czwartek, 6 listopada 2014

X: Majestatycznie białe zęby a milczące łzy Caroline



Dziękuję za wszystkie przecudne komentarze pod poprzednim rozdziałem, obrosłam w pióra jak nigdy, w końcu udało mi się to wyegzekwować, dziękuję z całego serca.
Rozdział sam w sobie dedykuję Królowej z Marsa, z powodów dość oczywistych!

* *** *
***
Joe
wrzesień 1984r.

 - Masz strasznie...wyczuloną...lokatorkę - rzuciłem, kiedy tylko zeszliśmy na chodnik i sięgnąłem ręką do kieszeni spodni, w której miałem klucze od auta.
- Leandra jest inna, a poza tym, to raczej ja jestem jej lokatorką, nie ona moją - odparła niepewnie i spojrzała na mnie ciemnymi oczyma. - Ale mniejsza z tym, dokąd idziemy?
- Teoretycznie myślałem, żeby pojechać do jakiegokolwiek klubu i zaszyć się tam w kącie, mieć święty spokój... A w zasadzie najpierw wziąłem pod uwagę restaurację, ale wyszedłem z założenia, że to gorsza alterna...
- Nie! - Zatrzymała się, potem mnie, dzięki energicznemu szarpnięciu za ramię. - To znaczy...zrezygnowałeś z lepszej opcji, jeśli mam być szczera.
 Odwróciłem się w jej stronę i przekręciłem lekko głowę, łącząc wszystkie wątki. Widziałem tę pannę trzeci raz i po raz trzeci mnie zwiodła, zaskoczyła, zbiła z tropu, najprościej mówiąc. Chciałem pójść po najprostszej linii oporu, a ona jakby uświadomiła mi, że w tym przypadku to nie przejdzie. I przez to znów coś się we mnie cofnęło, zapomniałem, po co po nią pojechałem, zapomniałem, na co mi to było. Staliśmy tak i znów lustrowaliśmy się wzajemnie wzrokiem, obserwowałem przy okazji, jak jej oczy rosną i rosną. Ale dość, pomyślałem, trzeba było coś zrobić. Skoro już miała na sobie spódnicę łudząco podobną do tej, którą widziałem wtedy.
- No to mnie zaskoczyłaś.
- Mam nadzieję, że pozytywnie...?
- Szczerze powiedziawszy, to tak. Przynajmniej w końcu będę miał okazję, żeby tam pójść.
- A tak to nie ma okazji? - Uśmiechnęła się blado, a ja się opanowałem. Było dobrze, poszliśmy dalej.
- Ostatnio nie, nie było z kim, że tak powiem.
- O, właśnie... To jest pierwszy krok do tego, czym będę cię molestować dzisiaj.
- To znaczy?
- Znaczy, że rozwinę, kiedy już na spokojnie usiądziemy. Gdzieś... - Urwała, kiedy tym razem ja ją zatrzymałem. - Łoooł... - mruknęła, patrząc na czarne auto, potem na mnie.
- Pod kolor stylizacji, zapraszam. - Kiwnąłem głową, uśmiechając się dyskretnie i otworzyłem jej drzwi od strony pasażera.
 W odpowiedzi zagryzła delikatnie wargę i posłusznie wsiadła do środka. Zamknąłem drzwi, po czym obszedłem auto dookoła, by samemu do niego wsiąść. Przez całą drogę myślałem tylko o tym, że znowu się zmieniła, albo raczej ja to zrobiłem. Niemniej, na rzeczy coś musiało być. Zachowywała się co najmniej tak, jakby się bała. Mnie.

Caroline

  Nie wiem, czego się spodziewałam, otwierając oczy i widząc przed sobą śpiącego mężczyznę, który mnie pochłaniał od dawien dawna. Przecież już ponad dziesięć lat temu miałam go w swojej głowie, ale wtedy tylko ja. Zaliczyłam się do grona wybranek, którym dane było go poznać z bliska i to do takiego stopnia, nie mogłabym odmówić, byłam stworzona do łapania okazji. Wracając do głowy - och. Wtedy tylko on pałętał się po moich myślach, a teraz ja doprowadziłam do tego, bym i ja wbiła się w jego mózg. Doskonale wiedziałam, że tak się stało, wystarczyło mi sobie przypomnieć, kiedy siedzieliśmy w klubie. Dokładnie zarejestrowałam jego spojrzenia, słowa, takt. Potem kodowałam jego zachowanie, gdy zostaliśmy już zupełnie sami, w tym elegancko kolorowym, unikatowo wesołym, domu.
 I jestem, niezdrowo aż, z siebie dumna, że rozegrałam tamtą noc tak, nie inaczej. A rozgrywałam ją całym swoim ciałem, każdą komórką, całym umysłem. Nie mogłam sobie, wbrew pozorom, pozwolić nawet na chwilę zapomnienia, bo jeszcze by się poczuł zbyt władczo, za swobodnie. Jeszcze by pomyślał, że dałam mu wszelkie panowanie nad sobą. W jakim beznadziejnym błędzie by był! Kontrolowałam wszystko przez cały wieczór i potem noc, i choć byłam blisko utraty zmysłów, po prostu nie mogłam się zupełnie oddać w objęcia zarówno jego, jak i stanu najwyższej euforii, która mnie ogarnęła. Musiałam tylko się kontrolować. Jeśli kontrolowałam swoje dzikie popędy, to jego też miałam w garści, z czego on niekoniecznie zdawał sobie sprawę.
 Ale koniec tego teoretycznego pieprzenia, obróciłam się na drugi bok z nadzieją, że na stoliku przy łóżku znajdę zegarek, ale nie, po co. Wróciłam do poprzedniej pozycji, spojrzałam na skromne promyki słońca, wpadające od niechcenia do pokoju i w końcu przeniosłam wzrok na śpiącego bruneta. Wyglądał jak nie on, może nawet bym go nie poznała, gdyby ktoś pokazał mi takie zdjęcie jeszcze kilka dni wstecz. Byłoby smutno, gdyby ktoś znów zniszczył mu ten anielski wizerunek i przywrócił do życia, pomyślałam i zdmuchnęłam kosmyk włosów, opadający mi na twarz.
- Kurwa, nie ma tak dobrze - mruknęłam i wpełzłam na niego, mając swoją twarz centralnie nad jego. I nie stało się nic, co mnie rozczarowało, przecież nie ważyłam czterdziestu pięciu kilo jak tamte suche szkapy, co jadą tylko na wódce i narkotykach zmieszanych z seksem za pieniądze, więc raczej powinien coś poczuć. Ale skoro nie... - Tyler!
 Poruszył się, by w końcu otworzyć oczy, na które chyba nic nie widział. Zmrużył je, a kiedy w końcu wszystkie obrazy ustawiły się w logiczną całość, momentalnie mnie z siebie zrzucił, pokręcił wolno głową i przygniótł swoim ciężarem.
- Że niby masz przewagę? - spytał i uśmiechnął się ironicznie.
- Mam, ty nawet nie masz co porównywać, jesteś zwykłym, starym koniem, więc masz automatycznie większe szanse! - Trąciłam go poduszką, po czym próbowałam się spod niego wyrwać, ale nieskutecznie. Tylko patrzył na moją niedolę i bezczelnie się śmiał. - Złaź.
- O, kochana, nie ma opcji. Ty mnie najpierw prowokujesz, a teraz ci coś nie pasuje?
- Bardzo śmieszne, a teraz złaź.
- A co ja będę z tego miał? Jeszcze mi uciekniesz, a dopiero rano mamy.
- Nie mam zamiaru się jeszcze wynosić, bądź spokojny - powiedziałam wolno, kładąc mu ręce na ramionach.
- Za mało w tym przekonania... - ...i wzrok powędrował w dół.
- Tobie jest chyba zawsze mało, co?
- Zawsze mało, jak jestem zadowolony. Doceń to.
- Doceniam, doceniam - mruknęłam. Patrzyliśmy chwilę po sobie, ale w końcu odpuściłam, ponieważ zdawałam sobie sprawę, że dla niego pewnie samo leżenie...na nagiej kobiecie, przykrytej gdzieniegdzie kołdrą, nie pomagało w opanowaniu swoich męskich...potrzeb. Przecież nie jestem tyranką.
- Ja jednak myślę, że udajesz...
- Jaki ty jesteś panicznie chciwy i wpływowy, aż chciałabym ci dać w tę wymowną twarz!
 Jak powiedziałam, tak zrobiłam. Trzymałam się swojej zasady, by łapać okazje i żyć tak, jak się da. Momentalnie przyciągnęłam go do siebie, wpijając się w jego usta, wbijając delikatnie paznokcie w jego ramiona. Podchwycił temat błyskawicznie, zdarł ze mnie okrycie, zrzucił je z łóżka i...było zupełnie inaczej, jak te kilka godzin temu, w nocy. Porzuciłam gdzieś lejce, przestałam hamować, bo niby na co mi to teraz było. Nie czułam się już przy nim w ogóle spięta, nie czułam się wykorzystywana. Po prostu poczułam, że chcę tego tak samo jak on, a to nie była pusta chcica. Jemu brakowało mojej nieposkromionej siły, może kogoś, kto nie da mu w zupełności tego, czego chciał. A przecież te wszystkie pindzie zachowywały się przy nim jak bezmyślne warzywa, miał zupełną kontrolę. Komu mogło się podobać coś takiego?
 A mi brakowało...rozrywki w nudnym życiu. W szybkim Nowym Jorku.

