Pozdrawiam :*

      Usuń
    2. Rose, a ja Ci powiem, że to, co właśnie przeczytałam jest chyba najbardziej...odjechanym komentarzem stąd! No, kwintesencja wszystkiego, proste emocje, odpowiednie słowa - klasa, się śmieję właśnie!
      A za te imiona przepraszam, to było spontaniczne i mam nadzieję, że jeśli rzeczywiście nazwiesz tak swoje dziecko, to pójdzie ono inną drogą, niż pan Axon, niedługo wszyscy wspomną moje słowa.
      Co do Dee i Berry, no tak. Z tą różnicą, że Jasper Wakeford był w rezultacie tylko zauroczony, a Fox istotnie pokochał i kocha nadal, mimo jej śmierci. I nie sądzę, by jej historia kogokolwiek wzruszyła, haha.
      Dziękuję ślicznie ♥

      Usuń
    3. Obawiam się, że z taką matką jak ja, to mój Jasper Jeffrey pójdzie właśnie taką samą drogą.. tylko, żeby nie miał na nazwisko Axon, ha. Już wiem, kiedy podjedzie do mnie jakiś facet w barze, to muszę się go zapytać:
      a) Czy masz na nazwisko Rose? Bo wiesz, ja jestem Rose i potem Rose Rose to jednak głupio brzmi.
      b) Czy masz na nazwisko Axon? Bo wiesz, ja chcę mieć syna Jaspera Jeffreya, a NIE MOŻE mieć na naziwsko Axon.
      Haha

      Usuń
  4. No i dotarłam do Ciebie, Alicjo. Nie licz na nic długiego, bo nie potrafię już dzisiaj nic takiego stworzyć, nie tutaj. Mam wrażenie, ze nawet nic z siebie nie wyciągnę, z uwagi na moje małe zdolności. Nie potrafię, nie chcę, wolę przemilczeć. Ale nie mogę. Nie mogę, bo coś tam mi mówi, ze jednak muszę coś napisać. Napisać coś o Jasperze, może i będzie krótko, ale wyrazić się nie potrafię. I to przez Ciebie. Postawiłaś mnie przed trudnym zadaniem, wstawiając tutaj ten rozdział, bo nie wiem, co napisać. Nie mam pojęcia, co mogłabym tu powiedzieć o historii Axona. Ale coś... Coś może wyjdzie, coś się może tu 'urodzi'.
    Najpierw - nie współczuje mu, nie myślę w ogóle na jego temat. Jasper jest dla mnie nadal tą samą osobą, zagubioną. Już nie tajemniczą, bo prawie wszystko wiem. A wiedzieć chyba nie chciałam, bo ta sytuacja... No cóż, ojciec, matka, bracia, Vera, narkotyki... Nie wiem, co napisać. Za dużo tego, Alicjo! Nie potrafię przez Ciebie napisać czegoś inteligentnego! Kurwa. Kurwa. Kurwa. Kurwa. Mam pustkę (co za nowość...) w głowie. Nie mam do nikogo pretensji, nie jestem zła na żadną z tych osób. No może trochę na młodego Axona, za to, że dał się, kurwa, jakiejś tam dziewczynie omotać i wziąć od niej narkotyki! Tak, tu jestem jedynie zła. Gdyby nie to, to teraz Berry by żyła. Gdyby nie to, to życie Jaspera wyglądałoby inaczej. Gdyby nie to... Gdyby nie to, to ja bym nie była zła i gdyby nie to, to nie miałabym o czym tu pisać. Dziękuję za znalezienie tematu.
    Nie winię Very za to, że dała mu te narkotyki. Nie winię jego braci, bo nie mam za co. Nie winię matki ani ojca. Winie Jaspera Jeffrey'a Axona. Wziął je od Very z własnej woli - głupoty, kurwa. Bracia mu mówili, ze nie, ale oczywiście to głupie dziecko się nie posłuchało i poszło z jakąś obcą dziewczyną, wzięło narkotyki i się, do cholery, uzależniło. To jego wina i nikogo innego. Ale sam chciał tak skończyć, proszę bardzo, niech się dzieje co chce. Niech Axon robi co chce, mnie to nie obchodzi zbytnio - tyle powiem. Bardziej obchodzą mnie losy tych braci. Co się stało z nimi? Czy nadal biorą, czy się może opamiętali?
    Nie ważne. Idę już, bo nic więcej nie napiszę, bo będą to głupoty, Alicjo.
    Wspaniale, i do następnego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, trafiłaś w pewnego rodzaju sedna, aż jestem zaszokowana. Ja sama zdałam sobie z tego w pełni sprawę dopiero tydzień po napisaniu Tajemnic Bolesnych. I rzecz w tym, że jedynymi osobami, które są winne takiemu obrotowi spraw są Jasper i jego matka.
      A co do braci, nie ma co z tego robić tajemnicy. Wyszło mi, że jeden leży kolejny rok w śpiączce, drugi żyje gdzieś na drugim końcu Anglii. Wszystko się posypało.
      Dziękuję, Faith! ♥