***

  Prawie piętnasta, siedziałam rozwalona na kanapie w jego salonie i kręcąc sobie na palcu włosy, śledziłam wzrokiem krążącego po kuchni Stevena, który szukał zwyczajnej filiżanki. Zażyczyłam sobie bowiem kawę, a tego raczej nie pije się ani w kieliszkach, ani w szklankach, kuflach, czymkolwiek podobnym.
- No nie wierzę, że nie masz w domu filiżanek! - Zaśmiałam się po chwili, im dłużej na niego patrzyłam, tym bardziej ta sytuacja wydawała mi się absurdalna.
- Mam, mam, ale przez ostatnie miesiące nie bardzo było jak i kiedy ich używać...
 Uniosłam brew i zaczęłam rozglądać się po potężnym salonie, w porównaniu do miejsc, w których dane mi było żyć na przestrzeni tych wszystkich lat, ten dom był generalnie monstrualnie wielki. A w dodatku taki zadbany, pomimo tego, że było w nim tyle rzeczy, gdyby nie to, że ktoś umiejętnie poustawiał je na półkach, parapetach, stolikach, wieszakach, z pewnością rozsadziłyby ściany, wybiły okna. Moją największą uwagę i tak skupiał przede wszystkim spory, czarny fortepian. Patrzyłam na niego i przez głowę przelatywały mi wszystkie kawałki Aerosmith, w których słyszałam ten instrument. I docierało do mnie, że one mogły dochodzić do perfekcji poprzez uderzenia w właśnie te, nieskazitelnie białe, klawisze. Idealne, biały zęby. Chciałabym usłyszeć to bezpośrednio, pomyślałam, kiedy w końcu zobaczyłam, kątem oka, zbliżającego się do mnie bruneta. Z elegancką, parującą filiżanką. Podał mi ją, po czym usiadł obok mnie, skierował wzrok na mój element poprzedniego zainteresowania.
- Też czasem tu siedzę i na niego patrzę - powiedział po chwili, a ja odwróciłam głowę w jego stronę.
- Bo jest piękny. A na pewno pięknie się tu wkomponował we wszytko, nawet jako zwykła...nie wiem, ozdoba.
- Wszystko jest tu idealnie wkomponowane, kochana!
- Dobra, przyznam się, że podziwiam osobę, która wybudowała ten dom i pownosiła meble w taki sposób, by pomieścić te wszystkie artefakty, ale mniejsza z tym. Tak patrzę na...ile grasz? Jak długo?
- Nooo, już chwilę. - Uśmiechnął się do mnie i pokiwał głową. Wyczułam, że zeszliśmy na bardzo kojący temat, uspokajający. - Ciężko mi tak naprawdę stwierdzić, kiedy zdałem sobie sprawę, że gram. 
- Zagraj coś. Tak teraz.
- Nie ma teraz nastroju. - Spojrzał w stronę okna, a drzewa za nim stały się punktem zawieszenia jego wzroku. Zaskoczył mnie tą odpowiedzią, byłam przekonana, że zgodzi się bez słowa, że nie trzeba będzie go długo do tego namawiać.
 Trwaliśmy chwilę w milczeniu, które stało się dla mnie niezręczne. Znów poczułam się skrępowana, choć nie leżało to w mojej naturze. A najgorsze, że nie wiedziałam, co mogłabym jeszcze powiedzieć, patrzyłam tylko na niego, aż w końcu się odezwał:
- Chyba, że ty zagrasz.
- Ja? Przecież ja nie umiem, nawet nigdy nie siedziałam przy fortepianie!
- To masz właśnie świetną okazję, by dostać bardzo prywatne lekcje od mistrza!
- W życiu. Ja ci się mam prezentować jak najlepiej, a jak siądę z tobą przy tym, to polegnę, Steven.
- Nie zasłaniaj się takimi bzdurami, chodź!
- Ale ja się najzwyczajniej w świecie wstydzę!
- Chyba sobie żartujesz! Po tym wszystkim ty, Caroline Hadley, mi mówisz, że się, kurwa, wstydzisz?
- A co...
- Nie chcę ci może wypominać wszystkiego, co ze mną zrobiłaś, A MÓGŁBYM, ale nawet teraz siedzisz tu, rozłożona jak rzeczywista bogini, w obcisłych spodniach ze skóry, w samym staniku i tej prawie niewidocznej koszuli na ramionach, pełen luz, co jest z tobą źle? - Zaśmiał się i nachylił bardziej w moją stronę.
- Ja wiem, jak to wygląda, ale...ale... - Zrobiłam to samo co on, stykając się swoim czołem z jego. - Ale. Nie. Będę. Się. Przed. Tobą. Tak. Zniżać.
- Każdy. Jakoś. Zaczynał. Księżniczko. - Boziu...
- Jeszcze nie ten czas.
- To daj mi znać, kiedy on nadejdzie.
- Do czego ty mnie tu namawiasz? - Odsunęłam się i uniosłam głowę, patrząc na niego z góry, uśmiechając się zwycięsko.
- Wiem, gdzie mieszkasz. 
- Mogę cię nie wpuścić...
- Wiem, gdzie pracujesz. 
 I co się właśnie stało? Jak do tego doszło? Czy to możliwe, żeby Leandra miała aż tak długi język? Och, ale bez wątpienia mniej sprawny...
- Dobra. Masz mnie. Nie mam więcej nic na swoją obronę.
 Nie powiedziałam już nic, a on z gracją przejął mój zwycięski uśmiech. Siedzieliśmy na przeciwko siebie, ja w między czasie wypiłam swoją kawę, on patrzył na mnie, wszystko w milczeniu, ale teraz było lepiej. W zasadzie nie wiedziałam, co ja przy nim czuję. Może moje wszystkie krępacje i niepewności wynikały z tego, że chwilami nawiedzała mnie typowo fanowska myśl, jakbym zapominała, że on jest wciąż zwykłym człowiekiem, któremu po prostu trafiła się szczęśliwa gwiazda, który okazał się na tyle kompetentny i zaradny, że wykorzystał w pełni swoje talenty i cały świat się o tym dowiedział. Zwykły człowiek, który korzystał, bo mógł. Sama bym korzystała, gdybym mogła, a to właśnie była ta okazja, byliśmy wolni. Czas nam beztrosko leciał, nie wiem sama, ile go upłynęło.
- Caroline, powiedz mi coś o sobie.
- A co chcesz wiedzieć? - Spojrzałam na niego spod grzywki i usiadłam po turecku. - To znaczy...ja nie wiem, co mówić...
- Cokolwiek. Bo póki co wiem tyle, że pracujesz w tym wielkim budynku, do którego codziennie wlewa się masa ludzi, że twój były cię zdradził, a ty się nie dałaś tym zastrzelić i...że mieszkasz z lesbijką i koleżanką Joe'go.
- Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jakimi postrzelonymi ludźmi się otaczam - stwierdziłam błyskotliwie. - Ale pomijając to...żyłam sobie spokojnie w Anglii do...dwudziestego pierwszego roku życia, chyba, dostałam propozycję pracy w tym twoim wielkim budynku, ponieważ właścicielkę znam od zawsze, jeśli chcesz wiedzieć, skorzystałam z tej oferty i tak wyszło, że tu jestem... Pierdolę, ja nie wiem, o czym z tobą rozmawiać, to się w ogóle nie klei, nagle mam wrażenie, że moje życie jest nudne!
- A, tak to rzeczywiście pierdolisz. A ja mam bardzo chwytliwe pytanie: jak długo znasz Dee?