      Usuń
  5. Wyybacz, gosciu :c pijany Perry prosi o ulaskawienie. Pragne poinformowac, ze zaczne czytac od poczatku! Nie zapomnialam o Tb. No... Tyle. Wroce tu jutro! Narciarz

    OdpowiedzUsuń
  6. W końcu jestem. Przepraszam, że dopiero teraz komentuję, ale zwyczajnie nie wiedziałam, co mam napisać. Wzruszyłam się, czytając to. Cała opowieść, zwłaszcza na początku, jest smutna. Biedny mały Jasperek (nie wiem, czy mogę go tak zdrabniać, ale to zrobię), który, nie tylko jako dziecko, ale mam wrażenie, że cały czas, jest zagubiony. Tak jakby nie do końca był takim normalnym człowiekiem. Boże, co ja piszę... Ale chyba od początku wiadomo, że Jasper nie jest przeciętny, zresztą, praktycznie nikt tutaj taki nie jest, wszyscy są tacy wyjątkowi. Można mówić, że każdy człowiek jest wyjątkowy, ale jak dla mnie, to ściema. Jasper jest cóż... Dość... Specyficzny. Ale polubiłam go. Ostatnio wszystkich lubię... Jeśli mowa o jego matce, to z pewnością nie należy do postaci, które obdarzyłam sympatią. Matko, pies polizał mnie po twarzy. ;__; Pewnie dlatego, że przed momentem śpiewałam mu "Angel". Za dużo sobie wyobraził. XD Ale wracając, jeśli chodzi o ojca Jaspera, to jego też polubiłam. Stworzył on razem z Jasperem taką cudowną więź ojciec-syn. Coś wspaniałego. Jeśli chodzi o braci Jaspera, to na początku wydawali mi się tacy samolubni, jakby kompletnie nie przejmowali się losami własnego brata, ale okazało się jednak, że są inni.
    Nie wiem, co mogę jeszcze napisać, ale od początku, od przeczytania, nie wiedziałam.
    Dobrze, ja uciekam, weny! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najbardziej mnie cieszy fakt, że wzruszyła Cię ta historia. Tego chciałam, poniekąd. Wspominałam wyżej, że jedynymi winnymi osobami są Jasper i jego matka, oni jedyni mogli coś z tym zrobić, ale wyszło jak wyszło, cóż.
      Dziękuję Ci ♥

      Usuń
  7. Opiernicz mnie, skrzycz, ubij.
    Boże, czemu Ci jeszcze komentarza nie napisałam, czemu ze mnie taka sklerotyczka.
    Ale już nadrabiam spokojnie.
    Ostatnio pisałam Ci, że zmieniałam zdanie co do Jaspera i już nie lubiłam go po tym co zrobił Berry. Lecz teraz gdy poznałam bliżej jego historię to znowu zmieniam zdanie (typowa kobieta, ehh...). To jego dzieciństwo, strata ojca, który był dla niego najlepszym przyjacielem, ale też swego rodzaju wyrocznią. Co do uzależnienie. to można powiedzieć, że rodzina miała na niego pewien wpływ. Moim zdaniem bracia powinni go wcześniej uświadomić co jest dobre a co złe, a nie po fakcie, jaki im zrobiła Vera. I się stało. Mamy młodego ćpuna. To jest takie smutne, jak młodzi ludzie biorą. Jak dragi mogą im zniszczyć świetlaną przyszłość. Na poczatku jest super fajnie, a potem tracimy kontrole i zamieniamy nasze życie w nic nie warte.
    Kolejny pech jaki go spoktał to kobiety. Caroline i jej mentalne randki z Bowie (ja mam takie na kazdej nudnej lekcji, więc doskonale wiem o co chodzi xDDD) traktowała go w sumie jak gówniarza, jako jedyna potrafiła mu powiedzieć w jakim jest bagnie. Lea, och, szkoda, że dopiero po latach się dogadali i to listownie. Madeline... nieodwzajemniona miłość, to musi chyba najbardziej go boleć. Nie wiem co napisać dalej o tej znajomości, wiem, że nie jest ona zbyt radosna.
    Jego nimfa, która sama chętnie chciała go poznać. Ona mu się w jakimś stopniu narzuciła można tak to ująć. Tak pełna radości i chęci życia dziewczyna musiała tak skończyć... tak mi się cholernie jej żal zrobiło.
    Najbardziej mnie boli, że chyba nigdy nie będę potrafiła dać ci komentarza takiego jak Ty mi. Nie będę potrafiła Ci się tak odwzdzięczyć. Może kiedyś dam radę, ale nie obiecuję. Życzę tylko weny i żeby Gołompek zmądrzał! ♥ a ja idę uczyć się chodzenia na złotych obcasach xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. JUŻ BYŁO MI BARDZO SMUTNO, ŻE NIC NIE MA OD CIEBIE - to w ramach wzbudzenia w Tobie wyrzutów sumienia XD
      Dalej, Jasper jest bardzo, bardzo zaplątaną osobą, która się zgubiła i nie chciała wyjść, chociaż pojawiało się wiele pomocnych, bardzo, dłoni. Niestety, uparł się. Miał kilka dziewczyn, niestety żadna do niego tak nie lgnęła, on sam miał słomiany zapał jeśli o Dee chodzi... A Caroline wolała wychodzić z kimś innym, hahaha.
      A do Berry wrócimy. A Gołompek nie chce mi coś zmądrzeć i przeszkadza w pisaniu, czytaniu, życiu! Coś jak...papuschka.
      Oj tam, każdy pisze inaczej - dziękuję ♥