- Och... - Przekręciłam głowę i wlepiłam w niego oczy, nie wiedząc, do czego zmierzał. Ale patrzył na mnie tak, jakby sprowadził nas właśnie na bardzo pewną drogę. - Od urodzenia. Znam ją dłużej, jak ona mnie. O dziewięć miesięcy.
- Tak sądziłem, w takim razie, dlaczego nie było cię z nią w Bostonie tamtego pamiętnego dnia?
- Ja... Nie, inaczej... Po...po kolei. Zaczęło się od Lei, która przeprowadziła się wraz z rodzicami do Stanów w siedemdziesiątym. Jej matka w Nowym Jorku, ojciec w Bostonie, a młoda pomieszkiwała to tu, to tam, oczywiste. I napisała kiedyś Dee w liście o nowym zespole kolorowych pojebów, grających czasem w klubie jej taty i jego kumpla. Ona się wami nie podniecała, od zawsze była jakaś przygaszona, zamknięta w świecie żabek i komórek, muzykę też ma zróżnicowaną. Wami gardziła. Ale Dee, pasjonatka Stonesów i reszty, od razu podchwyciła, powiedziała o was mnie. I nawet porzuciłam dla was Bowie'go na chwilę, nas...nas pochłonęliście, Steven. Graliście w jeszcze nowy sposób, inny od tego, jaki znałyśmy dotychczas, to było bardziej...głośne, chwytliwe, wiesz, co mam na myśli. Zresztą, nadal tak gracie. I rzecz w tym, że ojciec Madeline chciał tu przylecieć, do Bostonu, zobaczyć jak się jego stary przyjaciel urządził za oceanem, to było cztery lata później. Wakeford od razu zaczęła robić wszystko, by się z nim zabrać, a jej wiodącym argumentem była oczywiście droga przyjaciółka, młoda Leandra. Ja też za swoimi rodzicami ganiałam, by mi pozwolili polecieć, by dali pieniądze. Bo Leandra, bo Dee jedzie, bo coś tam. Ale się nie zgodzili. Uznali, że nie dadzą mi kasy na Amerykę, oni nienawidzą tego miejsca, nie wiedzieć czemu. Moje powody ich nie przekonały. A jedynie my z Dee wiedziałyśmy, że chciałyśmy tu być...tylko ze względu na was. W rezultacie poleciała sama moja młoda, ja zostałam. Spokojna, ustaliłyśmy coś niesamowitego. Tu się zaczął nasz zły plan. Dziki plan...
- Mów dalej, powoli chyba zaczynam rozumieć wasze podejście do tego. - Wyglądał na maksymalnie skupionego, jakbym go zahipnotyzowała. Ale ja sama się zajebiście wciągnęłam, nie wracałam tak dokładnie do tamtych czasów dobre pięć lat.
- Dee szczyciła się wtedy tym, że wyglądała na znacznie starszą, jak w rzeczywistości i dodatkowo robiła wszystko, by ludzie naprawdę myśleli, że taka jest. Czego jej zazdrościłam, bo ja z kolei zawsze miałam buźkę nieadekwatną do wieku, za co teraz dziękuję z całego serca, bo kto mi daje dwadzieścia siedem lat, ale wraca...
- Kurwa, masz dwadzieścia sie...
- Tak, ale cicho. Zamierzenie było takie, że Dee wraz z Leą pojadą do Bostonu akurat wtedy, kiedy wy mieliście coś dogadywać z ojcem tej drugiej. Wakeford miała z siebie zrobić starą maleńką, by zdobyć wasze zainteresowanie, dowiedzieć się czegokolwiek i potem mi o tym powiedzieć...na przyszłość. 
- To wyszło jej perfekcyjnie - rzekł i wypuścił ze świstem powietrze, odgarniając włosy z twarzy. - Złapała nas wszystkich. A zwłaszcza...
- Wiem, że zwłaszcza, ale to jest ciekawe, bo ona była święcie przekonania, że znienawidził ją już po pierwszym wzrokowym kontakcie.
- On tak okazuje sympatię, nie ma się co przejmować.
- Dobrze wiedzieć... - Zmarszczyłam brwi i wybuchnęłam niekontrolowanym śmiechem. Człowiek, z którym siedziałam, był zupełnie nieobliczalny, zdałam sobie z tego sprawę. Sposób, w jaki mówił, gestykulacja, jaką do tego dopasował. Mimika, akcentowanie, wszystko. Przekonanie, pewność. Chyba znalazłam punkt zaczepny, ten sam, dzięki któremu miał taką silną pozycję w tym świecie. Jeszcze to, jak wypowiadał się na temat swojej teoretycznej drugiej połówki.
- Wiesz, rozmawiałem już z wieloma ludźmi, którzy są fanami Aerosmith - zaczął, kiedy ja się uspokoiłam - ale jeszcze nie słyszałem tak autentycznej historii. To może ci brzmieć absurdalnie, że to nazywam ''autentyczną historią'', ale tak jest. Wy od samego początku opatentowałyście sobie cel, by nas poznać, by nas sobie...rozpracować i obrałyście najlepszy możliwy tor, by to zrobić.
- Naprawdę...? To znaczy...
- To znaczy, że odrzuciłyście wszelkie myśli o niepowodzeniu. Wyszłyście tylko z założenia, że wy dopniecie swego, że staniecie któregoś dnia z nami twarzą w twarz i żyłyście w tym przekonaniu, dążąc do tego. I teraz właśnie tak się dzieje. Zrobiłyście dokładnie to samo co ja, kiedy uznałem, że może niegłupio byłoby zostać muzykiem na większa skalę, jak miejscowa gwiazda.
 Pękłam?
- Boże...ja nie chciałam nigdy nikomu o tym mówić, bo to jest tak naiwne, że sądziłam...kto by mi w to uwierzył...
- Wystarczył mi sam sposób, w jaki o tym mówiłaś. Nie patrzyłaś sie na mnie, co chwilę oczy ci się szkliły, cały czas mięłaś koszulę w palcach. Bałaś się o tym mówić. Bałaś się, że nie uwierzę. Nie mam podstaw, by ci nie wierzyć, Caroline. Nie ma się czego bać. Wybrałyście jedyną słuszną drogę, by spełnić swoje cele. Inaczej się nie da, inna jest dla miłosiernych, kurwa, takie pieprzenie ''uda mi się, nie uda mi się''. Jak chcesz, to ci się uda. Tyle.
- A...aż nie wiem, co ci powiedzieć - wydukałam i utopiłam się w jego spojrzeniu.
 Zobaczyłam w nich zapisaną moją historię, pochłonął każde moje słowo, widział to, zapisał to w swoich oczach. Byłam już pewna, że rozmawiam ze zwykłym mężczyzną, w dodatku niesamowicie inteligentnym, pełnym uczuć, które są nie tylko na pokaz, nie tylko na publikę. Był przepełniony dumą, determinacją i wytrwałością, był silnym człowiekiem, który wierzył, że jest w stanie zrobić to, o czym marzy. I tak się istotnie stało. W dodatku bezbłędnie mnie rozpracował, a ja żyłam latami w zbroi, której nikt nie był w stanie zniszczyć. Bo nikt tak nie myślał. Analizowałam jego poprzednie słowa i na wierzch mojego mózgu wypłynęły jakieś strzępki zdań. Pomyślałam raz jeszcze o tamtych słowach, potem o strzępkach, popatrzyłam na Stevena, czarny fortepian. To stąd istota rozpaczy i realizmu w krzyku ,,Dream On''. 
- Ja cię uwielbiam za to... - szepnęłam, a szkło w moich oczach skruszyło się, zostałam zalana milczącymi łzami.