      Usuń
  8. hej Alicjo. wybacz, że dopiero teraz piszę komentarz (rozdział czytałam wcześniej), ale po weekendzie czułam się strasznie, fizycznie i psychicznie, w dodatku ten tydzień w szkole nieciekawie mi się zaczął. każdy nauczyciel po kolei czegoś chce i inne przedmioty go nie interesują... ale znasz mój ból...

    Jasper... cały rozdział poświęcony niemu... jak cudownie. cholera, chłopak naprawdę dostał po tyłku. i dziwne jest to, że to nie jego bracia go w to wciągnęli, tylko ich "koleżanka". w głowie mi się to nie mieści, żeby dać 13-latkowi heroinę. przecież to było jeszcze dziecko... ale ona też nie lepsza, 15 lat i dawała sobie w żyłę. kto wie, co siedzi takim ludziom w głowie. czy faktycznie są gotowi zrobić wszystko za działkę, czy nie mają żadnych skrupułów, żeby wciągać w to innych. moja Su też nie jest lepsza. czytam zresztą książkę, gdzie matka narkomanka wciągnęła w to swoją nastoletnią córkę, kazała jej się puszczać za prochy, a potem sama jej dawała narkotyki. własna matka swojej córce... więc chyba nic mnie już nie zdziwi, jeśli chodzi o ten temat...
    z dziewczyn uwielbiam Dee. jest taka... nie wiem nawet jak to nazwać. momentami zachowuje się jak ostatnia szmata, dziwka, a czasami potrafi być taka słodka, kochana. nie dziwię się Jasperowi, że jest (lub był...) w niej taki zakochany... ale to też jest takie skomplikowane, bo on w sumie nie chciał jej kochać, tak zrozumiałam już w poprzednich rozdziałach. kiedy wynikła ta cała sprawa z Berry... chyba tak bardzo kochał Dee, że chciał ją przed tym wszystkim uchronić. przed sobą, przed prochami. a wydaje mi się, że Madeline jest właśnie podatna na takie rzeczy, gdyby ktoś jej zaproponował, nie odmówiłaby.
    za to nie mogę się jakoś do Leandry przekonać... nie lubię jej. tak samo do Caroline, ale Caroline polubiłam od tego rozdziału, jak spędziła wieczór... i noc :) ze Stevenem. ale nie można każdego kochać, prawda? :')
    znajomość między Berry a Jasperem tak fajnie się zapowiadała. taka słodka i urocza się wydaje. a w tamtym rozdziale, kiedy Firby opowiadał Jasperowi o tej całej sytuacji, to myślałam, że to zwykła, wyrachowana, zaniedbana ćpunka... w dodatku Jasper myślał, że dzięki Berry wyjdzie w końcu z tego gówna, a zaćpała się, po części chyba z jego winy... tak bardzo jest mi go szkoda. chętnie bym go wyściskała i pocieszyła. jeju, mam nadzieję, że on w końcu też może wyjedzie do NY, że spotka się z dziewczynami, że może one mu pomogą :c

    dziękuję za ten rozdział. czekam na nowy i życzę Ci dużo weny kochana ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy postrzega jego postać zupełnie inaczej, a ja - jeszcze bardziej, haha. Tak naprawdę jego nie da się w pełni rozpracować, jego nie da się zrozumieć, on sam tego nie potrafi. Nie zrobił tego, nie zrobiły tego jego dziewczyny, Berry nie ma jak nam o tym powiedzieć...w zasadzie jest jedna osoba, która go przejrzała najbardziej. Peter.
      Dziękuję Ci bardzo, Parry, czekałam! ♥

      Usuń

Wystarczy Twój jeden komentarz, by gdzieś na świecie uśmiechnęła się deMars. Śmiało :')