* *** *
Nie chcę zaprzepaścić tego, co już było, dlatego proszę Was, jak zawsze, o odzew. Chciałabym, by był równie piękny jak ten pod dziewiątym.
I dla licznego fanklubu Jaspera - cierpliwie do przyszłego czwartku!

18 komentarzy:

  1. Przeczytałam....
    I teraz tak sobie siedzę i myślę nad tym wszystkim. Myślę, myślę, myślę.. piję herbatę, dalej myślę. Nie zwracam uwagi na to, co do mnie mówią domownicy i dalej myślę... pewnie, zastanawiasz się nad czym tak zastanawiam (Chociaż jest dziwny sam fakt, że ja myślę, bo przecież ja na ogół nie myślę) Wiesz? Po prostu zobaczyłam w tym rozdziale takie drugie dno. W sumie, to można powiedzieć, że całe to opowiadanie ma to dno, ale właśnie teraz je zauważyłam po zwierzeniach Caroline. Zawsze, ale to zawsze dąż do celu i nigdy się nie podawaj, bo to co wydaje się być niemożliwe zawsze można osiągnąć jeśli bardzo się tego chce. Ja nie wiem, czy właśnie to chciałaś przekazać tym rozdziałem, opowiadaniem.. czy to może po prostu wyszło przypadkiem (bo wiem, że czasami takie rzeczy wychodzą przypadkiem) ale jest to po prostu piękna myśl na te czasy, które mamy. Na wiek, który w którym jesteśmy. Wiadomo, młode z nas ludki, a z Was jeszcze bardziej młodsze niż ja. Mamy w głowie tysiące planów, marzeń i tak dalej, ale często wydaje nam się to wszystko być mało realne. Ale nie! To wszystko jest realne i po prostu trzeba w to wszystko wierzyć. Bo właśnie tak jest - jak założysz sobie jakiś cel, i powiesz sobie, że po prostu nie może być inaczej, będziesz do niego dążyć, walczyć, to w końcu ten cel osiągniesz. Przecież najważniejsza jest właśnie determinacja. I właśnie to wszystko pokazałaś... i chyba Ci za to dziękuję. Ja tak często zapominam o takich sprawach. Myślę sobie, że to wszystko naprawdę jest niemożliwe i po prostu poddaje się na samym początku. Dziękuję, że mi przypomniałaś, że tak po prostu nie można...

    A tak, to co ja bym mogła tu jeszcze napisać. Dee wydaje się być jedną wielką zagadką dla Joe i on tak naprawdę nie wie, co ma o tym wszystkim myśleć, ale jakoś głębiej go to wszystko fascynuje, czy też może inspiruje. Tak sobie teraz siedzę i tak sobie myślę, że właśnie taka powinna być kobieta dla mężczyzny. Taką zagadką, z którą nie wiesz, co masz zrobić, która na pozór jest taka sama jak cała reszta, ale naprawdę nigdy nie wiesz, co się takiego stanie. Wtedy właśnie relacja jest otoczona jakąś taką magią, której tak naprawdę nie da się do końca opisać. Mam wrażenie, że tak właśnie między nimi jest. I fajnie. I nie wiem, czy coś tam ma być, ale ja chyba widzę rodzące się uczucie. Chyba, że jestem po prostu już stara i wiesz.. wszędzie widzę rodzące się uczucie.
    Bo nawet widzę je między Caroline i Stevenem. Chociaż powiem Ci coś, a raczej napiszę. O ile Dee od razu też przespała się z Joe, jak Carolina... to ja na Dee nie jestem za to zał, a na Caroline już tak. No serio, jakoś tak zaczęłam na nią krzywo patrzeć. Może dlatego, że ja po prostu nie lubię takiego czegoś. Lekkość w uczuciach, obyczajach i tak dalej. No ja rozumiem, że to Steven Tyler i się na niego czekało od dziecka, albo nastolatki, ale jednak... nie, jakoś to mnie nie przekonuje. Może za bardzo patrzę na to ze swojej strony, bo ja wiem, że ja bym nigdy takiego czegoś nie zrobiła. Nawet jakby stał przede mną facet, mój idol, człowiek, który jest dla mnie kimś.. ale nie. Tylko nie rozumiem, dlaczego jakoś jeśli chodzi o Dee nie jestem na nią o to zła. Chociaż może wiem. Bo Dee inaczej zachowała się po tym wszystkim. Przekupiła mnie tym, co działo się potem, haha...

    No dobra, chyba się wygadałam.
    Mówiłam już, że podoba mi się ta szata graficzna?
    Chyba nie. To mówię. - Podoba mi się.
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och...
      Czuję się absolutnie usatysfakcjonowana po tym komentarzu. Nie ma za co, Kochana. Idealnie odebrałaś to, co jest zakopane w słowach Stevena. Jeśli naprawdę chcesz, to sam jesteś sobie przeszkodą. Właśnie na to chciałam zwrócić tu główną uwagę i cieszę się, że to widać. Tak być miało, jak najbardziej.
      A co do samych dziewczyn - Caroline zachowała się w taki sposób już z czystej bezsilności. Uznała, że nic na tym nie straci, cnoty, niczego. Ma bardzo wolne myślenie, inaczej postrzega świat. Doskonale wie, co robi i ma w tym głębszy sens. Podczas gdy Dee się gubi. Chce, ale nie chce. Sama nie wie, bardzo ją kusi. I to wszystko.
      Dziękuję za pochwałę szaty, chwilę się z nią bawiłam, haha!
      I dziękuję za całokształt, Rose ♥

      Usuń
  2. Na początku podziękuję bardzo za dedykację ♥
    Najpierw króciutko powiem o Joe i Dee.
    Kurde, widać, że między nimi iskrzy, widać to, ale jakoś nie potrafią rzucić się na siebie i zacząć namiętnie całować, mimo tego, że spali ze sobą, ale dobra, nieważne xD
    Joe powoli ją zaczyna rozpracowywać i będzie coś z tego oj będzie, bo iskrzy!
    NO I TERAZ CZAS NA DRUGĄ CZĘŚĆ
    Tak, dokładnie, tej Papuschsce zawsze mało, ZAWSZE! A jak ma dobry humor to szczególnie! Kolorowy dom... tak to on go projektował, nie ma innego wyjścia xD Och, idealnie odwzorowałaś jego skromność! No idealnie! Jeszcze muszę tu zauważyć podkreślone słówko "bowiem" bowiem, nie użyłaś jego przypadkowo, ja to wiem! I ta filizanka też nie była
    Ogólnie Steven w dalszej rozmowie pokazał się z zupełnie innej strony. Schował gdzieś swoją nadpobudliwość, swój specyficzny styl bycia i dał nam bardzo cenną radę, aż nasza Caroline się popłakała. Jejku mam wrażenie, że oni siebie nawzajem potrzebują i się uzupełniają. Steven przy niej tak jakby znormalniał?
    Za tydzień będzie fragment z Jasperem, więc czekam niecierpliwie (nie żebym była jego fanką, ale jestem ciekawa co u niego).
    Och muszę Ci powiedzieć, że jak w tytule przeczytałam "majestatycznie białe zęby" to pomyślałam o Jonie Bon Jovim i jego zębach xD serio biel jego zębów razi.
    Dobra mniejsza, czekam na kolejny, weny i żeby G(o)łomp nie rozpraszał! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za dedykację nie ma za co dziękować, bo pasuje tutaj idealnie!
      Ale nasze parki...Dee i Joe chcą, ale się boją, że tak dobitnie powiem i to widać. W końcu jednak jakoś do siebie dotrą, na pewno. Podczas gdy Caroline ze Stevenem już to zrobili, aczkolwiek niezupełnie zdają sobie z tego sprawę i jeszcze chwilę im z tym zejdzie, nie oszukujmy się.
      Cholera, a z tymi zębami naprawdę trafiłaś, Boże!
      Gołomp mnie nie rozprasza, póki co, pozdrawiam Twoją papuschkę i DZIĘKUJĘ ♥

      Usuń
  3. Witaj, droga deMars!
    Na samym wstępie pragnę Cię rzewnie przeprosić za brak aktywności z mojej strony, ugh, czuję się z tego powodu naprawdę okropnie. Głównymi powodami była, oczywiście, nauka, której przez minione 3 tygodnie uzbierało się dość dużo; mój beznadziejny komputer (ta, teraz też piszę na telefonie, także wybacz za błędy); małe zamieszanie z rodziną, wiadomo znicze, groby, haha. Nie no, naprawdę... Ach, nie wiem czy przeczytałaś pożartą lub niepożartą informację na asku, ale ogólnie "wyłączyłam" się na ostatnie tygodnie. Zwierzę Ci się, że podczas tej krótkiej przerwy najwięcej myślałam właśnie o Tobie i Twoim opowiadaniu, autentycznie! W sumie miałam (po części nadal mam) wyrzuty sumienia, że milczałam, przez ostatnie dwa dni zastanawiałam się, czy czasem się nie obrazisz... Cóż, chyba masz do tego pełne prawo, ale błagam o troszkę pobłażliwości. :) Także jeszcze raz przepraszam i przejdę już do samej treści ostatnich rozdziałów.
    No, po prostu Cię uwielbiam! Za te świetne dialogi (naprawdę, mi zawsze wychodzą takie oschłe, szacun!), za wspaniałe opisy i tę akcję. Kochana, w sumie miałam napisać to na końcu, ale... Ostatnio doszłam do wniosku, że spośród moich ulubionych blogów, Ty zajmujesz u mnie jakieś specjalne miejsce, gdzie zasiadają te najlepsze (zabrzmiałam jak jakaś cholerna wyrocznia. XD)! Twoje opowiadanie praktycznie jest podobne do wielu innych, ale zarazem jest całkowicie inne. Po pierwsze: ubóstwiam Twój styl pisania, jest zarazem prosty (w pozytywnym tego słowa znaczeniu), ale również przekazuje dużo treści. Nie lubię rozwlekłych opisów (o, słodka ironio! Sama takowe piszę), wolę coś zwięzłego i Ty właśnie tak piszesz. Po drugie: tworzysz niesamowicie wyrazisty klimat. Nie wiem, czemu, ale gdybym miała przelać to, co tworzysz, na kolor, wybrałabym złoty z domieszką brązu. Każdy kolejny rozdział dokładnie odtwarza mi te wszystkie sceny... Czuję to. Czuję, jakie odczucia mają bohaterowie, widzę wszystkie sceny, kadry... Właśnie! Co do tego stylu pisania. Stosujesz świetne ozdobniki, porównania. Coś zmieszanego z poezją, neutaralne, niby zwyczajne, ale niespotykane w innych opowiadaniach Tak, należe Ci się za to pomnik. Z brązu.
    Zacznę od samego początku, bo tak wygodniej. Jak zwykle: Dee. Czy już wspominałam, że uwielbiam tę dziewczynę? Tak? W takim razie to powtórzę: uwielbiam Madeline Wakeford. Ciemnooka nosi w sobie pokłady klasy, jest szczera, inna, muszę powiedzieć: inna, bo sama nie potrafię wytłumaczyć, za co darzę ją tak wielką sympatią. No i jest zmienna, jak każda kobieta. Rankiem, u Joego mnie zaintrygowała. W ogóle obraz siedzącej jej na jego łóżka opisałaś genialnie! Wtedy wydawała mi się niewinną, uroczą istotką i potem, gdy weszła bez tego felernego gorsetu do kuchni i się zawstydziła tylko potwierdziła mnie w przekonaniu, że pod tą skorupą tzw. zimnej suki, kryje się wrażliwa dusza. Bo... kryje? Ach, no i Joe smażący jajecznicę! Widok bezcenny! Haha, to... Kurczę, nie znoszę słowa "słodkie"! I teraz mam dylemat, jakiego słowa użyć, haha. Urocze już użyłam. Ach, dobra, chrzanić. Cóż, pan Perry pod swą powłoką zgnitego skurwiela również ma jakąś namiastkę uczuć, miło mnie zaskoczył tym zaopiekowaniem się Dee i zainteresowaniem jej osobą. Ich osobowości są według mnie bardzo podobne, idealnie się ze sobą zlewają.
    Lea i Caroline strasznie mi się tam spodobały. Zresztą, ta relacja między dziewczynami, ich przyjaźń bardzo mi imponuję i im zazdroszczę, haha. Tyle, że Lea wydaje mi się być odsunięta na drugi tor. Nie wiem, może tylko ja mam takie przekonanie, może to wina mojego Syndromu Odrzucenia, haha, ale takie mam odczucia. Co nie zmienia faktu, że wielbię wszelkie fragmenty, opisujące ich przyjaźń. Potem wpada Dee i... No właśnie! I tu znowu Lea zostaje ominięta. Fakt, sama kazała, ale zresztą, co ja się wypowiadam w tej kwestii? Jezu, powtarzam: szacun za te dialogi! Głównie chodzi mi właśnie o zwierzanie się Dee Caroline i o rozmowę drugiej wymienionej ze Stevenem (ale to za chwilę).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kontynuując. Zazdroszczę. Zazdroszczę. Zazdroszczę. Ile ja bym dała, żeby móc się tak komuś wygadać! Ale nie o mnie, dziewczyny w tym opowiadaniu są świetne, ich pokrętna przyjaźń, a nawet miłość jest świetna. Nie potrafię nic więcej napisać o tej części.
      Jasper, Jaspee, Jasper... Mój obraz dobrego blondyna, wspaniałego przyjaciela rozleciał się na kawałeczki. Jak to: przyczynił się do śmierci Berry (dobrze? Wybacz, ale za Chiny nie mogę zapamiętać personaliów tej kobiety)? Wiem, że bezsensowna jest niechęć do Petera z powodu tego, że odkrył przede mną, jako czytelniczką, negatywny fakt z życia Axona, ale nie lubię go. Jeju, współczuję Jasperowi. Płakał. Czasem mam chore myśli i wyobrażam sobie, jak czułabym się, gdybym zabiła człowieka. Nigdy w życiu nie życzę tego największemu wrogowi. Tak czy siak, może lepiej byłoby, gdyby Jasper przyjechał do dziewczyn? Może jakoś by się zrehabilitował i skończył z dragami, hm? Czytając listy od niego zawsze na mojej twarzy pojawia się uśmiech, haha, ten chłopak jest taką pozytywną osobą. A przynajmniej był, teraz cała ta postawa runęła twarzą w błoto.
      Nananana! A teraz Steven i Caroline. Cudownie! Naprawdę cudownie, że szanowny pan Tyler postarał się ją znaleźć! Chwała także Leandrze, która (trochę nieświadomie) mu w tym pomogła. A więc marzenie Caroline się spełniło. Poznała go, zobaczyła jak żyje... I to jak poprosiła, aby ją przytulił. Piękne. P i ę k n e. No i oczywiście to, za co nieodwołalnie będę Cię podziwiała, czyli rozmowa pomiędzy tą dwójką. MISTRZOSTWO! Rozpoczęli od białych zębów pianina, zakończyli na słonych łzach. Chciałabym pokazać jakoś swój zachwyt tą partią rozdziału, ale problem w tym, że nie potrafię. Wiedz, że to było genialne. I tyle. Steven, nie martw się, z pewnością znajdziesz prawdziwą miłość., która nie zabije, z pewnością. BTW. Cyrinda wydaje się być intrygującą postacią, pewnie nie zagości tu na długo, ale jest takim magicznym zjawiskiem, sama nie wiem, dlaczego.
      Następnie znowu Dee i Joe. Kolejny raz Madeline jest delikatna. Uwielbiam w niej tę niewiadomą. Joe także niby arogancki i nieczuły, z nutką szarmancji, ale zarazem subtelny. Podoba mi się to. Cholernie.
      No, okej! Na tym chyba zakończę, bo oczy mi zaraz spłoną, haha. Wiem, że zmieniłam kolejność i ominęłam scenę Stevena i Caroline w łóżku. No słodka po prostu. Tak, teraz słodki mi pasuje. XD
      Kochana, jesteś cudowna! Pisz ciągle i ciąglr, bo powoli zaczynam się uzależniać, haha. No nic, będę się zbierać.
      Czekam na kolejny, weny! <3

      Usuń
    2. Wiesz, moja Złota...czytałam ten komentarz na telefonie, kiedy leżałam jeszcze w łóżku. I dobrze się stało, ponieważ mogłam odrzucić go po zakończeniu i wcisnąć twarz w poduszkę, pozwalając pojedynczym łzą popłynąć. Ja absolutnie nigdy nie byłam na Ciebie obrażona za to, że nic mi nie komentujesz, doskonale zdawałam sobie sprawę, że na pewno jest jakaś siła wyższa, czułam, że byś mnie tak nie zostawiła. Zostawiałaś u mnie takie słowa, że uznałam...że to jest niemożliwe, byś się nagle odwróciła. Poza tym, nie pojawiało się nic u Ciebie, a blog nie został zawieszony, także wyszłam z założenia, że na pewno jeszcze się kiedyś pojawisz.
      Jestem po prostu poruszona takim długim referatem, który napisałaś na klawiaturze telefonu, oniemiałam! Jesteś niesamowita Suicide, Ty czarujesz. I czuję się dumna, kiedy czytam takie słowa na swój temat u Ciebie.
      Nie potrafię się odnieść do...hm. Caroline i Steven istotnie są dobrani tak, że ich kontakty są...urocze! Dee z Joe są tajemniczy, ale kiedyś każda skorupa pęka...powinna?
      I cieszę się z tego, co zrobiłam za pomocą Jaspera. On nie jest taki święty, jakim wydawał się przez te wszystkie lata. Z tym, że on się po prostu zgubił.
      Dziękuję Ci, Kochana, z całego serca. Słów mi brak - uwielbiam Cię! ♥

      Usuń
  4. Joanna jest. XD Na wstępie, bo później pewnie zapomnę, powiem Ci, że rozdział jest wspaniały. Czytałam go z ciągłym uśmiechem. Mniej więcej takim- :DDD. Steven jest tutaj cudowny. Znaczy wszędzie jest, no ale tutaj tak jeszcze bardziej. Nie wiedziałam, że można być bardziej, ale widać się myślałam. Ale to Steven, a u Stevena wszystko możliwe. Caroline i Steven, Stefan, są... Ahh, są cudowni. Tacy... No... Tak idealnie do siebie pasują! Oboje z jednej strony tacy, a z drugiej zupełnie inni. W łóżku rozmawiali zupełnie inaczej niż później, oboje tak jakby potrafią, przynajmniej w moim wyobrażeniu, się do siebie nawzajem dostosować. Oni się doskonale rozumieją, tak samo myślą. Tak jakby nawet... Podziwiają siebie nawzajem.
    Wiesz, w tej scenie, w której siedzieli razem w salonie, to mnie rozbawiło najbardziej, wyobraziłam sobie Stevena, który to mówi i... xD
    "- Wiem, że zwłaszcza, ale to jest ciekawe, bo ona była święcie przekonania, że znienawidził ją już po pierwszym wzrokowym kontakcie.
    - On tak okazuje sympatię, nie ma się co przejmować.
    - Dobrze wiedzieć... "
    On tak okazuje sympatię. XD Boże, nie, nie, to jest takie śmieszne. XDDD Nie mogę się opanować... Dobra, Angie, ogarnij się. Hahaha... Aaa, okej, już w porządku. Mniej więcej. XD
    Wracając, ten ich dialog, na końcu rozdziału być taki prawdziwy, uczuciowy, no poprostu przepiękny!
    Joe i Dee są... Ehhh, jak to nazwać? Ich uczucie, które z całą pewnością gdzieś tam w nich siedzi, jest takie gorące...? W sensie... Chodzi mi o to, że... Dlaczego ja nie potrafię się wysłowić? To staje się uciążliwe... No oni po prostu są dla siebie stworzeni, oboje są tacy niby tajemniczy, niby niedostępni, niby nikogo im nie potrzeba, ale w głębi serca oni poprostu potrzebują miłości, potrzebują siebie nawzajem, ale boją się to okazać, nie przyznają się do tego nawet przed sobą.
    Rozdział jest piękny! Życzę weny i standardowo czekam na kolejny! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Joanna, powiadasz! Witam Cię, jestem szczęśliwa, że rozdział spasował, haha.
      Cóż, dziwnym zbiegiem okoliczności wyszło, że Dee i Joe, Caroline i Steven są podobni względem siebie, prawda? Ciekawe, jaki motyw miałam, kreując ich w ten sposób.
      Doskonale Cię rozumiem, jeśli mowa o zacytowanym przez Ciebie fragmencie dialogu, dotyczącego osoby Joe'go, sama się śmiałam, kiedy to pisałam, uznałam, że przyda się tu taki akcent na pozytywne rozładowanie napięcia.
      A tamta dwójka potrzebuje miłości, masz rację. Problem w tym, że ani jedno, ani drugie, nie ma jeszcze w sobie tyle odwagi, by się przyznać.
      Dziękuję Ci bardzo ♥

      Usuń
  5. Cześć, Alicjo. Jestem strasznie późno, wiem i przepraszam Cię bardzo. Nie miało tak wyjść, ale... Wyszło. Na dodatek jeszcze nie wiem, co mam tak naprawdę napisać. Nie, tak naprawdę to nie wiem od czego mam zacząć, jeśli chodzi o rozdział, więc może, żeby było po kolei, od Dee i Joe...?
    On się zakochał. Ona również. Czy jest jakiś powód, dla którego mieliby razem nie być? Jest. Nawet dużo. Perry to Perry, więc każdy go zna i każda go chce. Wątpię, więc, żeby związek ten był, no... Wątpię, aby Joe był wierny. A poza tym czy Madeline zaufa? Bo jednak to, że z nim spała niczego nie zmienia, może tylko ich to siebie to zbliżyło i sprawiło, że Perry zaczął do niej coś czuć. I jeszcze... I jeszcze... Chyba jak na razie nic nie wymyślę, bo ja tam nie mam nic do gadania, więc jak Ci powiem, że mają razem być to nic nie zdziała. Ale razem będą? W pewnym sensie muszę, przecież Joe raczek każdej nie podwozi swoim czarnym autem, hm? Ani nie zabiera ich nigdzie tym autem? Nie spędza on przecież czasu z każdą dziewczyną, z którą się prześpi, więc?
    Teraz pora na parę, której raczej ten rozdział był poświęcony - Caroline i Steven. Razem są uroczy, to jest prawda (Tyler jest też osobno, ale cii...). Pasują do siebie, tak samo jak Dee i Joe, więc również - czy mają jakieś przeszkody? Takie same + mnie. Ale ja się tu również nie liczę. Powiedzieli sobie dużo rzeczy, a raczej Caroline powiedziała... Ale to już coś. To już jakiś krok do przodu, więc teraz już tylko ślub, dzieci i będą szczęśliwi. Proszę Cię, nie zwracaj uwagi na ostatnie zdanie.
    Do tego, w następnym rozdziale będzie Jasper. Jak na razie wszystko jest tak jak chcę... No dobra, nie. Madeline nie jest z Axonem. Ale jakoś to przeżyję, ważne, żeby z Perry'm szczęśliwa była!
    Idę już, bo jeszcze dwa (?) blogi mi zostały. Boże, zawsze tak jest, nigdy się nie wyrabiam. ;___;
    Weny, Alicjo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, moja droga, moje wyliczenia wykazały, że pojawisz się tu dziś jeszcze przed dwunastą i popatrz - trafiłam, haha!
      Tak czytam sobie Twój komentarz i chciałabym poruszyć ważną sprawę, dotyczącą wierności Perry'ego. Ciężko u niego wyczuć, jak się zachowa u mnie, patrząc na to, jak się zachowała zupełnie jego postać w życiu realnym. Jest z Billie trzydzieści lat z hakiem i nic się nie stało, jak widzimy, czytając jego słowa, pewne wypowiedzi, wychodzi na to, że on nie jest takim...typowym rockmanem. Nie jest taki jak Steven. Choć Steven też nie chciał, ale najwyraźniej nie był w stanie trafić na taką, która by mu w pełni wystarczała. Nie jest powiedziany, że każdy jest skurwielem, bo tak mu pasuje. Wszystko skądś jest, Perry nigdy nie był specjalnie wkręcony w groupies, także ''życie'' nam pokaże, jak będzie. Ale jak tak szczerze rozmawiamy, to nie wiem sama, jak to rozegrać. Mam za dużo scenariuszy.
      A Jasper nie będzie, nie był i jest z Dee tylko dlatego, że skrzywdziłby ją jeszcze bardziej od wszystkich innych razem wziętych. Jest człowiekiem nie do życia na bliższej linii od ,,zaufanego przyjaciela''. Wszystko się rozwinie.
      Dziękuję Ci, jak zawsze! ♥

      Usuń
  6. Przepraszam, że piszę dopiero teraz, ale to był trochę ciężki tydzień. W końcu mam chwilkę i wykorzystuję ją by coś Ci tutaj napisać.
    Zacznę od Caroline i Stevena. Tak bardzo podobają mi się razem. Chyba jeszcze bardziej niż Dee i Joe. Oni są tacy kochani i uroczy. Kto by nie chciał w takim momencie znaleźć się na miejscu Caroline...Jednak towarzyszy mi takie uczucie, że pomimo tego, że pewnie będą parą to jakoś nie na długo...Może Steven jednak uzna, że to nie jest ta? Nie. Nie. Nie. Jednak cofam. Żadnych czarnych scenariuszy. Bardzo podobają mi się razem. Do tego Caroline otworzyła się przed nim. Powiedziała co nie co. To już ich jakoś wiąże, prawda? Nie jest to już taka zwykła więź.
    A teraz Dee i Joe. Mam nadzieję, że wszystko będzie szło w dobrym kierunku. Jakim? Nie wiem. Ważne jest dobro i jej i jego. Mimo wszystko mam cichą nadzieję, że będą razem. Są cudowni.
    Nie mogę doczekać się już nowego rozdziału! Zachwycasz nas każdym.
    Byle do czwartku! Pozdrawiam cieplutko ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Steven i Caroline mają bardzo podobne dusze i są bardzo otwarci, choć z granicami, co jest u nich istotnie piękne, ja się zgadzam. A czy on wybierze ją jaką swoją jedyną...hm, zobaczymy, sama nie wiem, jak to rozegrać...
      Dziękuję, Kochana ♥

      Usuń
  7. Jak to się dzieje, że Ty każdym rozdziałem mnie kompletnie zwalasz z nóg? Siedzę teraz, siedzę rozwalona na fotelu, ale jestem pewna, że jakbym czytała na stojąco, to w pewnym momencie po prosu bym padła jak długa. W brzuchu mnie kręci, "Black Velvet" w słuchawkach, a ja pierwszy raz w życiu chyba nie śpiewam tego na cały dom. I na dodatek miałam zaraz gdzieś wyjść, ale własnie doszłam do wniosku, że skomentuje to TERAZ, a nie za kilka godzin, tak na świeżo po przeczytaniu. Bo muszę!
    Ja... Zacznę od Joe i Dee choć z dziwnym trudem, bo mimo, że największą miłością z wszystkich dziewczyn pałam właśnie do Wakeford, to największa gwiazdą dziesiątego rozdziału jest Caroline. Trzecie spotkanie, drugie... Drugie w 'tym' świecie, a takie... swobodne? I takie... Takie samo, jak te pozostałe, że tak się wyrażę. To, że Dee ciągle zaskakuje w tak niebanalny sposób Joe, jest czymś, za co właśnie ją tak uwielbiam. Ona nie ma zahamowań, nie ma kompletnie, ani trochę. Co więcej - Perry'emu się to widocznie podoba. Kwitnie coś szybko między tą dwójką, bo w swych dziwnych naturach potrafią się dogadać jak brat z siostrą, tak myślę.
    Dobra.
    Cały dwuczęściowy fragment pisany z perspektywy Caroline, na zmianę wywoływał we mnie euforię i przygnębienio-wzruszenie. Jakkolwiek to brzmi. Najpierw, no, gęba się sama cieszy, że razem w łóżku. Tyler, ten Tyler! I ta Caroline, którą, taak, zgodnie z tym co mówiłaś, jednak zdołałam polubić. I ten zupełny luz pomiędzy nimi, to było po prostu takie, że czuć było tą cholerną swobodę, i rodzaj śmiałości. Wisiało to wręcz w powietrzu, i bardzo dobrze! Pasują oni do siebie, wyjątkowo, nie wiem, czy nie bardziej niż Joe i Dee, takie mam wrażenie, choć tak naprawdę to ja nie wiem jak powinna wyglądać para ludzi pasujących do siebie. Tak mówię, bo tak czuje, właśnie.
    Druga część tego fragmentu, zawierała dwa momenty, w których wybuchnęłam śmiechem, dosłownie, prawie oplułam ekran, bo (jak zwykle) piłam herbatę. Pierwszy - Kiedy Steven został uświadomiony, że istota przed nim ma cholerne dwadzieścia siedem lat. To zdziwienie, jezu, haha! Cudne, dosłownie :')
    I dalej - ' On tak okazuje sympatię, nie ma się co przejmować.' To. Było. Mistrzostwo.?.
    Oplułam ekran, już nie 'prawie', ale tak poważnie, musiałam rękawem przetrzeć. Specyfika Joe w jednym zdaniu, szczerym, prostym, do bólu prawdziwym, pięknym, w tej cholernej prostocie. Kocham.
    Ale tak poważnie podchodząc do tematu, moja droga Alicjo - cała ta opowieść Caroline, której Tyler słuchał z takim zainteresowaniem sprawiła, że mi się w oku łezka zakręciła. Ten facet się 'wkręcił' w tą kobietę, jeżeli tak można w ogóle powiedzieć. Poruszyło mnie, jak on mówił o ich sposobie dążenia do celu, jak chwalił ich determinacją. Złapało mnie to za serducho, dosłownie.
    Czekam, deMars, na obiecanego Jaspera, oddaję cześć, za cudowny rozdział i pozdrawiam, na koniec ♥

    Hugs, Rocky.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie to zawsze zastanawia, ile Ci schodzi na napisanie takiego jednego komentarza, haha!
      Związki, związki, znajomości, relacje...cóż, w każdej odpowiedzi pisałam o tym samym, ciężko jest cokolwiek przewidywać, ponieważ ja sama się zaczęłam zastanawiać nad tym wszystkim i ja sama nie wiem, jak powinnam to wszystko poprowadzić dalej, mam naprawdę tysiące różnych pomysłów. Wyjdzie spontanicznie.
      A to z okazywaniem sympatii...ach, ja naprawdę również jestem rozczulona, Boziu!
      Dziękuję Ci, Rocky, bardzo ♥

      Usuń
  8. ojeju, uwielbiam te Twoje opisy... są takie magiczne, tak wciągają, czyta się je jednym tchem... masz taki ładny język.
    "- On tak okazuje sympatię, nie ma się co przejmować.". to chyba będę jeden z moich ulubionych tekstów. jeju, kocham Stevena. kocham Joe.
    jestem ciekawa jak potoczy się cała sprawa między Joe a Dee. dobra, na razie jadą do restauracji, Dee się nie stawia, że nie chce... mam dużą nadzieję, że po kolacji pojadą znowu do Joe. i już nie będzie od niego uciekała. kurczę, to takie dziwne... chcę, żeby jakaś laska jechała do Joe, zamiast mnie...
    scena z Caroline i Stevenem była cudowna. to, jak Caro opowiadała o tym, że chce dominować, że nie chce mu ulegać, jak cudownie się przy nim czuła. potem ta rozmowa o pierwszym spotkaniu z Aerosmith, nie poddawaniu się, stanięciu z nimi "twarzą w twarz". jakie to byłoby cudowne przeżyć coś takiego. chciałabym przeżyć coś takiego z Dave'em, że planuję, że się z nim spotkam i w końcu mi się to udaje... marzenia :)
    kurczę, Caroline mieszka z lesbijką, z szaloną Dee, pracuje w "wielkim budynku", przeprowadziła do innego kraju, chodzi na koncerty, uprawia seks ze Stevenem Tylerem i twierdzi, że ma nudne życie. to jakie jest moje życie w porównaniu do jej życia.....? :c

    czekam na Jaspera! dużo weny moja kochana! <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Wiesz co...użyłaś w swoim komentarzu jednego słowa, które okazało się być potężnym kluczem. Chodzi mi o ''marzenia''. Wyłączyłam się po nim. Ostatnio jakoś nie mogę...
    Och, dziękuję Ci bardzo. Mogę powiedzieć tyle, że to z Jasperem wypadło...pięknie. Dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
  10. http://all-roads-lead-to-hollywood.blogspot.com/ Parry zaprasza na nowy rozdział :)

    OdpowiedzUsuń

Wystarczy Twój jeden komentarz, by gdzieś na świecie uśmiechnęła się deMars. Śmiało :')